Pan Tealight i Pan Fan Fan …

„Ale piszczały.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane pobiegła po pastorkę, ale się okazało, że egzorcymy nie pomogą. Właściwie nic poza usypianiem i wszelaką wyłączalnością osobniczek nie pomagało. Żeby wiecie, nie demoralizowały społeceństwa, onego przyjezdnego oczywiście, w końcu jeśli chodzi o Tubylców, cóż, mieli własne pojęcie o nagusenkowatości oraz wszelakiej tam odkrywkowości. Ale Turyścizna, oj tak, z nimi to było gorzej, dlatgo trzeba było je wyłapać i gdzieś, jakoś tak humanitarnie całkiem, choć i niesprawiedliwie, w końcu każdy może być sobą… no dobra, może nie zboczeńcy i tak dalej, ale one, one tylko nie tolerowały tekstyliów.

Jakichkolwiek.

Zresztą, mieszkały tutaj dłużej ni jakiekowiek ludzie, a jednak, tak delikatne i rzadkie… cóż, w tym roku się namnożyły i zacęły wlatywać w oczy ludziom, a oberwaniem cycka w prędkości lekko rozpędzonego motocykla nie było przyjemnością… chyba, Pan Tealight nigdy nie dostąpił onego doświadczenia, więc…

… nie lubił się wypowiadać, a i łapać ich nie chciał, jakoś tak się nie czuł w formie. Wykręcił się od tego i schował w swojej fajce, a dawno tam ju nie zaglądał… Wiedźma Wrona wiedziała, że musi być w tej sprawie coś więcej, ale też nie był to czas na jakieś kolwiek rozmowy, więc przygotowała sieci i udostępniła małym, cycatym i całkowicie staroświecko kobiecym latawicom, swoją specjalną szopę… niech tam przeczekają najazdy Turyścizny. Niech odpoczną…

Trzeba sprawdzić skąd a tyle ich się wzięło.

Później… na razie ktoś musiał ich pilnować… ktoś odporny!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Institor” – … tak. Chciałam mieć tę powieść z powrotem. Wciąż pamiętam jak czytałam ją po raz pierwszy… jak byłam niesamowicie sceptyczna, ale taka grubiutka pozycja, kurcze, to było kuszące… i to jeszcze wieki temu, gdy takowe wydania nie były aż tak popularne…

Zwyczajnie dałam się jej pożreć, wyprać, postukać kijkiem na kamieniach i przeciągnąć przez tarę. Po prostu… i nawet nie zauważyłam kiedy się… skończyła. Kiedy cała akcja, ono niesamowite słownictwo, umiejętności gawędziarskie… odeszły z zamknięciem się okładki. Zwyczajnie. I tak…

Jest to opowieść o procesach czarownic, o onym młocie, o pogoni… no właśnie, za czym? I czyjej pogoni? O ofiarach, czy jednak cłowieczeństwie, a w szcególności jednym mężczyźnie. Pytaniach i braku odpowiedzi. Religii, odpowiedzialności oraz, czymś nieuchwytnym… wielka, niesamowita, pełna.

Genialna.

Z cyklu przeczytane: „Skalny kwiat” – … to… To książka, po której długo dochodzicie do siebie i jakoś tak, kolejne będą ujawniać łatwiej swoje niedoskonałości w ubogości słownictwa. Po skońceniu tej poycji naprawdę inaczej spogląda się na inne… Tuti to monster jeden, no potwór. Pisze za dobrze, do tego tłumaczenie! Cmok smok! Naprawdę świetna sprawa! Brawa dla tłumacza i wydawnictwa… za odwagę, bo to przecież taka niewielka powieść i raczej dla tych, który czytają naprawdę. Czytają dla słów wielu, przemyśleń, opisów, uczuć…

Dla onego całego bogactwa…

A opowieść tym razem nie jest kryminalna, a historyczna. Autorka sięgnęła w przestreń historii i ukazuje nam postacie Tragarek. Odważnych, silnych, nieustraszonych górskich kobiet – kozic, jednych z tych, o których się zapomina gdy umilkną strzały i dochodzi do imprezowania i dzielenia łupów. Przypomina o nich, ale nie zapomina o samej kobiecości. Nie zapomina o tym, czym kobieta jest, a jest wszystkim. Silną naturą, ale też i oną wrażliwością, sobą, czymś, czego nigdy nie porzuca… nie oddaje, nie pozwala sobie odebrać. Nawet w czasie wojny, bólu i smutku, cierpienia tak wielkiego, iż nie zostaje nic innego…

Nic.

Pamiętajcie, że za plecami tych wielkich, wspominanych i wyolbrzyminych awsze są oni niewidocni i warto się dowiedzieć kim byli…

Ta powieść jest po prostu niesamowita. Nie tylko piękna i poruszająca, dopracowana, wrażliwa, jednocześnie oddająca hołd ale też i nie pomiatającą żadną ze stron. Spisana wybitnym językiem… perełka!

Po pierwsze wieloryb…

Lipiec obfitował w dziwne sprawy meteorologiczne, kompletną omylność tych przepowiadaczy pogód wszelakich, Płanetnikowe zabawy oraz… wieloryba. A dokładniej całkiem zdechłego wieloryba wyrzuconego na smażalnię w Dueodde. Można sobie było pooglądać, pewnie i powąchać, w końcu tam to raczej ciepło… i tak, temperatury ciurkały sobie w okolicach dwudziestki to podskakując, to niby opadając, ale według mojego nosa i wściekłości, jaka ogarnia mnie w jakąkolwiek upalność, i tak było za ciepło. Tak, wiem. Lato… ale co jak co, możecie wciąż nie wierzyć, są tacy co lata nie lubią, co wolą jesień i zimę. I to jestem ja i może jeszcze dwie osoby… może nawet trzy… i nie, nie są one zmyślone, chociaż, może wszyscy jesteśmy ino snem?

Nie do końca to jest opisane i zbadane…

Tak, lato może być gorące, ale pamiętacie lata kiedyś? Były względnie logiczne, robił się upał, duchota, potem grzmiało i mona było oddychać, teraz jakoś ta opcja jest niedostępna i error napierdziela, więc…

Marudzę.

Ale i nie marudzę, bo ostatnie kilka lat od maja paliło, a w tym roku nawet mamy trawę w ogrodzie! No piachu nie widać. Po prostu cud i wilgotność jak w tropikach, co akurat nie jest dobre, ale… i jeszcze te mikrorobaczki włażące wszędzie, niczym czarne mikro peniski… nosz wkurzające, szczególnie jak macie żółty dom…

Ech! Ale… jest ciepło, ale nie dobija… aż tak. Znaczy dla mnie za dużo to już 15 stopni, ale wiecie…

Ten brak upałów na pewno zaskoczył Turyściznę, no ale… who cares! Bez urazy, ale to mój świat i cieszę się, że się nie pali i suszy, chociaż jabłka i jarzębiny są tak malutkie, aż dziwne, za to choinki po prostu szaleją… co rok to inne rośliny mają większe szanse na rozwój. Taki to świat. Każdy powinien dbać o ten kawałek natury dookoła siebie. Zająć się nim, potulić, podlać, obsrać jak trzeba i tak dalej…

To by rowiązało tak wiele problemów.

Tak wiele.

Wychowana w ciągej sezonowości od zawsze nie umiem żyć inaczej. Wciąż mnie gdzieś goni, wciąż potrzebuję mian, ale te dziwnej stałości i cholernie trudno to połączyć w jakąś całość i poprowadzić samą siebie za rączkę przez te mostki, kładki i jakieś tam wykroty życia. Przez ścieżynki i polany, placki krowie, kałuże, i co tam jeszcze… płoty, furtki, ulice, hałasy, miasta i wsie… niebo i ziemię…

Sezonowość… jest mi znajoma, ale to nie oznaca, iż kocham każdy jej aspekt. Nie umiem grać w wiosnę, męczę się latem by odżywać dopiero wtedy, gdy inni nagle tracą one chęci na życie… zgodnie z imieniem… dziwna sprawa. A tak go nielubię, ale może to i o to chodzi, że nie trzeba lubić…

Tylko ten wieloryb…

Kiedyś już wywaliło wielkiego ssaka, pamiętam…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pan Fan Fan … została wyłączona

Pan Tealight i Zwolennik …

„Wynajmowali go zwykle Turyściźnie, wiecie, tej bardziej zdeterminowanej… jako odpowiedź na ich poglądy i dziwne marzenia zależące od telefonów, aplikacji i głosów, które nie rozlegały się w ich głowach, ale dookoła nich. Miejsce, gdzie mogli właściwie wszystko nowoczesne, ale też udawać, iż wcale tego nie robią. Udawać, że są w dziczy, instagramować i tiktakować swoje upojenie ielenią, robale, strach pred sikaniem w krzakach, sukaniem potreb, które nigdy do nich nie przystawały, a cichacem zamawiali arcie pod drzwi, jelonka pod okno i takie tam…

No wiecie, Chatka

Ino na sezon letni, ale z kominkiem i obrośniętą Wieczystym Bluszczem, który śpiewał. Śpiewał co nastawili, ale opłaty miał spore, w końcu był takowym jedynym na świecie. Szczepki nie istniały, nie rozmnażał się i tyle! Chciał być oą jedyną taką rośliną na świecie i już! Jego wybór!

Ale Chatka… no tak, z nią mieli czasem problemy. I chociaż mieli tego no, robola/goryla, znaczy się kolesia od pilnowania, Zwolennik się nazywał, Adam Zwolennik. Miał swoją budę w ogródku/polanie przy posiadłości i kontrolował wszystko oraz wszystkich. Niby miał swą moc, ale jednak… jednak się zdarzało. Zdarzało się, że goście znikali. I nie, nie było tajemnego strychu czy piwnicy, jakiegoś włau, jaskini cy nawet dołka w mikroogródku z winogronkami leśnymi… nie… po prostu nagle pojawiała się nowa deska w omszałym płocie czy dachówka stara znikała, i zastępowała ją nowa… ostatnio nawet pojawiły się okna nowe, czerwone… A tak, to była ta rodzina z dziećmi… Pan Tealight doskonale wiedział, iż była to jedna z rzeczy, które wymknęły mu się spod uwagi i przestał o to dbać. Tak było łatwiej.

