NOMEN OMEN

Dawno, dawno, dawno temu było też na ziemi życie…

… ale w jakiś dziwny, pokręcony sposób każdemu pokoleniu wydaje się, że było tutaj pierwsze. Że odkryło wszystko, a ci młodsi, oraz ci starsi, to ogólnie mówiąc niczego nie wiedzą.

Pewnie to sprawa biologii, przetrwania i innych DeeNA-zagwozdek. Ale… prawda jest taka, iż to się nie zmienia. I jak najbardziej bohaterowie owej powieści są tego przykładem. Oto jest ONA – znaczy siostra niezdecydowana, co też ma ze sobą poradzić w owym dziwnym życiu seksualnych nacisków Matki, Ojcowych rozmyślań i Babci co nie szyje. I ON – brat – czyli właściwie nie trzeba opisywać. Do tego WROCŁAW – arcydzieło sztuki wszelakiej, co wpływ na mój żywot miał gigantyczny i w którego koprofitkach zgłębiałam wiedzę o strających z przeszłości… I są jeszcze ONE, a może ONA? Hmm? Tak właściwie, to do końca nie wiadomo…

Bynajmniej… czas na zabawę!!!

Czasy fabuły – nader współczesne, znaczy się w większości.

Młode dziewczę przenosi się na Ziemię Obicaną – Wrocław, znaczy ku wolności od znajomego otoczenia. Oczywiście wolność owa nie oznacza odcięcia się od rodziny. Bo jakby to mogło być? Się nie da, uprzykrzanie życia dzieciom – rodziców prawem. Zresztą w życiu istnieją dwie najwyższe siły, czyli Pech i Los. A ci mają co do niej niezwykłe zamyślenie… czyli ogólnie mówiąc ślinią się już na samą myśl o tym, co też z ową niewinną, choć dojrzałą dziewoją zrobić mogą!

Na początek może wystarczy dziwna starsza pani, nietypowa stancja, papuga i brat całkiem marnotrawny?

Bo w końcu Kisielowa osobowość wredną jest!!!

Tak, tak, tak… Autorka przez lata bezczelnie wzbraniałam się przed niewolniczym poddaniem się słowu pisanemu. Podobno jakieś tam małżeństwo, Troll i dziecię, podobno praca czy coś tam… no nic. Po „Dożywociu” długo kazała na swoją kolejną powieść czekać. Chociaż jej grożono, choć ją ważono… w końcu jest. Opowieść niewielka. Ot nocka jedna. Słów ulepienie… oj maluśko… Ale jakie to piękne. Takie dopracowane, wyważone. W końcu nie zlepek opowieści, ale humorzaście zabarwiona, pocięta dowcipnie, wciąż trzymająca coś w zanadrzu powieść. Zaskakująca, ale i dziwnie lirycznie kojąca. Zilustrowana, dopracowana, wstrętnie dowodząca, że jak ktoś pisać umie, to to robi i to po POLSKIEMU!!! Z lupą, lunetą, mikroszkopem tutaj szukać jakowegoś byka! To ja rozumiem, że byki nie są gatunkiem zagrożonym, ale czy to owej całej gramatycznej ekologii sprzyja?

Historia na pewno dowcipna, ale czy lekka?

Z jednej strony zwykła, z drugiej fantastyczna. Taka wrocławska na wskroś, gdzie magię łatwo uplasować, bo to i krasnal pierze gacie i z grobów jakieś zombie wystają. A i historia się wciąż tutaj panoszy… I Autorka wykorzystała tutaj wszystko. I magię i krasnale i ową historię, a poza tym właściwie ofiaruje dobrze napisaną opowieść o dziewczynie, co się cudów nie spodziewała. Zwykłej, rozgarniętej, ale jednak codziennej. Takiej co to ma marzenia, ale jakoś lewe kończyny do nich wszystkie cztery. Co rodzinę ma nietuzinkową, ale któż z nią nie ma problemów, a i oczywiście przeszłość jej przodków owych, których nie zna, a i w dumie swego pokolenia ich mądrości nie uznaje, ją dopadnie. Bo czemu nie? Wszystko wolno.

Chciałoś w świat, więc cierp ciało!!!

Bohaterowie cudnie dopracowani, kolejne wątki łączą się aż nazbyt Autorce łatwo. Kolejne postacie, co się na arenie spojawiają, zdają się być tylko dopełnieniem obrazu. Ten do ramki, tamten na haczyk. Do tego miasto z jego znajomymi legendami, łatwość pląsania po dobrze Autorce znanych, uniwersyteckich mitach… ale i wykorzystanie jednego z najwcześniejszych… ech!

Po prostu dobrze napisana opowieść. Taka, nie udziwniona, a przecież fantastyczna. Taka, która mogła się zdarzyć, bo dlaczego nie? Jeżeli coś tak napisano, to musiało się wydarzyć! Inaczej się nie da!!!

„Nomen omen” Marta Kisiel, wydawnictwo Uroboros, 2014.