Pan Tealight i Plażówki…

„Postawili na olimpiadę.

Czy coś w ten deseń, w końcu tak naprawdę nikt i nic nie chciało się spocić, zmęczyć zbytnio, czy coś…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Folkemodet był… i tyle.

Było miło i wzglęnie chłodno, w cieniu szczególnie, więc… unikanie stresu równało się unikaniu zewnętrza i wszelkich części Wyspy północnych… najlepiej. Ale ona moc ludzi, samoloty, samochoy, nie no, na horyzoncie manewry, ludzie, ja tutaj muszę mieć bezstresowe zycie!!! Człowiek ucieka na Wyspę, na rąbane odludzie, a ludzie za nim… czy to tak działa zawsze? Naprawdę? No jak tak można? Mówią ci, że jak się nie podoba, to spierniczać, i spierniczyłeś, a tu za tobą konflikty wojenne, religijne, jacyś dziwni uchodźcy i tak dalej… nie no.

Ja sie na to nie pisałam.

Nie naprawdę!!!

I tak, przeraża mnie to, co się dzieje na świecie, ale odcięcie od mediów sprawia, że tutaj można od tego uciec, no chyba że nagle robimy pokaz sił wszelako podniebnych… rąbane echo niosące się po wodzie… jakby wojnę wywoływali. Tak, rozumiem, chłopcy lubią się bawić zabawkami i niektóre dziewczynki też, ale…

Ale…

Lato…

Czerwiec w końcu zaczął się ocieplać, ale tak wiecie, subtelnie… jak to piszę, to jeszcze się właściwie nie skończył, ale raczej cudów już nie będzie, jak na przykład jakieś opady deszczu, które jednak obudziłyby rośliny, przestały mi zeżerać jakieś robalinki roślinki, kwiatki to mały być, wredne paszczury polibury!

… a skrzynki pocztowe znikają.

Znaczy te wielkie, czerwone, no wiecie… od przyszłego roku nie ma już wysyłania kartek nie wiadomo kto będzie dostarczał taką lekką pocztę, więc… zobaczymy. Mamy jeszcze trochę czasu, ale spoglądając na one tam polityki wszystkiego, to wciąż będę starać się wysyłać tylko ze Szwecji, a co do reszty, cóż, się zobaczy.

Dożyje się… lub nie, kto to wie…

To mnie dobija.

One pocztowe problemy, tak na dodatek. Przeszliśmy w końcu z wprost radosnego raju pocztowego, gdy to dostarczali nawet w soboty i święta, w 3 dni z Polski czy z Niemiec nawet kiedyś na drugi dzień, pączki wciąż świeże kiedyś dotarły na Tłusty Czwartek… a teraz, jest jeden rasista antykobieciarz, seksita dostarczyciel i kurna, serio, gdyby nie zależało mi na onych paczkach i listach, gdyby tylko mógł się człowiek jakoś obronić, ale nie może. Jak zacznie próbować, oberwie…więc się uśmiecha, kłania i dziękuje, że prosioło jeden w ogóle raczył dostarczyć paczkę, co jest jego pracą, i tak dalej… znosi jego… mruknięcia, sturchnięcia i tak dalej…

… wierzcie mi, próbowałam i teraz żałuję…

… to boli… i boję się go!

Ktoś powie, że to żaden problem, ja przypomnę, iż pisane słowo jest onym jednym z tych sekretnych, które się politykom nie kłaniały, szczególnie jak piszecie jak ja, to Champolliona wskrzesać trzeba! LOL Onymi cudownymi, sealed with a kiss i tak dalej… no weźcie no!!!

Co się dzieje z tym światem?

PS. Takie tam… Folkemodet się skońcył, więc ludzie wracają do domu, przez Szwecję najszybciej i wiecie co, no nie mogą przez MOST, dlaczego, bo rocznica mostu, bo 25cio lecie i bieg wielki zrobili  tej okazji, więc korek na 6 kilometrów… przepraszają… mówią, że drugi raz tego nie robią. Ludzie zostawiają auta i lecą na samolot na piechotę… nosz pięknie… sceny dantejskie…

… ciekawe, kto to posprząta?

LOL

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Plażówki… została wyłączona

Pan Tealight i Pani Jama…

„Zawsze chciała być sama.

Ale to zawsze… Zawsze też miała miętusy, ale to takie prawziwe, lepione ręcznie z włąsnej, silnej jak sto koni, mięty…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Rodzina zastępcza” – … jak ja go chciałam… zabić. Nie, nie małego chłopca, który znika, ale tak zwanego ojca. Rodzica. Nie matkę, która zdaje się być podejrzaną i ofiarą jednocześnie, nie staruszka – może i dla wielu po prostu szalonego starca, ale właśnie kogoś, kto wie, widział wiele… którego nikt nie słucha, bo przecież jak ma być inaczej?

W pewnym momencie wszyscy są podejrzani, potem chcecie zabić tylko plotącego durne teksty tatusia, aż w końcu wszystko się rozwija… nagle już wiecie, już przeczuwacie i tak… to opowieść o małym dziecku, ale opis na okładce, to marketing wyciskający od razu łzy i z oczu, stron i czytników, w rzeczywistości to opowieść o rodinie. O niej, o nim, o pragnieniu. O sktywanym bólu, niemożności zrobineia kolejnego kroku… ucieczce… walce wewnętrznej i zbroniach, które są niewybaczalne…

O kontroli, w którą tak wielu nie wierzy, bo przecież on i ona tacy piękni, adopcja to wielka sprawa, oni tacy mądrzy i inteligentni i… za drzwiami nie zawsze zamkniętymi dzieje się prawda. Tylko… kto gra lepiej na zewnątrz?

Kto lepiej kłamie?

Z jednej strony monotonna i dziwnie spokojna, z rugiej tak burąca ucucia, tak potrząsająca wnętrznościami, że nie można się oderwać… choć chcecie rzucić nią w ścianę… tak bardzo, ale i chcecie się dowiedzieć…

… co jest prawą.

I czy prawda istnieje?

Z cyklu przeczytane: „Ziemiomorze” – … nie trzeba przedstawiać… ale jednak, taki niesamowity tom, z barwionymi brzegami, rycinami i tak dalej. Pewno, że nie czyta się tego łatwo. W końcu to cegła potężna, ale chyba nie dla takich powodów nabywacie ten tom. Jak chcecie łatwego czytania, to kupcie wersję bez obrazków i może oną vintydżową, pojedyncze tomy, kieszonkowy stajl… co kto lubi. Ten tom nie jest czymś zabieracie na wycieczkę, to jak starodruk…

… w rękawiczkach do niego…

… no dobra, przesadzam.

LOL

Piękna książka, piękne wydanie łączące wszystkie tomy cyklu. Po prostu zniewala. Jakoś tak. Chce się je mieć, lekko przeraża, gdy się ją otwiera, ale pewno tylko ja tak mam. Zwyczajnie tak… no nie chcę jej uszkodzić. Bardzo. Smocza, czerwona księga… aż chce się powracać o tych historii chłopca i młodej dziewczyny. Dorastających… spoglądających na zmiany swego świata, walczących…

Świata… który oszałamia prostotą.

To takie prawdziwe fantasy… ale i mądre pisanie, piękne i obrazowe.

Deszcz, taka dziwna sprawa… właściwie uczucie, nasłuchiwanie, wsłuchiwanie się, doznawanie, mokrości, lekkości, oddychanie… kiedyś zapach deszczu był inny, kiedyś wszystko było inne, ale… zapach łubinu przynajmniej wciąż jest łubinowy. Tak niewiele rzeczy, spraw i uczuć zdaje się być…

… znajome.

Nawet tutaj, a może w szczególności tutaj.

