Pan Tealight i Naszyjmiszek…

„Tak coś ich kręciło w nosach, pulchariach, oddychnicach, czy co tam ktokolwiek miał i jak to nazywał… w gardłach i przełykalnicach, płucach, czy czym tam… no zwyczajnie czuli się chorzy. Czuli się źle, koszmarnie nawet… Jakby nie mogli już egzystować, a jednak musieli. bo ktoś coś i nie było innego wyjścia, jak ino cierpieć i mieć nadzieję, że to się skońcy… szybciej czy później… no właśnie, szybciej lub dopiero za wieki, lata, wszechświatów obroty i takie tam… czas…

Nie chcieli czekać, więc każdy się leczył na swój sposób. Modne były wselkiej maści i ukolorowania kordiały oraz masowania, maidła i olejowania, podgrewanie, oziębianie, wselakie temeperaturowania i jeszcze napitki, nalewki i wylewki oraz wlewki, jak to tam komu pasowało. Znaczy wiecie, niektórzy mają więcej dziur, a anatomia magicznych mniej lub bardziej nie zawsze odpowiada onej anatomii mugolowatych, więc… ekhm, no czasem lepiej najpierw odkładnie przeprowadzić wywiad i naprawdę dowiedzieć się, którą stroną pacjent oddycha, którą rzeczy, a którą w siebie wkłada jedzenie… a już którą wydala, nosz Matko Wyspo, tyle reguł!

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie była dobrą pielęgniarką, ale wiedziała co robi. Zazwyczaj. Czasem dochodziło do wypadków, zniknięć, albo pogorszeń, ale zwykle nie, albo też nie chcieli o tym aż tak dokładnie mówić tak wiele i dobitnie… po prostu nie… nie głośno, nawet czasem nie w myślach. W końcu, ona tak patrzyła na ciebie, że aż… drowiałeś, byle ino uniknąć leczenia. Ale z drugiej strony miło było mieć kogoś, komu aleało, no i się martwił… choć w dziwny sposób to okazywał, wiecie, ono się martwienie… No i był jescze jej Naszyjmiszek.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Decimus Fate 1” – … i Talizman Marzeń. No dobra, zgodzę się z tymi, który pisali, iż to nie jest najlepsza powieść, bo… to właściwie nie powieść, ot większe opowiadanie, ale ma potencjał. Gdyby dodać opisów, gdyby opowiedzieć więcej o świecie, gdyby, gdyby, gdyby… ale tego nie ma. Jest za to przepiękna oprawa, historia dość prosta, ale skrywająca obietnice, iż kryje się w niej więcej i dwóch bohaterów, a nawet troje, czy czworo… bo jest tych dwóch główych, czyli już niemag i wytatuowany, ale jest też dzieciak  staruszka, a oni, kurcze, oni to dopiero są…

Szkoda, że wsio tak skąpo opisane, że nie daje się więcej głosu narracji, otoczeniu i takim tam. Wiem, pewno się czepiam, ale historia złożona z króciutkich rozdzialików – jeśli lubicie, perfect dla was – to nie do końca moja bajka, aczkolwiek wyłapywanie onych drobnych niuansów, magicny lud, magia w ogóle, ech te postacie, tyle ich intrygujących na jesdnej stronie, że… zachłystuje się człowiek, a potem o nich zapomina. Zapomina jak się nazywały, no zwyczajnie… nie wtłoczono mu ich pod czerep mocno, a szkoda… bo chcę więcej… więcej tej opowieści, onych bohaterów, w końcu muszą się dotrzeć, choć, diwnie to wygląda… na szczęście mam drugi tom…

A opowieść? Znaczy fabuła? Wiecie co? Nie jest ważna. Kompletnie nic nie wnosi poza zawartymi układami… dziwne to. Takie rozwiązywanie kryminalnych zagadek przez Sherlocka i Watsona… trochę…

Z cyklu przeczytane: „Decimus Fate 2” – … i Rzeźnik z Guile…

No dobra, drugi tom opowieści o niemagu i wytatuowanym specu od demonów, grubszy, zielony, bardziej skomplikowany. I tak, od razu się domyśliłam, że on będie taki, a nie inny, znaczy ten tam, ale jakoś tak wyszło, szkoda… jednak cała opowieść… nie wiem, znowu brak mi opisów, wrażeń, odczuć bohaterów, zamyślenia jakiegoś w tym pisaniu chociaż… czyta się to pierunem, ale… czegoś mi brak. A ona idealność nieidealnych głównych postaci jest dziwaczna.

Plus, dowcip… brak im go.

Naprawdę, po raz kolejny książka, która mogłaby tak wiele, ale jej nie pozwolono. Drzewa, czarownica, mały złodziej, wróżki… magowie… tajemnice… gdyby tylko napisał to ktoś może w tym działaniu lepszy, ktoś, kto rozpaliłby oną iskrę… jakoś dolał do pieca, bo przecież to ma siłę i moc i wszelaki potencjał by skrzyć się gawędą, a ledwo się tli… „Ledwo, ledow letnie…” Skoda mi tej opowieści.

