Pan Tealight i Nadymaczka Pospolita…

„Może i nowy gatunek, może…

Może i należałoby jakoś tak toto łapać, opisać, jakoś tak po prostu obfotografować i jeszcze poznać, jak je, co je, czym je, gdzie sra, jak sra, kto to potem jada i tak dalej i jeszcze, jeszcze oczywiście wszelkie tam zachowania społeczne, aspołeczne i wszelakie inne… no i rozmnażanie, oczywiście, zamrażanie, odmrożenia, zamrożenia… wiadomo, przecież jakoś tak musiała coś robić, gdzieś robić, wielbić miejsca, jakieś tam mieć ulubione, jakieś mieć niekochane, jakieś znienawidzone…

Po prostu.

Nazwali ją Nadymaczką Pospolitą tak na razie, tak by było jakieś imię, no i wiecie, przy onym poznaniu, jakoś tak ona się powiększyła, balonikowała, czy coś… odsunęli się, bo przecież mogła może i zabić, może strzelała jakimiś igłami, może i gazy wypuszczała, albo coś nieznanego robiła… aurą obmacywała okolicę, by znaleźć żywiciela, czy coś… zbyt wiele filmów, zbyt wiele wiedzy…

Zbyt wiele zapomnianych stworzonych…

Tak, Pan Tealight miał czasem takie myśli, że przecież może to był on, może to jemu się przytrafiło, może… to było jego dzieło, ale nie pamiętał, wtedy tak bardzo się bawili, na samym początku Tego Czasu, na samym początku Stworzenia i Wybuchania… tak wyglądała jakoś, znajomo, ale jednak nie pamiętał jej. Czy też jego? Bo przecież wciąż nie określili płci…

I moe nigdy tego nie zrobią, bo nagle zniknęła…

Była i jej nie było.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones

Z cyklu przeczytane: „Łowca cieni” – … drugi tom serii… i muszę się przyznać, że wciąż trzyma w napięciu. Z jednej strony masa tajemnic wciąż nie wyjaśniona, z drugiej nasze główne postacie: penitencjariusz i policyjna fotografka, jakoś tak żyją osobno… oczywiście do czasu, gdy kolejne zbrodnie ich połączą, bo połączą.

W końcu jest w nich jakieś tam… przeznaczenie?

A tam razem brodnie wydają się być… jesce bardiej przerażające, przemyślane, jakby prowadzące do czegoś więszego, próbujące udowodnić coś, a może jednak odkryć zepsucie Watykanu? Nie wiadomo, bo krok za krokiem, agłębiając się w tę historię wiemy, iż trzeba czytać bardo uważnie. Trzeba w nią wejść, by naprawdę zroumieć więcej z tego, co było, oraz tego, co nadejdzie…

… trzeba być uważnym…

Wciąż obecne w naszych bohaterach demony przeszłości kierują nimi, ale jednak nie wiążą ich mysłów i pragnień. Coś się zmieniło… coś przeżyli, coś zrozumieli, ale jednak, czy potrafią współpracować? Odkryć nie tylko zbrodniarza, ale i nie ukarać samych siebie za grzechy innych… bo ona mroczność przywraca im wspomnienia… straszne, pokrętne… ale też naznacza ich w jakiś sposób.

Bardzo dobra kontynuacja poprzedniego tomu.

PS. Już jestem po trzecim!

Wieje…

3 stopnie, a mamy początek maja… i to nie w nocy! Wieczorem. Jasnym wieczorem, rozpychającym się tą swoją radosnością, której nie rozumiem, ale to ja, zwykle taka jestem w one ciepłe sezony. LOL 3 stopnie!!! Ale nic to, przynajmniej człowiek cieszyć się mógł onym całym dniem i nocą.

Wciąż pod kocem, dodatkowym…

Ale… jeśli chodzi o przyrodę, to jej chyba nie przeszkadza ni wiatr, ni susza czy jakieś tam zimności. Tu się rozwija to, tam tamto, może i jabłonka wciąż się buntuje przed wypuszczeniem listków, zachowawczo sama decyduje o tym kiedy, co i jak. Wiecie, taka dumna z samej siebie…

Mnie dojeżdża przeziębienie, no ale… każydy ma coś.

Trolling oczywiście ma się super i podobno nawet widzieli humbaka gdzieś pod Tejnem… zazdro, ale jakoś nie jest ze mnie typ żeglujący, ryby łowiący, czy też w ogóle, ogólnie na nych statkach przebywający… a, tak w ogóle, to nasz nowy i największy, fantastyczny prom… się zepsuł, czyli jak zawsze.

Wsio w pariadkie!

Czy jakoś tak, no wiecie, przecież zawsze się psują. Kurde, mam nadzieję, że to nic wielkiego, bo przecież nowy jest taki. Wszelako jeszcze mało używany, nie każdy miał możliwość dotknąć, poznać, pooglądać i się nim przepłynąć, na prykład ja, więc, no weźcie no, co się dzieje?

Kiedy to piszę jest weekend i zastanawiam się, kiedy to te weekendy przestały mieć w ogóle znaczenie? Poza tym, że książki mi się opóźnią, bo długi był, więc… a zaraz, przecież no znowu długi weekend, więc może to dlatego? Po prostu jako człowiek pracujący z domu nie mam onych wolnych dni… powinnam może je sobie zarządzić, człowiek się stareje, nie moe już tyle klikać w one klawiszki, no!!!

Ale kurde, jak to się robi?

Niedawno, wróć, na naszych ostatnich nibywakacjach, jakoś tak żyłam przez tydień be pracy, znaczy wróć, po prostu nie tykałam komputera, no i było w tym coś tak cudownego, i wydaje mi się, że kiedyś zwyczajnie to rzucę, pewno wtedy, gdy wszystko trza będzie robić przez telefony… łącznie z badaniem krwi. I będę ja, stara i całkiem technicznie niekumata. Znaczy kumata, ale nienawidząca tego wszystkiego tak mocno, że niedotykalska taka i tak dalej. Wciąż udaje mi się unikać telefonu i co mi zrobicie?

He he he, jak mówię to ludziom, że używam starego telefonu Chowańca do robienia zjęć i że o nikogo nie zadzwoniłam od ponad 10 lat, nie wierzą…

I dobrze…

W prawdę nikt nie wierzy.

No ale…

… weekend za weekendem, po nim znowu weekend i kurde, smutne to życie, jak tylko czekasz na ten weekend?! Czyż nie? Bo to znaczy, iż cały pozostały czas jest do dupy jakoś tak… ech, no ale przecież wielu z nas tak ma. Nie oszukujmy się… zapędzamy się w kozi róg z oną robotą zamiast się wyspać i polenić…

Ech…

Ale czy się da żyć jakoś tak wolno?

Może?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Nadymaczka Pospolita… została wyłączona

Pan Tealight i Wiedźmia Wkurwia…

„Czasem się spojawiała…

… ze spokojności, z nerwowości, z nieświadomej świadomości, senności i wybudzenia, posprzątanego i zbałaganionego, nigdy nie było wiadomo z czego się wykluje, ale tak się spojawiała, w onej otoczce nieoczekiwania, w tej subtelności niemyślenia i takich tam niedopowiedzeń… w tych słowach, które jeszcze się nie narodziły i tych w onych zalążkach, które poszukiwały swojej definicji…

Może i zagubionej jak one…

… jak one nowej…

Obcej.

