Pan Tealight i Odbijaci…

„Tak zaczęli się nazywać, kompletnie nierozumiejąc tego, co się działo w świecie. Onych zombie z telefonami, dziwnych afer wysychających niczym rzeki w wadi, ”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „W dół” – … nudna. Wlekąca się jak flaki… wróć, jelitka. O tak, taka się wlekąca, aż chcecie wziąć onych bohaterów i nimi potrząsnąć, przewidywalne skurczysyny!!! No wiem… styl autora, blah blah blah… ale serio, jak można. To jescze ujdzie w jakichś… nie, w niczym to nie ujdzie. Zmęczyłam się, wkurzyłam, zniechęciłam, serio chciałam wleźć o książki i zamordować zaraem ofiarę, jej brata, jak i roiców. Szczerze… więc emocje były, tylko chyba nie z tej strony?

Jeżeli problemy pobocznych postaci przytłaczają pamięć o ofierze, nagle już człowiek przestaje jakoś tak, no w ogóle być zainteresowanym jej losem. Brutalna sprawa. I też nie interesuje się innymi, którzy wciąż jej szukają. Bratem, który przeszedł zbyt wiele i chce teraz odyskać… czy też raczej może unicestwć…

… pamięć, rodzicami, którzy nie wiadomo gdzie skończą, i miejscem, które…

Nie, nie mogę, nie dbam o to…

Jak ktoś lubi flaki, olej i wymiociny, proszę… w końcu dla każdego coś miłego. Defnicje may się różnić. LOL I żeby nie było, to nie pierwsza moja powieść tego autora. Tamta też była specyficzna, ale ta specyfika miała sens! Wtedy…

Z cyklu przeczytane: „Dłużnik” – … no dobra… to już lepsza, mym zdaniem, powieść. Aczkolwiek atypowa i nie dla każdego. Gyby rozbć ją na dwie osobne, yskalibyśmy hhistorię młodej policjantki, po przejściach, na zesłaniu, ora młoej rodziny, już „ukaranej” za miłość. Mamy tutaj coś na kształt połączenia „Przełęczy Diatłowa”, eksperymentów, ponanaturalności oraz… nadziei. Intrygujące osobowości, ale też i one wkurzające postacie, którym zwyczajnie chce się ukręcić łeb… jednak jedno jest pewne. Pisanie świetne. Skład historii intrygujący, jenak jeśli nie wczytacie się mocno umknąć może wam zbyt wiele, no i to zakończenie…

Ale i tak polecam.

Warto… dla rozruszania komórek… a i sprawdzenia, jak wiele Sundby znajduje się w Szwecji. LOL Serio… sprawdziłam. Dla innej skandynawości, pozbawionej onych małych płotków, drewnianych domków… tej, która straszy murarką i pokrzywionymi drzewami, starą huśtawką poruszającą się, chociaż nie wieje…

Serio… szczególnie środkowa Szwecja, to dla mnie dziwny świat… i wschodnia też. Inni tam ludzie niż na drugim wybrzeżu, inni niż na Północy i inni niż na Południu… ale, czyż nie wszędzie tak?

Sama wolę zachód, ale to może wiecie.

Zieleń, zieleń, zieleń wszędzie…

Niby to nie pierwsza moja wiosna, a jednak za każdym razem to jakoś fascynuje. Może w tym roku mniej, ale jednak, wciąż… Co o temperatury, to wciąż suche chłodne dni i noce, powoli uderza aura w naście selsjuszoidów, ale nocą chłodniej… a to już maj… „pachniała Saska Kępa…”. Kure, to się ma dopiero skojarzenia…

Taki to dziwny czas zawieszenia, wiecie, może i na tak zwaną majówkę ludzie się zjadą, ale sezon jeszcze nie zaczęty, więc ludzi niezbyt wiele, ilość samochodów powoli wzrasta… już nie możesz stać na ulicy i cykać fotek, trzeba udawać cywilizację. Chociaż, tak po prawdzie, nigdy nie rozumiałam onej dwoistości definicji słowa cywilizacja. To cywilizacja i maniery cywilizacja, nosz walić cywilizacją was! Cywilizacja w płynie i w mgiełce oświeającej do ciała oraz energetyki, w końcu podobno bez tego żyć nie można? Nie wiem… czasem naprawę się gubię w tym, co inni zwą codziennością.

Bardzo się gubię, ale mam na gubienie papiery.

Czy to mnie tłumaczy?

Nie? Nie wiem… a może zwyczajnie nie każdy ma życie takie samo? Wyznaczane przez jakieś porąbane trendy, jak te wielkie spodnie w ostatich latach. Podobno rurek już nie wolno nosić… nie wiem komu to serio jakoś przeszkadza i tak dalej, ale noszę to, co mam, a wielkie portki na niskim człowieku to dowcipny widoczek. No, chyba żeście niemowlak, czy te coś, co dopiero chodzić się uczy…

… więc… wielkie portki nie dla mnie.

Zresztą, na modę mnie nie stać.

Książki… LOL

Czy ludzie na Wyspie są modni?

A juści!

Ale modni modą własną.

