Pan Tealight i Pospolit Morowiec Profesor…

Pospolit Morowiec Profesor ogólnie mówiąc miał w życiu szczęście… szczęście do nieszczęścia. Nie tylko spotykało go na każdej drodze, ale i zerkało na niego na bezdrożach, podczas podróży powietrznych czy podwodnych, jakoś tak zawsze coś kątem oka wyłapywał, no było tam… albo na wodzie, niby syrenka, nby kraken, a jednak… nie, to on, wiedział o tym. Mógł się ten Nieszczęść przebierać i płcie zmieniać, ale nic nie zmieniało tego, iż sam Profesor miał już tego dość.

Uznawał to za klątwę i miał na to dowody, ale… cóż, grono naukowe sceptyczne bardzo i podejrzliwe, nie chciało przyjąć jego kolejnej dysertacji w tym temacie, więc by uszanować godność swą i nigy się już tym nie zajmować, zwyczajnie usunęli go z Uniwersytetu Szczątkowoego i od tego czasu się błąkał, a ten jego Nieszczęść za nim… niczym rąbany cień nawet jak źródła świała nie było…

Z czasem się przyzwyczaił, oczywiście, ale za dzieciaka, za dzieciaka przecież jakoś tak było inaczej…

Byli przyjaciółmi i chyba, chyba wtedy udawało się mu z nim jakoś tak romawiać, a nawet odczyniać go i obracać na swą korzyść, jakoś tak, może i szczątkowo, to pamiętał, jakoś tak… ale miał już prawie sto wieków, więc… gdy siadał z Panem Tealightem na stopniach Białego Domostwa, siorbał cuchnącą kawę z żołędzi, zboczeniec ekolog jeden, to jakoś tak, poparzonym językiem i starając się nie urąbać sobie palca uszkiem od filiżanki, które widocznie było uszczerione, choć nowe…

Miał to gdzieś.

A może… nie, może jednak chciał powrócić do czasów dzieciństwa, może to był już jego – ich czas?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Okay…

No więc wraca sobie człowiek po podróżowniu po Szwecji, po dziesięciu dniach tym razem, ciągłych skał, jezior i rzek i jeszcze stawów, i wszelakiej zieloności, której tutaj tak mało było, bo wiadomo, susza i wiecie co… no morze nam zasrali, a weekend ma być najgorętszy tego lata… nosz chyba…

Nie wiem już co myśleć.

Wróć, wim, wkurwionam, ale i tak ruszyć mi się nie chce, do tego Achillesa źle potraktowałam, więc wiecie, należy mi się odpoczynek, ale jesień idzie, choć pewno dziwna będzie jak lato, wciąż trochę suchawo, a raczej bardzo suchawo i tak dalej, więc… więc zostanę w domu i popodziwiam sobie figi, co to urosły takie wielkie i takie sugerujące elementy anatomii LOL, jednocześnie czytając, że komuś się chciało się płynąć z Kołobrzegu do Dueodde…

Hmmm…

Dobrze, że nie pozgało.

… więc… chyba się zacinam. Nawet w piśmie. No to już serio kiepsko ze mną, ale… powiem wam jedno, że zaskoczyło mnie życie, znowu. Tym razem remotenością, że pozwolę sobie na spolszczenie angielskiego słowa. Bo, jak to przetłumaczyć? Odległe? Odosobnione? Jakoś tak REMOTE ma inne brzmienie, jakieś takie, ostateczne… niedostępne, chociaż, biorąc pod uwagę, iż piękna piątka, znaczy prom, znowu w naprawie, to wiecie, może i jest to słowo opisujące miejsce, w którym żyję…

Może?

Ale, ten koleś, co płynął kraulem, dopłynął, więc… za ciepło…

… a, że za ciepło, więc wspomnę, iż tam też było ciepło, ale bez przesady, choć słońce zdaje się palić wszędzie po równo, jednak jak wejdziesz mięzy drzewa, chmury spłyną nad ciebie, siądziesz sobie nad jeiorem, to nagle czujesz się… cudownie samotnie i odosobnionie… Jest takie słowo?

Mniejsza, jak nie ma, to już jest…

Tak się czuję w Szwecji, w tych jej rejonach tak nikło zaludnionych i łosia widziałam, na szczęście za oną siatką przy drodze bo matka z młodym, więc wiecie, lepiej tak, jakoś tak… nie chcę nawet myśleć o tym starciu maska w maskę. Bo… dla nich to może i codzienność, chociaż są i tacy, co łosia nie widzieli, ale jednak… dla mnie to ważny element mego świata i wolę go w formie żywej.

Bardzo żywej.

Ale… ono odosobnienie…

… zaczęłam się na tym zastanawiać, może to przez te kadzidełka, bo taki fajowy sklep ezoteryczny odkryliśmy, chyba tak to nazywają, wiecie, zbiorczo, wszelakie religie i kryształy, zbyt wiele kadzidełek, symbole przemieszanych kultur, które winny i może niekoniecznie powinny się tutaj znaleźć… kurde, gdzie to było, Borås? Jakoś tak dziwnie się nazywało ono miasteczko na boku góry, intrygujące, ale wspomnę o nim jeszcze, o onym wszystkim… o podróżowaniu i kroczącym deszczu, i o skałach zrzucających drzewa jak liście, i jeszcze o inności świata…

Który znowu się zmienia.

Ale on tak ma.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pospolit Morowiec Profesor… została wyłączona

Pan Tealight i Zespoleniec…

„Nazywał się Zespoleniec, Karminarz Zespoleniec i miał dziwną pracę… obrzydliwą właściwie… ale opłacalną, więc, może kogoś mógł zainspirować, a może zafascynować, jak Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomordowane

Może…

… właśnie ją? Ale ona, tak, wciąż była w innym miejscu i czasie, za jakąś zasłoną, gdzieś nad dziwnym jeziorem tak ciemnym, iż nie można było nie tylko dojrzeć dna, ale i własnego odbicia, jakby… pożerało światło, a nie było ino ruchomym lustrem… w którym coś się telepotało, trzepotało… siedziała tam na kamieniu, gdzie inni przed eonami wyryli znaki: węże i łodzie, żmije i odbicia stóp, wgłębienia i kółka, postacie i broń, mglistości i oczywistości i jeszcze jakieś niedokończoności, które może takie winny były być, jakby wiedzieli więcej, jakby prowadzili kroniki, a teraz…

Wszystko było jeziorem.

Ciemnością…

Ale on przybył teraz i szukał jej tutaj, na Wyspie, nie tam, gdzieś w oddalonej odali, która wysysała z niej siły, a jednocześnie coś jej ofiarowywała. Coś nowego, pięknego i potrzebnego tej niskiej, ciemnej postaci na skałach skulonej, zasłuchanej w one trzepotania jeziornych fal, tak inne niż te morskie, w oną słodkość powietrza, ciszę lekko wietrzną, no i jeszcze samą siebie…

Nie była teraz dla niego…

Właściwie nie wiedziała dla kogo i czego była i jakoś wcale jej to nie przeszkadało… wtedy i tam, tam na szarym głazie wbijającym się jej w pośladki i w to miejsce, o którym nie chciała wspominać i jeszcze… te sosny w wodzie, nicym brodzące, dostojne damy w podartych sukienkach… tak, na pewno Wiedźmy na Wyspie nie było, ale Wyspa w niej wciąż…

Może jenak więc robił to, co miał, on, Zespoleniec.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Prezent od Autorki, za który bardzo dziękuję!!!

Nie mogę się doczekać tej książki…

W końcu ze mnie Marzanna Morrigan, we trzech postaciach… tutaj link do książki.

Z cyklu przeczytane: „Dziewczyna w drugim rzędzie” – … ech, nie. Znaczy okay, tak, ale nie… i nie do końca wiem dlaczego?! Bo najpierw mnie zafascynowała. Wiecie, ten znajomy kstałt hostorii o poworci o miejsc z dzieciństwa, szkoła, wszelkie  nią powiązanae emocje, rodina, ech… sekrety… ale potem nagle pojawiły się dwie kobiety i w którymś momencie zaczęłam się gubić.

Całkowicie.

I nie wiem dlaczego… plus, wkurzały mie literówki!!!

Opowieść prowadzona jest z punktu narracji dwóch kobiet, więc, brace yourself i pamiętajcie o tym. Jedno zapomnienie, wtopienie się w historię ciężarnej i po was, zapominacie o ziennikarce, która zrestą jest jak dla mnie bardziej intrygującą postacią, ale a słabo opisaną, jakby… tej powieści zwyczajnie powinno być więcej, mocniej, głębiej… i może bez polskich wtrętów, ale to pewno tylko ja…

Nie lubię ich i tyle… więc…

Nie, to nie jest zła powieść, ale na pewno zagmatwana, lgnąca ku horrorom miejscami, lecz przez nie odpychana. Intrygująca, ale jednak, jakoś tak… potrzeba jej redakcji i uzupełnień i będzie hit! Na pewno czyta się i wyobraźnia działa! Pamiętajcie, że jednak jakoś ostatnio mam strasznie wysokie wymagania. LOL

Z cyklu przeczytane: „Nie ufaj nikomu” – … okay. Niby proste… on coś zrobił, popełnił samobójstwo, ona nic nie wiedziała, biedna matka, teraz terapeutka, uciskana, napiętnowana… w wyniku wszystkiego zabita zostaje dziewczyna, ale czy na pewno? Pojawia się jej współlokatorka, dziwna znajoma i…

… dlaczego po pięciu latach?

Dlaczego tak późno?

Po co rozdrapywać rany… by tyko powiedzieć, iż to nie on, że się nie zabił? Ale nawet jeśli, to co z ofiarą… i tak wędrujemy wzdłuż linii czasu, cofamy się, poznajemy prawdę i kłamstwo i nagle sami już nie wiemy…

Ona? Ale jak to…

Intrygująca, trochę prewidywalna, gdy lubi się ten schemat powieści, a trochę, pokręcona… jakaś taka zagubiona miejscami, ale i zwodząca… szybko się czyta. Sporo się po niej myśli, o winie, karze, zemście, miłości… prawdzie i związkach.