Gy ju niczego nie było więcej, niczego nie można było zniszczyć, na nic czekać, być dobrej myśli, złej myśli, w ogóle nie mieć myśli… wtedy się pojawiała Wkurwia, Wiedźmia Wkurwia. I świat wybuchał. Naruszały się stare porozumienia, pękały nici miłostek fałszywych i coś trzeszczało… zawsze w tym samym miejscu. I jeszcze pojawiało się niebieskie, malutkie jajeczko, totalny zbuk, ale jednak, jajeczko… z którego się wykluło coś, co… no cóż, było przyschnięte do skorupki, a może i zwyczajnie taki miało styl, czy coś? I piskało… i był to jedyny dźwięk, którego ona nie słyszała…

…wtedy.

Gdy to się działo, za każdym razem.

Pan Tealight czuł, że ono jajeczko znowu gdzieś jest na Wyspie, że się toczy, że może i jest na horyzoncie i zastanawiał się…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Nosz kurde no, ale ta natura sra!

No wiem, że wszyscy wydalamy, ale jednak no… te rozplaski na drewnie są z jednej strony artystyczne, ale z drugiej, po prostu ohydne i tyle, sczególnie na oknie… Wiecie, do tego jeszcze one odgłosy. Jak toto startuje, to aż coś furczy w człowieku, i potem sru, niczym zrzut z onego drona, co to niby nimi mają niegdyś tam paczki rozwoić… czy rozlatywać raczej? No ale… przyszłość, to przyszłość, a dziś… dziś jest pochmurne, cudownie, jest majowe, listki zielonością swą przenikają przez chłodny havgus… i nagle taka mewa i plask, a ty dopiero okna umyłeś.

Człowieku ty głupi i na co ci to było?

W rynnach tumult szalony, nie wiem, czy małe wróblowe już są, czy co… ale po prostu szaleją. Co rano z doniczek wygrzebane, co im się tam podoba, czy to lawenda, czy ozdoby… czy ziemia czy… nie wiem, już tylko sprzątam nie wnikam. W końcu jak złapać te ptaszory i im powiedzieć by tego nie robiły, petycję pisać, pazurem, czy co, jak? No i z drugiej strony jakoś tak mi ich szkoda, ale jednak, jakoś z innej strony tosz to ona cudowna dzicz jest.

Choć nie do końca dzika… tykająca cię, czy raczej twoje roślinki.

Ale wiatr idzie, więc może się uspokoją?

I ta mewa, rany, kobieto… chyba kobieto… weź przestań pukać mi w okienko! Jam zajęta no, nie będzie ze mnie Deotymy!!!

Wiatr nadchodzi…

Człowiek już to wie i nie tylko dlatego, że mu w apce przypominają, ale przede wszystkim łeb napiernicza. Jakoś tak. A jak napiernicza, to wiadomo, będzie pizgać. Ale na razie na horyzoncie dwa białe żagle, nosz romantycznie można by pomyśleć. Można by, ale jednak, jakoś tak… nie wiem, wiem że wiosna i tak dalej, zieleń wali i jeszcze te kwiatki, stokrotki szaleją w niekoszonej u nas trawce, bo po co tam kosić… zresztą przecież mówią, iż to ekologicznie nie kosić do czerwca co najmniej…

No i co to za trawka…

Ino krótkie włoski.

Ale… wiosna! Więcej kwiatków, więcej roślinek, a potem ino kwiaty. Kwiaty i tak dalej, niebieskie niebo, chociaż, ma być pochmurnie jutro, no i czy to nie był taki ostatni długi weekend? Osz kurcze. Polityka znowu odbiera człowiekowi jakieś wolne dni, święta… których się może nie zauważało, ale jednak… raczej w rejonach niedostarczonej poczty która ostaje na kontynencie, którą chces, ale nie dostarczą ci przed świętem, bo mieszkas w rąbanej Narnii… no i okay, ale trochę kicha, jak zaraz po tym jest weekend, więc do poniedziałku, a po poniedziałku znowu długi weekedn.

WOW

Maj jest taki frywolny!

Retrogradacja Merkurego? Nosz pięknie!!!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Wiedźmia Wkurwia… została wyłączona

Pan Tealight i Dziecię Ropuchy i Monokla…

„… ślepe było.

Ale tylko na pół oka jakoś tak, i to tego, które było teleskopowe. Po pradziadku ze strony mieczyka zwanego Nieznośnym Igiełkiem. Znaczy nie, że pradziadek, ino ten miecz tak się nazywał. Tak bardzo zabawnie. Ale też i dosłownie. I bo naprawdę był nieznośny, no i taki jakiś, wiecie, cieniutki i spiczasty i jeszcze kłujący. I naprawdę opływający w klejnoty. Opływający w nie i jeszcze się w nie obklejający…

Pradziadkowi było Waldemar.

A temu po kądzieli Maryjan. Wiecie, to taki bardziej koleś z wyższych sfer, a nie jakiś wygodny mały wojownik. Taki z domem więksym, jakimiś gadżetami, no i żonami, a tak, miał ich piętnaście, bo mógł. Było go stać, a z żadną nie utrzymywał tak naprawdę jakichś tam większych kontaktów… wiadomo, ile można? Miał swoje pasje, swoje zainteresowania, ale żony do nich nie należały.

Jednak najlepsi byli rodzice.

No tak, z nimi to w ogóle była inna bajka.

Spotkali się pewnego baśniowego, letniego wieczoru, kiedy to już w powietrzu czuć było jesień i wszystko, oraz wszyscy, mieli inne plany na ten wieczór, ale jakoś tak oni wszyscy i wszystko zwolniło, spowolniło i po prostu się atrymało zasłuchane w oną ciszę cykad i świerszczy, komarze bzyczenia, światłem gwiazd obmyci, oną czerwoną pełnią księżyca oszołomieni…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Siedzi sobie człowiek… i patrzy.

Patrzy na orane pole, coraz suchsze, jeśli to w ogóle możliwe… w końcu nie padało, wilgoć to jakaś mronka… może deszcz istnieje, może jednak popada, ale jakoś tak  prognozie pogody tego nie widać. Słońce, może trochę chmurek, ale raczej słońce i więcej słońca. Trochę wiatru, nocą lekko chłodniej…

Ot, taka wiosna.

Sucha, dziwna, nieruchoma jakaś taka.

Z tym niebem błękitnym, wronami wrzeszczącymi, mewami skrzeczącymi, kawkami, srokami, wróblami i innymi lataczami… z zającem chowającym się pod odbijającą szałwią. Jakoś te mrozy sprzed dwóch lat mocno nią pomerdały. Trzeba będzie podciąć, ale jednak, jakoś tak, jemu pasuje. Nawet kolorystycznie jakoś się zlewają. No ale, trzeba będzie ją przyciąć. Kwiatki dosadzić. Jakieś tam zioła, bo przecież one tylko chyba tutaj wytrzymują… i te heliochrysum…

Susza… a kiedyś były problemy z wodą.

Od kilku lat wszystko jakoś tak zdaje się marnieć. Fasady budynków się pochylają, farba odłazi ukazując mozaikę przeszłości. Tu róż, tu żółcienie, był i jakiś etap bieli. Były i szarości, coś ciemniejszego. Ale teraz czerwień. A może i pomarańcz, w końcu przecież to one dostępne odcienie w tym rejonie.

Ino „earthy tones”.

No i czerwone dachy!!!

I suche to wszystko, wiele budynków tak naprawdę niby ma właścicieli, ale czy ktoś tam w ogóle mieszka, czy ściany żyją? W wymiarze mikrobowo-robalowym może i tak, ale jeśli chodzi o całą resztę… cóż?

Ale… siedzi człowiek i patrzy..