No i Wiedźma Wrona kochała Zwolennika. Ale tak zwyczajnie, normalnie i wszelako przyjacielsko. Rozśmieszał ją.

I miał Sekrety.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Öland…

A w międzyczasie i Królową nam przejechali – prawie i bilety na prom nagle już tanie nie będą, ceny lecą w górę niczym rąbane aniołki, a ty człeku cierp. No serio… W królową Mary ktoś wjechał podczas spotkania z widocznie niewdzięcznymi poddanymi, się znaczy tymi no, pezantami, takim, no wiecie, takim pojazdem dla starsych i niepełnosprawnych. No jeżdżą sobie dookoła, mają dzięki temu wolność, ale kurna widać w tym z hamulcami jest coś nie tak… a może zwyczajnie ochrona dała dupy? W końcu biedną kobietę aż zgięło w pół jak to coś w nią wjechało. Jest ciężkie, ma moc, więc spokojnie ją posiniaczyło, ale wiadomo, dobra mina do łej gry…

Czy była w tym zła wola? Nie sądzę, a raczej mam nadzieję, że jej nie było… bo jakoś tak bym wolała. Żeby nie było… w końcu ta ich podróż do Grenlandii naprawdę jest ważna, a tutaj takie coś.

A co do biletów, to jak się zamawiało z wielkim wyprzedzeniem można było zapłacić ino 99 DKK. Oczywiście ryzykując i pogodę i tak dalej, i nie mając wpływu na to, iż chcą przebudować kolejny prom by tylko zgarniać VIPowskie ceny… I tak się zastanawiam, jak jeszcze w sezonie to może i ma jakieś tam za i przeciw, tak poza sezonem, serio… kogo na to stać? A może tylko mnie nie stać!? Czasem myślę, że właśnie tak jest, że tylko ja się ostałam z oną najniższą średnią i…

Dobra, koniec żałości.

Pierdolić idiotę z helikopterem, który ma tyle kasy, że może łamać każde prawo… i stać, lądować, i tak dalej, okay, na swojej działce, ale kurna to nie lotnisko!!! Asz się tra do ciebie dobrać, prekraczasz progi dopuszczalnego dźwięku, więc…

Hasta la vista będzie!

Potrzebuję wakacji.

Albo przeprowadzki?

Öland…

Wracamy do czerwca… no jakoś mi się zeszło. Się nie martwcie, z tego co wiem wyspa wciąż jest na swoim miejscu, ma most i takie tam, Turyściznę własną, no wiecie, jak to wyspy mają w zwyczaju, ale tamtego dnia, cóż to było? Niedziela chyba… więc wybraliśmy się w objad by zobaczyć one najważniejsze elementy i powiem jedno… jakiś cymbał napisał, że najlepiej zwiedzać Öland na piechotę. Nie róbcie tego. Miejcie zawsze rower. Serio… bo czasem, zwyczajnie jakoś tak, na onej płaskości, no robi wam się niedobrze i chcecie szybko zmienić miejsce, na inne, na jakieś bardziej zakryte… ważne też są telefony i woda w plecaku.

Ale… samochodem znowu fajno, to i tamto człek obaczy, w naszym wypadku masa grobów, kamieni i wiatraków. Akurat one są tutaj bytami odrębnymi i zwyczajnie nie da się być tam i jakiegoś nie zobaczyć. Po prostu się nie da. Co polecam, to zrobienie/zaplanowanie sobie kilku tras i rozwalenie tego na spacerek i rowerek czy samochód. Do latarnii lepiej dojechać, obydwie warte zobaczenia. Ruiny niestety mnie oszukały. Na Borgholm zwyczajnie nie było nas już stać – wejście płatne, tak wiem, żałosne, ale kto to widział zamknięte ruiny?

Na nasze można włazić kiedy się chce, no problem!

Ruiny środka wyspy, cóż, przez oczy wyszło na to, iż zwyczajnie zabrakło nam czasu na środek, ruiny, mosty i lasek… nie oszukujmy się, półtora dnia to za mało, chociaż sama wyspa poza onymi kilkoma miejscami jest pustynią. Dziwną i zmuszającą do refleksji, ale jednak ino pustynią… Połowy nie zobaczyłam.

Czy żałuję, tak.

Ale czy wrócę…

Nie sądzę…

Chyba że przez jakowyś przypadek… a te nie istnieją, więc… nie wiem. Z jednej strony czuję niedosyt, z drugiej… kurde, źle się czułam po tej wschodniej stronie… zawsze tęsknię za zzachodnią. Zawsze… coś ze mną serio nie tak.

Wracaliśmy w dziwnej pogodzie, dziwnymi drogami dzień później… nie zobaczyliśmy nic z planowanych po drodze postojów, bo rozkopali wsio tak, że inaczej się nie dało, nawigacja szalała bardziej niż zawsze… ale za to wiemy, iż podlewają w susę pola. Cóż, widać bogat ludzie, że ich na wodę stać. Dobrze, że prom wykupiliśmy późniejszy, bo serio, byłoby ciężko z czasem. Jeżeli zdecydujecie się na wyprawę, cóż, weźcie poprawkę na długość wyspy. Odległości są odległe… LOL

Myślę, iż wielu znajdzie tutaj coś, co może ich oczarować…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zwolennik … została wyłączona

Pan Tealight i Naszyjmiszek…

„Tak coś ich kręciło w nosach, pulchariach, oddychnicach, czy co tam ktokolwiek miał i jak to nazywał… w gardłach i przełykalnicach, płucach, czy czym tam… no zwyczajnie czuli się chorzy. Czuli się źle, koszmarnie nawet… Jakby nie mogli już egzystować, a jednak musieli. bo ktoś coś i nie było innego wyjścia, jak ino cierpieć i mieć nadzieję, że to się skońcy… szybciej czy później… no właśnie, szybciej lub dopiero za wieki, lata, wszechświatów obroty i takie tam… czas…

Nie chcieli czekać, więc każdy się leczył na swój sposób. Modne były wselkiej maści i ukolorowania kordiały oraz masowania, maidła i olejowania, podgrewanie, oziębianie, wselakie temeperaturowania i jeszcze napitki, nalewki i wylewki oraz wlewki, jak to tam komu pasowało. Znaczy wiecie, niektórzy mają więcej dziur, a anatomia magicznych mniej lub bardziej nie zawsze odpowiada onej anatomii mugolowatych, więc… ekhm, no czasem lepiej najpierw odkładnie przeprowadzić wywiad i naprawdę dowiedzieć się, którą stroną pacjent oddycha, którą rzeczy, a którą w siebie wkłada jedzenie… a już którą wydala, nosz Matko Wyspo, tyle reguł!

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie była dobrą pielęgniarką, ale wiedziała co robi. Zazwyczaj. Czasem dochodziło do wypadków, zniknięć, albo pogorszeń, ale zwykle nie, albo też nie chcieli o tym aż tak dokładnie mówić tak wiele i dobitnie… po prostu nie… nie głośno, nawet czasem nie w myślach. W końcu, ona tak patrzyła na ciebie, że aż… drowiałeś, byle ino uniknąć leczenia. Ale z drugiej strony miło było mieć kogoś, komu aleało, no i się martwił… choć w dziwny sposób to okazywał, wiecie, ono się martwienie… No i był jescze jej Naszyjmiszek.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Decimus Fate 1” – … i Talizman Marzeń. No dobra, zgodzę się z tymi, który pisali, iż to nie jest najlepsza powieść, bo… to właściwie nie powieść, ot większe opowiadanie, ale ma potencjał. Gdyby dodać opisów, gdyby opowiedzieć więcej o świecie, gdyby, gdyby, gdyby… ale tego nie ma. Jest za to przepiękna oprawa, historia dość prosta, ale skrywająca obietnice, iż kryje się w niej więcej i dwóch bohaterów, a nawet troje, czy czworo… bo jest tych dwóch główych, czyli już niemag i wytatuowany, ale jest też dzieciak  staruszka, a oni, kurcze, oni to dopiero są…

Szkoda, że wsio tak skąpo opisane, że nie daje się więcej głosu narracji, otoczeniu i takim tam. Wiem, pewno się czepiam, ale historia złożona z króciutkich rozdzialików – jeśli lubicie, perfect dla was – to nie do końca moja bajka, aczkolwiek wyłapywanie onych drobnych niuansów, magicny lud, magia w ogóle, ech te postacie, tyle ich intrygujących na jesdnej stronie, że… zachłystuje się człowiek, a potem o nich zapomina. Zapomina jak się nazywały, no zwyczajnie… nie wtłoczono mu ich pod czerep mocno, a szkoda… bo chcę więcej… więcej tej opowieści, onych bohaterów, w końcu muszą się dotrzeć, choć, diwnie to wygląda… na szczęście mam drugi tom…

A opowieść? Znaczy fabuła? Wiecie co? Nie jest ważna. Kompletnie nic nie wnosi poza zawartymi układami… dziwne to. Takie rozwiązywanie kryminalnych zagadek przez Sherlocka i Watsona… trochę…

Z cyklu przeczytane: „Decimus Fate 2” – … i Rzeźnik z Guile…

No dobra, drugi tom opowieści o niemagu i wytatuowanym specu od demonów, grubszy, zielony, bardziej skomplikowany. I tak, od razu się domyśliłam, że on będie taki, a nie inny, znaczy ten tam, ale jakoś tak wyszło, szkoda… jednak cała opowieść… nie wiem, znowu brak mi opisów, wrażeń, odczuć bohaterów, zamyślenia jakiegoś w tym pisaniu chociaż… czyta się to pierunem, ale… czegoś mi brak. A ona idealność nieidealnych głównych postaci jest dziwaczna.

Plus, dowcip… brak im go.

Naprawdę, po raz kolejny książka, która mogłaby tak wiele, ale jej nie pozwolono. Drzewa, czarownica, mały złodziej, wróżki… magowie… tajemnice… gdyby tylko napisał to ktoś może w tym działaniu lepszy, ktoś, kto rozpaliłby oną iskrę… jakoś dolał do pieca, bo przecież to ma siłę i moc i wszelaki potencjał by skrzyć się gawędą, a ledwo się tli… „Ledwo, ledow letnie…” Skoda mi tej opowieści.