Z cyklu przeczytane: „Zgubny wpływ” – … okay, jakoś się obawiałam tej powieści. Wiecie, z jednej strony dobre recenzje, z drugiej, znowu policjantka, powrót do przeszłości, ale moje zboczenie na punkcie sekt wzięło górę. Bo tutaj właśnie to słowo jest kluczowe: sekty. Nie zbrodnia, porwanie, czy zaginięcie. Nie rodzina, miłość, tajemnice przesłości, ale właśnie sekta…

I to, jak działa.

I to, jak kształtuje ludzi…

I to… czy można być poza nią…

Ale było warto, gdy człowiek pominie zbyt skromne opisy, naprawdę warto, mimo wszystko… wielkie litery, jeśli ktoś zwraca na to uwagę, zbyt mało treści, ale rozbuona wyobraźnia leci w Google i przypomina sobie sprawy i opowieści, sczególnie teraz, w dobie YouTube’a tak bardzo jawne… pokazujące, jak truno jest być… nie wiem, poza nią, poza oną rodziną, myśleniem…

Poza…

A obok tego rozważanie na temat internetu i influenserskości… że tak sobie posłowotwórzę. A czemu nie. Czy to w ogóle ma sens, poza zarobkami, jakoś tak, czy ludzie z pokolenia normalności wstawiania obiadów w sieć i gołej dupy, są już w stanie powiedzieć jak to ukstałtowało ich i czy… cóż, czyż to nie inny wymiar sekciarstwa. Pewnego… nienamacalnego, psychicznego, prania mózgów, zmiany myślenia, aż w końcu, konforntacji z ludźmi na ulicy, w sklepie…

Na zewnątrz…

Bo to opowieść o onym zewętrzu i wspomnieniach… a gdzieś obok mały chłopiec czeka na ratunek. Dobra.

Z cyklu przeczytane: „Stor Panda och Lille Drake” – … znalazłam wSzwecji, co widać po języku i zakochałam się w tych wóch opowieściach… bo są dwie. Może jak na razie, może… cóż, oto filozofia w małej pigułce, pięknej pogułce, opowieść o miłości, byciu, przyjaźni, własności i istnieniu…

Czasem smutna, czasem… zaskakująca.

Mało słów, niesamowite rysunki w japońskim stylu.

Z cyklu przeczytane: „The Journey” – … bardziej znana książka Norbury’ego. Smutna miejscami, zbyt dosłowna, choć onych słów ino garść, to jednak… w końcu każdy z nas jest podróżą… i zawsze ona podróż się kończy…

Ech… nie na ciemne wieczory i depresję.

Albo… może tylko do oglądania? Piękna oprawa, doskonała na prezent, ale gdy dusza złamana, czasem nazbyt onych myśli może zaszkodzić… a może to tylko ja tak na słowa reaguję? Nie wiem…

Havgus…

Nastał havgus i tyle.

Przez kilka dni dziwna, mroźna wilgoć opanowała Wyspę męcząc i zwodząc zarazem Tubylców jak i Turyściznę, która znowu nie potrafi kupić sobie egarków na samochód. Tak, trzeba mieć zegarek, tak, w południowej Danii, gdzieś tam przy granicy niemieckiej, jest wymóg specjalnych zegarków, z niebieskim dodatkiem…

… więc serio, przez neta lepiej, bo ostatnio u nas je znaleźć, to po prostu koszmar. Nasz ma prawie 20 lat… kurde no! Może czasem mu wskazówka opadnie, ale działa jeszcze, jeszcze działa!!! I dobrze…

Ale co do havgusa, to podobno pojawił się i w Polsce i nastraszył ludzi.

Serio? Jakby już to słyszałam… jakoś tak, nikt nie obserwuje natury, nikt nie wie? Jest to tak sporadyczne zjawisko?! Nie pamięacie go sprzed roku czy kilku lat? No ludzie no… co się z wami dzieje? A może teraz ze wszystkiego lepiej zrobić coś przerażającego, coś emocjonującego w kiepską stronę?

Nie wiem… dziwne to…

Havgus to normalność atmosferyczna, czasem dająca wytchnienie, czasem, gdy zderza się z wrzącym wiatrem, aż jakaś taka równikowa, parna, niedająca oddychać… straszna, wydierająca siły z człowieka. Ech, to było dziwne kilka dni w tym i tak pokręconym lecie, no ale… nic zaskakującego… za to wciąż suchość pod kwiatami mnie zaskakuje. No przecież czasem popada…

A wciąż mało wody.

Za mało.

Mgła adwekcyjna… normalność, ale jak cłek patrzy na takie artykuły, to go trzepie. Głupiście luzie, czy tak odłączeni od natury? Co ajfona nie było wiać, czy jak? A może zalepiła mgła słuchawki?

Wiem… straszna jestem. LOL

Czasem mi się wydaje, i naprawdę człowieki odstają od tego co wokół nich. Wiecie, drzewa, mchy i porosty, kstałty gałęzi, wody meandry, mglistości, opady i kamienie, skały i piaski, morze, rzeka, staw… tyle teg, ale jakoś tak, już was nie zachwyca… nagle jakaś durna vlogerka reklamuje książkę, która ma nauczyć dorosłych zachwycania się wsystkim od nowa… i ja się pytam, ello, a popatrzcie na swoje dzieci, co to nie potrafią pobawić się tylko patykami i kamykami, nadać im imion i stopni niewojskowych, smoków im usypać i tak dalej… wyobraźnia w zaniku wszędzie?

Chyba tak.

A może to dlatego, że mnie na te szanelki nie stać?

Ech, nie, pewno ino dziwna jestem…

Może one wasze dzieci wwewnętrzne, to tak naprawdę stare, zgorzkniałe pryki, sączące piwo przed jakowymś mundialem? Oj, nie jest dobrze w żadnym z państw, ale u nas chociaż wciąż zbierają patyki… i porosty… i choć jestem dziwna ja, co widziała mrówki fajowe, gryzące, ale fajowe i jeszcze patyki i mchy i kamienie były i tańczyły tam w tym miejscu dookoła drew… tak, wiem…

Nienormalna… i dobrze!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zespoleniec… została wyłączona

Pan Tealight i Posłowie…

„Po słowie ugadani przyszli z daleka Posłowie coś ugadać z innymi sobie podobnymi, tutaj, na Wyspie… może i jakieś problemy swe przedstawić, może i propozycje, może i jakieś nowinki przywlec ze sobą, w końcu jakoś takoś Wyspa była Mniejszym Krańcem Świata Żyjącym Nad i Pod Skałą Jednocześnie

… jakoś tak?

Ale nagle, gdy już byli na miejscu, okazało się, że wszyscy jakoś tak bardziej zainteresowani są wyspaniem się, wypoczęciem, jakby opadła ich jakaś niemoc, ale taka niechorobowa, raczej wyzwolenie spod pęt i kajdanów codzienności nagle ich puściło… stali się wolni, stali się tylko sobą, nie ciągłą pracą i posłannictwem,

W końcu mogli żyć.

Może nawet coś zmienić w swoim życiu?

Tak, Wyspa na nich oddziaływała. Co więcej, możliwe iż nawet chciała ich dla siebie. Tak po prostu, może i kaprys, może i miała wizję jakowąś, może i Pani Wyspy zwyczajnie coś planowała, nie wiedzieli… a nawet jeśli wiedzieli, to Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane była wyjechana, a to oznaczało, iż patrzyła… naprawdę patrzyła na to, co się działa dookoła jej domu. Po prostu… była bardziej uważna, a jej wronie oczy miała nie tylko dookoła swojej głowy, ale też i…

Dookoła wszystkiego… tutaj.

Chociaż, może kątem oka mogłoby coś jej umknąć?

Może…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Sundial” – … tak, wiem. To nie jest autorka dla każego, ale dlaczego? No dlaczego ludzie tak uważają, że co, że pomyśleć trzeba, że tutaj każdy, nawet różowa gwiazdka może być podejrzaną? Że prawda bywa gorsząca, czy szokująca? Przecież… no weźcie no, ludzie są okrutni. Wolimy nie wiedzieć co się dzieje tam, czy tam… potem nagle udajemy zaskoczonych, że no jak tak można… a przecież wiedzieliśmy, podglądaliśmy…

A potem wiadomo, trauma i nadmiernie serwowane psychozy, mentalne problemy i takie tam. No wiecie… teraz każdy wymknie się organom z powodu płci nagle nabytej czy też porzuconej, lub choroby psychicznnej. Kiedyś stygmatyzująca, obecnie… ale właściwie to nie o tym, chociaż… nie do końca…

Oto opowieść o rodzinie.

Dziwnej. W której niby jest i mamusia i tatuś, ale jednak, jakoś tak, nie ma nikogo. I może tak jest? Może niektórym to pasuje, ale co z dziećmi? Jak one sobie radzą z tym, iż rodzice są… specyficzni?

I właściwie, czy to rodzice, czy może sąsiedzi?

Niesamowita książka, szokująca, pełna… właściwie wszystkiego, osobowości, postaci, słów, obrazów zmiennych, namiętności, jej braku, smutku… historia opisana tyloma wątkami, iż naprawdę trzeba się wczytać i przyznam, że nie mogę się doczekać kolejnych. Bo muszą być, jak już się liznęło takiego pisania, ma się przerąbane… inne powieści nagle smakują dziwnie gorzej, ale… nie wszystkie.

Z cyklu przeczytane: „Zaklinacz” – … oj tak… nosz kurce, jak już człowiek wątpi w literaturę, to pojawia się Carrisi i rowala mi system. Na dodatek czytam go nie po kolei, co mnie wkurza, ale ostępność książek marna, wciąż mam braki, a chcicę taką, że nie możecie sobie wyobrazić. A może możecie?