Znaczy, jak ktoś umie, tak bez niczego po prostu ino siedzieć, bo mnie od razu nosi, więc se patrzcie na pola, na rozwijające się listki, ptaszków słuchajcie, onej ciszy, lekkiego wiatru, słońce może nie wrzące, ale opali, więc uważajcie, a ja wyplewię podjazd, bo wiecie, no wkurw cłowieka jakoś tak telepie jak tak nierówno te chwasty się plenią. Jakby jeszcze to w rządkach robiły… LOL

Jakoś tak, na razie, wciąż cisza…

Za jasno jak dla mnie, ale to maj już, chociaż człowiek wciąż jakoś tkwi w tym roku 2020, jeszcze przed pandemią, która tu u nas wygląała inaczej trochę, mocniej, więc niby nie powinniśmy być tacy… nerwowi, ale jakoś ja w ogóle nie potrafię z ludźmi. Mówią, iż to jednostka chorobowa, no ale.

Się nie będę kłócić.

Czasem tak myślę, czy można tylko siedzieć i patrzeć. Tylko i wyłącznie być obserwatorem, wnosić ino to, co się widzi do cywilizacji, a może nie trzeba wnosić czegokolwiek, może bycie wystarczy, w końcu wdychacie i wydychacie, więc… jakoś tak, drzewa was na pewno potrzebują? Może nie musimy być mistrzami manipulacji, szefami niewiadomocego… może naprawdę najlepsze są małe szczęścia…

Ale się na nich nie znam.

Wrony czasem mnie tylko tak intrygują… na nie mogłabym patrzeć godzina i zdjęcia robić, no co? Muszę robić coś jeszcze…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Dziecię Ropuchy i Monokla… została wyłączona

Pan Tealight i Camping…

Pan Tealigt miał do tak zwanego homo sapiens sapiens stounek ambiwalentny, a nawet… wszelako często traktował ich jak zwierzątka… znaczy, oczywiście fascynowali go, ale też jakoś tak, byli mu obojętni. To Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane udowodniła mu, iż nie jest to jedyny gatunek, istniejący na ziemi, z onych dwunogów… w końcu była i ona, a to oznaczało anomalię w dziwnej regularności… zaskocenie. Swędzenie w miejscu, do którego się nie sięga.

Oj tak.

Ale…

… po tym jak większość mieszkańców, rezydentów i wszelakich skłotowców, widzialnych i niewidzialnych, udała się na Camping majowy, po prostu miał chatę dla siebie. I mógł pisać. Mógł mówić do siebie i tylko siebie słyszeć i mógł w końcu te wszystkie najbardziej śmierdzące napary moczyć. A potem je pić. Kiedy chciał i gdzie chciał. Wybrał się nawet na spacer po Sklepiku z Niepotrzebnymi… trzeba przyznać, i od czasu, jak się tutaj przenieśli, wszystko się bardzo zmieniło.

Wszystkiego stało się więcej.

Pojawiły się i nowe pokoje i pieczary, jaskinie i korytarze, wszelakie jakieś takie dziuple i gniazda nawet, może i niektóre wyglądały mało bezpiecznie, ale on był Przedwiecznym, więc… co mu mogli zrobić? Co im on mógł zrobić? A te podziemia, wkopane tak głęboko, że biły z nich parowe chmurki… a te konstrukcje… a one dziwne podniesienia, no i jeszcze te wymiary, oj tak, niektóre znał aż nazbyt dobrze.

Nie tęsknił za nim.

Co to, to nie!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Trybunał dusz” – … Marcus. Tom 1. Poczzątek opowieści o „księdzu”/sile policyjnej Watykanu, o tym, który zapomniał kim był, kim jest wciąż, który nie pamięta, ale jednak wciąż potrafi ropoznawać anomalie wskazujące na zbrodnię i pozwalające rozpoznać zbrodniarza… o onym wielkim archiwum, które zawiera spowiedzi tych, którzy zgrzeszyli najmocniej.

Najbardziej…

Niewybaczalnie…

Ale on sam ma swoją historię, dziwną, pokrętną i… zapomnianą. Ma ranę, która mu o tym przypomina, sprawę i opiekuna. Tego, który naprowadza go na tropy… ale też skrywa sekrety, które mogą powiedzieć zbyt wiele.

I jest jeszcze kobieta – fotograf policyjny, która sama aż namiernie bogata w swoje przeszłości, jest też elementem dochodzenia, które zazębia się aż nadto z jej przeszłością. Rozdrapuje świeżą ranę. Ale jest też jej własne śledztwo, dzięki któremu spotyka właśnie Marcusa. Tylko, czy to cakiem przypadkowe? A może ich opowieści się zazębiają… a może jednak są odrębne, i tylko los postanowił ich połączyć…

Podoba mi się, naprawdę.

Powieść jest intrygująca, ma kilka wątków, jest trochę niedopowiedeń, jest ten smaczek innej mentalności, jest i coś w niej psychologicznego. To nie tylko kryminał, ale też opowieść o ludziach. O człowieczeństwie, oraz o tym, do cego jest ono zdolne. Do jakiej największej podłości, okrucieństwa… jak bardzo skrzywione mogą być dusze. Jak niektórzy potrafią niszczyć innych.

Już czekam na kolejne tomy…

Maj…

Turyścizna jest, w nocy mocniej chłodno, w ciągu dnia kilkanaście stopni, ale poniżej 15… Wieje. Listki wyłażą, ale jakoś tak, lekko powoli. W niektórych miejscach bardziej w ogóle, w innych znowu prawie na full. No nie wiem jak to jest, w końcu z tego miejsca zwczajnie, taka ot skała na morzu.

Niewielka.

A jednak czasem pada tylko tu, czasem mgła tylko tam, a słońce, a temperatura, czasem podskakuje lub spada kilka stopni w ciągu kilku kilometrów, w znaczeniu siedzicie w samochodzie i patrzycie na wskaźnik… nie, że prowadzicie, czy coś takiego, siedźcie obok, albo zatrzymajcie się, jeśli prowadzicie. Nigdy nie zajmujcie się innymi rzeczami niż prowadzeniem onych pojazdów mechanicznych, mniej lub bardziej. A już telefon i przechodzenie prez ulicę…

Nie!!!

Ludzie są jacyś dziwni.

Ale od razu człowiek zauważa, że więcej ich… nawet jak uwagę odwraca od wszystkiego wzrost cen… i to w Lidlu. Ja pierdziele, o 10 koron na durnych rybkach? No weźcie no!!! Przecież tak nie można. Jakoś wypłaty nie poszły w górę. Opłaty za to poszły. Ale, w końcu dieta drastyczna nie jest taka zła…

Ech…

Ale…

Tak, są ludzie. Dużo ludzi. Do tego spragnionych onych zgromadzeń, jakby pandemii nie było. Dziwni ludzie zaczepiający cię tylko po to, by zadać durne pytanie… Bo czy ja wyglądam jak ktoś znający się na podkładach do skóry?

Błagam!!!

Ja?!!!

Ci, co przyjechali na rowerach i pod namioty, dziwni ci, to zmarzną, ci w hotelach się zabawią. Słonko ma walić, więc… nie wiem, jakoś się sobą zajmą i już. Może odpoczną, może nie… ale tak siedzieć na rynku, tosz trzeba mieć dobre nereczki i zatoki. No naprawdę. Wieje… łatwo o przeziębienie, czy coś gorszego. Uważajcie na ono pokrętne słoneczko. I już. I tak, wiem… jest słoneczko, w nocy jasno… tia, już się zaczęło. Jasne noce, a to dopiero maj, chociaż wróć, maj, czerwiec, lipiec i już będziemy powoli wracać ku ciemności, lub chociaż szarości.