Bardzo…

Czy warto? Nie wiem… warto spróbować, wrto samemu dopisać pewne elementy w snach, warto… dać jej szansę, ale niekoniecznie.

Öland…

No tak…

… nie zaczęło się to wszystko jak człowiek planował, i też nie przebiegało tak. Czas zwyczajnie uciekał, a wyspa sama w sobie okazała się być ogromną… jak dla nas może… a nie, wróć, dokładniej nie ogromną, a długą. I dlatego nie zobaczyliśmy nawet połowy  tego, co chcieliśmy, a poza tym…

… ja pierdziu, ten upał!!!

Karlskrona…

Po wiycie u lekarza, w bólu i co chwilę skłaniając się ku powierzchni płaskiej, z chustką mokrą od łez… AKA obraz nędzy, rozpaczy, ale i zdeterminowania, udaliśmy się by chociaż kawałek miasta zobaczyć, w końcu, staroć, Unia Kalmarska i te sprawy… i co, no i nic. Po pierwsze, szczerze, rozumiem, ale jestem ułomnym człowiekiem, więc na mnie protesty i wrzeszczenie działa źle. Nie, nie sprawdzam, czy gdzieś ktoś planuje protest, jak zamierzam zwiedzać jakieś miejsce. Sprawdzam ceny biletów, godziny otwarcia, ale nie to. Chyba trzeba będzie zacząć.

Cóż…

Wylądowaliśmy w starszej części miasta, dziwnie niemrawego, nad podziw głośnego i jakoś tak odpychającego, chociaż mającego swoje momenty… Chciałam na zamczysko, ale te czarne flagi pod… bazyliką/katedrą mnie dobiły już na amen, do końca. Podejrewam te, iż zwyczajnie byliśmy wykończeni, niewyspani i zestresowani, więc po fiasku posukiwań onej Hagi wschodu… no jakoś nie pykło.

Serio, wschód nie dla mnie, intrygujące spotrzeżenie…

I co z tym morzem, jakieś dziwne takie, niemorskie…

I tak, to była sobota…

Myślałby człowiek, że infrastruktura w stylu: sklep z pamiątkami i znaczki, to będzie na każdym kroku, a tutaj zonk. I jak zwykle nikt nie uaktualnia swoich dni otwarcia, czy raczej zamknięcia na Gogle, co nas zaboli w niedzielę bardzo, no ale… przecież może im zależeć na byciu niewidocznymi…

To kurna się wypiszcie z internetów!

Ludziska skumulowali się, może i umęczeni żarem z niebios w galeriach wszelako handlowych, gdzie też najłatwiej znaleźć miejsce parkingowe, więc tam w nich wpadliśmy, w oną moc ludzkości i wytwarzania dźwięków, rąbana wieża Babel jeśli chodzi o języki, nosz mój mózg dostał pierdolca… Powiem tak, zamek może i warto odwiedzić, ale sama wolę starszych… co do tak wanego: starego miasta, to trzy domki drewniane na krzyż Wisły nie zawrócą, ale Odrę wystąpią z brzegów… znaczy, no bez urazy, na zdjęciu jest to, a w rzeczywistości najważniejsza ma być przystań przyjaźni, czy coś w ten deseń? I most na wyspę? Serio… Okay, roślinność piękna, łota aleja, mosty, zawijasy wodne, ale my to już znamy… może jesteśmy zblazowani?

To wracamy na wyspę!!!

I tak zaraz nas zetnie, spoiler alert… po prostu z nóg… to mi się rzadko zdarza by mi się film urwał, moe to te leki, może wsio razem, a może disappointment? Nie wiem, ale jak dotarliśmy do onego mikroskopijnego pomieszcenia, to rozumiałam co mnie męczy… mikroskopijność pomieszczenia!!! Dostałam ataku paniki, choć nie do końca byłam go świadoma, wiecie, leki przytępiają to, ale silne wciąż jakoś się odcuwa… no nic, człowiek zjadł, umył się i nagle była dziesiąta i spać…

Wróć, jeszcze antybiotyk w łzawiącą gałę! Znaczy obydwie! Na szczęście mieszkanko w dzielnicy dla seniorów, więc jak balangi nawet były, to raczej powolne… i spokojne, takie mało słyszalne… a może przespaliśmy wszystko? Ważne, że to się w końcu wywietrzyło, bo gdy przyjechaliśmy, to zaduch zabijał. W ciągu dnia ktoś zapomniał zamknąć okno i widać zaduch się wyprowadził. Może się wystraszył mnie pod prysznicem? Sama się siebie wystraszyłam, jak zobaczyłam opuchniętego buraka z oczami jak szpilków łebki. Nie dziwię mu się, ale też i wdzięczną pozostaję.

Nie mogę w małe pokoiki…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Naszyjmiszek… została wyłączona

Pan Tealight i Zmarł z Niecierpliwości …

„Nie, nie poruszali się jak ludzie, którzy wiele przeszli, jak ci, co nagle uznali, że są ze szkła, zranieni, dziwnie otępiali, delikatni, nadwrażliwi na wszystko, kompletnie wszystko, bo w końcu wszystko mogło ich zniszczyć. Nie tylko arysować, ale posłać z powrotem w piach, piachliwy piach… nie, raczej poruszali się tak, jakby świat, w którym żyli z niego był stworzony… Szklany świat, a w nim szklane domy, kryształowe drzewa, kwiatki z lekko wodnistej układanki tafli, jeziora i morza, do których nie możesz wskoczyć, albo wskakując niszczysz je całe…

Chcąc lub nie chcąc.

Po prostu… Bali się wszystkiego, bali się o siebie, bali się siebie i bali się dookolności. A to wszystko sklejone razem i złożone w harmonijkę sprawiało, iż mieli się naprawdę nadzwyczajnie. Mieli się inaczej, a Zmarł zamieszkały w Niecierpliwości był ich doskonałym przedstawicielem.

Niecierpliwość sama była specyficzną, nadmorską wioską, którą wyróżniały dmuchane materace, pałace i toalety. Powiecie, że przecież to mało logiczne, na pewno tam i ciepło i wilgotno i jeszcze ślisko, więc czy się nie bali, no i jeszcze ona przewidywalność prześwitująca… to problematyczne! Szczególnie w toalecie. Ale jednak odpowiadali, że nie. Że nie wszystko widać jak za szkłem czystym, że nie jest ślisko, że wilgoć się nie zdarza zawsze, a na dodatek przewiewność mają niezłą, no i te widoki, a poa tym mają swoje kombinezoniki…

Markowe.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Niebepieczne związki” – … tak. Kupiłam ze względu na stratę, ale i na wydanie. No popatrzcie na oną okładkę, jak to mówią… instagramowa. LOL Piękna, taka kobieca, ale też, podejrzanie seksualna, bo w końcu książka nie należy do onych… ekhm, grzecznych.

Osadzona w przeszłości jest studium namiętności, miłości, związku, potrzeby, chcenia, wątpliwości, zdrady, przebiegłości uczuć własnych, wyborów serca, nienawiści… człowieczeństwa, ale też i czegoś więcej… „Les Liaisons dangereuses” powstały w XVIII wieku. I jak w tamtych czasach moda lubiła, jest powieścią epistolarną, co tych, którzy oglądali ekranizację może zadziwić. Moja ulubiona to ta z Michelle Pfeiffer… no wiem, mało zaskakujące, to chyba jednak jedna z najczęściej oglądanych. Przyznam się, że oglądając ją jakoś tak nie połączyłam na początku kropek, zresztą, książkę czytałam po raz pierwszy jako dzieciak, więc…

Tak, w tamych czasach dzieci były trochę bardziej dzieciakowate.

Czy polecam? Cóż, pewne powieści powinno się znać, jednak… czy ta jest jedną z nich? Nie wiem, przynaję się, dla mnie jest, ale dla reszty… czy potrzebne nam jest uświadomienie sobie, iż igranie z uczuciami może się zwrócić przeciwko nam? Że miłość boli… często… uczucia, są skomplikowane… Może jednak jest to potrzebne i sposób, w jaki opowieść jest pisana… cudo!

Öland

Druga co do wielkości wyspa Morza Bałtyckiego… wyspa wiatraków, megalitów i pustki… serio, pustki. Dziwna wyspa… przynajmniej dla mnie, może chodziło o oną wschodniość, która jakoś mi nie przystaje, a może jednak o coś innego? Nie wiem, ale było dziwnie… i po raz pierwsy wyląowałam w przychodni/szpitalu!

Ale od początku, w końcu zawsze musi być początek, a początkiem było to, że nas chandra jakaś złapała na początku roku i po prostu musieliśmy coś zaplanować. Wiadomo było, że wycieczka będzie krótka, tylko max 4 dni, ale jednak, cóż, najbliżej była właśnie Olandia… chyba tak to się odmienia… a może nie tyle najbliższa, co… Theorin. No cóż, mam coś do wysp, na których zabija się ludzi. Fjallbacka jest taka sama. To szwedzkie archipelago i tyle. Masa wysp i tyle… Z Öland było tak samo. Mieliśmy ją w głowie przez pisarza i to chcieliśmy obaczyć. Oną pustkę, dziwne miejsca, płaskie, most, do tego Karlskrona, Kalmar i tak dalej, plany były wielkie… ale po tym jak zdążyliśmy na prom w piątkowy poranek i nie bujało, droga była okay… kupiłam na wszelki wypadek krople do oczu i dziwnie szczypały, choć nie powinny… ale aufał człowiek farmaceutce w aptece… głupi jakiś, czy coś? Ystad, Malmo… Lund. Oj, Lund piękny jak zawsze, naprawdę, jeśli możecie i chcecie wycieczki na weekend dłuszy, to polecam Lund i okolice. To przepiękne miejsce. Klimatyczne, takie jakoś, energetycznie studenckie i…

Mają cudne sklepiki.

Specjalistyczne.