LOL

W tym tomie zaczynamy przygodę z Mią, poszukiwaczką dzieci… tą, która zawsze znajdzie trop, tylko, czy czasem nie łazi w kółko? I kim w ogóle jest? Dlaczego jest taka, jaka jest? Dziwna? A może po prostu coś przeczuwa?

Wie więcej, widzi…

Jednak jak zareagować, gdy natyka się na cmentarz dziecięcych rąk? Nie można po czymś takim zwyczajnie wrócić do domu i wciąż móc patrzeć na innych jak na kogoś, kto nie wsadzi ci noża w plecy. Nie da się. Można tylko podejrzewać każdego, lecz czy wtedy można po prostu żyć?

Względnie normalnie?

Genialna, przerażająca i smutna…

Z cyklu przeczytane: „Dom bez wspomnień” – … tak, wiem. Pierwszy powinno się przeczytać „Dom głosów”, ale nie miałam. No po prostu, więc… więc powiem jedno, mona przeczytać bez pierwszego, ale wiele się traci. Bardzo wiele, za to z drugiej strony jest się dziwnie świeżym nabytkiem dla tych słów…

A opowieść jest ponownie psychologiczna, dziecięca, w końcu głównym bohaterem jest zarazem zbrodnia jak i on, specialista od usypiania dzieci… już to brzmi dziwnie dwuznacznie, już w tym momencie nie chcemy wiedzieć więcej, a jednak, i zarazem chcemy, więc wkraczamy w ten świat i jakoś tak…

Czujemy się kiepsko, ale przecież dobro dzieci…

Tylko, czy to wciąż są dzieci?

Czy naprawdę istnieje coś takiego jak niewinność? Człowiek myślący po swojemu, w pełni odpowiedzialny a swoje czyny, gdy pomyślimy o hipnozie? Tak, jak się okazuje, można, można tak wiele…

Z cyklu przeczytane: „Dziewczyna we mgle” – … małe miasteczko… dziwna sekta, ginące dziewczęta… fluoryt, pieniąde, oskarżenia, porwanie, a może ucieczka, kto wie? Kolejne zwłoki, krew, ślady…

I on, dziwny glina.

I jego pomocnik…

Ludzie, którzy wierzą i ci, którzy wiedzą. I szaleństwo, które niszczy spokój, który nawet nie istniał tutaj, a może… może w takich miejscach każdy jest winny? W końcu jak mogli nie wiedzieć? Jak? Przecież jest ich tak niewielu, skały dookoła, ten wiatr, święta… ten czas, tak, to był doskonały moment, by zniknąć…

Ta powieść strasznie trzepie. Stajecie najpierw po jednej stronie, potem po drugiej, aż w końcu już nie wiecie kto i co, jak? Aż w końcu, w końcu dorywa was prawda i wiecie, że temu autorowi w niczym nie wolno ufać.

W niczym…

Z cyklu przeczytane: „Wiedźmy z Dechowic” – … tom drugi.

Przyznam, że po pierwszym byłam ciekawa co będzie dalej, bo w końcu potencjał był. Trochę się naczekałam na ten tom, ale jednak warto było i chociaż coś mi przypomina i wiem, że korzysta z pomysłów już wielokrotnie wałkowanych, ale jednak, jakoś tak… znajome tereny, one babcie w chustkach, ploteczki, siły pokrętne, mieszanie tego co zagraniczne z tym, co współczesne…

Oj, to się nie może skończyć dobrze.

Ktoś moe nawet kopnąć w niejeden kalendarz!

Dowcipna i rozrywkowa, fajnie napiana opowieść o wiedźmostwie, które posługuje się siłami sobie ino znanymi. Które skorzysta z każdych pomysłów nie bacząc na skutki, w końcu zawsze można potem obiektom pamięć odebrać ale jednak, jak obcy przyłażą się panoszyć na naszym, to sorry, ale trza zareagować.

Mocno!!!

Nasze panie po best before, ale jak najbardziej w terminie ważności gdy chozi o typowe Baby Jagi, znowu stawiają swe pomarszczone dłonie i czoła siłom mniej lub bardziej nieczystym. Znajomym i nieznajomym, i dziwują się, jak to Wieszczka mówiła… na wakacje doskonałe czytanie.

I po nich też!!!

Sierpień…

No dobra, to było dla wielu zaskoczenie, chyba?

W końcu powoli na Wyspie pojawia się jakaś ciemność i mroczność, ale te wiatry, one sztormy, promy znowu porysowane, mogące płynąć, dziwnie niepływalne, no po prostu horror, a do tego opady deszczu i to nie takie tam sobie letnie popadówki… ino lanie ze szlaucha, a wiadomo, dookooła ludzie w namiotach, a tutaj dwa dni sztormu… nosz po prostu bajka, jak siedzicie w domu.

Ale siedzieć półtorej godziny na promie w porcie i nie móc wysiąść? Nosz przecież to koszmar!!! Na dodatek jeszcze ono trwanie i mylne prognozy pogody, które pokręciły w głowach nawet morskim wilkom, ale…

Drzewa powyrywane, ludzie wkurwieni…

A już widok idiotów wybierających się na wyjazdówkę w takie warunki na rowerach i to z dziećmi… czy was pojebało? Jedna piącha z wiatru na górce, rower pod auto i co? Kto będzie odpowiadał? Znowu będzie: nie wiedzieliśmy, wina nieba? A może jednak to wasza wina boście głupi?

Cóż… ludzie naprawdę nie myślą…

A Wyspa znowu ma problemy z promami.

A w nocy było 12 C…

Chyba nigdy nie było az tak zimno na początku sierpnia aczkolwiek przyznam, iż to bardziej normalna pogoda dla Wyspy niż te dziwne upały, które mieliśmy przez kilka ostatnich lat… kiedyś zwykle w lipcu było kilka cieplejszych, wrzących nawet dni, ale potem zawsze bryza. Nigdy ohydnego upału…

… więc jak dla mnie pogoda w końcu nromalna, ale…

Ale pewne jest jedno, w lipcu temperatury były lekko ponad 20 C. I imny wiatr. Wiadomo, w słońcu paliło tak, że topiło soczewki, a w cieniu mróz. Wieczorami coraz chłodniej… sierpień zaczął się od deszczów, orkanowych wiatrów i takich tam rozrywek. Jedno mnie zawsze oszałamia, jak ludzie zapominają, wybierając się na Wyspę, że tak łatwo  niej nie mona wyjechać… możecie próbować wpław, ale przy tych falach, no i jak weźmiecie ze sobą, auta czy rowery?

To jest wyspa… miejsce na morzu, tutaj… mamy inne reguły.

Oj mamy.

Pamiętajcie, że zawsze można próbować wynająć coś bardziej stabilnego, no i czasem naprawdę warto, sama kiedyś moknęłam z połową dobytku w niewielkim namiocie… koszmar!!! A dokładniej to jakieś 15 lat temu?

WOW…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Posłowie… została wyłączona

Pan Tealight i Gen zTuryścizny…

„Tiaaaa…

… pojawiali się i oni, a że jakoś tak, zwyczajnie i po prostu, ostatnio mieszkańcom Białego Domostwa się zebrało na chemię… susza jakoś im padała na okręgi myślowe, więc zwyczajnie mniej lub bardziej, erotycznie czy etycznie, jakoś tak, wolno i szybko… chcieli poeksperymentować, a ci dziwni osobnicy z onego genu, ech, było w nich tyle pomieszania i poplątania i byli tak bardzo dostępni, więc…

Gdyby go wyekstraktować, mogłoby być zabawniej przecież, po co to marnować… szczególnie pośród onej suszy, może i do tańców błagalnych o deszcz by się to zdało, może i pomogłoby w kiełkowaniu myśli o ochoczych rąk ku sprzątaniu ziemi, tej ziemi, a może i więcej, powstałby człowiek, osobnik dwunogi, który myśli i pragnie, kocha i niezwykle pogodnie podchodi do codzienności, a może i…

Coś więcej?

Coś…

W końcu gdy tak leżeli na plaży, gdy kąpali sie w solance, ich myśli uciekały, jakoś tak od nich odchodziły, mózgi właściwie nie działały, więc może i możnaby to jakoś wykorzystać, jakoś tak przekształcić, połączyć z krewetkowym i pszczelim DNA, modyfikować i ofiarować codzienności coś…

Innego.

Zabawnego?

I kompletnie niepotrzebnego… bo przecież zwykle tak to się kończyło, czyż nie? Pomysły były, a potem ich wyniki sprawiały, że nic się nie zmieniało, albo zmieniało ino dla niewielu, onych bogatych… jak zawsze. Ale może nie tym razem? W końcu mieli czas, mieli materiał, mogli…

Ale ta susza…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zanim przyjdzie potop” – … ech… Żeby nie było, naal uwaam, że Redondo, to jedna z najlepszych autorek tej epoki, ale ta powieść… jakoś tak powinnam była przemyśleć to wszystko jeśli wydało to Wydawnictwo Kobiece… No wiecie, musiała w tym być miłość, a ja jakoś tak, wolę samą zbronię i magię i ono dziwne widzenie. Te przeczucia, ponadnaturalność, a tutaj jej tak niewiele.

Nie że wcale, ale jednak, jak dla mnie, za mało…

Opowieść jest intrygująca, wciąga, ale potem jakoś tak się rozłazi i już wiecie jak się skończy, po prostu wiecie. Nie da się przecież inaczej. Wystarcy połączyć kropki… wystarczy… ono ciągłe zamotanie, śledzenie, monotonia, nie do końca zrozumiałe postępki, czekanie, krok za krokiem, dobrze, że autorka chociaż dodała fajne wątki poboczne, bo bym przysnęła, a i tak wątek miłosny jakoś tak mnie… nie wiem, w przypadku takiej opowieści…

… rozbił…

W końcu…

Choć z drugiej strony, ona nadzieja, no nie wiem… Nie zrozumcie mnie źle, powieść jest dobra, ale nie dorównuje trylogii.