Po 21ej, a tu wciąż szarawo, niebo ma ten niesamowity niebieski odcień, który tak kocham… niby już zmrok, a jednak nie. Za to spadającą temperaturę czuć w kościach. I jeszcze… a tak, mają testować alarmy znowu, tym razem na telefonach. Nie mam telefonu, ale jest w domu taki ICE i będzie pisk i jęk jak nie wiem co. Znaczy ten sygnał alarmowy będą przesyłać. A ten sygnał, to jak wiercenie w zębie, jazda po szybie i tablicy i jeszcze piorun mordujący… KOSZMAR!!!

I nie, nie ma znaczenia, czy telefon ma wyłączone dźwięki?

Abominacja!!!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Camping… została wyłączona

Pan Tealight i Niewidoczny Może Szpital Dla Błąkających Się…

„Byli tutaj, w dużych ilościach i różnorodni…

… mali, więksi, z jedną nogą i trzema, nudni z tymi najtańszymi, optymalnymi dwoma stópkami i dwoma rękami, dłońmi muskanymi, z przepisowymi dziesięcioma paluszkami na górze i na dole też diesięcioma, a inni , to jakoś tak, niczym ośmiorniczki… opancerzeni czy w koszulinach i jeszcze szalikowcy byli przecież i ci z czapeczkami. No tym to dachowało pod nimi, na pewno…

… przegrzanie organizmu.

I flagami.

Oj tak, byli tacy z banerami, ci ze szturmówkami, zwykłymi pinselami smukło-cienkimi i jeszcze ci, co szli na cało targając przez życie ze sobą coś, co mogłoby przykryć jakąś tam Dakotę czy inne Wisconsin. Wiecie, wsystko to dla życia. Jedni wyciągali to z przeszłości, inni dostawali w prezencie, a jeszcze inni…

Wiadomo, że DNA odkrywało tutaj największą rolę, ale…

Jednak chyba nie zawsze zwyciężało.

Bo przecież były mody i ludzie, którzy chcieli ci coś sprzedać i ci, co uważali, że powinieneś to i tamto i jescze oni, co mieli na uwadze twoje zdrowie i wszelki łelbijing, ale jednak, tak naprawdę… zwyczajnie chcieli się doczepić. Może dla rozrywki? Może nie mieli innego pomysłu na życie…

Może?

Takie chcieli wieść życie, uczepieni kogoś… kogoś się błąkającego…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Przylaszczki…

Wyobraźcie sobie że z onego ogrodu rajskiego prawie, o którym już wspominałam poprzednio, wiecie, staruszki i meczenie… z kwitnącymi drzewami, z onymi owieczkami, maluszkami dopiero spoglądającego na świat… na plażę… ale jaką plażę, z jednej strony piasek mięciutki, z drugiej okrągłe, pokryte zielonościami kamienie… niesamowite w swoich odcieniach.

No i morze, niebiesko-szmaragdowe, spokojne, chociaż wieje, słońce wali, niebo błękitne jak z obrazka, może już mniej świętego… nogi wbijające się w nagrzany piach… i ten zapach, prawie smak powietrza… ale kurna, gzie moje kwiatki… kawałek nabrzeża, wapienne, więc pewno zniknie kiedyś, gdzie ktoś wymalował ochrą serduszko. Nosz kurna no, pewno tu trzeba skręcić, znaczy pod górę iść… ech… weźcie no, dyszu dyszu blech. Udało się, nawet nie było tak źle!

I już je widać, zaraz przy żółtej jak rzeka drodze…

I słychać.

Głębiej, w niewielki lasek, ale nie zagajnik, bo mamy tutaj i zróżnicowaną powierzchnię, przylaszczki, zawilce i pierwiosnki, oraz niesamowitą rzekę z małym wodospadem, właściwie geometrycznym… od linijki… do tego ono słońce, nosz światło doskonałe… przenika przez płatki, muska liście, pali ryj fotografa. No cóż, tak się zdarza, no wiecie, nie da się wszystkiego zakryć…

I te drzewa i te dźwięki…

Malutki raj botaniczny… a może nie tylko. I nikogo… okay, przyleciał zaraz pies, za nim idiota właściciel, ale poza nimi i rodzinką, która szybko się zmyła, jakaś taka widać miejscem nieoczarowana, to wszystko było dla mnie, tylko dla mnie!!! Tyle kwiecia… a Instagram zaleję nimi!!!

A na kontynencie sprawy się komplikują, wiecie, ten gender cały… nawet u nas, więc świat się podniecać zaczął sztuką. I tak… ponownie, a może po raz pierwszy w takim temacie na jaw wyszło istnienie pewnych rzeźb… ot, dwie rzeźby, które wywalił mi internety w twarz prosto… Szokujące?

A może pasujące do współczesności… jedna, czy druga dziwniejsza, bardziej wymowna… a mawiają, że Duńczycy to taki spokojny naród. Nie wiem dlaczego, ale ludzie tak mawiają… to dziwne trochę, bo kobiety wydają się być zmęczone, a mężczyźni wkurzeni i leniwi, roszczeniowi. No ale, do rzeczy…

Ale, ale ale… Ale najpierw muzeum. Kvindemuseet… Stoi przed nim rzeźba z facetem karmiącym piersią dziecko, facetem facetem, ale z cyckami… w znaczeniu ma wsio na miejscu, jednak, powstał podobno na dzień facetów, więc… nie wiem, jakoś tak, w obliczu kobiet przegrywających z facetami, gwałconych przez nich w więzieniach… nazywających się kobietami, czy półbietami, nie wymagajcie ode mnie tego, by to ogarniać. Nie chcę… już nie. Po prostu. Co dziwne, problemem nie jest sama rzeźba z 2021 roku by Aske Kreilgaard, pokrętna, bo broda i te piersi… nie wiem, nie, nie chodzi o rzeźbę, chociaż i o nią opinia publiczna jęczy, a o muzeum, które nazywało się muzeum kobiet, a teraz jest Gender Museum

Ktoś coś mi wyjaśni?

Wróć!

Nie chcę wiedzieć… widać kobieta to zakazane słowo.

Druga rzeźba to gruba sprawiedliwość niesiona przez chudego Bambo, twórca Jens Galschiøt… eee… nie wiem, ale wiem, rozumiem, lecz mam dość? „I’m sitting on the back of a man. He is sinking under the burden. I would do anything to help him. Except stepping down from his back.” Rozumiem, iż ona sprawiedliwość to zwykle baba i tak dalej, zasłonięte oczy, symbolika jest, ale…

Co się dzieje z tym światem?

Kobieta, towar niebezpieczny?

Narkotyk?

Nagle to na kobiety zwala się wszystko, bycie oną, matką, kochanką, businesswężem, seksualną wampirzycą, facetem męskim, kobiecą kobietą, przedsiębiorczą i prebiegłą, obrotną, ale i łagodną  i jeszcze… kuguarzycą, dziewicą wieczną, dziewecką, a do tego wszelkie ło to przez baby, zaraz zaraz, maleus maleficarum? Kurna… ile tego jeszcze… nagle się cieszę, że nigdy dzieci mieć nie chciałam…

Zwykle w ogóle o tym nie myślę… lepiej nie myśleć.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Niewidoczny Może Szpital Dla Błąkających Się… została wyłączona

Pan Tealight i Konstrukcja Modna…

„Było to jedno z zagadnień, które Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane, oraz Pan Tealight, najczęściej ostatnio poruszali w swoich dziwnie milczących, bezdźwięcznych rozmowach… czy to na spacerach, czy po prostu czytając, siedząc, pijąc te swoje herbatki i podejrzane oraz podejrzliwe napary… zawsze rozmawiali, praca im w tym nie przeskadzała…

Nie mogli przestać.