Artystyczne…

Ale… po nabytnim naświetleniu w Malmo coś zaczęło się ze mną dziać. Biorąc pod uwagę późniejsza diagnozę lekarza, coś musiało zapylić nabyt mocno, większymi grudkami, i poorało mi rogówkę. Taki spojler alert. Jednak problemem nie były tylko bolące, czy łzawiące oczy, a raczej skurcze mięsni dookoła oczu i nerwów. To było nie do opanowania, jakoś uspokajało, to wyjście pod drzewa, ale autostrada rządzi się swoimi prawami… w tym miejscu rozkopanymi…

Ale… w bólach rozkopów i objazdów, jakoś dotarliśmy do Karlskrony

Dotarliśmy się i wylądowaliśmy od razu na rynku szukając ICAy, bo jak zwykle byliśmy spóźnieni. Prez rozkopy, no sorry, tym razem nie moja wina… Nie wiem w jaki sposób, ale też stare buty mnie obtarły, co zrozumiałam dopiero łażąc po rynku, oglądając kościół Fredrikskyrkan… i kolorowe domki… Odkrycie rąbiąco bolesne numer dwa, po oczach, że są ino na cień, potem eureka, prypomniałam sobie, że kiedyś kupiłam plastry i chyba mam je w torbie… MIAŁAM!!! Przyklejanie ich na rynku w pełnym słońcu się nie wydarzyło, bo znalazłam cień… więc przylepiłam się w cieniu i cierpiałam dalej. Chowaniec znalazł jedzenie, więc nie musieliśmy się martwić o aprowizację… mogliśmy jechać dalej, ale jedno powiem, Karlskrona jest piękna, a ilość Polaków na metr kwadratowy poraża. Niestety nie zawsze w pozytywnym sensie…

Za to architektura, uplasowanie miasta, no miodzio kurde!!! Kościół wyglądał jak jedna z peruwiańskich, hiszpańskich kościelności, co było zaskakujące… i niesamowicie oszałamiające, ale… oczy!!! Jedziemy na most, znaczy najpierw Kalmar, ale ino objazdem, bo odkrycie numer trzy, to temperatura. Kuźwa… okay, u nas po prostu przez maj i czerwiec było chłodno, ale no serio. Jak w Europie paliło, u nas ino susza i mimo jasności i słońca, wciąż chłodny wiatr… dopiero koniec czerwca walnął temperaturami ponad dwadzieścia. A tam patelnia… na strasznie długim moście na wyspę… koszmar dla moich ocu, a ICA po drugiej stronie jak miejsce dla meneli!

I wisienka na torcie… okay, wynajęliśmy małe pomieszczenie, ale na pewno nie takie. Na szczęście to nowy budynek, więc pachnie spoko, ale na co nam dwa łóżka i zero podłogi… i dziwna kuchnia, choć chwalę sobie sporą łazienkę… zresztą… zaraz po położeniu się do łóżka, jakoś tak nie mogłam spać, oczy nie mogły być ni zamknięte ni otwarte, więc 3 rano, a my na ER… A tam ubaw roku, pomogli mi. Naprawdę przemiła obsługa, nikogo… babka zadzwoniła do lekarza, ten nakazał znieczulenie, zadziałało od razu, jak puściło było gorzej, ale już nie tak źle, antybiotyk i mam wrócić na 13stą… do tego dostanę polskiego lekarza, a ja… ekhm, no więc nie umiem rozmawiać po polsku z obcymi, to raz, dwa, nie rozmawiam przez telefon, a musiałam wziąć ten telefon i się z nim umówić… psychiczni mają przerąbane, serio… Bogowie, to dukanie było cudowne. Połowa po duńsku, połowa po angielsku, stres, ale zaczęłam coś widzieć, więc…

Wróciliśmy na wyspę, w kimę, potem na 13stą do lekarza. Rzeczywiście Polak, przemiły. Ale kurna, człowieku, w Skandynawii żyjesz, a ty do mnie pani, tosz za to można w mordę oberwać, masz szczęście, żem ślepawa… nie wiem dlaczego polski mnie tak odrzuca. Staram się czytać i słuchać wciąż polską mowę, ale jak dochodzi do fizycznego spotkania, nie… nie przejdzie. Yyy nie, pierwszy angielski, potem inne języki. On sam te zresztą stwierdził, że to taki odruch, no bo to jest odruch, ale… mniejsza, wynik badania taki, że antybiotyk dalej walić, trzymać go w lodówce, ma się zagoić za jakieś 2 tygodnie… Wynik finansowy, każda wizyta, niezależnie o narodowości to 250 SEK. Rachunek nam przysłali po 2 tygodniach…

Intrygujące, ale ważna lekcja. Oczywiście, że ubezpiecenie ubepieceniem, ale jednak taką sumę, różniącą się w landach oczywiście, płacą i Szwedzi, więc… pierwsza lekcja. Druga, że szałwi w Kalmarze nie ma, albo ją ukrywają. Bo wiecie, jak oczy, to sałwia musi być… LOL c.d.n.

PS. Antybiotyk dostałam od razu na oddziale, bez płacenia, więc tak serio zabuliłam ino 150SEK. A i Chowaniec chciał zobaczyć wschód słońca nad mostem i w ten sposób zobaczył… nosz kurde no!!! LOL

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zmarł z Niecierpliwości … została wyłączona

Pan Tealight i Modliszek Niezwyczaj…

„Zalecać, to się trzeba umieć jednak…

Umieć.

Może i w szkołach powinny być jakoweś lekcje, czy coś? Ogłady i szacunku, jakie kwiaty można, a jakie się powinno, i że doniczka nie winna być aktem przemocy… ni jego elementem, narzędziem, piskliwym głosem wołającym o pokój w momencie pękania na kawałków milion sześć. Akurat piskliwy głos jest wyraziście wkurwiający i to nie tylko niektóych. Wielu tak reaguje. Ale też i są oni fetyszyści… no z tymi, to jakoś tak nie zawsze wiadomo co i jak, a jeszcze w dzisiejszych czasach uraź takiego, to od razu policja, sędzia i kraty… i to nie na kilcie.

Modliszek miał to do siebie, że naprawdę kochał kobiety… naprawdę. Kochał je od początku do końca niezależnie od wieku, urody czy władzy sprawowanej… niezależnie od tego co miały na sobie, lub, czego też im, brakowało… niezależnie… i kochał je tak, awsze najmocniej, że aż sobie głowę wielokrotnego użycia sprawił. No bo wiecie, w jego rodzaju, to się ten łeb traciło od razu, więc…

… więc miał głowy przyczepiane i przyszywane, na rzepy, zameczki i przyssawki, na haftki i jedną taką, specjalną, co mu odrastała raz w roku… za każdym razem inna, dzięki czemu jego ropoznawalność była właściwie…

… nie istaniała.

I dlatego… cierpiał mniej.

Mniej niż zwyczajowi mężczyźni kochający tak wiele… ale też miał swoje problemy. No wiecie, współczesność, DNA i te sprawy, jednak musiał być ostrożny, naprawdę musiał… tylko że tak bardzo o to nie dbał… za bardzo. O one konsekwencje… niektóre już dorosłe… niektóre go ścigające.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Okno skąpane w mroku” – … okay. Nie spodziewałam się, że mnie tak wciągnie. Naprawdę się nie spodziewałam, właściwie, to wciąż jestem zaskoczona, ale… ona baśniowość w tej książce, te tajemnice, legendy, karty, magia… tak, to wszystko spojone młodością, ale nie brakiem doświadczenia czy dojrzałości, nie ciągłym: czy on mnie kocha czy nie… oną wyższą sprawą…

To po prostu ma ręce i nogi.

Okay, mogłoby być więcej onego opisu, onej historii, ale… może ona dopiero nadchodzi? W końcu to pierwszy tom! I chcę kolejne!!!

Chcę!!!

Tak, bohaterką jest młoda dziewczyna, usunięta z rodziny, zarażona… jest mgła, jest magia, jest coś czające się a własnymi jej myślami, jest tak wiele… jej nieustępliwość, ale nie natrętność, jej… cóż, można ją polubić. Jest syndrom i Kopciuska i Złotowłosej, ale bez księcia, raczej jest radenie sobie, inteligencja, dobro i zło…

Rozponawanie ich…

Ech… po prostu poczytajcie!

Z cyklu przeczytane: „Magia naturalna” – … dla okładki? Oczywiście, że nigdy się nie przyznam, iż uroda onej okładki oczarowała mnie tak mocno, że musiałam. Tak, przeczytałam o czym to i zaakceptowałam wybór. Czy oczekiwałam czegoś więcej? Tak, ale to ja, wiedźma od zawsze… od kiedy pamięć ma postanowiła się zbudzić i nie tylko przechowywać, ale czasem i udostępniać mi nagrania. Nie jestem wiccanką, nie jestem nowomodna… stara jestem. Nie miałam za czasów nauk wczesnych, nie określanych jako nauki onych gadetów, które są teraz. I które zaakceptowałam. Niektóre wrzuciłam w swój kanon, bo dlacego nie?

Wiedźma się zmienia.

Jest kobietą…

A ona książka, to niesamowicie przyjemna opowieść o magii dla tych, co zaczynają, albo chcą liznąć tematu. Dla tych, co zapomnieli, iż natura to też my sami, że jesteśmy jej częścią i tego nie da się zmienić. To opowieść o zmianach, przypomnienie o istotności pór roku spora garść zaklęć i przepisów. Wszystko miło przedstawione i elegancko oprawione w słowa… naprawdę sympatyczna pozycja.

I przepięknie wydana.

Najpierw wieść będzie…

Znaczy wieść jest, ale tak właściwie, to wydaje się jakby czekali jeszcze na jakiś cud, czy coś, ogólnie mówiąc, jak się nie zdarzy, to w dupie będą o sezon, ale… na razie remontu Kunstmuzeum nie będzie. Bo mimo zebranych wielu simoleonów, to nie starczy… Ludzie pytają jak to możliwe, co teraz, a oni…

No cóż, co można odpowiedzieć?

Wprost, że chcemy kasy więcej?

A może, że jakoś nie pomyśleliśmy, że wszystko drożeje, materiały obecnie trudniej dostępne, wiadomix, wsio po ptokach, jakoś tak po kasie… a może jednak można coś? Cud jakiś? Nie… Jednak, co teraz? Zamknąć, czekać… A może otworzą w przyszłym miesiącu… podobno mogą otworzyć… no ciekawe, ciekawe. No dobra, mają otworzyć, ale ludzie są… lekko mówiąc – poddenerwowani. Albo i wkurwieni. Na razie na lekko rozkopanym miejscu zebrali archeologów, by to wyglądało jakoś, potem wrócą krowy i…

I powiem scere, e kurna jak zwykle no!!!