Mieszkanie na Wyspie oznacza mniejszy teren, właściwie natychmiastową reakcję, gdy widzicie zmiany i jakieś takie ciągnienie w okolicach żołądka, serca, czy innej tam duszy… bo jenak ona niezmienność zdaje się leżeć w nature Wyspy. Zdaje się, ale jednak, jednak przecież i tutaj… ta ruina pod lasem rozpada się od co najmniej 20 lat i wciąż jeszcze ma trochę do rozpadnięcia się. Obok budują coś, co wygląda jak dom, ale czy nim będzie? Właściwie tutaj dom, to najczęściej chwila, mgnienie…

Ot, wakacyjna ucieczka, coś, co można wynająć innym…

Nie na zawsze, nie zobowiązanie.

Jednak, czy można ludzi zmusić? Zmusić do życia tutaj? Na dłużej, na zawsze? Może nie można? W końcu, to nie jest łatwe miejsce. To nie jest świat, który wiele daje… on wiele zabiera, ale też… jest… wykorzystywany przez tych, który potrafią nie mieć skrupółów i wyrzutów sumienia.

Onych jednorocznych fascynatów…

Ale głównie Niemców.

Oj tak, wielu chce się tutaj prenieść, bo przecież to właściwie ich świat, jak twierdzą, a i małe dzieci można tutaj szkolić w domach… zaczynam się zastanawiać ile jest takich „szkółek”, które przypominają raczej sekty… w końcu jak mamy problem z dragami, to dlaczego nie i z tym? Czy mamy?

Ale deszcz…

To taka rzadkość od wielu miesięcy.

Taka rzadkość…

Nawet wiatr… też jakoś bywa gościem. Bryza okay, bywa, ale wiatr, taki trzeszczący i brutalny, nie żebym tęskniła… może to dlatego ludzie tutaj przyjeżdżają, zakochują się, a potem uciekają… aż się kurzy. Bo wieje, bo obiecane słońce znika, bo ludzie często wolą spokój, bo… pewno każdy ma swoje wytłumaczenia, ale jeśli zakochujesz się w jakimś miejscu, to często na zawsze.

A może to tylko ja tak mam?

Może?

Człowiek tutaj uczy się słuchać żywiołów, nawet jeśli już słuchał ich wcześniej, teraz oducza się tego, co wiedział, i uczy się od nowa… specyficzności. Wyspowatości. Nie tylko języka, czy savoir vivre’u. Chociaż, w końcu nie przybyłam tutaj dla sławy, kasy i tak dalej, robiłam to z onej durnej miłości, a jednak, po tylu latach, zastanawiam się, czy w ogóle mogłabym być gdzieś indziej.

Chyba nie…

Ale jednak, ostatnio, mam jakieś ziwne przemyślenia… przede wszystkim dlatego, i natura tak bardzo boli. Ludzie wydają nakazy, które są tak durne, ustanawiają bezsensowne prawa… jak wszędzie – ktoś powie, i ma rację, to w końcu nie jakaś inna planeta, chociaż często taką się być zdaje…

… ale ten deszczz… zwalmy oną melancholię na niego…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pani Jama… została wyłączona

Pan Tealight i Broń astrologiczna…

„Ostatnio nieboskłon, w którego jasność i mroczność wpatrywali się ci czekający na cud i ci co chcieli apokalipsy… czasem to to samo… zakochani i ućpani, znowu, czasem, często to stan nader zbliżony,,,,”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Fałszywe intencje” – … okay… po przerwie wróciłam o Abby Mullen, pożarłam wa tomy  trylogii na jedno posiedzenie i naprawdę, naprawdę nie wiem, co powiedzieć… znaczy, oczywiście, że to koszmar, jej życie, ale też… cała sprawa sekty, przeszłości, teraźniejszości, to wszystko, pewne elementy…

Powiem jedno, ci, którzy kiedykolwiek mieli jakieś styczności z sektami, polubią te trylogię. Ci, którzy kochają kryminały z nutą socjologii i psychologii, będą się świetnie bawić, a potem będą mieli o czym gadać z podobnie myślącymi…

Bo Mike Omer potrafi pisać… pisać o czymś, motać nici zbrodni, ale też… nie zapomina o człowieku. O jego specyficzności…

Z cyklu przeczytane: „Paląca obsesja” – … i kurcze, nawet zakończenie mu wyszło. Tak jakoś po prostu, chociaż i dramatycznie. Chociaż i szokująco… jakoś tak wyszło idealnie, ale też jednocześnie autor sprytnie zostawił sobie furtkę, gdyby tylko… może? Chciał do tego powrócić. Do niej, do postaci, która przed naszymi oczami przeszła koszmarną metamorfozę. Zresztą, nie tylko…

… dowiedziała się wszystkiego…

I to bolało… naraziło ją na rany, prawie na śmierć… zmieniło ją, uczyniło inną, jednak, czy silniejszą? A może tylko przydało traum?

Naprawę dobry pisarz i jakoś zawsze warto po niego sięgnąć, jeśli ma się ochotę na zbrodnię, ale też i opowieści o ludziach.

Zwykłych i niezwykłych…

Czytać po kolei. LOL

Powiem tak… jestem zaskoczona.

Prawdziwie.

Pierwsza połowa czerwca względnie chłodna i nawet spadła odrobina deszczu. No, może nawet nie odrobina, co ociupina, podobno z drugiej strony Wyspy trochę większa, ale jednak… mało.

Bardzo mało.

Temperatura jak najbardziej mnie ujmuje, wiecie, że nie przepadam za upałami, ale jednak te i zastanawia. W końcu to trochę coś zaskakującego… a zaskakujące mnie ostatnio preraa. Nawet to askakujące obre… jak to, że w okolicach 22giej wciąż jest jasno, albo już o 3 rano jest jasno, czego nie chciałam wiedzieć, ale brak snu to koszmar najbardziej ujawniony. Koszmarny. I tak, przesilenie już za rogiem, ciemność w końcu nadejdzie, jak co roku, jednak… natura zdaje się chwiać w posadach, a one posady są mi bardzo, ale to bardzo potrzebne.

By były, wiecie… stabilnymi.

Po prostu.

Jakoś Wyspa znowu przestaje być tylko nasza, tylko moja. Nie da się już wyjść i zwyczajnie nie natknąć się na kogoś. Turyścizna jest obecna i się bawi, ale pewno narzeka na pogodę, chociaż… nauczyłam się nie słuchać. Tak po prostu… mam to gdzieś. Ostatnio zdaję się mieć gdzieś więcej i więcej i więcej… może to wiek, może to jednak święte Maybelline, ale wiecie, tak jakoś jest lepiej, mieć to gdzieś, co inni myślą, twierdzą. Książki, odkrycia, muzyka… są ważne, ale te dziwne mody, rób tak, teraz inaczej i znowu zmiana… lub to, teraz tamto…

Social media…

Nie.

Ja już za to podziękuję!!!

W świecie, w którym niebo może spaść na głowy, jakoś stara się człowiek bać o ach, czapkę  wzmocnieniem i może… parasol… w świecie, w którym morze może wybuchnąć ze swojego skupienia, jakoś tak się przelać przez wały, wiesz, że nie możesz budować na piasku… chociaż, patrząc na pomysły rządzących, to ma się wątpliwości…

Oj wielkie się ma, czy im ona prosta wiedza nie umknęła.

Podobno mamy już pleśń, co to żyje sobie bez wilgoci, a wiecie jak baro paranoicnie reaguję na takie odkrycia.

Bardzo paranoicznie.

Oj, bardzo.