Z cyklu przeczytane: „Godzina wiedźm” – … aj. No tak, nie ma to jak wsazić kult, krew, facetów z wieloma żonami, od razu mnie macie. Po wszystkich moich badaniach FLDS, sprawie Jeffsa, ten temat zawsze na mnie działa przyciągająco. Bo w końcu roumiem. Rozumiem, że wychowani w pewnych ramach pozostaniemy w nich czasem na zawsze. A casem, jeśli mamy w sobie dość siły staniemy okoniem…

Jak ja…

A czasem mieszkamy w miejscu, gdzie włada Ojciec i Prorok z wieloma żonami, krew jest błogosławieństwem i przekleństwem, a tajemnice się piętrzą, szczególnie, jeśli jesteście bardzo młodą kobietą, której matka… no cóż, powiedzmy sobie szcerze, iż bardzo nabroiła. Wtedy ciągnie was do Czarnolasu.

I wiedźm, do zrozumienia, dlaczego Matka i Ojciec nie władają razem, dlaczego ona jest przeklętą, a jej wiedźmy, złem.

I czy są nim na pewno…

Okay, zakończenie nie przyniosło mi ulgi, wyjaśnienia i tak dalej. Wprost przeciwnie. Wiem, wygląda jak coś dla ciągu dalszego, ale czuję się trochę niespełniona, bo to wszystko wcale nie doprowadziło do pojawienia się jakiegoś dobra na tym świecie. Ono wielożeństwo, niewinność wykorzystywana, która winna być oskarżona i ukarana, a nie jest… Prawda nie do końca wychodzi na jaw, a przeszłość… cóż, wciąż jest tajemnicą, więc… czy będzie ciąg dalszy?

Czy nie?

Nie jest źle, no i ta okłaka. Tak, wybrałam ją z powodu okładki, opisu i obniżonej ceny… cóż, nie jest tragicznie, ale też… wiele jej brakuje. I główna bohaterka… więcznam jej za dojrzałość, za brak onych dziecinnych miłosnych uniesień, ale też jej kompletnie nie rozumiem.

… więc, dla zwolenników…

Z cyklu przeczytane: „Żmijątko” – … oj nie. Ale to nie może być koniec… Czy jest? Ona miniatura, którą pożarłam w godzinę niedzielnego wieczora ma być wszystkim. Końcem? Więcej nie będzie? Trylogia i tyle?

Nie zgadzam się!!! Tu wstawcie sobie Shreka wpadającego do kościoła…

Trylogia stworzona przez Maciewicz jest niesamowita. Piękna. Książki są piękne, okładki czarują, ale słowa, kurcze, te słowa, ten język, ona magia, prawdziwość… to wszystko, chcę więcej. Chcę czegoś większego!!! Od tej autorki. Zwyczajnie. Domagam się bezczelnie i tyle. Bo taka umiejętność nie może się zmarnować i wiedza…

A nasza bohaterka, cóż, zapomniała. Zapomniała, iż żyła, a to oznacza, że pozostawiła za sobą i błędy i trupy, a to może się zemścić. Zapomniała, że kocha i ma rodzinę, luzi, na których zależy jej i którym zależy na niej… i nagle… wszystko to w nią uderza. Spektakularnie. Udowadniając jej, że może nie jest tak mocna jak myślała, może cała ta nauka ma się na nic…

Może…

Cala trylogię warto, a nawet przeczytać TRZEBA!!!

Popadało, poświeciło…

Ludzie przetoczyli się przez Wyspę w tą i tamtą stronę, coś zobaczyli, doznali oświecenia, że więcej nie ma i potem… wrócili do siebie. I już. Tak to bywa, czyż nie? Odznaczamy miejsca na ziemi odwiedzone i co z tego mamy. Znaczy wróć, nie ja, bo jakoś tak, zwyczajnie, nie odznaczam miejsc… czerpię z nich coś wciąż, coś mi te miejsca zrobiły, jakoś mnie naznaczyły…

Czegoś nauczyły.

Jakoś tak…

Na przykład wszelakie wynajmowane miejsca, począwszy od najmniejszego namiotu, w którym jakoś się zmieściliśmy, po te domy, które dane nam był wynajmować… wszystkie mnie czegoś nauczyły… Na przykład tego, by nie bać się drewna. By mieć miejsce, uświadomiły mi, że tak, naprawdę nienawidzę panicznie szaf i nie chcę ich mieć, jakoś tak nigdy, niby to wiedziałam, ale…

I że kocham przestrzeń, a klitki są klaustrofobiczne.

I jeszcze wyrzucania…

Jakoś tak… i jeszcze, że w mieście nie mogę, najwyżej na chwilę, ale nie dłużej. Nie dłużej. Nigdy. Jakby każde miejsce było próbą i lekcją, a jednocześnie i pewnego rodzaju dowodem na to, że tak, poradzę sobie wszędzie, ale serio mam już dosyć próbowania. Po prostu dosyć… za stara na to jestem.

Tego chcę i już!

Dziwne to ucucie, tak wiedzieć czego się nie chce…

Parność i deszcz, ciepło i słońce za chmurami…

Chwasty to jedyne co zdaje się mieć moc przetrwania.

Ale… przecież nie było aż tak wrząco! Nie tak, jak rok temu. Nie tak. Ale jednak, strasnie i dziwnie poprzez oną suszę ciągłą, trwającą właściwie od niezimowej zimy… i oną suchość, która z jednej strony jest dla mnie cudowną, bo przecież wilgoć mnie kiedyś przez lata męczyła, ale jednak… zbyt wiele jednego, to wciąż zbyt wiele.

I takie suchości by były tutaj…

Ech.

No ale… popadało, ludzie się cieszą, lub nie, jedni upadają, inni się podnoszą. Ci, co mieli w sobie nadmiar ideologii i ideałów, może polegną, a może jednak uda się im podnieść… jak Marken. Niezwykła inicjatywa, cudowne warzywa i owoce, zioła, a jednak przez brak wody z nieba, wiadomo, stres, wkurw, nicość… wiadomo, rolnictwo to być albo nie być, a ci, co w ekologię wierzą, wiadomo, mają przegibane.

Oj mają.

Pewno, lepiej z Chin te fasolki sprowadzać… nigdy nie zrozumię onej logiki… ale, czy tu wciąż jest jeszcze jakoważ logika?

Ten świat jest porąbany… wszędzie, więc a co nam te wyjazdy, jak wszędzie tak samo? No na co? Nie wiem… ale chcę gdzieś…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Gen zTuryścizny… została wyłączona

Pan Tealight i Wiedźmie Dekalogu…

„Miała coś takiego, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, a może… może nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, iż to miała? W końcu, jeśli postępujesz według tego, co we łbie ci siedzi, a nie innych bzdurzeń rzucanych ze stron wszelakich, onych słów, znaczeń, dźwięków, brzdęknieć i takich tamów, czyż znaczy to, że sam ustalasz normy, ramy i zasady… przynajmniej w większości? Jesteś własnym dekalogiem i zbiorem zasad ruchu… własnego… myślowego?

Czyż nie?

Prawda?

Ale jednak to miała, nawet spisane, wyryte wprost na spodzie kości czaszki, które tyle już zniosły z kotłowań pod sobą, że naprawdę nie miały nic przeciwko takiej modyfikacji statusu… chociaż nie, to wcale nie było przecież takie nowe, ostateczne… nie, z tym się chyba nawet urodziła, ale pojawiło się dopier, gdy uzyskało dla niej znaczenie… w tych słowach, znakach, w onym ich brzmieniu, chociaż…

Przecież kto niby miałby ją sprawdzić…

JĄ?!!

Nikt, nigdy, chociaż, może…

Może i sprawdzali, kiedyś, gdy jeszcze nie wiedziała jak się bronić przed ich prawdami, ograniczeniami, zwolnieniami, przyspieszeniami… przed ich jedynym słusznym widzeniem świata i siebie… w którymś momencie jej własny dekalog, one kilka strof zacęło działać. I jakoś tak, go sobie poporząkowała, bo nie, to nie on ją nauczał i zmieniał, nie, to ona postanowiła poprzestawiać młoteczkiem i kowadełkiem kilka słówek i przecinków… i nagle wszystko stało się jej i jasne…

Choć tak kochała ciemności.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Ziemiomorze” – … właściwie. No wiadomo, podstawówka. Jak Tolkien, coś, co trzeba poznać, by pokochać fantasy. A może nie trzeba… nie wiem, na pewno warto przeczytać, ale, czy współcześni zrozumieją moc i przesłanie tych słów, ogarną moc tej kobiety? Autorki…

Nie wiem…

Nie wiem też, czy takie mówienie, iż coś powinno się przeczytać, działa. Ludzie dziś nie uznają tego a radę, a przymus, więc… nie czytajcie. Ale potem nie twierdźcie, iż ktoś tam jest nowatorski, bo to sorry, ale śmiechu warte… poznanie większości tego, co ostało napisane przed moe zaszokować umysły, gdyż… współczesne fantasy to ostatnio głównie seks i wilkołaki, trochę wampirów… czasem piękny powrót do tego, co napisano kiedyś, cudowne, odświeżające skąpanie się w świadomej religijności i zabobonach preszłości, w wierze i tym, co miało tylko przerazić… ale najczęściej to jednak wilki i seks, trochę magii i tyle. Przewidywlane scenariusze… I tak, lubię je, ale jednak, jak wracam do onych WIELKICH pisarzy, to jakoś tak, trochę mi wstyd.

Czuję się przyłapana na czytaniu harlequinów i nie, nie ma w tym nic złego, zwyczajnie, to moje odczucie, jednak… czasem trzeba zatopić się ino w one krwawe zabawy i tak dalej, no co, nie ino najwyższą literaturą człek żyje…

A to jest taka iteratura.