Jak zwykle.

Ale na razie przeżywamy Folkemodet i tyle… znaczy już po, więc przetrwaliśmy, alem ciekawa, czy narzekać wszędzie będą na pogodę, nie tylko na ceny wynajmowania. LOL Ech, ludzie to dziwni są… nie uczą się… Jakoś mniej tego narzekania, jakoś mniej w ogóle wszystkiego, ni wieści o policji, spokój. Podobno rekordowa ilość ludzi była, to nie wiem, zimno ich spowolniło, czy co?

Bo w nocy nawet 9 stopni było!

YAY!!!

A! Piwo rozdawano za darmo i jakieś dzieciaki zebrały masę przechodząc przez wszystkie stoiska, więc młodocianych do ciupy… dorosłych też. Nawet wódkę udało im się gdzieś kupić, znaczy dzieciakom, no ja nie wiem… też i się nie znam, ale obostrzenia u nas są dość mocne, więc jak to? Już nic nie wiem…

To to zimno, jak nic…

I może ona drobina deszczu, co spadła w końcu w połowie miesiąca, no i ten dziwny wiatr, i w ogóle wszystko… wszystko jakieś takie znowu inne. I mimo onego padania, wciąż sucho… wciąż za sucho.

Za sucho.

Iglakom się chyba to pooba, co mnie cieszy, bo kocham iglaki. W szczególności za zapach i za to ile pożerają CO2, ale poza tym to chyba jakiś sentyment, czy coś? A może ona świąteczność? Może… Nie wiem. Wiem jedno… że gdy to piszę, to właśnie wróciłam z kolejnej wyprawy na kontynent, a to znaczy…

Że się wydarzyło,

I to ile!

Czasem człowiek wyjeżdża gdzieś i myśli sobie, że tym razem będzie lekko, łatwo i przyjemnie i wiecie, miejscami tak było, ale serio, te inne miejsca, nie no… powiem jedno, jeśli zmierzacie na wschód Szwecji, liczcie się z tym, iż remonty dróg tam mają wszędzie. Korki są bardziej niż obecne.

Po prostu szaleństwo!!!

No ale… posłucham teraz wiatru, przemyślę wrost cen wszędzie i… nie wiem, jakoś tak, spórbuję żyć. Bo ostatnio chyba człek ino to robi, jak nie głaska głazów z epoki brązu, czy szuka czegoś wcześniejszego. W końcu przede wszystkim jestem archeologiem. Tego nie da się wyciąć z człowieka nawet chirurgicznie.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Modliszek Niezwyczaj… została wyłączona

Pan Tealight i Stroiciel…

„Przybył by naprawiać, by ulepszać, by pomagać, a jednak ona warknęła na niego od razu, od razu, chociaż wyglądał tak dobrodusznie. Ot… Starszy pan w łatanym paltociku, z siwą brodą i czuprynką… starszy pan, z brzuszkiem wskazującym na radości typowo ziemskie… a jednak ona warknęła, własciwie szczeknęła, jak to wrony ino potrafią… Jednak on się nie skulił, nie… wyciągnął tylko metronom i…

Tia, mógł tego nie robić.

Podobno był doświadczony…

Podobno z wiekiem przybywa mądrości, ale i te czasy jakieś takie dziwne, no i rozpoznawalność płci w narodach marna, więc może można mu wybaczyć, chociaż, czy teraz ma to naczenie? Nie ma. Już ino popiół, chmurka oddalająca się na horyzoncie, z wiatrem, czy przeciwko niemu się unosząca… Już ino tylko to zostało z onej całej buty i dobrodusznego anturażu. Mógł przecież od razu, jak to inni robili, przeprosić, powiedzieć, że zabłądził, czy coś…

Cokolwiek!!!

A nie z bronią na kobietę. Na wiedźmę. Na Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomordowane… Tak pod nos… Okay, wiadomo, że ona mocno niedowidząca, ale jednak wiedząca jak najmocniej!

I tyle…

… nawet nie dowiedzieli się o co to wszystko było. Musiał coś chcieć nastroić, no musiał, w końcu po co mu ten metronom, teraz wciąż rogrzany leżał w dziwnie nieczułej dłoni Pana Tealighta. Cichy, właściwie milczący…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „W objęciach magii. Miłość od elfiego…” – … dobra. To był błąd. Ale… znam autorkę i… nie, wróć, to był błąd i tyle. Zwyczajnie te książki, bo nieszczęśliwie byłam w nastroju na dwie, na scęście dość cenowo pasywne, więc… wiecie, jeszcze nie wydrapuję sobie oczu czy glutówskąd popadnie, ale jednak… ja pierdziele, czy to ja, czy coś w tym jest… Oczywiście, iż wiedziałam na co się piszę, ale, że będzie TO aż tak prostackie i spisane tak neigodnym językiem, że..

Nie, nie mogę.

Czytacie na własną odpowiedzialność, bo to nawet nie jest zabawna rozrywka.

Z cyklu przeczytane: „W objęciach magii” – … eeee… to też nie jest abawna rozrywka, chociaż wydała mi się lekko lepsą niż poprzednia? A może to chodziło o poprzednią? Nie wiem… po prostu nie!!!

Tak, jest tutaj miłość, masa dialogów, prosta jak od cepa historia i lekka fantastyka, ale w rzeczywistości brak logiczności i tak dalej…

Może to ja? Może maybelline? Ech… no a bredzę no!!! LOL

No nieźle… zimny czerwiec.

Nie żebym narzekała, wprost przeciwnie, rozpiera mnie radość wszelaka, ale wiem, że zaraz Turyścizna jęczeć będzie, a z nią i inni, więc niezbyt to miły czas. Ale ostatnio mało który czas jest jakiś taki, chociaż znośny. Lekki… spokojny i nudny. Ciagle coś… bombardowanie reklamami z wojną w tle nie pomaga, a pamiętajmy, że unikam ich i wszelakich mediów. Mocno bardzo.

Wybory…

Tego wszystkiego jest zwyczajnie za wiele.

Wszystkiego…

Susza, ludzie, brak ludzi… zwyczajna niezwyczajność. Nowe nowości, stare starości, zacęty sezon. Niby koło się toczy, lato, a jednak… jakoś tak niepewnie w każdą stronę. Wszędzie i zawsze. I ten strach. Niby ptaki świergolą, cereśnie się pojawiają i truskawki ju prawie zjedzone, ale jednak, jakoś tak…

Inność…

O co w tym wszystkim chodzi? Onym całym życiu? O samo życie, oddychanie, romnażanie i wydalanie… biologia pewno przytaknie, ale ja, jakieś tam jestestwo, a może ino i mrzonka chce czegoś większego.

Czegoś!

No ale… to chyba był drugi tydzień czerwca, gdy nasz niesamowity prom zerwał się w Ystad  uwięzi. Tak po prostu. Może chciał uciec, może jednak się zderzyć z wpływającą Polonią, czy innym tam promem, a może zwyczajnie wsio już szaleje? Nawet promy, które czasem dają się być tak bardzo uduchowione.

Niby metal, a taka lekkość…

Fakt pozostaje faktem, ludzie się wystraszyli, są szkody, znowu stuknął… może z niego jednak jakiś zwolennik skaryfikacji, czy coś? Ja to rozumiem. Jak najbardziej. Możemy porozmawiać, czy coś, bo przecież chodzi o to, by innych nie krzywdzić. A inni zostali skrzywdzeni i croissanty, które podobno dostali raczej nie utulą spóźnienia. 2 godziny… niby nic, a jednak.

Dla wielu czas, to największa z walut.

Najbardziej przeliczalna.

Najbardziej istotna.

Czas… a jednak, czy prom po prostu wybrał ten czas, czy może dzięki temu nie rozwali nas asteroida, bo efekt skrzydeł motyla zadziała? Kto to wie? Szkoda mi promu… nie wiem dlaczego, ale jakoś go kocham.

Jakoś tak…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Stroiciel… została wyłączona

Pan Tealight i Pięć żyć Weroniki E…

„Niby kot, a jednak, nie do końca.

Sprawdzili dokładnie, nie miała ogona, a jednak… może miała, tylko odpadł jak ją ciągnęli przez las? Może gdzieś jęczy i skarży się poetycko, może krzyczy, ale oni tego nie słyszą, albo co gorsza, specjalnie się oderwał, bo w końcu mógł. W końcu otworzyli mu drzwi ku wolności i właśnie zaczynał tworzyć jakąś tam gwiazdę mniej więcej śmierci i zagłady wszelakiej, ale… no wiecie, dopiero zaczynał, chociaż… może lepiej byłoby go poszukać. Tak, dla spokojności wyobraźni…

Albo, co gorsza, jest tam gdzieś… a gorsza, bo ktoś się wtedy dowie, zostawiła gdzieś z karteczką: w razie śmierci sprawdzić tych i tych i jeszcze koniecznie ten biały domek nad rzeczką, pod lasem, przy Winnicy

Nie żeby ogon identyfikował kota, ale nie miała też łiskersów, znaczy tych tam przy nosie włosków, czy co tam… ni łap, ni… nie mruczała. Znaczy, nie znali jej aż tak długo, no i teraz, na stole sekcyjnym zdawała się być kompletnie i całkowiecie martwa. Tak na amen w pacierzu i już wykupiony nagrobek, bezbłędnie rzezany, oraz trzy prognozy przedwczesne kilku konsyliów.

Musiała być Weroniką.

Weroniką!!! Śmierdzącą…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Mała Syberia” – … oj. Naprawdę miałam wielkie… ale to Wielkie Wielkie oczekiwania co do tej pozycji. Naprawdę GIGANTYCZNE. Nie tylko dlatego, iż uwielbiam Finlandię i oną ich specyficzność, ale miał to być komiczny kryminał i jeszcze, jeszcze ta okładka, superancka, a tutaj… Zaczyna się super, bez urazy, ale potem coś się rąbie i po prostu wszystko nie trzyma się kupy. Mamy problem, mamy zbrodnię, rodzinę, małomiasteczkowość i tak dalej…

Gdzieś umyka czarny humor, sznyt słów zamiera i wsystko jest tylko dziwnym oczekiwaniem, siedzeniem w muzeum i patrzeniem na meteoryt. I rozważaniami o Bogu i bogu i jescze małżeństwie, rodzinie… i wojnie.