Na razie tylko obrazy i muzea głosiły ten koszmar, ale… widziałam tutaj ju takie pleśnie, że, uwiercie mi, mieskałam w wielu miejscach, ale takie kultury i rotwory oraz źwięki, kolory i bulgotania… nie no, to jest przerażające… Tylko… dlaczego, skąd się bierze? Wiem, że jest nie tylko w powietrzu, prawdopoobnie też w piachu… kurna, kolejna rzecz obok kleszczy, których to mamy najwięcej, rekord jak nic… mikruskowe takie, prawie mikroskopijne, średnie, duże i wielkie, niczym pestka czereśni.

Natura człowieka przeraża…

… boję się już pójść na łąkę, mimo długich portek i tak dalej. Ubieram się na czarno i długo, bawełna, ale wiecie, jak przygrzeje, to przypali, więc… może by tak namiocik jakiś, bańka, ale wtedy, w jaki sposób tak po prostu doznawać natury. Onej przyrody, liści, drzew… jak?

… jeśli mój własny trawnik pełza?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Broń astrologiczna… została wyłączona

Pan Tealight i Wiedźmie się Poniewieranie…

„… i się poniewierało ono Poniewieranie, a bez niego była… zagubiona.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Silmarillion” – … erm… dlaczego kupiłam? Bo… piękne jest, no i tak naprawę nie mam, więc w końcu mam. Uzupełnienie pewne, a może i zbytek ino? Bo ładne, dwie mapy ma? Bo wróciły czasy, gdy książki mogą być znowu malowane i zdobione, być onymi dziełami nie tylko wielkiej i pięknej sztuki słowa, ale i tej tam, wiecie, wyobraźni rodzaju innego…

Kolorowej, kształtnej, czy tylko… delikatnie opowiadające o tym, co jest w środku?

Czy potrzebujecie piękna tomu? Bo przyznam się, iż nieczęsto o tym myślę. Czytam i tyle, ale czasem, gdy zobaczę, to już nie mogę przestać patrzeć i nagle chciałabym wszystko mieć tak wielce estetyczne i artystyczny… i nie, nie znaczy to, że słowa mi nie wystarczają, ale czasem… chcę dwa w jednym, a i trzy! Bo jest to coś innego, coś więcej, coś… nadzwyczajnego.

COŚ!!!

Tak, ten tom jest piękny i niełatwy w czytaniu. Jeśli chcecie się zagłębić w historię Tolkienowskich opowieści, silmarile, ich chronologię, ogólnie mówiąc przeczytać powieść, czy też raczej trochę taki podręcznik od historii… to weźcie jakieś zwykłe wydanie. Bo tego dziwnie szkoda pobrudzić, ot jeszcze coś się zegnie, nie… He he he, nigdy nie miałam takiej paranoi książkowej, rogi zagięte, paćka z sosu, notatka ołówkiem, ale wiele się zmieniło o nia, w którym straciłam bibliotekę swojego życia.

Zbyt wiele i to nazbyt wciąż boli.

Pamiętacie jak pisałam o Uberze, no więc się okazało, że wszystko się zmieniło i Uber kupił nasze taxi… więc teraz Uber wozi wszystkich, płacą im tyle ile za taksę, a ja przestaję słuchać onych moich donosicieli, bo kurna, serio, każdy mówi co innego, sprawdzacie, też inaczej, a teraz to… hmmm… Czy polecam taksówki? A skąd mam wiedzieć, czy polecam czy nie… mnie na to nie stać. Jeżdżą, są różnorozmiarowe i tak dalej, ale podobnie jak nie stać mnie na autobus, tak na to już w ogóle.

Nic ino skrzydła se szydełkiem dziergać…

Ostatnio popadam w dziwną desperację, a ciągłe wycie jakiejś zagubionej w swych rozmyślaniach krowy, mi nie pomaga. Nie, to nie moja krowa, to taka… no ktoś ma oną krowę i ona się żywi niedaleko, pod wiatrakiem, ale głośna jest… dziwna, w ogóle… nie wiem. Może to przez one szkółki lotnicze młodych wron, które przyprawiaą mnie o zawał serca i wszelakie inne palpitacje, ale jakoś tak…

Nerwowa jestem.

Wrony walą w szyby, krzycą na mnie, chcą cegoś, nie wiem czego… może tylko pokazać, że o, już mogą latać… a ja się boję, że spadną… wiem, że one mają skrzydła, ale kocham je i nie chcę by coś im się stało…

No i lato idzie.

A tak w ogóle czerwiec oczywiście przyniósł więcej ciepła, ale niewiele deszczu… susza wciąż ma się dobrze… bzy przekwitły, za to kasztany puchną z umy onymi swymi pagórkami kwietności. Ludzi sporo, ale wiaomo, to opiero początki… będzie ich więcej? A może jednak w tym roku nie aż tyle?

Jadąc dobrze znanymi drogami człowiek sobie myśli, że tyle się zmieniło, ale jednocześnie, dość niewiele. Sporo wciąż pozostaje nieotwarte, zamknięte, zniszczone, niedorobione. Wycięli tyle drzew, ale też… pojawiło się nowe… chociaż, jakoś tak nie wiem nawet czy przetrwa, więc po co dawać mu uwagę? Tak właściwie, to co pojawiło się nowe… kurcze, nie wiem, ale mam konfuzję teraz… jednak coś musiało. W końcu co roku coś się wykluwa, a potem umyka w zapomnienie.

Wiadomo jedno, lato już prawie tutaj, według kalendarza Północy, to właściwie prawie, ale nie o końca, jakoś tak przesuwnie każdy sobie to ustawia… robi się cieplej, rośliny robią swoje, ptaki, a ssaki muczą… znaczy ta krowa! Po prostu, wiecie, to w końcu zadupie, ja się ciszy domagam, a o nią niełatwo… to kosiarki, to przycinarki, to znowu jakieś piłowania i czyszczenia, strzelanki, wojskowe statki na horyoncie…

Dziwnie jest…

Za to w końcu załapałam się na kwitnięcie konwaliowe na Mysiej Ścieżce… cudowne. I te kumkania i rechotania żab i tam tych no grzechotników LOL, się znaczy ropuszek i tak dalej… rzezane w drewnie zwierzątka w różnych miejscach, bo one prawdziwe uciekły… pewno wiały, ale kto to tam wie…

… może patrzą na ludzi z góry. I też nie wiedzą co o tym wszystkim myśleć i czy w ogóle myśleć…

Nie! Żygolotu nie przywracają!!!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Wiedźmie się Poniewieranie… została wyłączona

Pan Tealight i Mistrz Kozery…

„Był Mistrzem.

Oj, był nim na pewno… niczym pamiętny bohater opowieści wzglęnie komicznych ze świata mocno płaskiego, ale i górzystego zarazem, miał to wypisane na kapeluszu. Wielkim, z rondem szerokim i czymś na kształt moskitiery, niczym welon go okrywającej, dzwoneczków i piórek oraz koralików do niej przyczepionych…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Wszędzie cię widzę” – … tak wyszło. Po pierwsze polubiłam autorkę, ale wciąż tak trochę niepewnie gram z onym uczuciem, wiecie… niedostępnam, więc zaopatrzyłam się lekko na chybił trafił, w dwa jej dzieła… Pierwszy zabrał mnie w crabi raj! Krabi? No wiecie, skorupiaczy. Na wyspę całkowicie od tak zwanego świata oddaloną… w miejsce, gdzie tak naprawdę nie ma nikogo, a jednocześnie jest ich wielu… i są tajemnice.

Są…

Ale przede wszystkim oto kolejna bohaterka serii tej autorki. Dziwna, specyficzna, tajemnicza… niby potrafi odnaleźć każdego, odkryć wszystko, ale jednak, jakoś tak… sama ze sobą ma problemy, zagubiona, nieprzynależąca do żadnego miejsca czy ludzi. Gdy naara się okazja by pomóc komuś, cóż, dość nie do końca  „dobremu”, ma wątpliwości, ale jakoś tak, cóż, ląduje na wyspie, w tropikach pieruńskich, ze zleceniem, pośród obcych i od razu wpada na trop zbyt wielu tajemnic. A z sufitu zwisa jej wielki pająk… no sorry, ale tutaj moja wyobraźnia nader żywo reagowała.