Piękne zebranie wszystkich tomów cyklu, które ocywiście straciłam… ale teraz mam wsio w jednym, twarda oprawa, ech… ten powiew studenckich czasów, gdy człek pod ławką czytał sobie o Ziemiomorzu…

Rok zaczął się suszą i co jak co, ale ja tam jakoś nie widzę poprawy… okay, odrobinę popadało, ale jednocześnie wieje, więc wszystko od razu wysycha, znika, jakby nic nie zaszło. Jakby nic się nie stało.

Jakby…

Wody nie było.

Rośliny zachowują się dziwnie. Niby je podlewasz, niby żyją, a jednak, jakoś tak, jakby im się po prostu nie chciało, jakby straciły nadzieję, jakby… nawet ten hałas pełen motorów, które oczywiście zjechały się w lipcu w masie zastraszającej, siejąc popłoch na ulicach, wjeżdżając tam, gdzie ich nie powinno być, burząc to, cokolwiek nazwać możnaby mirem wyspowym… nie, serio, nie toleruję lata.

I oczywiście morze zakwitło.

Pewno, iż możecie się kąpać, ja po ostatnich problemach już nie próbuję… już nawet nie patrzę w tamtą stronę z taką myślą, zwyczajnie. Jakby i ta woda, jakoś tak, przestała nią być… wiecie, życiem.

I nie, nawet nie jest aż tak gorąco, zwyczajnie duszno, ciepło bardzo, w słońcu parząco, ale… to nie takie upały jak gdzieś indziej… przynajmniej na razie, rany julek, mam nadzieję, że się nie pogorszy, bo już mam dosyć lata. Serio. Zwyczajnie, ale ja tak mam. Nadmiernie ZAWSZE zaskoczona oną ilością ludzi, tym całym zamieszaniem, które tak naprawdę nie jest moje, niewiele dla mnie znaczy, a jednak… pamiętając je z dzieciństwa, ona dziwna sezonowość i wymiany ludzi, jakoś to działa na mnie normalizująco… ale też wkurwia, więc już nie wiem jak to jest. LOL

Jak to jest z Turyścizną?

Nie wiem…

Nie interesuję się… mogę powiedieć co widzę, ale z racji, iż niewiele widzę, jakoś tak, po prostu mam to gdzieś. Oczywiście, że w sierpniu zmienia się rodzaj Turyścizny, ich wiek i płciowości, ale, w tych czasach, jakoś tak, pierun wie co kto i gdzie. Chociaż, w przypadku Niemców to chyba raczej nie jest to tak zmienne. Szczególnie, gdy chodzi o wycieczki raczej geriatryczne… i tak, pewno sama kiedyś taka będę, albo już jestem, zależy kto czyta, jednak… trochę mnie one śmieszą. Bo wożą tych ludzie po miejscach wyznaczonych zamiast pokazać coś więcej. A większość z tych osób serio chodliwa jest! Mają więcej siły i radości niż ja…

… to ostatnie, tak, tego na pewno mają więcej…

Dzieci do szkoły, starsi na wywczasy.

A kiedy moje wakacje? No nie wiem, jakoś tak, jakoś kurna chyba o mnie zapomniały… no cóż, jak zwykle, ale czy ja mogłabym tak, tak jakoś tak dać się wozić w onym autobusie, już pomijamy ciągłe naćpanie aviomarinem… nie no, ja chcę wszystko po swojemu, ja chcę inaczej niż więksość… czy wszyscy.

… więc tak, w wymiarze Turyścizny jak zwykle. Zjazd motocykli, rowerzyści nie znający przepisów drogowych, wariaci ze stolycy, wiecie jak to jest, tutaj u nas podobno wieś taka, że wsio można, no i cool, policja zbierze sowite wynagrodzenie w mandatach i oby nic się nie stało… tyle… Chociaż, tak właściwie już się stało. Fale są, ale ludzie pędzą do wody i w niej zostają…

… a przynajmniej ich ostatnie tchnienia…

Jedna osoba, dwie…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Wiedźmie Dekalogu… została wyłączona

Pan Tealight i Błąkająca…

„Szczególnie teraz się spojawiała, jak ona Turyścizna te fotki chciała cyknąć, jak się rowerami ujeżdżali, jak zazwyczaj nadzwyczaj, aż myśleli, że Wyspa jest tylko dla nich, by dać im to, czego naprawdę chcą, o czym marą, a może i tego, czego chcą niezbyt, a potem, wrócą do siebie, odpinezkują to sobie na mapce i będzie, że byli, tak się umęczyli na elektrycznych rowerach…

… tak, to wtedy się spojawiała, a w niewielkim, z pewnego punktu widzenia, Sklepiku z Niepotrzebnymi pęczniały zamrażarki…

No ale… pogoda pocyniała sobie tego lata jak ino się jej podobało, całkowicie zmienna, niezmienna, szalona, wnerwiająca, a jednak, istniejąca. Czy dobra, czy zła, zależało to od punktu siedzenia… i oczywista napojenia, czymkolwiek halucynogennym. Jakoś tak, dzięki roślinom, drzewom i grzybkom, korze i liściom, wszystko nabierało znaczenia, albo wyblakiwało niego… lub zwyczajnie okazywało się być nośnym i tyle. A po co się tak męczyć w onej codzienności…

No po co?

Jak są takie fajne napary!

Ale ona wciąż odmawiała, próbując tulić się to do tego, to do tamtego, powodowała szkody mniej lub bardziej zauważalne, czy znaczne… tam się uszko odtoczy, oko niczym pingpongowa piłeczka poskacze po suchej ścieżynce obok rzeki, z onej rzeki nurtów dziwnie spokojnych, niczego zaskakującego niezwiastujących, łeb śliski wychnie i HAPS! I po widocznym problemie.

Nie ma ciała, nie ma zbrodni, tosz nic się nie stało, a ten pan? Ależ tutaj panie władzo nikogo nie było, no susza jest, popadało trochę, ale nie, nikogo nie było… jakoś tak ludzie wolą te knajpy, nie dziczę widać… Wiadomo, świat okrutny teraz dla natury, wiadomo… tosz to ci ludzie już nic nie wiedzą co robią, no nic… a mimochodem palce w trawę suchą wytarte, a sucha trawa spije wsystkie grzeszki…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Na promie fajnie jest…

Serio.

Znaczy no, jak nie buja, wiecie, jednak to ma znaczenie, sczególnie jeśli lubicie żarcie na wodzie, wtedy odradzamy konsumpcję przy wysokich falach, a to lato jest dość wietrzne. Na szczęście chyba jedzenie większośći idzie super, bo ruch przy bufetowym wysynku aż nadto fluktuujący. A wiatr… Może nie zaskakująco, ale jednak, takie powiewy właściwie są raczej dla jesieni…

… nie lipca, no ale… sierpień.

Na ochłodę macie śnieg poniżej. LOL

Jednak zauważyłam, a miałam dziwnie wzmożoną pływalność przez ostatnie miesiące, nie tylko to, iż nowy prom ma wygodniejsze może fotele, wyższe, wystrzałowe przejście i tak dalej, ale jednak… jak tak pływają prawie wahadłowo, to jakoś tak, no trochę, raczej mocno… jest brudno. I to jest zaskakujące strasznie!

Podejrewam, że zwyczajnie się nie wyrabiają… bo jak by mogli, w jedną stronę płynie, wypluwa z siebie auta i od razu wpycha nowe, konie, psy, koty, ludzie o dziwnym owłosieniu, podejrzane przyczepy nie do końca campingowe, pierun wie co tam się w tym wszystkim mieści, większy rwetest niż u Tuwima. Nawet obsługa nie nadąża z ustawieniem się gdzie powinni…

Chaos.

Ale…

Ten chaos podejrzewam, że zauważają ino miejscowi, bo w końcu ci, co może po raz pierwszy czy drugi tutaj są, to wiecie, dla nich to nowe, to jest normalność… telefony migają, no i morze za oknem…

… o statek, o żaglówka…

Katamaran ma niezłe przyspieszenie, tnie oną całą wodnistość jak masło aż nazbyt miękkie, i niby tak, uczyli człowieka fizyki, formułki wciąż potrafi wyklepać, iż na ciało zanurzone w cieczy… a jednak, jak widzę one gigantyczne, metalowe, z marmurowymi często wykończeniami w środku, one twory pływające, to jakoś tak, po prostu nie wierzę… bo do tego chyba czasem trzeba wiary…

Chyba?

I nawet, jak już człek jest tam w środku, tak jak sobie człowiek siedzi w tym fotelu i nie wie co z nogami zrobić, jak się uda, to w tym wygodniejszym miejscu, ale ino ułudnie wygodniejszym, bo dzieciaki latają, mimo miejsc tylko dla nich, tabletki zaczynają działać, przymykacie oczy i jakoś tak, odpływacie w płynięciu, aż w końcu, w końcu znikacie… i wyrywa was z tej otchłani błogości syrena… no tak, nagle się okazuje, że mleko dookoła, morza nie widać, dziwna zimność… czy to havgus, czy nie? A może jednak on, przybył tu z nami, do Ystad, czy nie…

I zimno…

I syrena…

Po prostu, jakoś tak, morze jest nadzwyczajnie niezwyczajne, zmienne, wszelako otwarte i zamknięte jednocześnie. I wiecie co, mam chorobę morską, ale te półtorej godziny spokojnego płynięcia jakoś tak człowieka relaksuje… i stresuje jednocześnie, ale bardiej chyba intrygująco wyłącza… oby nie bujało…

Oby!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Błąkająca… została wyłączona

Pan Tealight i Bezpiecznik…

„Najpierw Wiedźmy z Pieca uszyły mu powłokę cielesną…

Wykorzystując tylko te wszelkie ścinki i skrawki materiału, które pozostały na plaży po Turyściźnie. One gacioszki, koszulinki, staniczki i ino jakieś kawałki, trójkąciki na sznurkach, ręczniczki, te paseczki z klapków, a nawet buty mu, chyba całkiem nowe i całkiem modne, doczepiły i włosy z traw utkały… I jeszcze pelerynkę z parasolek plażowych i muszelkami ją obkleiły i torbę na ramię, którą w cichości zachodu słońca zajumały jakiejś parze, co to na słońce ni na torby swe nie patrzyła, zajęta bezczelnie ino sobą, nazbyt głośna dodatkowo… psuła wszystkim nastrój, więc o… niech cierpią teraz i tęsknią za tymi rzeczami, które teraz są czymś innym… a moe i nie tęsknią i wciąż tam tkwią, skamieniali, bo się jednej z Wiedźm język opsnął, więc kanapki też zabrali i wino, no co się miało zmarnować, a jedna kupa kamieni w te czy wewte?

