„Nie, nie poruszali się jak ludzie, którzy wiele przeszli, jak ci, co nagle uznali, że są ze szkła, zranieni, dziwnie otępiali, delikatni, nadwrażliwi na wszystko, kompletnie wszystko, bo w końcu wszystko mogło ich zniszczyć. Nie tylko arysować, ale posłać z powrotem w piach, piachliwy piach… nie, raczej poruszali się tak, jakby świat, w którym żyli z niego był stworzony… Szklany świat, a w nim szklane domy, kryształowe drzewa, kwiatki z lekko wodnistej układanki tafli, jeziora i morza, do których nie możesz wskoczyć, albo wskakując niszczysz je całe…
Chcąc lub nie chcąc.
Po prostu… Bali się wszystkiego, bali się o siebie, bali się siebie i bali się dookolności. A to wszystko sklejone razem i złożone w harmonijkę sprawiało, iż mieli się naprawdę nadzwyczajnie. Mieli się inaczej, a Zmarł zamieszkały w Niecierpliwości był ich doskonałym przedstawicielem.
Niecierpliwość sama była specyficzną, nadmorską wioską, którą wyróżniały dmuchane materace, pałace i toalety. Powiecie, że przecież to mało logiczne, na pewno tam i ciepło i wilgotno i jeszcze ślisko, więc czy się nie bali, no i jeszcze ona przewidywalność prześwitująca… to problematyczne! Szczególnie w toalecie. Ale jednak odpowiadali, że nie. Że nie wszystko widać jak za szkłem czystym, że nie jest ślisko, że wilgoć się nie zdarza zawsze, a na dodatek przewiewność mają niezłą, no i te widoki, a poa tym mają swoje kombinezoniki…
Markowe.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Niebepieczne związki” – … tak. Kupiłam ze względu na stratę, ale i na wydanie. No popatrzcie na oną okładkę, jak to mówią… instagramowa. LOL Piękna, taka kobieca, ale też, podejrzanie seksualna, bo w końcu książka nie należy do onych… ekhm, grzecznych.
Osadzona w przeszłości jest studium namiętności, miłości, związku, potrzeby, chcenia, wątpliwości, zdrady, przebiegłości uczuć własnych, wyborów serca, nienawiści… człowieczeństwa, ale też i czegoś więcej… „Les Liaisons dangereuses” powstały w XVIII wieku. I jak w tamtych czasach moda lubiła, jest powieścią epistolarną, co tych, którzy oglądali ekranizację może zadziwić. Moja ulubiona to ta z Michelle Pfeiffer… no wiem, mało zaskakujące, to chyba jednak jedna z najczęściej oglądanych. Przyznam się, że oglądając ją jakoś tak nie połączyłam na początku kropek, zresztą, książkę czytałam po raz pierwszy jako dzieciak, więc…
Tak, w tamych czasach dzieci były trochę bardziej dzieciakowate.
Czy polecam? Cóż, pewne powieści powinno się znać, jednak… czy ta jest jedną z nich? Nie wiem, przynaję się, dla mnie jest, ale dla reszty… czy potrzebne nam jest uświadomienie sobie, iż igranie z uczuciami może się zwrócić przeciwko nam? Że miłość boli… często… uczucia, są skomplikowane… Może jednak jest to potrzebne i sposób, w jaki opowieść jest pisana… cudo!
Öland…
Druga co do wielkości wyspa Morza Bałtyckiego… wyspa wiatraków, megalitów i pustki… serio, pustki. Dziwna wyspa… przynajmniej dla mnie, może chodziło o oną wschodniość, która jakoś mi nie przystaje, a może jednak o coś innego? Nie wiem, ale było dziwnie… i po raz pierwsy wyląowałam w przychodni/szpitalu!
Ale od początku, w końcu zawsze musi być początek, a początkiem było to, że nas chandra jakaś złapała na początku roku i po prostu musieliśmy coś zaplanować. Wiadomo było, że wycieczka będzie krótka, tylko max 4 dni, ale jednak, cóż, najbliżej była właśnie Olandia… chyba tak to się odmienia… a może nie tyle najbliższa, co… Theorin. No cóż, mam coś do wysp, na których zabija się ludzi. Fjallbacka jest taka sama. To szwedzkie archipelago i tyle. Masa wysp i tyle… Z Öland było tak samo. Mieliśmy ją w głowie przez pisarza i to chcieliśmy obaczyć. Oną pustkę, dziwne miejsca, płaskie, most, do tego Karlskrona, Kalmar i tak dalej, plany były wielkie… ale po tym jak zdążyliśmy na prom w piątkowy poranek i nie bujało, droga była okay… kupiłam na wszelki wypadek krople do oczu i dziwnie szczypały, choć nie powinny… ale aufał człowiek farmaceutce w aptece… głupi jakiś, czy coś? Ystad, Malmo… Lund. Oj, Lund piękny jak zawsze, naprawdę, jeśli możecie i chcecie wycieczki na weekend dłuszy, to polecam Lund i okolice. To przepiękne miejsce. Klimatyczne, takie jakoś, energetycznie studenckie i…
Mają cudne sklepiki.
Specjalistyczne.
