A się trafiło ślepej…
Ogólnie to jest tak: człek czytający doby internetu, ma przechlapane. Szwenda się taki po owej wirtualnej rzeczywistości, okładki obgląda, za nic nie złapie, nie niuchnie, nie podczyta między wierszami…
Ciężko jest.
Półki uginają się pod tymi pisanymi pod jakiś szablonik opowieściami, ten tego ugryzie, ten pokocha, łóżko, łóżko, łóżko i potem umieraj na zmartwychwstanie! Znaczy jeżeli chodzi o fantastykę miejską. Ot takie tam fantasy, co nawet koło fantazji nie leżało. Nawet w tym łóżku. Chyba zbyt wielu się zdaje, że warto powrócić do czasów, gdy powieść fantastyczną zdobiła blondyna z biustem miseczka H.
Znaczy dwie miseczki!
A człek chce akcji, reakcji, magii, poplątania z pomieszaniem, rzeczywistości, co to się mu nagle zza zakrętu wynurzy… ale nie złapie w szpony, ani do kotła nie zaciągnie. Tej niepewności, że a nóż widelec łyżeczka, następnym razem się spełni? Tego chcę. Prawdziwości i fantastyki, rzeczywistości i magiczności, a nie porno w spiczastych trzewikach i śliniących się pieseczków.
Choć akurat moje życie, no mniejsza…
Nie zrozumcie mnie źle. Seks uwielbiam. Stara jestem, wolno mi! Ale ile można przykrywać akcję odgłosami kląskających pośladeczków? W końcu się człek nudzić zaczyna, uszy od kląskania więdną. Tym bardziej, że nietórym to kląskanie słabo wychodzi i nici z czytelniczego orgazmu. I dlatego się czaiłam nad Jadowską. Czaiłam, jako ten wół dookoła karety łaziłam premierę widząc i czytając co zacz, niuchając internet, okładkę podziwiając, ale i bojąc się, co w środku mnie zaskoczy. A cisza wokoło książki była… namacalna. Bałam się, że znowu zamiast powieści, magii, fantastyki, tworów i dziwów, no te pośladki ino i wznoszące się miecze męskości… no seks zamiast historii! Omijałam niebogę trochę, aż mi głupio się przyznać, ale w końcu te z trudem zakoszone: denary, płacidła, dukaty i simoleony wyskrobałam i dawaj…
Zaryzykuję…
Przeczytam!
I wpadłam!!!
Bo Jadowska to nie szablonik. To nie oklepane teksty… to natura: akcja, reakcja i implikacja. Taka prawdziwa. Zwyczajna. Namacalna… pierniczanka! I choć rzecz cała dzieje się w Toruniu, mieście, którego nie znam zupełnie, pośród policji i ludzi, których do końca nie rozumiem, to ową magiczną sferę aż nazbyt dobrze pojmuję. Bohaterka bliższa mi niż koszulka w parny dzień. Z jednej strony wiedźma, z drugiej glina. Z jednej wychowana w religii Polsce odpowiedniej, z drugiej… wiedźma no, prawdziwa, jakich nas wiele! Ale i w tym wiedźmostwie nie do końca poprawna.
Zawrotnie niesubordynowana.
Nikomu się nie kłaniająca…
Do tego Anioł i Diabeł. Napięcie skrzy się i iskrzy i choć wiem jak wszystko się skończy, podejrzenia buzują, to jednak zamykam tamte drzwi i chłonę kolejne pojawiające się postacie. Bo może i drugo i trzecioplanowe, to jednak kręcą. Nęcą i denerwująco są swojskie… Bo Toruń to jeden świat, drugim jest ten za murem – Thorn. Ten pełny stworów i potworów znajomych, czerpanych ze wszelkich mitologii, mieszanych i splątanych, ale i współżyjących. Bo przecież magia istnieje, to że nie każdy jest jej świadom… cóż, przyjdzie i na was czas.
Magia w was wierzy!
Nasza wiedźma Dora wybrała życie pośród nieświadomych, ale czy na długo? Czy nagłe zlecenie zza muru zmąci jej dotychczasową wolność? A może jednak wszystko osnuwa się dookoła czegoś większego? Początku innego życia, tego, czego tak długo unikała? Magicznej dorosłości?
„Złodziej dusz” – to zaskakująco dobra historia, a nawet więcej. Chociaż wkurza mnie kreowanie autorki na P. Briggs. Dla mnie ona sama w sobie jest już dobra, jest taka cudownie „jakaś”, zadziorna, niegrzeczna i nikomu nie poddana, nie musi się wzorować. Ona ma własny pomysł na świat! Po kiego to od razu mówić, że ten to jest jak tamten… wiem wiem, bo tamten znany, reklama, ale dlaczego Aneta Jadowska nie może być znana z tego, że jest sobą?
Albo jej bohaterowie.
Aj! Tacy duper super fajowscy bohaterowie. Grzecznie-niegrzeczni, flirtujący ze zmysłami czytelników, a jednak bez nagminnego epatowania rytmicznymi ruchami. Oj, bo Jadowska umie napięcie stworzyć, podkręcić, ale nie puszczać! I ten świat, jakże prawdziwy. Czekam na więcej, by mi się trafiło więcej dobrego pisania, jak tej ślepej kurze ziarenka! Bo już podobno blisko druku, a nawet premiera „Bogowie muszą być szaleni”!!! więc w napięciu, pełni mocy PMSa czekam, aż wpadnie mi i ten tom w ręce się śliniące!
Pingback: Pan Tealight i Trzej Mędrcy z Zagubienia… | Chepcher Jones
Pingback: Pokuszanki i Złodziej dusz | Miś ŚnieżMiś Śnież