Nazbyt żywo.

Boję się krabów i pająków i w ogóle… ciepła!!!

To trauma!

Jej się jednak udaje przyzwyczaić do świata, przyrody, jakoś okiełznać ludzi… jednak gdy jest o włos o rozwiązania sprawy, cóż, wszystko się wali. Każdy może zginąć, każdy ma tajemnicę, która może ją zranić… a poza tym… serce bije… w tym jedynym rytmie. I co teraz?

Fajna opowieść. Szybko się ją czyta, jest gorąco, akcja akcjuje intrygująco, przerażają człowieka skorupiaki, a bogaci i biedni są jak zwykle po swoich stronach… brak jednego, wejścia większego w osobowści, w szczególności w naszą główną bohaterkę, ale… przecież zawsze są inne z nią książki, chyba dwie wydane?

Z cyklu przeczytane: „Kochać mocniej” – … a oto powieść, w której zderzamy się z bohaterkami inne serii tej autorki, dwoma policjantkami. Czy też raczej gliną i detektywem. Detektyw DD Warren właśnie zderzyła się we własnym, zwyczajowym życiu z kolejnym wyzwaniem, a w tym zawodowym sprawą, którą naprawdę trudno zrozumieć… Uprowadzone dziecko, zabity mąż, żona morderczynią… nic się nie zgadza, wszystko się mataczy…

Gdzie jest dziecko?

Co tak naprawdę się wydarzyło…

Jako czytelnicy zdajemy się wiedzieć więcej, gdyż narracja prowadzona jest z dwóch stron: DD i Tessy Leoni. Matki, policjantki, pięknej, młodej kobiety z dziwnie skrytą przeszłością… obserwujemy je obie. Podsłuchujemy, poznajemy najbardziej skrywane tajemnice, czasem wydaje się nam, iż moglibyśmy pomóc policji, ale potem… wszystko znowu się zmienia.

Oskarżenie.

Wina, kara, ból…

I ta właśnie narracja, to tylko dla wielbicieli tego typu pisania. Bo co jak co, ale nieźle miesza po deklem. Niektórych może to zniechęcać, chociaż powiem, że warto… może to nie arcydzieło, ale pewne elementy pracy policjanta-policjantki wtopione w narrację, mniej dialogów, więcej opisów niż w poprzedniej książce… oj tak, w tym się można zatopić. Jakoś tak mocniej, inacej. Poprzednia powieść, mimo swojego ciężaru niosła też jakąś wyspową radość i wolność, tutaj jest codzienność…

… kobieca codzienność.

Kogo kochasz… kogo kochasz bardziej… ty – kobieta – matka…

Ostatni tydzień maja…

… powrócił wiatr… dziwny wiatr. Jakby nas, ale jednak, ponieważ od tak dawna go nie było, od naprawdę dawna, człowiek może się odzwyczaił? Oczywiście, wszyscy zapowiadali i czekali na nie wiadomo jakie ulewy i nie wiadomo co jeszcze  niebios… a tutaj ino trochę gradu jako te ziarenka ryżu, trochę deszczu, nawet nie napełniła się miska dla ptaków, pizganie, no dobra, żeczywiście przez dzień, czy dwa ryło mocniej banię, ale poza tym… poza tym zimno.

Cudowne, niesamowite zimno.

Wciąż nie rozumiem, w jaki sposób kiełkuje cokolwiek, jak rośliny kwtiną i produkują te liście mimo takiego chłodu, jak na maj oczywiście. Jak znoszą oną, jasność tak, ale nie racej „nieupalność”… Czy tęsknią za nią, czy do niej przyzwycajone? Temperaturą podwyższającą poziomik cieczy… Czy się skarżą drzewom i chwastom, którym wiadomo, zawsze dobrze…

Może chwasty, to w rzeczywistości one wszelakiego rozaju terapie?

Terapeuci… zdaje się, iż naplotło się tego co niemiara. Ciągle ktoś o kogś łazi i rozpracowuje swoje traumy. I potem znowu i znowu, jakby teraz każdy miał mieć płatnego przyjaciela, z którym pogadać może o wszystkim, a pewności, że zostanie to między nimi nie ma… w końcu terapeuta i lekarz to nie to samo. Każdy może być tym pierwszym… tym drugim, no wiecie, wolelibyśmy nie.

Chyba?

Turyścizna się zjeżdża i marznie…

Wobec wszelakich Płanetników i szamanów pogodowych czerwiec ma być poobno cieplejszy… ale lato nie będzie takie gorące? No nie wiem, z tej strony mówią tak, z drugiej inaczej i człowiek już nikomu nie wierzy… będzie, co będzie i tyle. Tra będzie to przetrwać i znowu będzie się robić cora ciemniej… bo już zaczyna…

Zaczyna…

Zaczyna być za jasno. 21 sza, a tutaj wciąż wszystko i wszystkich widać, nie no, ja nie mogę tyle słońca przyjmować i to dziennie. Tak naprawdę, to nie przypominam sobie od dłuższego czasu dnia bez słońca, choćby długiego wschodu czy zachodu, albo bawiącego się z chmurami… wciąż gdzieś jest… i męczy… czujesz je, jak aburza ci wselaki rytm obowy, matatwi ze spaniem, ogólnie wykańcza.

Brak nocy potrafi być…

… niespodziewany i dosadnie druzgocący. Nawet konwalie w lesie nie przynoszą wytchnienia, choć piękne i pachną… nawet one. Wszystko to taka dziwna, zmarznięta marność na marnościami i po i przed i dookoła tańcująca, i jeszcze uszami klaszcząca. miany, które Turyścizna napotka w tym roku na Wyspie, zapewne dla wielu będą wielkie, ale dla niektórych… męczące. Jeszcze prawie miesiąc o przesilenia. A potem wracaj ciemności. Na swoje miejsce!

Podpisane…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Mistrz Kozery… została wyłączona

Pan Tealight i Łowca Leniwców…

„Byli ci od przygód, byli ci od wszelakich ofert i okazji… i był on.

Łowca Leniwców.

W końcu miał dość bycia samemu, więc chciał zwyczajnie mieć kogoś, kto będzie czekał na niego, jakby mu się leżenie na Kanapie znudziło, kogoś do pogadania, jakby Milczenie odeszło, kogoś do słuchania…

Bo Cisza, z nią miał problem.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

To będzie opowieść o Wyspie i o sposobach na przemieszczanie się, o których możecie być przyzwyczajeni, a jednak tutaj ich nie uświadczycie, bo widzicie, u nas Ubera nie ma, chociaż jest, ale nie ma… tia, wiem, skomplikowane. Ale za to parkować możecie na ulicy, choćby wąskiej i choć innym będziecie przeszkadzać, to zgodnie z prawem, nie stoimy na chodnikach, czy O Bogowie!, zbrodnia największa, drogach dla rowerów, ale ulicy… szosie i tak dalej, wiecie, onej utwardzonej powierzchni, co to po niej auta jeżdżą, czasem wody deszczów spływają, czy śniegi roztopione… co to śliskie być mogą, albo nie, albo i zabójcze jak akurat nakładkę dla ubogich położą… tą wiecie, z kamyczkami, co to sami jeżdżąc musicie wbić…

Ale, do brzegu…

Uber był, ale ponieważ nie były zgodne ich prawa pracownicze z kodeksem pracy kraju, więc ukrócono to… ale firma jako taka pozostała. W końcu taksówki tutaj istnieją. I są drogie, ale za to są różnorakie i mają „różnokształtne liście”… LOL Znaczy, duże, mniejsze, dla niepełnosprawnych i tak dalej… nigdy nie używałam, więc się nie wypowiem, ale kilka widziałam… i to tyle.