Artystyczne…
Ale… po nabytnim naświetleniu w Malmo coś zaczęło się ze mną dziać. Biorąc pod uwagę późniejsza diagnozę lekarza, coś musiało zapylić nabyt mocno, większymi grudkami, i poorało mi rogówkę. Taki spojler alert. Jednak problemem nie były tylko bolące, czy łzawiące oczy, a raczej skurcze mięsni dookoła oczu i nerwów. To było nie do opanowania, jakoś uspokajało, to wyjście pod drzewa, ale autostrada rządzi się swoimi prawami… w tym miejscu rozkopanymi…
Ale… w bólach rozkopów i objazdów, jakoś dotarliśmy do Karlskrony…
Dotarliśmy się i wylądowaliśmy od razu na rynku szukając ICAy, bo jak zwykle byliśmy spóźnieni. Prez rozkopy, no sorry, tym razem nie moja wina… Nie wiem w jaki sposób, ale też stare buty mnie obtarły, co zrozumiałam dopiero łażąc po rynku, oglądając kościół Fredrikskyrkan… i kolorowe domki… Odkrycie rąbiąco bolesne numer dwa, po oczach, że są ino na cień, potem eureka, prypomniałam sobie, że kiedyś kupiłam plastry i chyba mam je w torbie… MIAŁAM!!! Przyklejanie ich na rynku w pełnym słońcu się nie wydarzyło, bo znalazłam cień… więc przylepiłam się w cieniu i cierpiałam dalej. Chowaniec znalazł jedzenie, więc nie musieliśmy się martwić o aprowizację… mogliśmy jechać dalej, ale jedno powiem, Karlskrona jest piękna, a ilość Polaków na metr kwadratowy poraża. Niestety nie zawsze w pozytywnym sensie…
Za to architektura, uplasowanie miasta, no miodzio kurde!!! Kościół wyglądał jak jedna z peruwiańskich, hiszpańskich kościelności, co było zaskakujące… i niesamowicie oszałamiające, ale… oczy!!! Jedziemy na most, znaczy najpierw Kalmar, ale ino objazdem, bo odkrycie numer trzy, to temperatura. Kuźwa… okay, u nas po prostu przez maj i czerwiec było chłodno, ale no serio. Jak w Europie paliło, u nas ino susza i mimo jasności i słońca, wciąż chłodny wiatr… dopiero koniec czerwca walnął temperaturami ponad dwadzieścia. A tam patelnia… na strasznie długim moście na wyspę… koszmar dla moich ocu, a ICA po drugiej stronie jak miejsce dla meneli!
I wisienka na torcie… okay, wynajęliśmy małe pomieszczenie, ale na pewno nie takie. Na szczęście to nowy budynek, więc pachnie spoko, ale na co nam dwa łóżka i zero podłogi… i dziwna kuchnia, choć chwalę sobie sporą łazienkę… zresztą… zaraz po położeniu się do łóżka, jakoś tak nie mogłam spać, oczy nie mogły być ni zamknięte ni otwarte, więc 3 rano, a my na ER… A tam ubaw roku, pomogli mi. Naprawdę przemiła obsługa, nikogo… babka zadzwoniła do lekarza, ten nakazał znieczulenie, zadziałało od razu, jak puściło było gorzej, ale już nie tak źle, antybiotyk i mam wrócić na 13stą… do tego dostanę polskiego lekarza, a ja… ekhm, no więc nie umiem rozmawiać po polsku z obcymi, to raz, dwa, nie rozmawiam przez telefon, a musiałam wziąć ten telefon i się z nim umówić… psychiczni mają przerąbane, serio… Bogowie, to dukanie było cudowne. Połowa po duńsku, połowa po angielsku, stres, ale zaczęłam coś widzieć, więc…
Wróciliśmy na wyspę, w kimę, potem na 13stą do lekarza. Rzeczywiście Polak, przemiły. Ale kurna, człowieku, w Skandynawii żyjesz, a ty do mnie pani, tosz za to można w mordę oberwać, masz szczęście, żem ślepawa… nie wiem dlaczego polski mnie tak odrzuca. Staram się czytać i słuchać wciąż polską mowę, ale jak dochodzi do fizycznego spotkania, nie… nie przejdzie. Yyy nie, pierwszy angielski, potem inne języki. On sam te zresztą stwierdził, że to taki odruch, no bo to jest odruch, ale… mniejsza, wynik badania taki, że antybiotyk dalej walić, trzymać go w lodówce, ma się zagoić za jakieś 2 tygodnie… Wynik finansowy, każda wizyta, niezależnie o narodowości to 250 SEK. Rachunek nam przysłali po 2 tygodniach…
Intrygujące, ale ważna lekcja. Oczywiście, że ubezpiecenie ubepieceniem, ale jednak taką sumę, różniącą się w landach oczywiście, płacą i Szwedzi, więc… pierwsza lekcja. Druga, że szałwi w Kalmarze nie ma, albo ją ukrywają. Bo wiecie, jak oczy, to sałwia musi być… LOL c.d.n.
PS. Antybiotyk dostałam od razu na oddziale, bez płacenia, więc tak serio zabuliłam ino 150SEK. A i Chowaniec chciał zobaczyć wschód słońca nad mostem i w ten sposób zobaczył… nosz kurde no!!! LOL