No… nie ważne…

Poza samą torbą oczywiście.

Porządną, skórzaną, która połyskiwała woskowaniem w świetle, a w ciemności majaczyła na rogach dziwnymi notatkami uczynionymi jakowąś fluorescensyjną substancją, która może i powodowała choroby, ale kurcze, dwa zdania i słoń stał na trawniku, pół innego i wszyscy byli w balonie, pod chmurami, które zrobione były z waty cukrowej… więc nie, nie oddadzą jej a nic, ani za kogoś.

No i jak tak bez torby być miał?

Do tego dodatki ze skóry, świeżutkie, miał na nie jeszcze poczekać, ale jakoś tak, całkiem zapewnie dla siebie niebezpiecnie, no im się gdzieś schował, zawieruszył, czymś zasłonił, wyjść nie mógł, może i zagubił nawet. I szukali go tak już od tygodnia niby ibranego, a jednak nie o końca, niby znajomego… i tyko ona torba majtała się na klamce drzwi łyskając nocą słowamia…

Szepcząc… ale, kto by tam, może i niestarej, jednak torby, słuchał…

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Śmierć w głowie” – … koniec? Ale jak to?

Dopiero się wciągnęłam, polubiłam ich wszystkich, przeraziłam się, a teraz koniec? Już nic więcej, nie będzie niczego… z drugiej strony idealne miejsce by zawiesić czytelnika w onym wypełnieniu, z którym sam sobie już poradzi, by wiecie, no dopowiedzieć sobie inne zakończenia, ciągi dalsze czy bliższe…

… wciąż i wciąż…

Chociaż, może lepiej nie… to wszystko jednak jest aż za bardzo przerażające. Takie nieludzkie. Takie… z jednej strony legendarne, rytulane, najbardziej krwawe obrzędy ze wszystkich stron świata. Bogowie, zapomnieni, którzy wracają do tej rzeczywistości, w której wiara, to coś poniżej obniżki w supermarkecie.

Nasi bohaterowie są razem, ale czy im się uda?

Niby mają powodów by im się udało, ale obydwoje są a bardzo specyficzni… chociaż, tak naprawdę, może właśnie dlatego im się może udać. Widzą prawie to samo, czują, są… Tylko… czy przebywanie dwóch takich osobowości razem będzie dobre dla świata? Może jednak… ale przecież każdy lubi jakieś takie miłe zakończenie… dla tych, którzy go prowadzili przez historię.

Okay, to pisanie, które do nie każdego przemówi. Mieszanka teraźniejszości i krwi, magii, psychologii, thrillera, terenów niesamowitych… cóż, to nie jest łatwe gdy zapominamy, iż zło, to tylko to, co w telewizji… Gy pojmujemy makabrę wyłącznie poprez dziwactwo, a nie codzienność niektórych… i że są tacy, którzy są w stanie takie kreatury zatrzymać… tylko, czy są to kreatury? W końcu punkt widzenia w tych trzech tomach zdaje się być niesamowicie plastyczny…

… przerażająco plastyczny.

Wydaje mi się…

Nie, jestem tego pewna, że sąsiad widzi zamiast nieistniejącej trawy armię mikrych orków, których należy ściąć kosiarką, co najmniej co drugi tydzień, najlepiej bardzo wcześnie, w sobotę na przykład, gdy człowiek zwyczajowo pracujący zaplanował sobie wyspanie się… wiecie, tak w końcu, na maksa… ale nie, nie z nim… jego obsesja ma wkońcu wyższy priorytet. Najwyższy…

Bo tak, wciąż sucho…

… lipiec nie rozpieszcza opadami, za to robale mają używanie. Ale nic to, wkońcu co można zrobić, poza próbą przetrwania tego wszystkiego? Tylko, czy tak powinno wyglądać życie? Być ino przetrwaniem?

Nie.

Mewy kąpią się w zachodzącym słońcu nie nad brzegiem morza, ale na dachach i kominach, tak po prostu. Tak, jakoś zwyczajnie i normalnie. Ale tylko rzućcie coś, wyleźcie na zewnątrz próbując zeżreć kolację, a już tu są.

Wrony też… i wróbelki…

W końcu trzeba się dzielić z braćmi mniejszymi… tylko już nie wiem kto tu wielki, a kto malutki?!

Na ulicach ludzie…

Każdy z nich wydaje się mieć tutaj coś do zrobienia, ale czy zajrzą do małego sklepiku starszej pani, która zarabia wyłącznie w trakcie seonu? Może i zajrzą, jak zabłądzą, ale czy coś kupią? Nie, raczej nie… Dlaczego ludzie tego nie robią? Przecież to są rzeczy jedyne w swoim rodzaju, sztuka, nie ma dwóch takich samych, a jednak… jednak to ich nie przekouje, wolą to, co mają inni…

Nie chcą się wyróżniać?

Czy jednak chodzi o to, iż nie widać ceny?

Roże kwitną, lawenda wygląda w tym roku dziwnie, ale wiadomo, sucho… na polach cora marniej, nie wiem jak to będzie, ale podobno palić już można, tylko jak długo? A może już zakazali, ale o niczym nie wiem? Możliwe… w końcu to wciąż lato… wciąż. Lipiec się końcy, rozpoczyna się kolejna fala sezonu, przewidywalność…

Hmmm…

Czy wciąż istnieje?

Powątpiewam, ale może w onej wymianie ludzi rodzinnych, dzieciaków, na starszych i głównie z Niemiec, może jednak i w tym roku się sprawdzi… zobaczymy? Kurcze, głowa znowu mnie boli, czy będzie wiało?

Zobaczymy, czy raczej, poczujemy?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Bezpiecznik… została wyłączona

Pan Tealight i Nieśpiący…

„Nie spał…

… jakoś tak, nigdy o tym nie myślał w wymiarze wszelakich godzin przeklętych, zmarnowanych, jakoś tak, zwyczajnie żył, nie mierząc doby na oną dzienną i nocną… chociaż, zauważał mrok… i wtedy lekko spowalniał. Zapatrywał się w oną głębię jego zimową, w oną wiosenną szarość, potem znikającą połyskliwość lata, a potem znowu, coraz głębszą, jesienną, zwykle mokrą, liściami tchnącą…

Znajomość.

Ale nie spał…

Może właśnie przez ten mrok.

Przez to jak się nim karmił i nie potrafił bez niego żyć. Gdyby już miał spać wybrałby dzień. Dzień i jasność, no może poza mrocznymi, deszczowymi dziennościami, które tak go uspokajały… może poza nimi. Ale jednak, wciąż, jakoś tak… noc była dla niego wszystkim. Oddychał nią i się karmił, kochał i nie do końca pojmował ono uczucie… żył w niej i poza nią, jak było trzeba…

Ale wiedział, wiedział co woli.

Ona te wiediała, dlatego czasem siezieli razem. Spragnieni ciemności sczególnie teraz, latem, gdy wszyscy woleli słońce, nazywali je radością, oni… cierpieli… a on nie spał… ona czasem, czasem częściej… ale też jakoś tak była już zmęczona tym wszystkim. Czuł to. Czuł, że jest mu bliższa, niż kiedyś.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „To nie jest kraj dla słabych magów” – … oj… no nie wiem… Nie wiem w jaki sposób nabyłam tom drugi zamiast pierwszego, ale ponieważ było to miłe zaskoczenie, chociaż czcionka wielka i sama akcja, to jednak, jakoś tak, choć brak opisów i głębszego wejścia w postacie… no wiem, marudna ja, to jednak dobrze i szybko się przeczytało. Jakoś tak… nie było źle. Może i mogło być lepiej, ale wciąż… naprawdę mi się spodobał ten świat…

Nawet tak skromnie dawkowany. I chcę więcej…

Teraz zapolować na tom pierwszy!

W ogóle ostatnio one, nowe dla mnie, polskie pisarki fantasy mnie mile zaskakują.

„Sydonia” – … odlot.

Tak wiem, Cherezińska znana jest z powieści dopracowanych i niesamowitych, genialnych, historycznych, ale to, tutaj się czuje, że było to coś więcej, jakaś misja… i chociaż sama bohaterka intrygująca, inna niż jej podobne w tamtych czasach, walcząca, wciąż i wciąż próbująca postawić na swoim, dzielna, to jednak, czuć, że autorka ją sobie naprawdę ukochała. Ją, skazaną za magię…

Wiedźmę.. a tak naprawdę kobietę, która postanowiła zawalczyć o siebie… garbuskę.

Piękny obraz i kobiety i świata, o którym nas w szkole nie uczono, nie wiem jak jest teraz… onego pogaństwa i chrześcijaństwa, protestantyzmu i powątpiewania, właściwemu człowiekowi obglądu natury i…

No właśnie…

… tyle tu tego, ale tak, powieść jak najbardziej historyczna, opisowa, jak lubię. Z pełnymi postaciami, znakiem czasów, onymi drobinkami, które pozwalają nam naprawdę wejść w przeszłość. Niesamowite dzieło!!!