Tym bardziej, że te czasy były takie, a nie inne. Przerażające, jednocześnie pełne tworów pięknych jak i jadowitych i nie można było odróżnić jednego od drugiego. Kiedyś było to łatwiejsze, jakoś tak… bardziej logiczne, że na przykład kolory pewne oznaczały: spierdalaj, albo wprost odwrotnie, zostań, poliż żabkę i zacznij w końcu fruwać. I to a darmo, aczkolwiek problemy z bagażem mogą być, więc może trzy żabki? No wiecie, więcej to lepiej? Mocniej…

Ona się ich bała…

On o tym wiedział.

Czuł też, że się zmieniała tak mocno, iż zaczynała tutaj nie pasować. I bardzo go to przerażało, ale jednak nie mógł nic robić. Ich życia się splotły i nie pragnął by nagle ona nić, ten dodatek do jego tkaniny, zniknął. Już nigdy… a przecież wiedział, wiedział, iż ona kiedyś zwyczajnie… odejdzie…

I co wtedy z nim?

Nie umiał z nią o tym rozmawiać, nie chciał.

Ona chyba też nie, więc rozmawiali o tym, co tak naprawdę dotykało tylko granic ich życia… w końcu mieszkali tutaj, a ona… tak naprawę chyba nigdy nie była człowiekiem. Ale się raz starała… kiedyś, dawno temu.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wyobraźcie sobie słoneczny dzień.

Niebo niebieskie jak kurna na świętych obrazkach, słońce wali, ale nie jest gorąco, po prostu ciepło z cyklu: „ledwo ledwo letnie”… tak zwyczajnie, wiosennie. Człowiek zatrzymuje się na poboczu, niewielki parking, pierun wie gdzie, gdzieś na dole mapy, po prawej zwykle… mieliśmy tutaj połazić już wielokrotnie, plany były, ale jakoś tak, no wiecie, nie wyszło, dopiero teraz, a wszystko przez pogłoski o niebieskich polach przylaszczek. Nie no, jak są przylaszczki, to ja chcę, ale jak to? Tak nad morzem? Przecież one nie rosną na plażach…

No weźcie no!

Co roku szukam przylaszczek.

Wiadomo, iż istnieje na Wyspie kilka miejsc, gdzie są na pewno, ale ludzi tam masa, więc nowa miejscówka, nie no, na pewno nie tylko my o tym wiemy, ale jednak, kurcze, może nie będzie ludzi… tylko to takie dziwne miejsce to jest, tak bardzo dziwne… no bo, najpierw, to w ogóle jest kamieniołom, po lewej tutaj, w którym łupać nie wolno, a i tak widać bezczelne ślady łupania. Może nie jestem od skamielin, poza swoją osobą, ale jednak fajny trylobit czy coś w ten deseń,  chęcią…

No więc napierw ta malutka odkrywka…

Niby kamieniołom, a jednak kurna jak z klocków Lego.

Z jednej strony główna droga, szosa jak nic, z reszty pola, a na horyzoncie skrzy się morze… czuję rzekę, widzę nad nią kilka gospodarstw, ale serio, gdzie ten las, no dla przylaszczek las musi być, ale odkryty, nie za gęsty, więc…

Muszę zostawić kamieniołom.

Nic nie znalazłam, ale też… nie łupałam.

Kwiatki, gdzie są moje kwiatki?

No więc idziemy, po prawej żółta rzeka, serio, żółta nosz jak droga do Oz. Ino szukać lwa, drwala i stracha na wróble… chociaż ja mogę postraszyć, ale za bardzo kocham te moje wrony, więc nie… ale rzeka żółciutka, oczywiście nie woda, ale ona dziwność, ni to piasek, ni pył, ot ochra prawie… niesamowite zjawisko, popatrzeć można, pomyśleć, posłuchać jej szumu i poszumu. Bo rzeki mówią, rzeki śpiewają, naprawdę chcą nam wiele powiedzieć, wystarczy posłuchać, a nie ino morze i morze…

Ale… chcę iść dalej.

Muszę… najpierw ku morzu.

… po jednej stronie rzeka, po drugiej pole, ale już po chwili, nie nie idzie się długo, pojawiły się dziwne pagórki. Jakieś takie wsio porośnięte kwiatkami i trawkami, płotek, więc musi być jakowaś zwierzyna, jakieś takie nasadzone owocowe drzewka, na biało wszystko kwitnie, a pod nimi, poza dwiema, cieszącymi się sobą, starszymi paniami, masa owiec z małymi…

Nosz po prostu malutkie, malusieńkie, wiecie, one lambiątka takie.

Nosz po prostu cuteness overload!!!

Czarne i białe i mieszane, ale w większości czarne… nosz po prostu jak jakowyś kawałek raju owczego, oczywiście z bombami, wiadomo, ale jednak… nie ważne to, bo one takie piękne, urokliwe, urocze i w ogóle. Beczą, meczą, dźwieki wydają, matki je karmią, karmią siebie, a człek myśli, że ino szopki w tym brakuje.

No naprawdę.

Ale przylaszczek nie ma… jeszcze nie…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Konstrukcja Modna… została wyłączona

Pan Tealight i Oszukaniec…

„Tak go nazywali, a jednocześnie, jakoś tak, dziwnie może… czuli się przy nim bezpieczni… i to zawsze. Ale przecież to oszukaniec powiecie, więc, cóż, może i to potrafił, wywierać na innych, ale i na sobie, takie wrażenie, któremu nie mogli się oprzeć. Nikt nie mógł. On nie mógł, oni nie mogli…

Wrażenie…

A może chodziło o to, że był prawdziwy.

Aż nadmiernie, jakoś tak autentyczny.

A autentyczności w świecie było tak niewiele, że po prostu chcieli go zatrzymać. Jakoś tak utulić, nakarmić, opatulić, odziać i inne imię nadać, specyficzna, a potem… przypiąć łańcuchem do budy, może i w złoconą klatkę wsadzić, bo w końcu Oszukaniec, więc nie może być ze złota, czyż nie? No i mieć go zawsze przy sobie, blisko. Tak by był, ale też nie mógł odejść…

Autentyczność.

Tylko, czy ich nie oszukiwał, albo może oni siebie oszukiwali? Czy nie mogło to wszystko być zwyczajnie zaraźliwe… ona jego osobowość, te kłamstwa, mamrotania oraz dziwne poblaski na jego skórze. Ich wrażenia, ta niesamowita chęć udomowienia go, służenia mu, ale jednocześnie i niewolenia go…

Może…

Ale jak poznać prawdę?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zapomniana dziewczyna” – … zapomniana…

„Układanka„, to pierwszy tom serii z Andreą Oliver, ten jest jego kontynuacją, ale można pominąć pierwszy. Tak naprawdę niewiele wnosi do tej historii… opowieści, która dzieje się w dwóch przestrzeniach czasowych, z jednej strony młoda dziewczyna prosąca o pomoc, o to, by ktoś jej uwierzył, z drugiej… agentka, która dopiero rozpoczyna swoją podróż, a jednak… tak, jej życie jest już nadwycaj skomplikowane. Ona wie, co to znaczy cierpieć… jak mieć pomiesaną przeszłość… wie, zna, pamięta… chce zemsty, a może tylko być pewną tego, iż nic nie przytrafi się jej rodzinie.

A może…

No tak, jej preszłość naznacza jej pracę, opieka nad sędzią przynosi jej kolejne kawałki do układanki, do jej własnej opowieści, ale… to nie jest historia o niej, a o młodej dziewczynie… ona tylko musi…

… odkryć prawdę i przetrwać.