Nie, nie dla mnie. A mam jeszcze jedną powieść tego autora… zmuszę się, ale jak mnie nie poruszy, tylko bez zawałów, sorry, jak mnie rechotliwie, emocjonalnie nie ruszy, to nic z naszej znajomości nie będzie.

Literackiej oczywiście!

Ta powieść jest płaska i choć stereotypy, których oczekiwałam są, i są jakie być winne, to jednak, to po prostu dołuje, aż w końcu człowiek ucieka od fabuły, zastanawia się, czy czasem paznokci u stóp nie przyciąć i sięga po coś innego…

Nie po nożyczki, inną książkę. LOL

Z cyklu przeczytane: „Hobbit” – … klasyk.

Przedstawiać nie trzeba, ale… to wydanie, poza tym, iż wielkie, potężne, ciężkie, choć szkoda, że miękka oprawa, pasowała by mi bardziej, to dodatkowo  opisami, dopiskami, narracjami i tak dalej i w ogóle. Piękna. Niesamowita, ale… jeżeli chodzi o samo czytanie, to trudna do czytania, w znaczeniu, sięgnięcia po Hobbita po raz pierwszy. To raczej coś dla wielbicieli tematu.

Kolekcjonerów.

Coś na wieczór mrocny i ciemny, przy kominku, obok okna, by widzieć oświetloną dolinę, wiecie, jak siedzicie w norkach, tak jak niegdyś ten hobbit… ten jeden, jedyny, chociaż, tak naprawdę przez niego tyle się wydarzyło…

Piękna to książka, ale dla smakoszy!

I fajnie, że w końcu wydanie nie jakieś dziecięce… bo przecież to tak naprawdę wcale nie diecięca opowieść.

A może… LOL

Maj… koniec maja, to było coś dziwnego.

Niby cieplej, wieczorami jednak chłód, sucho, choć trochę pogrzmiało i pokropiło, ale jednak dziwnie. Dopiero z końcem maja opadły kwiaty jabłoni i bzy zmarniały… dopiero… wszystko wciąż niby zimne, a jednak, parno jakoś czasem, a jednak ciepło, ale czy na pewno, a może to ułuda?

Nie wiem…

Trawa nowu skoszona, ale bez entuzjazmu, jakby niechętna mocniej onej przycince, jakby zgorzkniała. Chciałby sobie człowiek nabyć więcej roślinek, ale za co. Finansowo tragedia, ludzie żywią się jak najtaniej, ale jak inaczej… jak przetrwać one kryzysy innych, innych wojny. Depresja… a podobno tak, tak jesteśmy szcześliwi. Bo, w końcu, fason trzeba trzymać, jak najdłużej, do końca…

Maj…

Był na pewno inny, zimniejszy, dziwnie ludziom niechętny i suchy.

Oj, susza to się rozpałętała na dobre, nowe kiecki ma i miny, nowe kapelusze i wzorzyste szale do machania nimi nad każdą wody kroplą. I te fryzury, bo włosów to ona ma… i takie to dla mnie dziwne, iż jednak jest kobietą.

Bo jest nią, na pewno.

A jednak…

A jednak człowiek i tak, jakoś tak zapatrony w oną budzącą się roślinność, a każdym razem, z każdym rokiem zadziwiającą, iż z suchych pędów, gałązek niby martwych robią się… życia. Listki i kwiaty, zioła zacyanają pachnieć, nawet klemantis się budzi. Lekko zaspany, ale wybija w górę, ciężkie pąki unosi wyżej i wyżej i wyżej…

… kurde, natura, to jednak coś lepszego od człowieka, bo ja tak nie umiem. Już nie wiem, czy chcę w ogóle walczyć o jakieś tam swoje miejsce w tym łańcuchu pokarmowym człowieczeństwa…

Po prostu… nie wiem.

Czy warto w ogóle?

Ile już tych kryzysów, ten XXI wiek, to seryjna porażka i nie, nie gloryfkuję lat osiemdziesiątych, czy dziewięćdziesiątych poprzedniego, bo każdy czas miał swoje za i przeciw, ale to, co teraz się dzieje… nie wiem, nie wiem nawet czy chcę wiedzieć jak wiele się dzieje. Ju dość… niewiedzo choć.

Ona z WOŚ.

Ludzie nawet nie umieją czytać… czyż to nie jest fascynujące  puntktu widzenia nauki? Nagłe przywracanie papieru i kredek do łask i jeszcze częściowe obostrzenie używania Temu, które to Duńczycy używają aż nadmiernie… ale jak spytacie kogoś, to wiecie, no ekologia ino i tak dalej… pewno to jak z kościołem.

Pijar Skandynawski ma się dobre i kwitnie!

Na Ozempicu na pewno!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pięć żyć Weroniki E… została wyłączona

Pan Tealight i Pom Pom …

„No a jaki był włochaty i miękuśki, jak z jakiejś Hameryki, czy coś. Jakby drogi był, co najmniej hordy wielbłądów obłożonych diamentami kosztował, i to nie tymi laboratoryjnymi jako szczurzyny jakoweś, ale prawdziwymi, ziemi wyrwanymi, i jeszcze parę setek flach paliw wszelakich, wyskokowych, długoleżalnych… do tego dorzucili i może dziewice, ale kto to teraz dziewice widział. Próbowali skołować kilka na Midsummer i no serio, popyt na nie jest, ale dziewek brak. niektóre próbują zamącić we łbach kupującym, że dziewice, ale tosz to widać od razu, że chłop…

Nosz błagam!

A potem, jak już go nabyli, poczuli się ważniejsi niż ważni, pokazali wszystkim co mają, gdzie mają i za ile nabyli, to wiadomo… minęła chwila i już szukali czegoś nowego. Czegoś rzadkiego, niezwyczajnego, co poruszyłoby masami zapatrzonymi w one kolorowe filmiki i inne tam fotosy… tych, co marzą cudze marzenia i ich sny śnią. A dzięki temu oni mogą mieć więcej i więcej i więcej…

Mucieli.

Ale… to był zwierzaczek, albo coś najbliższe onej definicji… włochate, nieszczekliwe, spokojne, a nawet przerażone… Pan Tealight coś o tym wiedział. O przerażeniu, cichości, która następowała, gdy inni krzyczeli, o tym, jak to wszystko bolało, a nie było gdzie uciec, więc wyciągnął koszyk, który choć krzywy, z morskiej, miękkiej, słodkiej trawy Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane uplotła… widać wiedziała, iż kiedyś się przyda i przyjął nowego mieszkańca.

Nie pytał…

Czasem czas na pytania nadchodzi od razu, czasem trzeba czekać, a czasem… nigdy nie przychodzi. Nigdy…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Sprzedaliśmy dusze” – … nosz kurcze, przeraziłam się tej powieści. Naprawdę. Czytałam w kawałkach, dozując, aż w końcu przysiadłam i w spokojności tuląc misie…

No co? Nie dość, że bohaterka w moim wieku, to jescze to wszystko takie prawdziwe i zamówienie z UPS miało na dniach dojść, więc sorry, ale na mnie to wpłynęło, one słowa, ona, oni, te tatuaże, diwne grybki, czy inne tam sprawy… granie kiedyś, tworenie muyki naprawdę było magią… tera jest inaczej… wtedy… tak, wiem, brmię jak antyk, ale ówcesne teledyski, przypomnijcie sobie Aerosmith czy Gunsów! Ich protesty, filmowe właściwie, gdy wytwórnie nakazały piosenki do 3 minut… kurna, a co to, pierd… Eurowija. Szmatła… nie, o tym nie mogę mówić.

Nie…

… więc jest to opowieść o zespole. A raczej ich dorosłych już członkach, którzy nie tylko nie pamiętają co się stało, ale przede wszystkim… niektórzy z nich wciąż coś czują. Że coś się stało tamtej nocy, chwili, że muzyka, słowa, opowieści, zaklęcia…

Nie no, to trzeba przeczytać.

Trzeba.

By zrozumieć i uwierzyć, ale… obawiam się, iż ta książka ma naprawdę wąski przedział wiekowy zroumienia…

Z cyklu przeczytane: „Wanda” – … klechda, mit i opowieść, szeptanie babek, zakurzenie myśli… ona, Wanda i jej czas, jej świat, one legendy wiążące się doookoła niej i ono stare pisanie, jakby ktoś przy ognisku siedział i cicho szeptał przerażony prawdziwością swych słów… bo tak niegdyś, drzewiej bywało… ona żyła i walczyła, kochała i poruciła. Oni władali, rozdzili, zabijali, mącili wody czasu…

A to, czego nas na historii uczyli to bujdy.

To nie wielka historia, ale taką jest… mitem i istotami, o których wielu zapomniało, obrędami i myślenianmi, poostałościami w nas, których nie rozumiemy… pięknem przesłości, która wcale nie różniła się od naszego życia, ot, inne zabawki… tylko, że myśmy zapomnieli. Zapomnieli…

Z cyklu przeczytane: „Sługa cesarstwa” – … i to już koniec… ale nie ma boja, w księgarniach od miesiąca już nowa powieść tego autora!  nim się nie rozstajemy, ciekawam, czy na pewno rostajemy się z Rudnickim i Saszką… czy to wszystko to koniec, logiczny i niesamowity, ale jednak…

Koniec.

Dwie trylogie  dwoma niesamowitymi facetami, kobietami, któe po prostu uwielbiam, magią, mocami, siłami wszelakiemi, niby wszystko możliwe, a jednak… a jednak jakoś tak logicznie… wiem, dziwne słowo, ale dla mnie poprowadzenie ścieżki głównego bohatera jest naprawdę niesamowite i przyjemnie logiczne. Nie zmieniamy do niego stosunku, wciąż popełnia błędy i jest czasem ciapowaty, choć to inny świat i nowe nauki dla starego psa, nowe sztuczki… by nagle nas zaskoczyć, ale jakoś tak wciąż się go kocha, chociaż, ech, tylu jest nowych do kochania, bo one osobowości go otaczające wprost tryskają siłami i mocą wszelaką… no, sami zrozumiecie. Jeśli przeczytacie… A Generał, ona druga strona monety, inny świat, ech, jego się kocha albo nie… no i nasi niesamowici… ich będzie mi brakować najbardziej… ale, zawsze mogę zacząć od początku.