Jednak, co do firmy wciąż istniejącej… no istnieje, ale wchłonęła ją korporacja taksówkarska, więc…

… są, ale ich nie ma.

Taki kot pana S.

Na szczęście pojawił się deszcz, w końcu…

Co prawda tylko jeden dzień nikłego padania, ale się liczy.

Nie zmyło to gówien z płotków i tarasów, dachów, czy okien, ale jednak… jakoś tak, świeżej, chociaż na chwilę. Trochę podlało smutne roślinki, na pewno ucieszyły się chwasty, widać kurna jak w oczach rosną. Nosz serio, co za świat… pozwólmy może chwastom rosnąć, a resztę wywalimy?

Może?

Pierwsza wieść jest taka, iż w Svaneke, do czego Królowej nowej potrzebowano, otwarto miejsce, gdzie Turyścizna będzie mogła się dializować. Z jednej strony super, wiecie, potrzebna sprawa, z drugiej, jakoś tak dziwnie. Po pierwsze… serio jest tyle turystów co to wyjeżdzają w jednak oddalone od świata tak zwanego miejsce z takimi problemami zdrowotnymi? A po drugie, przyjechała, na sekund pięć i tak po prawdzie, nie wiem… może wciąż pamiętam, że jak inni świętowali 80 rocznicę wyzwolenia, tutaj świętowani dzień bombardowania, który oddalił ono „wyzwolenie” o prawie rok… i wszyscy mieli nas w aku… taki to absmak we mnie poostawiło.

Jakoś tak…

… potem Król się zwalił nam na ziemię, a to w połowie miesiąca i po pierwsze przywraca polowania królewskie, które zawieszone były od czasów śmierci królewskiego małżonka – jego ojca… i było fajnie jak ich nie było, nie wiem po kiego on tutaj i mocne zwracania na to uwagi, wiecie popyt wzrośnie na strzelanie, czasem zawału w lesie idzie dostać… I tak, wiem, mały ekosystem, powinno się regulować populację, ale… jakoś z drzewami tak was to nie boli. Tniecie jak leci… nie wiem, jakoś… znowu absmak. Do tego zwalił się nagle, jakby bez zapowiedzi, mało oficjalnie, i pojechał po rozmowach z jakimiś bogatymi, czy też raczej przyjechał z nimi do muzeum Olufa, u nas w Gudhjem, a potem wszyscy poszli na picie, gdzie jego ochrona lekko sterroryowała właścicielkę? Tak to widzę… Dlaczego? Zabronili jej robić zdjęć… i nie wiem no, z jednej strony okay, można chcieć prywatności, ale z drugiej to w dzisiejszych czasach chamskie trochę. Nie mogłeś już z babką zrobić sobie tej fotki, powiesiłaby sobie na ścianie… miałaby się czym pochwalić w swym interesie… nie, lepiej wysłać goryli?

Ekhm… może warto uczyć się od Williama?

Warto!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Łowca Leniwców… została wyłączona

Pan Tealight i Opad magiczny…

„Po prostu opadł…

… niczym deszcz, którego od tak dawna nie widzieli, tak naprawdę, do końca nie doświadczali… suchość w ustach, nosie i drapiące oczy, inne rzeczy skrzypiące, lekko nadwyrężone, wszystko dziwnie swędzące…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Pociągnięcie pióra” – … po śmierci… Tak wciąż się zastanawiam, dlaczego śmierć Anne Rice nie sprawiła, że na półkach pojawiły się jej ksiąki? Na pewno czegoś nie wiem, ale, kogo pytać? AI? Nie, dziękuję… za to pośmiertne dodruki i odnajdywania starych opowiadań Mistrza są.

I są one cudowne…

Nie, to nie jest płaski świat, to raczej urocze miniatury opowiadające o miejscach i ludziach i nieludziach, magii i nauce, niemagii i zamyśleniu, życiu zywczajnym mniej lub bardziej, takim teraz i w presłości.

Ukrytym i odkrytym…

Wiecie… obrazki, co to się pojawiają w głowach tych, którzy lubią pisać, znam to, spisane, opisane, opowiedziane… czasem wybrzmiewające jakąś mądrością wieków, a czasem powodujące uśmiech, czy też zamyślenie…

Po prostu…

… pióra pociągnięcia… urocze, piękne, takie, które w was zostaną i takie, które pominiecie. Przeczytacie i tyle… gdzieś odeją i tyle…

… a inne, może was zmienią? Nie ma ich wiele, ale są ważne.

I bzy i jabłonie, a jednak pierwsza połowa maja jakaś taka chłodna. Nie żebym narzekała. W ogóle. Wprost przeciwnie. Cudownie się to czuje. Po prostu niesamowicie. Okay, słońce mnie pali, nie lubię, nie trawię, nie mogę, z czasem zdaję się uzależniać od chmur, o ciemności, szarości…

… onego otoczenia miękkiego i tak dalej.

Może to taki mój problem, ale jednak ten sezon, lato wpychające się w naturze, mediach i ogólnie mówiąc zewsząd już atakujące… już mnie męczy. A przecież to wciąż wiosna. Pewno, że jeszcze tylko miesiąc, ale jednak. Dajcie sezonom żyć. Niech sobie wybrzmiewają, niech się kręcą!

No ale… są pszczółki, bączki, kwiatki i oczywiście te cholerne syren próby… pierwsza środa maja co roku… koszmar. Nawet jak nigdy tego nie słyszałam, wciąż wiem. Na telefon sygnał, w powietrzu brzmienie… a w tym roku jeszcze cholerne F 16ście zdają się mieć jakieś podniebne gody, czy coś? Czy w ten sposób robią się małe samolociki? Serio… no nie no, rozumiem, że stacjonują tutaj i tak dalej, że wojna, ale to, a każym razem chowam się pod stołem i oczekuję bomby…

Dlaczego?

Bo w szopa pracza latają nisko! A to rozpierdziela mózg.

Na Wyspie żyjąc, szczególnie poza latem, jakoś tak człowiek odskakuje od reszty świata. I jest to całkiem naturalne. Zwyczajne. Postawiona bariera ekologiczna jest widoczna, działająca, czasem przerażająca, czasem otulająca. Tłumacząca, dlaczego mieszkają tutaj akurat tacy luie, a nie inni. Ci, którzy próbują tutaj wielkich biznesów i chcą zmienić wszystko, kończą kiepsko… Mam teorię roku i trzech lat, jak przechodzą przez te dwa okresy, to potem jest jeszcze trzeci…

Ale to moja teoria.

Która się sprawdza, więc…

… więc nie będę zdradzać, nadal prowazę badania, ale jednego jestem pewna. Tutaj ludzi nie da się zmienić. Oni tutaj są, jacy są, my tutaj jesteśmy z określonego powodu i tyle. Jesteśmy, jacy jesteśmy i tyle. Inni? Dziwni może? Nie wiem… nie jestem już człowiekiem z zewnątrz, więc…

Nie wiem nawet jakie to mamy wady?

Przeglądając, tak z innej beczki, internetowe filmy onych ekspatów, jak to się wielu określa, zauważam tendencję tytułów: co mi się nie podoba tutaj… i tak jakoś, tego nie rozumiem. Po kiego jesteś w miejscu, które ci nie przypasiło? Bo ono jest modne, czy coś? Bo jeżeli chodzi o mnie… to ja, tutaj, poczułam się w końcu w domu, nie mam czegoś, czego nie lubię. Ludzie wszędzie są i dobry i źli, więc trudno wymyślać coś w tej dziedzinie… prawo, cóż, to prawo, polegasz mu, zgadzasz się z tym i tyle. Musisz, chyba, że chcesz wylecieć stąd. Tak jest wszędzie, prawo to prawo i tyle. Plusy i minusy są wszędzie… chyba… Czy wyobrażam sobie mieszkać gieś indziej?