Nie wiem dlaczego, ale ostatnio ciężej mi się czyta powieści Slaughter. Brakuje mi w nich człowieka. Są niesamowicie skonstruowane, skomplikowane, przemyślane, a jednak, jakoś tak… nie wiem, nie mogę… dopatrzeć się onych odłamków uszy. Postacie są pomysłowe, pełne, cudowne, ale jednak, jakieś takie puste. Nie brakuje komizmu, osobowości tak barwnych, że człowiek się w nich zakochuje od razu. Dialogi… och, po prostu majstersztyk, ale wciąż, cegoś brak. A może… jest tego za wiele?

Sami się przekonajcie.

Wieje…

Dziwny, całkiem niewiosenny wiatr pochyla witki, gałązki, malutkie listki szarpie, nie muska… kwiatki wiosenne, one na chudziutkich łodyżkach, ale wodnistych takich, pochyla do ziemi, o tej świeżo zaoranej, do trawy młodej, dopiero co się rozwijającej, szalejących już robali… Wiosna, chłodna na moje szczęście, ale wciąż sucha. Trochę popadało, jednak za mało na potrzeby tej ziemi.

Niestety.

Poranki oczywiście coraz wcześniejsze, słońce szaleje. Noce przestają być ciemne, ech, nadchodzi jasność, która naprawdę tak bardzo mnie wykańca, ale czas biegnie tak szybko, zapindala jak szalony, to już właściwie maj, więc… zaraz będzie listopad, grudzień, czy w ogóle martwienie się tym ma jakikolwiek sens?

Nie…

Lepiej wykorzystać to, popracować dłużej, jak drzewiej bywało…

Ech…

No ale wiosna… Turyścizna już jest, człowieki marudzą na rowerach, jakby to było najgorsze na świecie, ono wtłaczanie dupska na dziwne siodełko, które jest kompletnie nieprzystosowane do naszych… ekhm, anatomii… no ale, w końcu to taka przyjemność, rozpędić się, nogi do góry. W końcu jeszcze Kopenhaga nie zjechała, więc drogi wszelako niby bezpiecne, ale jednak…

Uważajcie na siebie!

Sobota, 6:30…

Wciąż planują pierwszy, jak to tam piszą dziewiczy rejs – nomen omen słowo takie samo jak Dziewica Maryja, więc dla mnie zabawnie brzmi, no ale, logiczne… po pierwsze, jaki to dziewiczy rejs jeżeli płynęli prez te tygodnie tutaj, a po drugie, kurde, co będzie, jeśli się zepsuje? No co?

Brak wiary.

Mówię wam, to brak wiary… a majówka już tuż tuż.

Znaczy dla kogo zabawa, dla tego zabawa, jak dla mnie, to wiecie, może da się nadgonić robotę, a może poczytać więcej, dla zdrowotności. W końcu człowiek musi się nauczyć onego odpoczywania, no musi.

A może spacer jakowyś, a one centymetry, których człek jeszcze, wciąż na Wyspie nie zobaczył? Chociaż… po chorobie, to chyba nie będę szaleć. Już poszalałam i mi się to czkawką odbiło, mocno… Ale, z drugiej strony była i witamina D i oczywiście nowe coś… niewielkie skrawek Wyspy, a jakże intrgujcy, ale to następnym razem wam opiszę… coś, bajkowego. Wiecie…

W miniaturze oczywiście, jak to u nas zwykle bywa.

A co o majówki u nas, to ostatni rok takiej będziemy mieli… znaczy się nie na początku maja, ale później… trzeba będzie to wykorzystać, oj trzeba będzie. W końcu jak na razie tylko każą pracować więcej, a jednocześnie się dziwią, iż ludzie jacyś tacy zmęczeni i prygaszeni… no cóż, logika się kłania.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Oszukaniec… została wyłączona

Pan Tealight i Like…

„Kciuk…

Obecnie najważniejszy z pięciu palców dłoni, chociaż… przecież niektórzy mają ich i sześć, a jeszcze innym mogło coś odpaść, czy coś…

… oderwać, się, odciąć nieprzypadkiem…

Po prostu zgubić nocą, gdy całkiem niepewni onych zostawionych w lodówce resztek kierowali się nikłym światłem przycisków, telefonicznym odblaskiem, czy też zwyczajną pamięcią mięśniową. Wiadomo, to jedna z najbardziej niebezpiecznych przygód. Zawsze. Nigy nie wiadomo na co się nadepnie, po pierwsze, a w zależności od tego gdzie się mieszka… jadowite robale, klocki wszelakie, odwrócona nakrętka po piwie… a tutaj stopa akurat opiłowana, nakremowana, dość by podskoczyć, zabić się dzięki krawędziom akrzywionym, spiczastym, ostrym czy też szklanym… no i anioł stróż… wiadomo, skurczybyk zawsze mógł podłożyć nogę.

Zawsze.

Nie wierzcie tym skrzydlatym!

Po drugie, nigdy nie wiecie, czy ktoś za wami nie idzie. A może… nie tylko ten anioł stróż… wiecie, tuzież cień, który oczywiście zawsze ma swoje na sumieniu, dziwnie niepoległy światłu, dziwnie jakoś tak… mocno niepewny… może i ma coś na sumieniu, a może jednak nie… może jednak…

No i oczywiście sama lodówka.

Wiadomo…

… otwierasz drzwi, pyk i już jesteś zimnymi nóżkami w galacie. I to z groszkiem i marchewką, albo grzybkami w occie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Niebieskie niebo, tak niebieskie, że człowiek przestaje w to wszystko wierzyć, iż to jest realne, prawdziwe, namacalne… ale w końcu na co mu wiara, jeżeli wsyscy wiedzą, że tak naprawdę niebo wcale nie jest niebieskie, no ale, nie wchodźmy tutaj w fiyki wszelkiej opowieści. Nie no, wystarczy tego… najważniejsze, że znowu są zorze i ludzie cykają te zdjęcia jak szaleni…

Czy ktoś pomyślał dlaczego i co to znaczy?

No weźcie no… długie naświetlanie, dobry aparat, wiadomo iż to nie jak na północy, ale jednak, jest o czym pisać. Zaraz obok tego, iż Królowa nie jedzie na koronackę Karola IIIgo. Oj, no nie jedzie, bo miała operację, zresztą, czasy są jakie są, wyatki trzeba przykręcić, choć podobno kryzys już nie taki, to jednak… A właśnie, to ten kryzys jest, czy go nie ma, nie wiem…

Wszystko i tak drożeje, znika z półek…

Za to dzięki niewielkiej deszczowości, która się nam przydarzyła, to wszystko wybuchło zielenią. Nawet trawnik, a ten u nas to serio sporadycznie się pojawia. No niestety, jakoś tak ziemię mamy słabą. A i tak wszelakie jeleniowate wciąż przyłażą wyżerać moje kwiatki. To na kiego ja te cebulki…

Ech!

No ale to niebo…

Niby tylko osiem stopni, a jednak… jakby więcej. I nie, nie podoba mi się. Jakoś takoś za dużo tego światła, mimo światła i ciepłości ona kwietność w lesie niezbyt taka… ale, co zrobić? Tosz nie pójdziem z wężem podlewać las… zresztą, jaki las… jadąc przez Almindingen Chowaniec każe mi oczy zamykać.

Tyle powycinali…

Coś budują, poszaleli no.

 tą ekologią tutaj to już jest serio niewiadomoco. Z jednej strony każą siać, sadzić, nie ciąć, z drugiej ogródki już z trawą przyciętą do milimetra powyżej ziemi… ona nagość aż boli. Ale, przecież kar za to nie ma. Taka to ekologia, iż każdy w mordzie mocny, ale jak co do czego, to wiecie, betonem wszystko.

