Wielka tajemnica Conan Doyle’a
Był taki dzień, w którym Wielka Brytania straciła Wielkiego Człowieka. Detektywa. Osobowość i dumę narodu. Był taki dzień, w którym umarł Sherlock Holmes. A dokładniej dzień, w którym go zabito. Tej największej ze zbrodni dopuścił się sir Arthur Conan Doyle.
To, że uśmiercił własny twór, nie obchodziło nikogo. Zabił Jego! Jednak nikt nie przewidział takich konsekwencji. Tego, co wydarzyło się potem, miał nie poznać nikt. Słowa zapisane w pamiętniku autora miały pozostać nieme na zawsze… ale ciekawość ludzka pragnęła poznania. Dlatego od śmierci pisarza poszukiwano tajemniczego, brakującego dziennika. Podobno odnalazł się ponad 70 lat po jego śmierci? Jednak tylko po to, by pociągnąć za sobą śmierć i kolejne tajemnice… dziś nikt nie wie jak było naprawdę.
A może jednak ktoś tylko ukrywa swą wiedzę?
Ta powieść to fikcja literacka, aczkolwiek… przesiąknięta właściwym duchem. Toczona dwutorowo narracja, z jednej strony współczesna sprawa śmierci i poszukiwań dziennika, z drugiej opowieść samego Conan Doyle’a. Napisana zgodnie z typowym, „szerlokowym” przekąsem i niepewnością, ale i nutką zacięcia. Przesuwamy się pomiędzy etapami życia pisarza, poznajemy jego Największą Tajemnicę, ale też kulisy specyficznej przyjaźni z Bramem Stokerem. Wkraczamy w ów cudowny czas końca XIX wieku. Świat, w którym fikcja literacka zdaje się przenikać codzienność. Potem znowu powracamy we współczesną nam codzienność, by dać się porwać pełnemu niespodzianek śledztwu, ale i życiu specyficznych, barwnych pasjonatów – sherlockistów. Mamy zapowiedź uczucia, ale przede wszystkim tajemnicę.
Mnie „Sherlockista” porwał. Może dlatego, że sir Arthur Conan Doyle, to autor, na którym ćwiczyłam umiejętność czytania? A może z powodu specyficznego zboczenia własnego w stronę zbrodni? Nie wiem. Książka jest zwyczajnie dobra. Nieprzewidywalna i przewidywalna zarazem. Naturalna. Wymaga lekkiej pracy szarych komórek, ale też przynosi wspaniałe, zaskaujące wiadomości dotyczące życia pisarza. To powieść sensacyjna, ale i psychologiczna. Specyficzne spojrzenie autora na siebie samego, pewna zamiana ról. Oto pisarz sam staje się stworzonym przez siebie detektywem, ale jak to na niego wpłynie? Czy podoła śledztwu, czy będzie w stanie ponieść najwyższą ofiarę?
Czy trzeba być detektywem, by pisać o zbrodni?
Język sprawny, akcja wspaniałe rozłożona, elementy historyczne przenikają się z fikcją tak sprawnie, że nie sposób ich odróżnić. Graham Moore stworzył dobrą opowieść. Plastyczną, pełną intrygujących bohaterów, ale też wyważoną, nie przytłaczającą nas nazbyt wielką ilością informacji. Powieść w stylu sir Conan Doyle’a… a może jednak Sherlocka Holmesa? Jakoś trudno połączyć takie wielkie dwie osobowości w jednym ciele. Po tej książce to właściwie dla mnie niemożliwe.
I o to chodziło!
„Sherlockista” Graham Moore, Wydawnictwo Prószyński i Ska 2011.
SYNDYKAT ZBRODNI W BIBLIOTECE
Pingback: Pan Tealight i Zaduma… | Chepcher Jones