Nie… nie wiem… chyba?

Nie?

Może?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Opad magiczny… została wyłączona

Pan Tealight i Linka Zwijka…

„Mała, czerwona, niczym jakowyś ziemny, spulchlniający glebę, robaczek, tudzież może i stworzenie w formie duszącej bardzo, azaliż wżdy i coś, z czego skoczyć można, przeskoczyć, zwinąć, zawinąć, przywiązać, wyplatać tym, szyć i cerować, powiązać, rozłączyć, ciąć…

… no wiecie, potrzebna sprawa, przydatna.

Linka Zwijka.

Samodzielnie powracająca do swojej formy, tylko dlatego, że tak czuła się lepiej, bepieczniej… właściwie, ale nie mówcie nikomu, tak naprawę nigdy się nie kończyła… ale też i nigdy nie zaczynała. Nawet jak ją cieli, wysuwała się cichaczem ze szwów, z onych robionych ręcznie dziergań wszelakich, z tych makatek i portek, butów, bo i dratwą być potrafiła, pozostawiając szyjących, czy co gorzej, właśnie mających one ciuszki na sobie,  kawałkami materiałów. Ot po prostu, spełniła swoje zadanie i powracała do siebie, do onej całości, by zwinąć się, tam koło pieca, i już tak być…

Zwyczajnie.

Z powrotem.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Wampirze cesarstwo tom 1” – … O Bogowie! Nie myślałam, że to będzie takie, no wiecie… TAKIE!!! Niesamowite. Tak intrygująco sklejone, opisane bez onej nowomoy pełnej ialogów i braku opisów. e będzie tak nęcące, e wciągnie i pochłonie mnie… na za krótko jenak. Chociaż książka gruba jak Biblia, to jednak wciąż chcesz więcej i więcej, więc obre, że od razu miałam rugi tom pry sobie…

Bardzo dobrze.

I tak, z jednej strony to zaczerpnięte z naszego świata mitologie i wampiry, z drugiej, całkiem odmienny świat, codzienność, walka… wywiad z prawie wampirem, ale i wampirem, coś w rodzaju pamiętnika, ale też i kurcze, coś tak dziwnie głębokiego i lekkiego zaraem. Inteligentnego, ale też i pełnego onej słodkiej sprośności… sprośności osobowości, ale i nienadmiernej seksualności. Wiecie, człowiek z czasem ma dość, gdy rokładają nogi na kaej stronie…

Kure, co ja dotąd czytałam?

Chodzi mi o to, iż oto fantasy dla dorosłych. Co już coś przetrwali, mają wspomnienia, bóle w krzyżu i sercu, duszy zabrudzenia oraz jakieś tam przemyślenia… nie są już biali i czarni, ale skąpani w szarościach…

… jak nasz główny bohater…

I wiedzą, że czasem, po prostu… trzeba próbować nie przeżyć.

Z cyklu przeczytane: „Wampirze cesarstwo tom 2” – … czyli „Cesarstwo potępionych”, to fascynująca kontynuacja fascynującej opowieści,  fascynującymi bohaterami… i w ogóle nadmiarem mojej własnej, bujnej i tchnącej namiętnością, oną historią fascynacji…

I jeśli nawet domyślaliście się ciągu dalszego, to powiem wam, iż może on was zaskoczyć, ale nie musi, znaczy się niekoniecznie zaskoczy, ale ona narracja, te postacie, to pisanie, opisy, no po prostu cudne!

Warto, połknęłam w prawie dzień, no dobra, dwa, miałam coś o zrobienia… ale jakoś tak, czy będzie tom trzeci? Musi, co nie?

„Empire of the Dawn”?

Oj tak!

‚From holy cup comes holy light;

The faithful hands sets world aright.’

‚And in the Seven Martyrs’ sight,

Mere man shall end this endless night.’

Pierwszy weekend maja i mamy deszcz.

Może to jeszcze nie taka ilość deszczu, by odwoływać suszę, ale zieleń od razu pochwyciła oną pochmurność i nieba łkanie, i zamieniła je w zieleń i białe płatki kwitnących krzewów. Śliwa przekwitła, bzy zaczynają się puszyć, forsycja gubi płatki, wiatr uderzył i znowu wiem jak to jest, gdy łeb zwyczajnie napierdala…

… dawno tego ju nie czułam.

Dziwne.

Ta ciągnąca się od zeszłego roku susza, to coś niesamowicie intrygującego, ale też i bolesnego. Zatoki zaczynają się poawać, na zewnątr nie można wytrzymać, a przecież nie jest nawet gorąco. Wprost przeciwnie. Mile i chłono, niektórym zimno nawet… a tak, niektórzy nazywają to zimnem.

Oczywiście zjechali się Turyścinowi na majówkę, ale tak jakoś… nie wiem czy byli zadowoleni. Zresztą, nie oszukujmy się, nie obchodzi mnie to… w końcu co mam z tym zrobić? Czy mnie to w ogóle dotyka? Czy turyzm jakotaki jest jeszcze wciąż czymś, co mamy tutaj poza latem?

Nie wiem…

Badania kwiczą, ale wciąż chcą zabudowywać miejsca zalewowe, więc może i ludzie mają jakąś kasę? Patrząc jednak na pozamykane sklepy i przestrzenie, których nikt nie chce zająć, to jakoś tak… nie wiem…

… nic już nie wiem…

Chwasty se powyrywam, one mają nieskomplikowane procedury.

Rosnąć… za wszelką cenę.

Życie z punktu wizenia ogrou jest dziwnie uporząkowane. Możesz wszystko olać i pozwolić ziemi zamienić się w busz, albo możesz walczyć. Problem w tym, iż jak dostanie ci się coś takiego z trzema listkami, co pędami leci, to jesteś pogrzebany. No nie wygrasz… i susza temu nie straszna.

Nosz cholera mnie weźmie…

Albo, odpuszczę… niech rośnie…

Kto mi zabroni?

Ale moje drzewa i krzaczki!!! Nosz nie poddam się, może i niechętnie walczę i tak po prawdzie do dupy ze mnie ogrodnik, ale magistra mam z obsługi łopatki i gracki!!! Nie poddam się… zresztą, przynajmniej taka praca, to coś… co widzisz, w znaczeniu efektów swojej ciężkiej pracy i opuchniętych nadgarstków…

Przynajmniej widzisz…

Bo internety i tak zwana robota zdalna to na kija…

I gyby tylko nie one kopytne rogacze, to może byłyby tulipany, ale nie, wpierdzielają wszędzie, na całej Wyspie… nosz kurna no!!! Bezczelność natury jest już mityczna tutaj!!! Żeby ino tulipany i moje młode drzewka?

Gnoje!!!

Zaczynam roumieć ludzi, którzy nie tolerują lasu i kochają ogrody, ale nie jestem jedną z nich… ja chcę lasu… a w nim onych zawilców i przylaszczek i konwalii… i nawet czosnku niedźwiedziego…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Linka Zwijka… została wyłączona

Pan Tealight i Odbijaci…

„Tak zaczęli się nazywać…

… kompletnie nierozumiejąc tego, co się działo w świecie. Onych zombie z telefonami, dziwnych afer wysychających niczym rzeki w wadi, spraw, które były tak strasznie ważne, iż trwały przez dzień czy tydzień: krew, pot, łzy, trup, wojna, by potem dać miejsce kolejnym, tak samo istotnym sprawom, kolejne zbrodnie, winny/niewinny, a potem kolejnym… kolejnym pasjom, potem następnym, miej hobby, miej inne, kolejne, więcej, więcej, więcej… kup to, kup teraz tamto, jak tego nie robisz przestaną cię lubić, przestaną na ciebie patrzeć, przestaniesz istnieć… bo tylko to sprawia, iż istniejesz, jesteś, żyjesz… a może tylko wegetujesz… ciagle durnie zapatrzony w obrazki wygenerowane przez innych, niewidzący tego, co jest przed nosem, czy też nawet na nim siedzi… ich życia, takie fascynujące, żyj przez nie, żyj nimi, innych egzystencjami, pomysłami, marzeniami, w końu zawsze możesz…

… zawsze możesz skłamać…

Że to twoje…

Też i twoje.