I chyba zacznę…

Ucinane głowy stokrotek łkają wciąż, gdy upadają na przepisowo krótką trawkę… bo wiadomo, szczury, gryonie wszelakie inne, robale i takie tam, już nic nie może rosnąć ponad miarę, łąki likwidowano! Oh, okay… w innych ogrodach, ale u mnie… no nie, w końcu i u nas poleciały stokrotkowe głowy, ale tylko te, które ich nie pochyliły… wiecie, jak z Indianą Jonesem i tym kieliszeckiem. Pamięta ktoś jak się kłaniał? Dygresja? No rany Julek no, przecież wolne było, to wiadomo, wszyscy w ogrodach, ale i kościołach, tyle to  ateizmu w społeczeństwie. A tyle o tym wszyscy mówią… a jednak kady jedzie, w niedielę czy święto… gdzieś…

… jedni tu, inni tam, a jeszcze inni czarne świece palą…

No co?

Nie mogą? Wolność w końcu…

Tak po prawdzie, to nie wiem, ale wygląda to, jakby ludzie szukali siebie na wzajem, jakby ona samotność, przez tak długi czas przez wielu gloryfikowana stawała się czymś nie na czasie… a może to tylko strach? I ta pogoda, to słońce, które łzawi mi oczy, wydyma zatoki, oczy nadmuchuje do rozmiaru golfowych poiłeczek… tak, mam uczulenie na słońce. Pewno na coś jeszcze pylące, ale słońce zawsze mnie sponiewiera…

Albo to zemsta stokrotek?

Kto wie…

No ale…

Dookoła temperatury letnie, u nas raczej wciąż wiosennie. Ot naście, tylko to słońce i susza jakoś tak nadymają wszystko. Pocięgte głowy i inne cęści trawnika pojadą stać się komposem jutro, razem z kilkoma pudłami chwastów, tak zwanych, czy gałązek, no wiecie, ordnung musi być. Dla niektórych ordnung to religia. Może i dla mnie… no nie wiem, ale porządek, układnictwo, swoje miejsce, jakoś tak wtedy tylko mogę żyć. Burdel to robić można, jak się chce pobawić w sprzatanie i tyle…

Nie lubię bałaganu.

W żadnej części tak zwanego życia.

Maj mija, a człowiek wciąż nie wie jak to tak wszystko szybko… mówili, że z wiekiem cas ucieka bardziej, ale serio, z tego co słyszałam, to młodym obecnie też ucieka, więc nie wiem, może jest jakowaś prawda w tym szybszym obrocie ziemi? No co, nie wolno jej? Może ma dość wszystkiego i zaczyna kręcić…

Kręcić się mocniej.

… sobą…

Nie, nie mogę w te internety… musę do lasu, już te chwasty bardziej logiczne. Chociaż pogoda, nie, tutaj też brak logiki. Chociaż dobre to, że Rowan A. pięknie kwitnie… kwitnąca jarzębina jest tak niesamowita.

I głóg…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pom Pom … została wyłączona

Pan Tealight i Cheveyon …

Cheveyon

… tak, było w jego imieniu coś z wiatru i morskich fal i obłoczków wolnych na nieboskłonie i skłonności ku niebieskości, onych liści chrupanie… i jeszcze one mglistości, pary poszukujące siebie, a w zamian znajdujące pnie i gałęzie, liściowie, mokre od porannej rosy, łyskające z pierwszymi promieniami słońca kropelki, na ostrych niczym wróżek szable liściach traw… auć!!!

Było w nim coś z onych zaskakujących, wiosennych grzmotów, gdy dziwnie jasne niebo rozdzierają żyły krwi, tętnice, a potem spadają pierwsze krople dotykając nagrzanej ziemi, betonu czy drewna… i rodzi się ten zapach, zapowiedź lata, ale tylko zapowiedź, wciąż noce są chłodne i przynoszą wytchnienie tym, co spiekli się całkowicie nieświadomie robiąc rzeczy, które musiały być zrobine.

… i jeszcze niepewność, zaczęte książki, porzucone listy, całkiem świadomie porwane miłosne wiersze z dzieciństwa, które już nim nie było, ale dorosłemu, starzejącemu się człowiekowi takim się wydają…

A on sam?

Cóż…

Nigdy nie umiał siebie opisać.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dom nad błękitnym morzem” – … nie jestem woke i opis autora mnie przeraził, ale możliwe iż wystawiona byłam na nadmierne wokowanie, bo… ta książka jest piękna… po prostu piękna, choć i lekko przewidywalna, to jednak tchnie z niej jakowaś dobroć i taka odmienność przemiła i… te osobowości, oni bohaterowie… no, bez uray, ale dom, posiadanie domu i kogoś, kto nas kocha jest dla większości czymś najważniejszym, czymś bezpiecznym, a jednak często tak bardzo to od siebie odpychamy. Może nie chcemy widzieć, a moe tylko patreć?

Nie, to nie jest tylko opowieść o różnych dzieciach, akceptacji, rozmaitych dorosłych, które z onych dzieci wyrosły i… o tym, że tak serio, to nic się nie zmienia, bullingują cię za dzieciaka, w dorosłym życiu możes oberwać tak samo, chyba że nauczysz się tego, iż jesteś coś wart i żadna tam z ciebie szmata…

… upraszczając.

Tak, bałam się kolejnego prania mózgu, ale to pisanie, one słowa… dobra, mogłoby być więcej opisów, jakoś nie mogłam do końca zobaczyć domu i okolic, ale wiecie, ja mieszkam na wyspie, więc sobie to ułożyłam inaczej… i tak… warto! By oderwać się od codziennej przemocy. Wszelakiej.

Z cyklu przeczytane: „Poradnik zabójców wampirów Klubu Książki z Południa” – … dłuższego tytułu nie było? Widać nie… ale jeśli spodziewacie się krwi i starszych pań biegających z kuchennymi utensyliami by bić krwiopijców, to nie ta opowieść… oto jest diwna delikatność Południa, krainy, którą poznałam dzięki Anne Rice – a tak w ogóle, dlacego nie wznowią jej powieści? Ktoś coś? – oto opowieść o kobietach i o tym, jak często trudno im uwieryć w siebie. I jak bardo w chłopach wcią dremią one diwacności poglądów o tym, że jak bab, to mógu brak…

Chcielibyście…

Nie ma tak łatwo…

I o tym właśnie jest opowieść, wąpierz to ino coś w tle, coś co zmienia, przekłada, coś co wpływa na rodziny w małym miasteczku, coś, co nagle zmienia zdanie, coś… ktoś? Ale, przecież paniom nikt nie uwierzy, wiecie, chodzi o te dziwadła w wieku średnim, ni przypiął ni przyłatał, oj tak, znam to, he he he, nie wiedzą co z nami zrobić… niewidoczne i dziwne, tak, to my/one w końcu będą walczyć, ale najpierw będą sobą, kobietami, które kochają swoje rodziny i chcą dla nich jak najlepiej… w onej spiekocie Południa jej specyfice… grzeczności układnej… zrobią wszystko by nie wierzyć. Bo kto by uwierzył, ale jednak… giną dzieci, a one są matkami!

Nie, to nie typowe wamirze slachtowaia i jakieś tam romanse, to COŚ więcej. Dla tych, którzy jednak mają trochę więcej lat…

No dobrze, w końcu zakwitły jabłonie, róowią się i bielą, opadają płatkami, w końcu i bzy zaczynają szaleć, ciepłota dnia, która jednak zmienia się w chłód wieczora, za com wdzięczną… tchnie aromatami, ale… susza… i patrząc na prognozę będzie coraz gorzej. Już nawet człowieka chcą rozerwać informacjami i prezentacjami owych koszy na śmieci… jakby kurna było co prezentować. Sorry, ale ja nie mam odpadków jedzeniowych, większość idzie pod kwiatki jak już, albo wrony zabierają…

Ale najczęściej, zwyczajnie, nie mam co wyrzucić.

Mam plastik, bo wsio w to pakują, ale butelki u nas zwrotne, więc… nie wiem, na co mi one przegródki? Na jeden słoik na pół roku? Bez sensu to… ale nie ważne. W końcu będą nowe kosze po tych latach zapowiedzi i wiem jedno, w Szwecji się mało sprawdzają, co jedziemy, to zmiany, więc nie wiem, czy i tak wsio nie wyląduje w jednym… Ale w końcu, po tych wielu latach, będą dwa kosze i trzy przegródki. Ale mówiłam, nie ważne… Susza ważna. Pewno znowu Sct Hansa nie będzie, znowu ognie nie zapłoną, już ostrzegają, a moje płucka coś czują, że już jest nazbyt sucho.

Kwiaty w lesie nie poszalały w tym roku, chociaż urodzaj na orchidee jest. Ale zawilce i przylaszczki… nie… i rzeczki wyschnięte, wysychające, zanikające, obrywające się piaskowe brzegi Wyspy, których też nie będą chronić…

… nic nie będą…

Chór będzie, znaczy kosze!

Ale jak wyglądam przez okno, to pola wciąż żółte… nie, nie pd zorzy, kurde, z tym to te płyną w mediach… ludzie, to trza mieć dobre sprzęty by coś zobaczyć, sporadycznie co da się gołym okiem, więc… spokojnie. Zresztą, czy w ogóle ktoś pomyślał dlaczego je tak widać. Bo słonko boli!!!

I lepiej go unikać.

Ale żeby nie było, były i zorze, są żółte pola, pół Wyspy cieplejsze niż drugie pół, a dziwne mgły szaleją. Wszystko jest jakieś takie nie na miejscu. Jednak, w końcu cieplej, druga połowa maja i mamy naście stopni, WOW. Nocą chłodno, więc kocyk wciąż się przydaje, ale jak ktoś chce, to proszę, można się męczyć długo z oną żółcienią na niebie… bolącą. Można i dłużej pracować, czego rząd bardzo chce likwidując kolejne święta… pewno to i ostatnie Pinse… wolne. Dla odwrócenia uwagi info o pierwszym bobrze od wieków spotkanym w kraju, znaczy tu, w Danii… no nie wiem, ale spoglądając na miny tych, co to widzieli mitycznego stwora, to możliwe, iż były inne, ale jakoś tak, nikt nie wiedział czy to wydra czy synszyl jakowyś.