„Ogon skorpiona” – … tak! Chciałam więcej pani archeolog i agentki FBI, szczególnie razem. Ambitnych, wciąż dostających po tyłku, spowitych duchem Pendergatsa, ale nie naciskanych przez niego…

Samotnych, chociaż razem.

Razem rozwiązujących kolejną sprawę… sprawę skarbu! Książka naprawdę do spożycia na jedno posiedzenie, zresztą objętościowo nie jest spora. Trochę zabrakło mi w niej samych bohaterek, ale nie narzekam. Za bardzo… cała sprawa jest tak skomplikowana, tak zamątana, że do końca człowiek nie wie co będie i dlaczego, i tu w sukurs przychodzi historia USA… i jest jak w Indianie Jonsie…

W tym z dobrych filmów. LOL

I dwa pierwse tomy trylogii by Cedric Sire, czyli: „Gorączka i krew” i „Pierwsza krew” – … obydwie, a trzecia przede mną leży… mocno inspirowane autorami, którymi autor się inspiruje, więc logiczne… logiczne, że mroczne, pełne legend, baśni, podań, dawnych wierzeń, które nagle wkradają się we współczesną codzienność, jakby nie skończył im się czas przydatności do spożycia…

Niesamowite opowieści nie całkiem kryminalne, krwawe i brutalne, a jednocześnie… tak wiem, jedni powiedzą, że to fantastyka, ale, cóż, człowiek, to dziwna istota. Pamiętliwa, chociaż i zapominalska, czasem zwraca się ku siłom przeszłości, by kierować swą teraźniejszością i czasem, ponosi za to karę, za one o nich zapomnienie, bogach, rytuałach… zapominając, iż one moce…

… cóż, są tak wciąż prawdziwe…

Krwawe, koszmarne, a jednak…

Dla mnie prawdziwe.

Bo napar z liści brzozy i antybiotyki się nie wykluczają, oczy przemyte szałwią, podziękowanie rzece za chłód… więc dlaczego i nie krew…

Booo.

Niesamowite, chociaż przyznam, iż wchodzi się w tom pierwszy dziwnie zbyt raptownie, jakoś tak, bez wstępu, jakoś tak zostajemy wrzuceni bez wyjaśnień, tak przychodzą one później, ale jednak, czytać należy uważnie, pamiętać kto to Terminator i doprawdy nie wątpić w ludzkie moce… i pewnego rodzaju magię…

Lipiec zaczął się wiatrem.

I deszczem…

Deszczem zaskakującym nawet same pogodynki… deszczem okrutnym, siekącym, dziwnie narastającym, by potem nagle zniknąć, jakby nic się nie wydarzyło, bo wiatr od razu osusza wszystko. Wiatr, który miota, miota w dziwnych, falowych uderzeniach… i przeraa i… nagle uświadamiam sobie, że nie pamiętam wiatru…

Zapomniałam jak to jest odczuwać ten strach.

Dźwięk deszczu też szokuje.

Nagły, szarpiący, miotający wszystkim i wszystkimi, jednocześnie zbawienny, ale też niszczący, jakby nie mógł się ecyoawać. I co mamy? No cóż, zniscone słabe sadzonki, nieco podlany świat, ale bardziej storturowany powiewami i jeszcze… uczucie, uczucie, które narasta, że może to lato nie będzie takie spokojne?

Leniwe i ciepłe?

U te dźwięki… nie znam ich… krople nie upadają jak krople, deszcz, chociaż wali i porusza domem, to jednak, jest jakiś taki inny, jakby chciał coś udowodnić, ale jednak… wiatr, ten to dopiero, jakoś tak, zmienił sposób mówienia.

Jakby wiał innym językiem…

Jakby… nie był nasz?

Lipiec się zacął…

… dziwnie tak mnie zaskoczył, bo nagle człek sobie uświadomił, że to już druga połowa roku, a on jeszcze jakby gdzieś tak w 2020 siedzi… nie wiem, ale ostatnimi casy czas się mnie nie łapie… znaczy marszczy i tak dalej, ale samo jego ogarnienie, wszystko prechodzi tak szybko i tylko gdy boli, wtedy zwalnia…

Gdy smutek… te…

Gdy nowe pierdoły uchwalają, co to do niedawna były jeszcze teroią siskową, pojawiają się jako ustawa, a tak, tracimy pocztę. Podobno niedochodowa. Najpierw Dania sprzedala pocztę Szwecji, a teraz ma gdzieś dopłacanie… znaczy dokładnie: paczki i większe rzeczy będą dostarczać, ale do mniejszych kogoś muszą nająć i tyle… i raczej by woleli tego nie robić i…

Nie wiem jak to ma działać, ale od dawna mówi się o tym, że Dania chce przejść na niepisowność ludzi… znaczy analfabetyzm totalny. Każdy dostanie swoją emotikonkę i tak się będzie podpisywał… okay, żartuję, chociaż, kto to tam wie… przez te naście lat tak, to zawsze było ułatwieniem, iż sporą część spraw można było załatwić przez internet. Niechodzenie do budynków i okienka, to nie tutaj, ale…

Najpierw były karty plastikowe, drapane, potem takie pipczyki, a teraz telefon do komputera i… no właśnie, nie mam telefonu, więc ostaje mi pipcyk, ale jak długo? I tak kompletnie tego nie ogarniam, Chowaniec robi wszystko, ale jakoś tak, czuję sie poza nawiasem…

I tylko ten czas…

Bo jeśli on tak apierdala, to na co ucyć się tych technologii, jak zaraz je zmienią?

Po co? Lepiej poczytać, popracować w ziemi, pouczyć się języków, a nie ciągle te komputery… i tak człek się łapie na tym, że dzień przy nich spędza… i co? Co z tego mamy? Znaczy wróć, mój eksperyment trwa, raz w tygodniu komputer.

Genialne!!!

Ale na pewno nie dla każdego… jednak czas, tak, ten nami wszystkimi majta.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Nieśpiący… została wyłączona

Pan Tealight i Morski Odmęt Połowiczny…

Morski Odmęt Połowiczny miał na głowie nielada problem. A właściwie, jakieś takie wyzwanie, czy coś w ten deseń… Może i był to już ułożony plan, ale jednak, jakoś tak, nie wiedział jak to ugryźć. Szczególnie takimi wodnistymi dziąsłami. To jednak problem w dziale mastykacji. Wiecie, ruszające się ząbki, całkowicie mobilne, więc jak się nudzicie, przekładacie sobie jedne tam inne gdzie indziej, ino pilnować trzeba, coby ich nie pogubić, bo przecież… jak by to było nie mieć takiej darmowej zabawki… no jak? I też jakowegoś pokazu własnej siły i inności. Wiecie jak to innych kręci – sarkazm – jak wyciągacie z mlaskiem trzonowce i gracie nimi w kości. W końcu powiedzieli coby przynieść swoje, więc… przynieśliście….

… a tu taki rejwach…

Że niby ohyda?

Przecież opiero myte!!!

No ale, jeśli chodzi o jedzenie, szczególnie jak się lubi mrożone kostki lodu z miętą i melisą, na uspokojenie takie, albo wielkie cukrzane głowy… niby można lizać, ale co to za zabawa? No bez przesady, ino te dziąsła. Może i je by zamroić jakoś? A może decydować się na one klatki nazębne…

Ale tak, iść z duchem czasu, jakiego czasu?

A co jak ten czas ma spóźnienie czy coś?

Zresztą, w morzu wszystko aje się być ciągle tak zmienne, że może zara wymyślą coś innego, może wystarczy poczekać do obiadu, kolacji, a może jednak się zgodzić, a potem odkarżać innych, że cię do tego przymusilli, a ty się tak źle z tym czujesz? No przecież, zawsze to jakaś… rozrywka…

A rozrywka dla Odmętu była wszystkim.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Pożoga” – … trzeci. Tom trzeci cyklu o niesamowitej agencji detektywistycznej, mieszczącej się w świecie, w którym magia ma swoje nieprawa i nieobowiązki, zbuntowanych i tych uległych, a na dodatek ma też i Nevadę. Kobietę, która chyba właśnie, chyba w końcu uświadamia sobie jak głęboko tkwi we wszystkim. Jak bardzo ma przerąbane, ale też, jak niesamowitą ma rodzinę…

I JEGO.

No co? Przecież nie napiszę z małej litery… LOL

No więc… jeśli czytaliście tom poprzedni, a nie widzę innego porządku jak ino zaczynać od pierwszego, to wiecie, że babcia się spojawiła. Że wie aż nazbyt wiele i zrobi wszystko, by podporządkować sobie rodzinę Baylorów, ale… no właśnie, rodzina ma siebie i takiego ciernia im nie potrzeba… tym bardziej, iż spisek magicznych wciąż istnieje i nigdy nie wiadomo skąd padnie cios…

I tak wpadamy w kontynuację poprzednich zdarzeń, w kórej mamy intrygującą rodzinkę, narzeczoną, bylą oczywiście, obecnego chłopaka naszej bohaterki, pannę kurna w opałach, wiecie, to jednak kurna dziki kurna problem tak być miłą i nie wydrapać dziumdzi gał, przecież ma dzieci i tak dalej… na dodatek porwano jej męża, do tego jest jeszcze ród, ród własny i jeszcze więcej… na przykład może zaręczyny? No przecież chyba się w końcu oświadczy, a co jak nie? No i jest Sierżant Miś, dziwne stwory z Niewiadomokądowa i jeszcze Babcie!

Ech… dzieje się, książkę pożera się w dzień… a teraz tęskni…

I łka.

Nom nom nom… jak to mówią, w końcu jakieś pożywienie dla onej wyobraźni i onej wszelkiej namyśleniowej posarpaności. Znaczy się książki. W sporej większości, co zaskakujące, nówki tudzież wnowienia, albo…

Coś starego…

Antyki wprost. LOL

No więc tak, Sol over Gudhjem się odbyło i było… dziwnie.