Bo jeżeli oni mają, to dlaczego nie ty, nie ja, nie my?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „W dół” – … nudna. Wlekąca się jak flaki… wróć, jelitka. O tak, taka się wlekąca, aż chcecie wziąć onych bohaterów i nimi potrząsnąć, przewidywalne skurczysyny!!! No wiem… styl autora, blah blah blah… ale serio, jak można. To jescze ujdzie w jakichś… nie, w niczym to nie ujdzie. Zmęczyłam się, wkurzyłam, zniechęciłam, serio chciałam wleźć o książki i zamordować zaraem ofiarę, jej brata, jak i roiców. Szczerze… więc emocje były, tylko chyba nie z tej strony?

Jeżeli problemy pobocznych postaci przytłaczają pamięć o ofierze, nagle już człowiek przestaje jakoś tak, no w ogóle być zainteresowanym jej losem. Brutalna sprawa. I też nie interesuje się innymi, którzy wciąż jej szukają. Bratem, który przeszedł zbyt wiele i chce teraz odyskać… czy też raczej może unicestwć…

… pamięć, rodzicami, którzy nie wiadomo gdzie skończą, i miejscem, które…

Nie, nie mogę, nie dbam o to…

Jak ktoś lubi flaki, olej i wymiociny, proszę… w końcu dla każdego coś miłego. Defnicje may się różnić. LOL I żeby nie było, to nie pierwsza moja powieść tego autora. Tamta też była specyficzna, ale ta specyfika miała sens! Wtedy…

Z cyklu przeczytane: „Dłużnik” – … no dobra… to już lepsza, mym zdaniem, powieść. Aczkolwiek atypowa i nie dla każdego. Gyby rozbć ją na dwie osobne, yskalibyśmy hhistorię młodej policjantki, po przejściach, na zesłaniu, ora młoej rodziny, już „ukaranej” za miłość. Mamy tutaj coś na kształt połączenia „Przełęczy Diatłowa”, eksperymentów, ponanaturalności oraz… nadziei. Intrygujące osobowości, ale też i one wkurzające postacie, którym zwyczajnie chce się ukręcić łeb… jednak jedno jest pewne. Pisanie świetne. Skład historii intrygujący, jenak jeśli nie wczytacie się mocno umknąć może wam zbyt wiele, no i to zakończenie…

Ale i tak polecam.

Warto… dla rozruszania komórek… a i sprawdzenia, jak wiele Sundby znajduje się w Szwecji. LOL Serio… sprawdziłam. Dla innej skandynawości, pozbawionej onych małych płotków, drewnianych domków… tej, która straszy murarką i pokrzywionymi drzewami, starą huśtawką poruszającą się, chociaż nie wieje…

Serio… szczególnie środkowa Szwecja, to dla mnie dziwny świat… i wschodnia też. Inni tam ludzie niż na drugim wybrzeżu, inni niż na Północy i inni niż na Południu… ale, czyż nie wszędzie tak?

Sama wolę zachód, ale to może wiecie.

Zieleń, zieleń, zieleń wszędzie…

Niby to nie pierwsza moja wiosna, a jednak za każdym razem to jakoś fascynuje. Może w tym roku mniej, ale jednak, wciąż… Co o temperatury, to wciąż suche chłodne dni i noce, powoli uderza aura w naście selsjuszoidów, ale nocą chłodniej… a to już maj… „pachniała Saska Kępa…”. Kure, to się ma dopiero skojarzenia…

Taki to dziwny czas zawieszenia, wiecie, może i na tak zwaną majówkę ludzie się zjadą, ale sezon jeszcze nie zaczęty, więc ludzi niezbyt wiele, ilość samochodów powoli wzrasta… już nie możesz stać na ulicy i cykać fotek, trzeba udawać cywilizację. Chociaż, tak po prawdzie, nigdy nie rozumiałam onej dwoistości definicji słowa cywilizacja. To cywilizacja i maniery cywilizacja, nosz walić cywilizacją was! Cywilizacja w płynie i w mgiełce oświeającej do ciała oraz energetyki, w końcu podobno bez tego żyć nie można? Nie wiem… czasem naprawę się gubię w tym, co inni zwą codziennością.

Bardzo się gubię, ale mam na gubienie papiery.

Czy to mnie tłumaczy?

Nie? Nie wiem… a może zwyczajnie nie każdy ma życie takie samo? Wyznaczane przez jakieś porąbane trendy, jak te wielkie spodnie w ostatich latach. Podobno rurek już nie wolno nosić… nie wiem komu to serio jakoś przeszkadza i tak dalej, ale noszę to, co mam, a wielkie portki na niskim człowieku to dowcipny widoczek. No, chyba żeście niemowlak, czy te coś, co dopiero chodzić się uczy…

… więc… wielkie portki nie dla mnie.

Zresztą, na modę mnie nie stać.

Książki… LOL

Czy ludzie na Wyspie są modni?

A juści!

Ale modni modą własną.

Wyspową. Specyficzną często, w oczach innych. Często w stylu: don’t give a fuck, tudzież flyverdragty… Bo wiecie, jak już się gdzieś idzie, to w naturę, więc szpilki na nic, na sportowo, to co się ma, czy na biedno? Tak, często to można tak opisać… ale też często to zmyłka. Na pewno panie w spodniach, takie wiekiem już mocniejsze, to nie jest dziwny widok. Pamiętam, jak moja Babcia nosiła portki i było to szokujące. Do kościoła musiała być spódnica…

Już dawno przestałam się zastanawiać nad tym, jak to Wyspę widzą inni… jakoś tak, chyba ja z tego działu: I do not give… może to czas… może to Maybeline? A może zwyczajnie nie jest to istotne? Może rzeczywiście, jeśli nie siedzisz w TikTokowych oparach absurdu, a patrzysz na bielejący powoli głóg, to naprawdę nie chce ci się, nawet, jakoś tak, jest to dla ciebie dziwne, iż w ogóle pojawiła się myśl taka w twojej głowie… Cy to tylko ja? Też mnie nie obchodzi…

Może to depresja? Ale ją mam zawsze, więc…

Zwalmy na Maybeline?! LOL

Powiem wam jedno, czy raczej napiszę, że zatrzymałam się na głównej ulicy w Malmo ostatnio czując, że coś jest w Matrixie nie tak… i zobaczyłam ludzi w telefonach, ino nóżki im wystawały… kurde, ale dlaczego? I żeby nie było, ja tak z książkami za dzieciaka chodziłam, ale jednak…

… pamiętam guzy i skręconą kostkę.

Dlaczego wolicie one telefony, dlaczego musicie, dlaczego… nie wiem czy w ogóle mnie to obchodzi, czy w ogóle, cokolwiek… Maybeline…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Odbijaci… została wyłączona

Pan Tealight i Lunar Road…

„Świat zdawał się mieć gdzieś i gwiazdy i księżyc i planety, blask z nieba… każdy wolał doświetlić się sztucznie… jakby, niedoceniając tego, co mieli… za darmo. Bo przecież światło już wróciło. Już powrócił czas, gdy dzień władał nad nocą, gdy słońce było aż nazbyt częstym gościem, a Wiedźma Wrona Pożarta Prez Książki Pomorowane miała go dość.

