Tytuł: „Demony”
Autor: antologia
Termin wydania: marzec 2004
Z mrocznej szafy, z obłąkanego umysłu
Nie czytam antologii. Może dlatego, że zwyczajnie nie rozumiem jak można na zawołanie napisać opowiadanie na dany temat. Jak nagle na rozkaz wydawnictwa, można stać się na tyle przekonującym, by przekazać czytelnikom opowieść o kotach, demonach, herezjach itp?
„Demony” są niewielką antologią, gdyż zmieściło się w niej tylko dziesięć opowieści. Opowieści rodzących się zarówno z codziennej realności, jak i fikcji, czy wizji konkretnej przyszłości. Na pewno nie jest to zwyczajna zabawa fantastyką, tak jak niezwyczajny jest strach, który każdy z nas nosi. I niektóre z opowiadań mogą temu strachowi pomóc się uwolnić. Grzędowicz – mistrz demonów teraźniejszości – zapoznaje nas z psychopompem Charonem, odprowadzającym dusze na drugą stronę. Z wojownikiem walczącym z realnymi demonami. Dębski ukazuje demony przyszłości komputerowej, a Kossakowska dosłownie „lepi” własne twory, które budują bramę do naszego świata, nagle uzmysławiając sobie, że codzienność to pastiż ich piękna. Żadne z nich nie odchodzi zbyt daleko od realnego, znanego nam świata. Ich demony istnieją, są namacalne, plastyczne. Podobnie jest w wypadku Siedlara, straszącego czytelników zemstą zza grobu, demonami wyrzutów sumienia. Podobnie też u Snihur, wałęsającą się wraz ze swą bohaterką w okolicach cmentarzy. Duet Komuda i Jurewicz przedstawia demony techniki, plączące nici naszego żywota, Pilipiuk, powraca do archeologicznych korzeni (tym razem opowiadanie bez Jakuba Wędrowycza!), zrzucając winę za wszelkie zło na tych, którzy zakłócają spokój umarłych. Ziemkiewicz opowiada o możliwościach współczesnej magii, o demonach naszego wnętrza, rodzących się z nienawiści i złości, o cenie jaką się płaci za konszachty z diabłem. Za to Szrejter, jako jedyny próbuje przywrócić ideę demona – ducha, niby w stylu pamiętnego „Manitou” Mastertona, który przenosi się w ciało żywiciela. Tylko on i Piekara (powraca ze swoim ulubionym bohaterem, inkwizytorem Madderdinem, jak zwykle walczącym ze złem) sięgają po „średniowieczne” fantasy. Ale tylko Piekarę naprawdę się czyta, bowiem Szrejter to ani King, ani Masterton. A Piekara? Nawet mając Mordimerowi za złe wulgaryzmy, nie można odrzucić świetnego pomysłu autora, balansowania na granicach znanej symboliki i legend. Niezawodny Piekara… czy raczej przewidywalny?
Niby pomieszczono w tym zbiorze wszystko. Demony teraźniejsze, przeszłe i wirtualnej przyszłości, a jednak… czegoś brakuje. Grzędowicz, czy Kossakowska tworzą ten właśnie klimat, którego oczekiwaliśmy po okładce. To ich demonom nie potrzeba zgaszonego światła, czy trzepoczącego płomienia świecy. Napisane przez tych dwoje autorów teksty są dopracowane, zaskakujące, tchną wrażliwością. Oto pisarze, tańczący z „jesiennymi demonami” i aniołami, nadający tomikowi właściwego smaku. Słowa są tu ostre i celne, nie znajdziemy zbędnych opisów. A to przecież niezwykle ważne, gdyż w horrorze istotne jest każde skrzypnięcie. Niestety kolejne opowiadania tomu przynoszą znane, oklepane schematy i czytelnik zaczyna się po prostu nudzić. Może i mają coś w sobie (na przykład „Zoya”), ale wydają się niedopracowane. Niedokończone. Jakby niektórzy pisarze jeszcze własnych demonów nie widzieli. To raczej coś w rodzaju „niesamowitych opowieści”, w których jednak brakuje porządnego strachu. Za to niezrozumienia jest aż w nadmiarze, a przecież czytelnik nie może na zimno zastanawiać się nad tym, co czyta, gdyż wtedy strach bezpowrotnie ulatuje. Tak więc w środkowej partii lektury przerażenie znika, by powrócić w okolicach historii Pilipiuka oraz Piekary.
Dla kogo?
Dla każdego z nas, gdyż wszyscy nosimy w sobie strach i demony. Każdy czasem spogląda w ciemność i zastanawia się, czym ona jest w rzeczywistości. Czy tylko brakiem światła? A może jednak innym światem? Okropnym i strasznym, powiązanym ze śmiercią, której nigdy nie przestajemy się bać. Tak więc – Demony to lektura dla ludzi wrażliwych, choć nie wszystkie opowiadania muszą oni przeczytać, gdyż nie wszystkie zapewnią dotknięcie grozy.
Dlaczego kupić?
Chciałam się przekonać, czy autorzy piszą prawdę. Czy bali się ciemności, która rozpościerała się nad nimi, gdy tylko mama zgasiła lampkę? Czy słyszeli niepokojące skrzypienie schodów? Ciche skrobanie z głębi szafy? Jak najbardziej TAK! A przynajmniej niektórzy z nich. Oni wiedzą co to znaczy być nękanym przez koszmary. I w jakimkolwiek świecie nie umieszczą swych bohaterów, to widać, że pamięć o tym koszmarze żyje w nich. To dla tych autorów warto przeczytać antologię. Ale NIEKONIECZNIE kupić, gdyż niestety wybór opowiadań wydaje się być nie do końca trafny. Część tekstów została tutaj wrzucona tylko po to, by zapchać dziurę. Prawda jest taka, iż poza początkiem i końcem nie ma w tej antologii nic. Może więc lepiej poczekać aż Grzędowicz, Kossakowska czy Piekara wydadzą kolejne, własne książki?
Marzena Kowalska/Chepcher Jones
recenzja opublikowana w „Fantasy” 3/2004