Przede wszystkim, bo byłam tam ja.

Osobnik, który panicznie boi się tłumów, ale wiecie, postanawia się zmobiliować, narazić na te wszelakie ataki paniki i tak dalej…. i jednak zobaczyć, w końcu ostatnio widział chyba w 2018? A może i wcześniej… no mniejsza, leie człowiek na one gotowania, lezie, patrzy dookoła, a tam pustki. Nie no, oczywiście, że jedna z uliczek zablokowana, ale poza tym, gdzie są ci no… no ludzie?

LUDZIE!

Ludzi była garstka, a cała reszta wyglądała prawie tak jak kiedyś, tylko bardziej ubogo jakoś, bardziej dziwnie smutno… wygrał kto wygrał… właściwie, czy to ważne?? Artur Kazaritski zapewne się cieszył, no ale… i patrzcie, nawet kobieta była nosz kurce, co za zmiany!!! WOW!!!

Kto by pomyślał, że baby mogą gotować…

#sarcasm

Jak było, tak było, ale jednak one pustki, ta jakaś obojętność… nie wiem, czy to już się ludziom „przejadło”, czy co? A może zwyczajnie wszyscy mają to gdzieś? No bo ile można? Be urazy… to w końcu tylko żarcie, na dodatek skąpe w obfitości, na wielkim talerzu z nieodłączną paćką sosu, czy tam innego ustrojstwa. Ma być niczym obraz, ale tak poza tym… poza tym wszystkim?

To właściwie o co chodzi?

Wykarmić ludzi gdy susza… oto wyzwanie!!!

Ech…

No ale… trzeba było znowu na kontynent pojechać, się znaczy popłynąć i pojechać, ale to już wiecie, semantyka. Na szczęście tym razem i nie bujało i miejsce ulubione człek jakoś ułapił… w ogóle, dziwnie mało ludzi było, a przecież to już sezon, nosz lipiec no! Czyżby naczyło to, iż ten wielki prom się nie przyda?

Nie no, na pewno się przyda, ale jednak…

… może ludzie postanowili po onym czasie pandemii polecieć tym razem gdzieś indziej, indziej gdzieś pojechać i tak dalej? Nie wiem, ale na szczęście nam się udało spokojnie dotrzeć tam, gdzie trzeba było, załatwic sprawy, pobyć w stolycy stolycy i wrócić… wiecie, Kopenhaga… niby połączone wioski, dziwny klimat, ludzie oglądają ino rynek i okoliczne zakamarki, kilka slotów i tyle… może park, Tivoli, ale poza tym, to łażą i starają się nie dać pożreć rowerom. A te stoją wszędzie i gryzą, i niczym one młode źrebaki kopią i plują… jak wielbłądy, czy coś…

Bezzębne staruszki? LOL

Co jak co, ale spoglądając na ulice, na one piękne fasady kamieniczek, na one dziwności tych pozarynkowych części Kopenhagi, trza powiedzieć, iż można tu znaleźć skarby, ale też ostatnimi czasy bałagan straszny. Papierki na ulicy, śmieci nie tylko w kątach… co się dzieje? Ale też i te sklepiki malutkie, czarowne…

I one ogródeczki miniaturowe…

Taki to dziwny świat ta Kopenhaga, jak patrzy się poza zdjęcia dostępne w internecie. Jak się człowiek odważy…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Morski Odmęt Połowiczny… została wyłączona

Pan Tealight i Poczta…

„To właśnie Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane sprawiła, że tak naprawdę się w to wszystko wciągnął. Nawet zaczął projektować swoje znaczki ze smakowym klejem. Swoje własne projekty barwnych lub minimalistycnych stron, kształty i bezkształcia, linie, drzewa, kółeczka… fikuśne obrąbienia, wszelakie znaki wodne i niewodne, a wsystko  czystej pasji, nie na sprzedaż, po prostu rozdawał je różnym, a oni… niczego nie rozumieli.

Niczego.

To już nie były TE czasy.

Odeszły tak dawno, że walizki, które wtedy były modne rozsypały się w proch. Rozsypały się, a wiatr rozwiał to, co po nich zostało. I jeszcze o tym zapomniał, w końcu, to nie byłonic ważnego… tyko przeszłość, a ta miała w zwyczaju to, iż znikała… zamazywała się, czy też przyjmowała inny kształt. Kształt materialny mniej lub bardziej, mocny lub mierny, wielki czy też minimalny, lub zwyczajnie…

Zwyczajny.

Ale… chodziło o wiadomości przecież, małe rzeczy, wszelakie cuda z odległych krain, które może nigdy nie najdą się na mapie twego życia, które może na zawsze gdzieś tam będzie istniało, gdzieś tam będzie, ale wciąż będzie mało ważne… jakieś takie nieistotne. Może i egzotyczne, ale co tam…

… można żyć bez tego.

Ale be poczty?

Nie można…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Homo bimbrownikus” i inni – … okay, nie tylko… po prostu odpowiedź na pytanie: dlaczego to czytasz?

Bo przecież i forma wciąż ino opowiadaniowa, czasem one opowiaania tak krótkie jak żart komika na scenie, casem dłuższe, czasem nawet podchodzące po nowelkę mikrą, ale wciąż, małe to historie… więc dlaczego? Bo niegrzecne i w gumofilcach, cy raczej bimbrowe i magiczne, a może…

Może jednak chodzi o rocznik?

A może wujka Józka?

… który tak właśnie czasem wyglądał?

Nie wiem… i tak, to nie jest najwyższych lotów literatura, ale nie ma taką być. To ono grzeszne czytanie, gdy chcesz się dziko porechotać w miejscu publicznym i złowić kątem oka oną jedną czy drugą osobę, która rozumie, wie o co chodzi…

I jeszcze o inteligencję skurczybyka, bo pomiędzy onym rechotami przemycane są opowieści, które człowiek na studiach słyszał, albo i nie… które potem może wygooglać i dowiedzieć się więcej. Bo w tych książkach jest ona prawda ukryta. Ono historyczne dopowiedzenie… zabawne, ale na faktach!

No dobra… najczęściej. LOL

Tak, do Wędrowycza trza mieć jaja i obczajenie pewne historyczne, na dodatek z onej przeszłości, która dla jednych może być już archeologią, dla innych zapomnianym koszmarem, albo i dalej… to nie tylko magia, gumofilce i kilku Neandertali. Oj nie, to przede wszystkim ono wiejskie podejście do życia, wiecie, że wsio się da zrobić, jak nie tak, to przez ramię…

A może jednak chodzi tylko o to, żem na Lubelszczyźnie rodzona?

Może…

Królowa nie pali?

Nosz gruchnęło w wiadomościach, że już nie, a musicie wiedzieć, iż nasza Wysokość była palaczką pasjonatką. Osobą, która miała to gdzieś, że niemodne, że nierowe, że to i tamto, i tak dalej. Twardą babką z wielkim cygaropodobnym czymś między zębami, gdy przebywała na Grenlandii. A tutaj nagle, że już nie pali.

Ale jak to?

Możliwe iż to wynik przebytej operacji, kwestia rekonwalescencji, a może jednak nie? zahipnotyzowali ją czy coś? Nie wiadomo, ale jakoś tak… dziwnie. Nie żeby człowiek Królową z papierosem widywał, nie. Ostatnimi czasy raczej unikała publicznego palenia, ale paliła… więc, jaka jest prawda? Lekarze czy hipnoza, a może zwyczajnie już jej to nie bawi? No nie wiem, ostatnio, przy tych morskich wyprawch, gdy to Norwegowie się podczepili pod Dannebroga i ustanowili historyczną wyprawę, niczym kurna za Wikingów… LOL…

No wiecie, że tak wszyscy razem i w ogóle…

Jedyna rzecz, która wszystkich przeraziła, to najpierw przewracający się król Norwegii, a potem omal nie wywijająca orła Królowa… kurcze no! Rozumiem, że wiek i tak dalej, sama nie jestem najlepsza w postawie pionowej, ale jednak przecież powinni mieć jakąś ochronę, coś więcej… w końcu… nie no, wiem, że są do zastąpienia, ale jednak, takie to okrutne. Przemijający czas.

A jeszcze chwilę temu… człowiek był gdzieś indziej… robił coś innego, miał inne marenia, a teraz, nawet nie wiadomo jak jest tutaj…

Czas.

Popadało.

Tak nawet kilka razy, ale wciąż jakoś tak… sucho i nieświeżo. Może i wilgotność większa, ale jednak wciąż, kurcze, lato może to i, ale co z zimą i wiosną… jakby ich w ogóle nie było, tylko coś pomiędzy.

Coś nienazwane wciąż…

Wrony domagają się wody, mewy tupią w dach… szaleństwo prawdziwe. Turyścizna obecna, ale co ja tam wiem o świecie, w końcu tylko uciekam od niego. Uciekam ostatnio i od mediów społecznościowych, zresztą, nigdy nie używałam ich poprawnie… jak nie umiem siedzieć i oglądać filmów, tak nie mogę zwyczajnie wciąż klikać w coś, czy przewijać, po prostu…

… nie.

Wiem, że można obejrzeć sobie każdy skrawek świata, ktoś sobie nowe gacie kupił czy coś urodził, ale czy mnie to w ogóle obchodzi? Nie moje gacie, a na tym skrawku świata znowu palmy, bo dziwnie wszyscy za raj uznają one plaże i słońce, na których się smażysz… dziwne więc mają oni się smażący pojęcie piekła. Hmmm, intrygujące, przecież powinno im się ciepło podobać.

I chyba raka skóry tam się nie trzeba obawiać?

Sąsiad znowu chce przyciąć trawę, która nie istnieje… człowieku, daj jej pożyć. No weź no, cóż to za obsesja i trawowy rasizm!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Poczta… została wyłączona