Bardzo…

Czy warto? Nie wiem… warto spróbować, wrto samemu dopisać pewne elementy w snach, warto… dać jej szansę, ale niekoniecznie.

Öland…

No tak…

… nie zaczęło się to wszystko jak człowiek planował, i też nie przebiegało tak. Czas zwyczajnie uciekał, a wyspa sama w sobie okazała się być ogromną… jak dla nas może… a nie, wróć, dokładniej nie ogromną, a długą. I dlatego nie zobaczyliśmy nawet połowy  tego, co chcieliśmy, a poza tym…

… ja pierdziu, ten upał!!!

Karlskrona…

Po wiycie u lekarza, w bólu i co chwilę skłaniając się ku powierzchni płaskiej, z chustką mokrą od łez… AKA obraz nędzy, rozpaczy, ale i zdeterminowania, udaliśmy się by chociaż kawałek miasta zobaczyć, w końcu, staroć, Unia Kalmarska i te sprawy… i co, no i nic. Po pierwsze, szczerze, rozumiem, ale jestem ułomnym człowiekiem, więc na mnie protesty i wrzeszczenie działa źle. Nie, nie sprawdzam, czy gdzieś ktoś planuje protest, jak zamierzam zwiedzać jakieś miejsce. Sprawdzam ceny biletów, godziny otwarcia, ale nie to. Chyba trzeba będzie zacząć.

Cóż…

Wylądowaliśmy w starszej części miasta, dziwnie niemrawego, nad podziw głośnego i jakoś tak odpychającego, chociaż mającego swoje momenty… Chciałam na zamczysko, ale te czarne flagi pod… bazyliką/katedrą mnie dobiły już na amen, do końca. Podejrewam te, iż zwyczajnie byliśmy wykończeni, niewyspani i zestresowani, więc po fiasku posukiwań onej Hagi wschodu… no jakoś nie pykło.

Serio, wschód nie dla mnie, intrygujące spotrzeżenie…

I co z tym morzem, jakieś dziwne takie, niemorskie…

I tak, to była sobota…

Myślałby człowiek, że infrastruktura w stylu: sklep z pamiątkami i znaczki, to będzie na każdym kroku, a tutaj zonk. I jak zwykle nikt nie uaktualnia swoich dni otwarcia, czy raczej zamknięcia na Gogle, co nas zaboli w niedzielę bardzo, no ale… przecież może im zależeć na byciu niewidocznymi…

To kurna się wypiszcie z internetów!

Ludziska skumulowali się, może i umęczeni żarem z niebios w galeriach wszelako handlowych, gdzie też najłatwiej znaleźć miejsce parkingowe, więc tam w nich wpadliśmy, w oną moc ludzkości i wytwarzania dźwięków, rąbana wieża Babel jeśli chodzi o języki, nosz mój mózg dostał pierdolca… Powiem tak, zamek może i warto odwiedzić, ale sama wolę starszych… co do tak wanego: starego miasta, to trzy domki drewniane na krzyż Wisły nie zawrócą, ale Odrę wystąpią z brzegów… znaczy, no bez urazy, na zdjęciu jest to, a w rzeczywistości najważniejsza ma być przystań przyjaźni, czy coś w ten deseń? I most na wyspę? Serio… Okay, roślinność piękna, łota aleja, mosty, zawijasy wodne, ale my to już znamy… może jesteśmy zblazowani?

To wracamy na wyspę!!!

I tak zaraz nas zetnie, spoiler alert… po prostu z nóg… to mi się rzadko zdarza by mi się film urwał, moe to te leki, może wsio razem, a może disappointment? Nie wiem, ale jak dotarliśmy do onego mikroskopijnego pomieszcenia, to rozumiałam co mnie męczy… mikroskopijność pomieszczenia!!! Dostałam ataku paniki, choć nie do końca byłam go świadoma, wiecie, leki przytępiają to, ale silne wciąż jakoś się odcuwa… no nic, człowiek zjadł, umył się i nagle była dziesiąta i spać…

Wróć, jeszcze antybiotyk w łzawiącą gałę! Znaczy obydwie! Na szczęście mieszkanko w dzielnicy dla seniorów, więc jak balangi nawet były, to raczej powolne… i spokojne, takie mało słyszalne… a może przespaliśmy wszystko? Ważne, że to się w końcu wywietrzyło, bo gdy przyjechaliśmy, to zaduch zabijał. W ciągu dnia ktoś zapomniał zamknąć okno i widać zaduch się wyprowadził. Może się wystraszył mnie pod prysznicem? Sama się siebie wystraszyłam, jak zobaczyłam opuchniętego buraka z oczami jak szpilków łebki. Nie dziwię mu się, ale też i wdzięczną pozostaję.

Nie mogę w małe pokoiki…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.