Naprawdę dość… już…

… w kwietniu!!!

Pan Tealight właściwie tego oczekiwał… dawała w końcu znaki już od stycznia, ale przecież nie mogła tak od razu zacząć marudzić, więc mieli jakiś taki swój własny spokój względny do końca lutego… a potem, w wtedy dopiero zaczęła. Najpierw lekko, potem trochę mocniej: zasłony, zasłonki i kotarki, żaluzje, regluzje, wszelkiej maści farbki, ocieniania, zaciemniania…

… ucieczki w sen…

Nie chciała wychozić.

Nawet aparat jej nie przekonywał, światło wciąż niskie i nęcące… jakoś nie mogła nawet stać i czuć onych promieni słonecznych, jakiejkolwiek ciepłoty z nich spływającej. Zwyczajnie nie mogła. Bolało ją… a nigdy przecież nie była zwolenniczką księżyca. Jakoś tak. Pewno, lubiła gdy go nie było, uwielbiała same gwiazdy, czy też ten nikły paznokietek, ale wielka kula, jeszcze ostro pomarańczowa… nie, nie chciała… więc i z nocą zaczęła mieć dziwny kontakt.

Czy też raczej współpracę.

Co miała zrobić?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zagadka West Heart” – … nie, no nie, po prostu mi się nie podobało. Wprost szczerze i w pełni przekonań rzeknę, iż ta powieść jest przerostem formy nad treścią, próbą lekkiego gaslightingu i… właściwie, to nie wiem czego jeszcze, ale naprawdę i właśnie i w ogóle… I nie, nie czepiam się tutaj onych wstawek o kryminalistyce w pisarstwie stosowanej. Nie. Kocham Christie czy Holmes’a, więc mi pasowało, przypomnienie jej najbardziej istotnych historii było fajne, choć znajome nadto, jednak… jest w tej niewiekiej książce coś, co odpycha mnie. I to mocno, wyraziście… bardzo… w szczególności, jak sobie przypomniałam, że za to zapłaciłam!

No kurna no!!!

Za ten ból i ceirpienie… którego na początku człek nawet nie poejrzewał, bo acęło się… jakoś… ale potem…

To mogła być dobra powieść. Kryminał przeplatany wstawkami o innych pisarzach… chociaż gdzieś z tyłu łba mi się telepie, że coś takiego ju było i to nie raz, to jednak, wciąż, to mogło być coś, ale zabrakło temu konsekwencji. Wsadzono zbyt wiele jaj w jeden koszyk i na dodatek wszystkie to zbuki…

… kogut się nie wykazał.

A zbronia?

A tak, widzicie, jest w tym zbrodnia, ale kto by się tam tym interesował… zbrodnia w książce nieważną, gdy ranny śmiertelnie czytelnik!!!

Z cyklu przeczytane: „Wypieki defensywne” – … oj, ale to była zabawa. Taka jak właściwie zawsze z tą autorką. Bo jakoś jeszcze nie trafiłam na jej kiepską książkę. Za to zawsze jęczę, iż co jak co, ale te jej powieści są zwyczajnie za krótkie. Z drugiej strony jest w tym pewien styl, mocne miksowanie, sprasowanie motywów, bohaterów i świata… tym raem ammy ocynienia z magicznym miejscem, tymi, co to potrafią magią władać i tymi, co by chcieli oraz…

Ona… czternastolatka, którą lubi Zakwas. Tak, zakwas przez duże ZAK! I WAS też właściwie. Pozbawiona roziców, ale za to posiadająca kochającą ciotkę i pasję… jednak nieświadomą tego, że jej miejsce jest gdzie indziej… tam, w świecie dorosłych. Tam, na barykadach, tam w inności, niepokoju… w świecie, do którego nie powinna jeszcze należeć, ale jenak, wsystko się mienia, ość nagle… nagle z piekarnianej samotni, ciepła i bezpieczeństwa pieca, rozmowy z bułeczkami trafia w intrygi tych, co to władzę mają, i musi sobie poradzić.

Bo co innego może robić…

Musi…

Warto. Bo choć jedni powiedzą, że to tylko bajka, to jednak, wierzcie mi, nawet dorosłość onych bajek potrzebuje…

… trust me!

Mam dom…

Czekałam na niego wiele lat, może i zbyt wiele. Przymuszano mnie przez lata, by inne miejsca zwać swoim domem. By je nazywać, by je czcić i być wdzięczną… nienawidziłam tego. Czułam się oszukana. Be przeszłości, z wątpliwą przyszłością. A teraz mam swój dom. I jest on piękny, może i dla wielu prosty i zwyczajny, ale dla mnie to cholerny pałac… z łazienką i widokiem… Widokiem tak niesamowitym. Widokiem lepszym, niż rąbane telewizje wszelakie.

Po prostu…

I tak, dom jest czymś, co trzma mnie tutaj. Trzyma i pozwala patrzeć na ono morze, na linię drzew i dachy, na wybrzeże i pole… pozwala patrzeć, wyrywać chwasty w ogróku, ale też doskonale wiem, iż jest to miejsce, które mnie więzi. W dość dziwnej definicji, ale jednak, więzi… i teraz już wiem, że gdybym miała taki dom od zawsze, mogłabym się… nie, nie ja… i tak bym się ruszyła. I tak… bo wciąż coś mnie pędzi, coś mnie gna, coś mnie zwyczajnie pcha ku innemu i nowemu.

Coś…

Czy ja sama?

Nie wiem… czasem wydaje mi się, że jestem tutaj już za ługo… po raz kolejny patrzę na one święta, które nie są świętami. Które tutaj trwają od czwartku do poniedziałku. Często dla wielu prawie dwa tygodnie.

Takie tam wakacje, wiecie.

Ale tym razem, mimo zapowiadanych deszczów, prognozy się nie sprawdziły, nie sprawdziły się temperatury i słoneczne dni… właściwie nic się nie spełniło. Turyścizna się zjechała. Na ulicy samochodów, jak kurna na Marszałkowskiej, wiecie… oczywiście, że przesadzam, ale ino w swojej definicji…

No i się zjechali…

I marzli.

Sklepy są otwarte, ale tylko niektóre. Właściwie… to mniej tych sklepów ni rok temu. Wiele miejsc zniknęło, niewiele się objawiło. Niektórych nawet nie zdążyłam zobaczyć dokładniej, jakoś tak się do nich przyzwyczaić… jakoś tak… wsio się sypie. Może i mamy ono solar maximum, ale jakoś tak… człowiek dziwnie pozbawiony energii. Jakoś tak wciąż nazbyt jasno, nazbyt ciemno, nazbyt wszystko.

Ludzie może i myśleli, że się zabawią, ale ino snują się po ulicach jak jakieś zombie, za to mieszkańcy latają z kosiarkami, ale jakoś tak, bardzo mocno niebyt. Się znaczy, może i im się nie chce? Może i jednak każdy odczuwa ono zmęczenie. Dziwne zmęczenie, męczące, pozbawiające sił.

Wielkanoc to tutaj wakacje, sprzątanie w ogrodzie i takie tam…

Żadne religijności.

Ino te jajek zbieranie dla niektórych…

… spacery, oczywiście, musowo… sprawdzić jak bardzo zniszczyli znowu lasy, jak ścięli zbyt wiele, przycięli aż nadto… rozjeździli ściółkę nim ona zdążyła rodzić: zawilce i kokorycze, przylaszczki i wszelakie trawki. Niby są, ale tak ich niewiele… przeważają wciąż one bure, zmęczone zeszłoroczne liście, jakby ziemia nie chciała już tworzyć nowej gleby, jakby była nimi nasycona.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Lunar Road… została wyłączona