„W końcu nadchodził… w pełni swej całej kocykowej oraz kołdrowej pyszności… Czas Śnienia.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wyspowo…
Ale najpierw newsy z mojej Wyspy… ciepło jest.
Właściwie już ochrzcili październik miesiącem najgorętszym od tego pierwszego dnia, gdy to zaczęli mierzyć temperaturki, a przynajmniej Chowaniec tak mówił… Ale czy kąpiący się w morzu Norwegowie mogą być wytyczną? Albo wciąż kwitnące kwiaty i to słońce tak parzące, męczące, zwyczajnie… nie no, ciepło jest… koniec października i 16 stopni? Przesada!!! Mocna!!!
No ale… nadal jestem we wrześniu opisowo, więc… jedziemy na one, dla wielu mniej popularne, wyspy i wysepki… bo widzicie, Bohuslän to wyspy, archipelagi, niektóre łączone mostem, inne czasem zalewanymi brodami/drogami, a jeszcze inne to tylko promy – w większości bezpłatne albo… taksówki wodne. Nosz tutaj już auta nie weźmiesz i racej z mebelkami z IKEA trudno będzie. No i rozmiar tych wysepek miniaturowy… bardzo i wybitnie maleńki. Cuownie perełkowaty…
Niczym czubki nosów sceniaków pomiędzy klifami prawie norweskimi, ale wkońcu Norwegia o rzut beretem stąd…
A o jakich wyspach mowa… zaraz, bo po kolei musi iść… Daftö, Oddö, Tjärnö, Saltö… albo jakoś tak? I onych pobocznych, zalesionych, których nikt nie rusza, onej dziczy właściwie kompletnej, z morzem otwartym po jednej stronie czy kilku i zielenią i dziwnymi mostami i jeszcze światłami…
… i myśleniem powolnym…
I niestety wciąż Turyścizną.
No dobra, wielu ich nie było, ale jednak…
… byli… ale i też jakoś ich rozumiem, jestem jedną z nich, w końcu to miejsce jest pełne wszelakich plaż i tak dalej, ale tak sobie myślę, jak to wkurzające być musi, gdy w sezonie Tubylcy siedzą w autach, wracając z pracy w swoje oazy spokoju, a tam… korek. No serio… przejechaliśmy chyba przez cztery mosty, dwa na pewno były tak wąskie, że w ruch poszły światła.
Ale widoki z tych mostów, a one ścieżki w dół, one domki tam zerkające na siebie, odbijające się w wodzie obłoczki, słońce wali, bo żar wciąż, chociaż tutaj jakoś jednak mniej gorąco, drew więcej… ale też te wyspy, jedne niskie, dotykające tafli wody, z drzewami, które jakoś znoszą one wiatry i sztormy, fale i tak dalej, inne znowu wysokie, nicym sczyty apomniane prze wspinaczy, tudzież im niechętne mocno, których najlepse roztaczają się widoki i ieleń mają najgęstszą…
To jest po prostu raj.
Ludzi niewiele, bo jak już są, to siedzą tam, gdzie tyłki można moczyć, a ja chcę coś zobaczyć… nie tylko ten uniwersytecki cud w Tjärnö, ale przede wszystkim chcę pustki, samotności wyspowej onej. W końcu, wyspy to moje opętanie, czy coś. Od zawsze, więc tutaj po prostu bajlando! Znajduje sobie człowiek skałę, kładzie się na niej i słucha skały… już nie wie nawet na której z wysp jest.
Czy ma to znaczenie?
Woda piękna, skały cudowne, w jednej kamień upierdliwie stara się wyrzeźbić sobie dołek jakowyś, ciekawe czy za setki lat uda mu się go pogłębić… czy mu pozwolą, czy nikt go nie wyrzuci stamtąd… jak na przykład mocniejsza fala… czy mu tu wciąż dobrze, a może źle na to patrzę, może on chce stąd uciec… ale nie może?
Bo skały go trzymają… wyspy w końcu tak robią.
Kocham wyspy… ech, dziwny to był dzień… jeden miś na plusie! LOL