Ktoś nawet coś rzucił, że bóbr może być domowy?

Ja naprawdę zgłupieję w końcu…

Ludzie posiadają wiedzę tiktokową. I tyle. Nic więcej. Pewno jak nałożyć brązer czy też co kupić na Stanleya to wiedzą, ale bóbr czy wydra, to nie… jeszcze im łoś wyjdzie… brak mej wiary w ludzkość taką oczywistą sprawą jest…

Azaliż wżdy. LOL

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Cheveyon … została wyłączona

Pan Tealight i Aktywistka…

„Podróże bywają czasem tak bardzo skomplikowane. Jesteś wygranym, jeżeli siedzisz we własnym aucie, wąchasz ino swoje własne pierdy i cieszysz się ino onymi własnymi, cielesnymi produkcjami, samoróbka, handmade, assmade i tak dalej… i nie musisz patrzeć na formujące się w przedziwne rąbane patronusy oddechy współjadących, czy idących, czy płynących, czy cokolwiek, jakkolwiek…

… latających?

No więc jeśli masz swoje miejsce, na ziemi i ono niewielkie przewoźne, wygrałeś. Przynajmniej tyle. Pewno, że wciąż bulisz za paliwo i inne tam przyjemności, ale jednak, jakoś tak, wygodniej. Stajesz, gdy ci się chce, siadasz, sikasz… no dobra, bez tych pokazów na autostraach panowie!!! Widziałm nawet rowerystów, co na moście… a drewka mieli metr dalej…

Nie dbasz o wiele poza sobą i pojazdem… więc dlaczego ta jedna morda uczepiła się ciebie, że niby nie możesz, że ekologia, ten wywołany przez Pokrętną Ouiję Bóg/Demon, jest niezadowolony. Zwykle i tak chodzisz, nie latasz, nie stać cię w końcu, a ona co… miast dobierać się do bogatych to o biednego… co, łatwiej suko już kopanego kopać… a ptrz, oto ja: Pokopany się odradzam i mogą ci wyrzucić w ryj dojrzewanie w komuniźmie, stan wojenny i obozy koncentacyjne… I co? I jak ugryziesz problem moich traum powojenny, które Babcia mi przekazała?

Azaliż wżdy obosieczny to miecz… ten aktywizm, faszyzm i wszelakie inwigilacje, do tego wyznania i inne tam echolokacje.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane:Dwór Cierni i Róż” – … czytałam to kiedyś. W onej zaprzeszłej przeszłości, ale chciałam do tego wrócić. Tak, wiem, hype na oną autorkę przypomina mocne tortury… próbuje się wedrzeć w człowiek poprzez nagle książkowego Tiktoka, Instagram czy inne tam SMy. Ale w rzeczywistości chciałam wrócić, bo mi się podobało. Choć opowieść dość prosta, Piękna i Bestia, klątwa do złamania, rodzina, trochę klimacik jak z Igrzysk i uczucie… nie pierwszyzna, a jednak, ten niegrecny dowcip, nietuinkowość postaci, okay… od czasu wydania tej powieści postaci są zwykle takie, więc nihil novi, jednakże, wtedy to było takie miłe… fajne czytadło…

Teraz nagle odkrycie… archeologicne. LOL

A przecie one lata temu takich książek rodziło się sporo. Ludzie zapominali o autorach jak Feist czy Donaldson, świetności przełomu wieków, już nie wspominam nawet klasyków… i szukali czegoś romantycznego i barziej lekkiego… chyba? Jakby tracili pewne umiejętności… rozumienia cytanego słowa, nie wiem… wiem jedno, ta powieść nie jest zła. Jest… lekko nudna, lekko przewidywalna, brak jej pieprzu i przypraw mocniejszych i NIE nie chodzi mi o seks! Raczej o ten taki wkurw, zadiorność mocniejszą, jakieś… COŚ. Za co wdzięczną jestem, to opisy i stworzony świat, choć przypomina mi oarte z nadmiernej bykalności książki Hamilton… uuu, jakby to połączyć razem…

Ino mniej tych scen, to serio staje się… pomijalne…

No więc gdyby doprawić, byłoby cudnie, a tak jest okay. I chyba rozumiem, dlaczego babki sięgają po te powieści… dla baśniowości, bohaterek silnych, ale jednak zawsze mających coś na podorędziu, wiecie dłoń pomocną lub dwie… rozumiem. Ale nigdy nie zrozumiem onych facetów takich wiecie: oj takim niedostępny, ale czemu tak słabo się o mnie panienka stara… nosz kurna no…

Mniejsza, kto kocha to kocha, kto nie to nie… i po to są książki, by wybierać to, co wam pasuje!!! Żadnej mody nie toleruję!!!

Z cyklu przeczytane: „Tajny Klub Nietypowych Czarownic” – … a znaczy się kurna, jakie to są one typowe? Co? Jebana poprawność polityczna!!! Ta książka to zło w postaci najczystsej. Na dodatek prewidywalne i… bleee!!!

Ale… mamy boahterkę mogącą właściwie wszystko, któa nagle nic nie potrafi. Wychowana na łonie innej tam czarodziejki wie jedno, nie można kumulować magicznych na małej przestrzeni, ale jednak zgadza się by być opiekunką dziewczynek… dziwnych dziewczynek. Coś wam świta, nosz oczywiście, że zaświta, nie da się inaczej. Jedyny plus dorzucam powieści za psa!!! Serio!

Na miejscu mamy towarzystwo adoracji wzajemnej, ci o orientacji nudnej nie są opisywani nadmiernie, bo i po co. Nosz kurna, dziwię się, iż nasza bohaterka nie jest lesbijką… i nie, nie mam nic do gejów, wyhodowałam się sama w otoczeniu takim, gdzie było to dziwnie normalne… znaczy dziwnie teraz, gdy się na to patrzy. Na to, co dzieje się obecnie. Kochało się, więc się kochało i tyle. Żadnych lepszych traktowań czy gorszych. Książki i onej miłości tyż ju były… Ksiądz, Mercedes Lackey z jej magami… nosz weźcie no, jakbyście odkrywali już nie Ameryki a Mezopotamię. I wszędzie teraz, może i przepis jakowyś jest, jeen gej, jeden kolorowy bardziej, jeden mniej… zaraz usłyszę Szkotów z ich prawami… wróć… książka. Jest zwycajnie słaba. Ograne numery, przewiywalne zakończenie. Nudna. A szkoda, bo potencjał jest… i film byłby pewno fajny…

Ale z inną główną bohaterką, ta mnie wkurza. Choć ma psa…

Serdecznie nie polecam. Opis kompletnie nie pasuje do wnętrza.

Majówka…

Była i się zmyła była… nie żeby aż tak padało, ale na pewno wciąż jest chłodno… znaczy jak na maj. 10go bzy me wciąż nierozwinięte, chwasty rosną, ale cała reszta śni… jabłonki niezbyt, śliwka podobnie, znaczy zakwitła na noc jedną i przekwitła, a co się będzie przemęczać. Deszczu brak, wieje, nocą zimno, w dzień niby ciepło, a jak wyłazisz, to po chwili po kufajkę wracasz, bo jednak…

Telepie…

Ogólnie mówiąc miazga i degrengolada… Król z Królową przyjechać mają, się znaczy przypłynąć i chyba, nie wiem… opadła na mnie ona niemoc i kompletny brak zainteresowania tym, co się gdzieś tam dzieje i na co wpływu nie mam. Bardziej mi zależy na rzekach pełnych wody zdrowej, drzewach i żeby mi te cholerne przesłodkie jelonki przestały drzewka wpierdalać.

Nosz ile można.

Zależeć zaczyna mi na mnie… nosz kurde, zaskakujące… tak, to jeszcze nie miałam. Odkrycie, zapisać w poamiętniczku. Chcę gdzieś pojechać, wyruszyć gdzieś, coś, po coś, na coś… no pędzi mnie. Znowu… już tak miałam rok temu, uspokoiło się lekko na miesiąc i od nowa się zaczyna… więcej i więcej i więcej…

A może to tylko strach…

Pszczół nie ma.

Grzmoty majowe?

No właśnie, jak nie rąbnęło tak drugiego tygodnia mają, jak nie pierd… znaczy naprawdę głośno, doliczyłam do dwóch i już wdech brałam na trzy, gdy jebło tak, że pomyślałam, iż po szybach, a one drogie, nosz kurna molek! Na szczęście szyby stoją, znacy w całości, w ramach, gdzie były, dach się potrząsł ze ścianami, ale ustali. Dzielny domek, jebnęło potem jeszcze raz, później kilka razy w odali…

… i przeszło…

Dobrze, że chociaż popadało, ale… jeszcze 10 lat temu grzmot na Wyspie to było COŚ. Teraz pojawiają się dziwne bez ostrzeżenia i straszą. Nie przyzwyczaiłam się o tego. Zresztą, w ogóle ciągle ostatnio coś Wyspą majta, dźwieki iwne, jebane amerykańskie bombowce, kij wie co jeszcze, jakieś manewry, kurde no… ja już mam szczerze dość tego wszystkiego i tak człowieka na podstawowe szparagi nie stać, a wy jeszce dowalacie z tego. Nie mam już miejsca na więcej stresu!!!

I nie chcę się bać… żyć chcę, łagodniej.

Nosz do cholery jasnej, serio nie macie innych zabaw?

Drewniane domy mają to do siebie, że gdy wieje, to się ustawiają podle wiatru, a potem sobie skrzypią, tańczą i ogólnie muzykalne są… i okay, człowiek się przywycaja, ale grzmoty nie. I ten nagły wzrost liczby psów luzem latających i jeszcze szczekających – on nie gryzie. On pożera w całości, się pani nie boi!

A ty nawet noża nie moesz mieć…

Ogólnie, jak wspomniałam, nosz niemoc mnie jakowaś ogarnia… i wkurw. I strach jesce większy, choć już człek myślał, iż więcej dźwignąć nie może…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Aktywistka… została wyłączona