Drzewa nas straszą… buuu!

Nie próbuję już nawet zrozumieć tego świata, zresztą po co? Przecież wszystko się zmienia co chwilę, naciskają na nieważne, ważne olewają… o co już w tym wszytskim chodzi? Czy ktokolwiek jest w stanie to zrozumieć? Nie wiem… może i nie o rozumienie tutaj chodzi, a oną nierówność i brak natury?

Nie wiem…

A przecież kurna mieszkam na wyspie… Wyspie!!! A tu po prawej jakieś nowe sommerhusy, tam też, nie wolno w takiej odległości od morza, ale wiecie, jak się mposmaruje, to wolno wszystko czyż nie… i te ptaki tylko, normalnie wiosenne, wróble, sikorki, kosy na dachu a w trawie, nasej wysokiej, z mleczami i stokrotkami skacze rudzik. Nasz domowy…

… i wrona nade mną…

Normalność…

A potem wystrzał… jakiś tuman na polu chyba ma takie strzelajko, co chyba ma odstraszać ptaki, nos kurna kasza no, jak to tak można, co około 4 minuty BUUUM… serio? Popierdoliło was, czy co?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Like… została wyłączona

Pan Tealight i Bogini Niewygodności…

„Zaginała kanty, otwierała szwy, oczka puszczała, ale wiecie, tylko w mało widocznym miejscu… tam, gdzie mogło to ujść wzrokom niepowołanych, ale jednak bardzo wkurzało noszącego… upuszczała rzeczy, po które nikt i tak nie sięgał, ale wciąż jednak powodowało bałagan, a niektórzy nie tolerowali bałaganiarstwa, i jeszcze… była na wpół niewidoczna… co bogom uchodziło raczej na sucho, mokro i ze wzwodem ergonomicznym obsypanym kwiatami, ale w jej przypadku było dość problematyczne…

Było jej widać ino pół…

Te mniejsze pół.

I właśnie dlatego to było problematyczne. Że było ją widać i nie, a to powodowało wątpliwości, a wątpliwości w boskości oznaczały zwyczajnie koniec kariery. Nie oszukujmy się! Dlatego jej nie uznawali. Znaczy mieli one niewygodnosci, cieszyli się nimi – ci zboczeni, inni cierpieli w ciszy, jeszcze inni wciąż narzekali, jęczeli, ale upierdliwych, ale litanie do niej wznosili, nawet nie wiedząc co robią…

A moe jednak wiedzieli…

W ten sposób unikali darów i stawiania świątyń, chociaż, czy ona naprawdę ich chciała… trudno było się spytać, no ale… też niezbyt wielu próbowało. Ale dla Pana Tealighta była wyznacznikiem wiosny i utrapieniem szczególnym. I nie, nie z powodu mechacenia się wełny czy też alergii wszelakich, onych zmienności pogodowych, niezdecydowania, czy też jednak… no, wiecie… niewygody.

W tym roku jednak… przybyła ość późno…

Już kokorycze ćwierkały i zawilce powoli zwijały swoją śnieżność płatków, atłasowość zolną zmieszać najdroższe z tkanin…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

To wszystko dookoła jest jakieś takie…

Znaczy jeżeli sąsiad nie szaleje z kosiarką i na dodatek nie wypala trawy 0 straszny jest ten dźwięk, najpier z gminy teraz on – która właściwie jeszcze nie zdążyła wzrosnąć, więc kurna dlaczego… no ale… jeżeli on nie szaleje, sąsiadka tyż cicho siedzi, albo wyjechana, wiecie jak to jest, no i sąsiada górnego kochanki pies nie nawija… tia, skomplikowane mamy tutaj niektóre naleciałości…

… więc wtedy, jakoś tak, jest cicho.

Przysłonięte żaluzje, spokojność. Można właściwie robić wszystko, co twórcze i co jakoś tak zniewala cię ciszą, no tak, mewa, ptaki, ale to elementy ciszy, natura… ale nie ta ludzka. Chyba że właśnie was męczy coś we flaczkach, to żaby w brzuchu mogą się dołączyć, ale jednak… można tutaj doświadczyć ciszy niesamowitej, skrajnej… szczególnie podczasz sztormu. Tak wiem, dziwne, ale właśnie wtedy, gdy tylko słychać wiatr, pojawia się dziwna cisza… wyłączność jednego dźwięku, a nie kompletny ich brak… to właśnie cisza. Twój oddech, nic poza tym…

Ale też cisza, to pracujacy w oddali traktor, na polu, nad którym unosi się znowu chmura suszy… i ptaki oczywiście. Te wiedzą doskonale co się dzieje, gdy ziemia zostaje wzruszona, obsiana, zalana gówienkiem… ekhm… no tak, ten czas. Nie ma co, ale ekologia śmierdzi. Nie oszukujmy się. Oto zaczął się ten czas…

Może dobrze, że człek się pochorował teraz?

Mało co czuje przez zatkany nos. LOL

Wiosna.

Turyścizna z Polski się objawiła w ogromnej ilości, może mają przedłużoną majówkę, czy coś? Nie wiem… ale rozpoznasz ich po rowerach wypasionych i kurteczkach takich samych. Wiecie… zorganizowani i trafili akurat na drugą połowę kwietnia, o wiele cieplejszą od pierwszej… lucky them.

Kwiatki się pojawiają, kleszcze zapewne też, ptaków cała masa, maluchy sarniczne, znaczy te no, wiecie, sarny obu płci wyżerają mi muscari do końca, głupio tak ich pogonić, ale z drugiej strony chcą zeżreć też młode drzewka, więc… no jakoś tak… Chowaniec wychodzi, wiecie, zdaje się mu, iż samą swą postacią je przegna, a one co, albo go olewają, albo podnoszą na niego one wielkie, czarne ślepia, no i trochę mają zabawny wyraz pyszczków. Bardzo zabawny…

Jakby chciały powiedzieć: no ale o co ci chodzi człowiek? Na kiego ci te badyle w ogródku, no weź no…

Słońce napiernicza…

Ech, nie da się niemyśleć o nadchodzącym lecie i onym gorącu, ale na razie, chociaż na chwilę pocieszmy się oną zimną bryzą. Trza korzystać, w końcu grudzień był taki gorący… blech… nie no, zimy to myśmy nie mieli tej zimy, trochę jesienią, ale wiecie, kiedy to było, sto lat temu…

Ciekawe jak będzie latem?

Bo wiosna to sucha, wietrna… za traktorem unosi się nie tylko kurz i ptaki, ale też dziwna nostalgia… moja własna.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Bogini Niewygodności… została wyłączona

Pan Tealight i Niepotrzebny…

„Niektórym się wydawało, że bez nich czas nie istnieje.

Inni znowu, jak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane, stosunki ze sobą i światem mają skomplikowane i są tacy, którzy wiedzą, iż wszystko i wszyscy mają ich gdzieś, aczkolwiek mają nadzieję… i ona nadzieja pogania ich niczym niewolników i batożkiem muska… a jeszcze inni naprawdę są częścią i czasu i wymiaru, i mają to gdzieś, albo nawet o tym nie wiedzą. Czują się dziwnie zagubieni i niepotrzebni, zbędni mocno, do końca, na zawsze.

Tutaj, na Wyspie czas był sobą samym i innymi jednocześnie.

Był Czasem i czasem.

Był Wszystkim i Niczym

Jedni kochają ból i nie potrafią bez niego egzystować, ale inni kompletnie nie potrafią być z nim jednością, nawet najlżejsze zadrapania ich przeraża, doprowadza do rozrostu tkanek widzialnych i niewidzialnych tworząc coś, co niektóry nazywają monstrami… ale nie boją się ich. Bo i po co, jeśli czubek szpilki wprawia ich w drżenie? Żaden to przeciwnik. A może jednak… jest w nich coś więcej?

Więcej…

Chociaż, tak naprawdę w tym świecie znajduje się miejsce dla onych potrzebnych i niepotrzebnych, po prostu. Dla równowagi. Wiadomo. Jeśli jest jedna strona, musi być i druga, jeśli są dwie, an pewno mają obwódkę, a jeśli… no tak, zbyt wiele tego, a wiele, ale wciąż wczesnowiosenne słonko przygrzewa tak mocno, tak parzy skórę dloni i twarzy, z uszu zdziera plasterki naskórka…

Nie, nie można myśleć zbyt wiele.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Panie czarowne” – … mniam. No naprawdę mniam. W końcu powieść o magii, czarownictwie wszelakim, mocach, w Polsce, a na dodatek z prawdziwymi kobietami, które nie mają nastu lat. I jeszcze, gdy czytałam to zaraz po „Wiedźmach z Dechowic”, jakoś tak… nie wiem, dopełnienie, inna strona Polski w podobnym wydaniu… coś w ten deseń. I ta odwieczna misja wiedźmy, by chronić ziemię.

Ziemię, która je zrodziła, stworzyła…

Ale tak jak Wiedźmy były bardziej dowcipne, tak tutaj, cóż, mamy kryminał. Mamy magię. Mamy… premijanie… wiecie, oną opowieść o starzeniu się, oddawaniu miejsca, powołaniu… opowieść o wiele bardziej zagłębioną w mitologii magicznej niż poprzednio wspomniana. Tutaj wiemy, że dobrego zakończenia może nie być, a nawiązanie do historii czasów :polowania na czarownice: jest aż intrygująco widoczne. Po tej lekture wyruszacie na wycieczkę, oj założę się, że Google maps już otwarte…

Piękna to opowieść, prawdziwa, niesamowita. Szkoda, że nie w języku angielskim, bo zapewne uzyskałaby od razu status scenariusza filmowego. Oj, to aż się prosi o coś takiego… chociaż i w jednej i drugiej powieści mowa jest o ciągłym polowaniu na wiedźmy, to jednak tutaj, ech, tutaj ma to wymiar namacalny… taki wiecie, pomiędzy rachunkiem za prąd, niedoładowanym bakiem a dobrze zaopatrzoną w trujące napary spiżarką. To naprawdę coś takiego…

… w wieku średnim, chociaż, czy tu można mówić o wieku…

Dziwnie to brzmi?

No cóż.

Gdy docieracie w okolice czterdziestki, nagle wszystkie bohaterki są dziwnie za młode i tak dalej, a one… one są wieczne… ale te podobieństwa między tymi książkami, ech, to sprawia, iż polecam obydwie czytać symultanicznie lub jedna za drugą. Razem są niesamowitym powiewem świeżości… tego czegoś o czym zapominamy czytając Andrews czy Briggs. Że wiedźmy są, istnieją, obok…

Jak ja.

Zło i dobro, obro i zło, moce krążące w niektórych z nas… oj tak, kobiecość i męskość… tak, to naprawdę dobra powieść.

Mewie sprawy i pocztowianki.

No więc tak… mieszkam na wyspie. Wyspie oczywiście…

Mamy morze może nie za oknem, wszelako nie jestem na tyle stuknięta, by lokować się w miejscu zalewowym, chociaż, jakoś tak… oczywiście, że jest coś niesamowicie niesamowitego, romantycznego, powiewowego w onej bliskości woy, to jednak, może na wakacje okay, ale niestety te rejony nam trochę z innej strony, że tak powiem, na przykład problemów z rurami, a w szczególności kanalizacją. Oj tak, jest to tutaj tak częste, iż przyjezdni wielokrotni mają na to szczególne baczenie…

I tutaj przerywnik…

… kątem oka widzę biały kształt zbliżający się o okna wychodzącego na taras, nie to nie kot, nie mysz czy Superman… to moja mewa. Nazywamy ją zwykle Rzeźbą. No co? Głównie siedzi na szczycie domu, na dachu i gapi się, sra, no i wrzeszcy… a wrzeszczy opętańczo i do tego tupie jak przechodząca Armia Czerwona w miniaturowej lekko wersji, ale z ciężkim sprzętem.

Bardzo ciężkim.

No więc robi te swoje rzeczy, ale w okolicach wiosny, jakoś tak woli siadać na barierce tarasu i drzeć się jak tylko człowiek odsłoni żaluzje. A potrafi wrzeszczeć, bogowie, miejscami tokuje, potem przechodzi w jakieś niemieckie rytmy, ni to jodłowanie, ni wrzaski potępieńców… tudzież tych, co właśnie zobaczyli nowe ceny masła i mleka, wiecie jak to jest… głośna jest.

Można ją odsusznąć, ale..

Wróci.

Zawsze wraca… więc czekasz dłużej, zataczy kółko, jedno, drugie, trzecie, i siądzie na dachu, wiedząc, że przecież i tak jej nic nie robię, a jednak… wracam do domu, mam nadzieję, że już nic nie będzie, odsuwam się od tarasu, wracam do pracy, ręce lekko drętwieją, palce tańczą po klawiature, którą serio trzeba by wyczyścić, ale po co i tak już ledwo działa, więc…

I nagle łomot, jakby drzwi pękały…

Tak, to ona, wróciła.

Znaczy, nigdzie nie odchodziła, ale teraz sterczy właściwie obok mnie, przekrzywiając głowę, patrzy się tym jednym okiem, żółtawym obwódką, dziobem próbuje mi z framugi zrobić rzeźbę, a ze szkła mozaikę.

Chyba…

I nie wiem, czy po prostu tylko chce jeść, i tak, dokarmia się ptaki zimą, ale już po zimie, więc bez urazy… knajpa sezonowa! Odpoczynek mam… czy jednak domaga się ino atencji… A może… no nie wiem, po prostu odganiam ją, ale i tak nie odlatuje daleko, nosz przecież nic jej nie robię. Ignorowanie jej przynosi skutek dopiero w okolicach popołudnia, gdy, jak odkryłam niedawno, przenosi się do sąsiadki i wciąż wrzeszczy w moją stronę. Nosz kurde, może jednak porozmawiamy o egzorcyzmach, wędrówkach dusz i tak dalej. Jak tu się nauczyć mewiego???

Oj nie mam czasu… o poczta, a no właśnie, kolejna dziwność Wyspy

Bo poczta… jest powolna. List do Polski idzie dłużej niż do Singapuru, z USA szybciej niż z Europy, nie wiem co  tym światem, ale tutaj tylko pewne spostrzeżenie, dziwne trochę, ale mnie intrygujące… wiecie, chodzi o listonoszy. I nie, nie mam już ulubionego, to wszystko tak się potasowało, iż teraz nikogo się nie zna, ale są babeczki i to zarazem z poczty jak i od kurierskich usług wszelakich…

Wiecie jaka jest różnica między mężczyną a kobietą w tej pracy…

Mężczyna podjeżdża autem pod drzwi domu, kobieta zostawia samochód, bierze paczki i idzie pod górkę, pod pachą ma maszynkę do podpisywania, wcale nie zadyszana dociera na miejsce, a mamy ją stromą – no górkę.

To nie kilka kroków… ha!

Dziwne, co nie?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Niepotrzebny… została wyłączona