Wyspową. Specyficzną często, w oczach innych. Często w stylu: don’t give a fuck, tudzież flyverdragty… Bo wiecie, jak już się gdzieś idzie, to w naturę, więc szpilki na nic, na sportowo, to co się ma, czy na biedno? Tak, często to można tak opisać… ale też często to zmyłka. Na pewno panie w spodniach, takie wiekiem już mocniejsze, to nie jest dziwny widok. Pamiętam, jak moja Babcia nosiła portki i było to szokujące. Do kościoła musiała być spódnica…

Już dawno przestałam się zastanawiać nad tym, jak to Wyspę widzą inni… jakoś tak, chyba ja z tego działu: I do not give… może to czas… może to Maybeline? A może zwyczajnie nie jest to istotne? Może rzeczywiście, jeśli nie siedzisz w TikTokowych oparach absurdu, a patrzysz na bielejący powoli głóg, to naprawdę nie chce ci się, nawet, jakoś tak, jest to dla ciebie dziwne, iż w ogóle pojawiła się myśl taka w twojej głowie… Cy to tylko ja? Też mnie nie obchodzi…

Może to depresja? Ale ją mam zawsze, więc…

Zwalmy na Maybeline?! LOL

Powiem wam jedno, czy raczej napiszę, że zatrzymałam się na głównej ulicy w Malmo ostatnio czując, że coś jest w Matrixie nie tak… i zobaczyłam ludzi w telefonach, ino nóżki im wystawały… kurde, ale dlaczego? I żeby nie było, ja tak z książkami za dzieciaka chodziłam, ale jednak…

… pamiętam guzy i skręconą kostkę.

Dlaczego wolicie one telefony, dlaczego musicie, dlaczego… nie wiem czy w ogóle mnie to obchodzi, czy w ogóle, cokolwiek… Maybeline…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Odbijaci… została wyłączona

Pan Tealight i Lunar Road…

„Świat zdawał się mieć gdzieś i gwiazdy i księżyc i planety, blask z nieba… każdy wolał doświetlić się sztucznie… jakby, niedoceniając tego, co mieli… za darmo. Bo przecież światło już wróciło.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zagadka West Heart” – … nie, no nie, po prostu mi się nie podobało. Wprost szczerze i w pełni przekonań rzeknę, iż ta powieść jest przerostem formy nad treścią, próbą lekkiego gaslightingu i… właściwie, to nie wiem czego jeszcze, ale naprawdę i właśnie i w ogóle… I nie, nie czepiam się tutaj onych wstawek o kryminalistyce w pisarstwie stosowanej. Nie. Kocham Christie czy Holmes’a, więc mi pasowało, przypomnienie jej najbardziej istotnych historii było fajne, choć znajome nadto, jednak… jest w tej niewiekiej książce coś, co odpycha mnie. I to mocno, wyraziście… bardzo… w szczególności, jak sobie przypomniałam, że za to zapłaciłam!

No kurna no!!!

Za ten ból i ceirpienie… którego na początku człek nawet nie poejrzewał, bo acęło się… jakoś… ale potem…

To mogła być dobra powieść. Kryminał przeplatany wstawkami o innych pisarzach… chociaż gdzieś z tyłu łba mi się telepie, że coś takiego ju było i to nie raz, to jednak, wciąż, to mogło być coś, ale zabrakło temu konsekwencji. Wsadzono zbyt wiele jaj w jeden koszyk i na dodatek wszystkie to zbuki…

… kogut się nie wykazał.

A zbronia?

A tak, widzicie, jest w tym zbrodnia, ale kto by się tam tym interesował… zbrodnia w książce nieważną, gdy ranny śmiertelnie czytelnik!!!

Z cyklu przeczytane: „Wypieki defensywne” – … oj, ale to była zabawa. Taka jak właściwie zawsze z tą autorką. Bo jakoś jeszcze nie trafiłam na jej kiepską książkę. Za to zawsze jęczę, iż co jak co, ale te jej powieści są zwyczajnie za krótkie. Z drugiej strony jest w tym pewien styl, mocne miksowanie, sprasowanie motywów, bohaterów i świata… tym raem ammy ocynienia z magicznym miejscem, tymi, co to potrafią magią władać i tymi, co by chcieli oraz…

Ona… czternastolatka, którą lubi Zakwas. Tak, zakwas przez duże ZAK! I WAS też właściwie. Pozbawiona roziców, ale za to posiadająca kochającą ciotkę i pasję… jednak nieświadomą tego, że jej miejsce jest gdzie indziej… tam, w świecie dorosłych. Tam, na barykadach, tam w inności, niepokoju… w świecie, do którego nie powinna jeszcze należeć, ale jenak, wsystko się mienia, ość nagle… nagle z piekarnianej samotni, ciepła i bezpieczeństwa pieca, rozmowy z bułeczkami trafia w intrygi tych, co to władzę mają, i musi sobie poradzić.

Bo co innego może robić…

Musi…

Warto. Bo choć jedni powiedzą, że to tylko bajka, to jednak, wierzcie mi, nawet dorosłość onych bajek potrzebuje…

… trust me!

Mam dom…

Czekałam na niego wiele lat, może i zbyt wiele. Przymuszano mnie przez lata, by inne miejsca zwać swoim domem. By je nazywać, by je czcić i być wdzięczną… nienawidziłam tego. Czułam się oszukana. Be przeszłości, z wątpliwą przyszłością. A teraz mam swój dom. I jest on piękny, może i dla wielu prosty i zwyczajny, ale dla mnie to cholerny pałac… z łazienką i widokiem… Widokiem tak niesamowitym. Widokiem lepszym, niż rąbane telewizje wszelakie.

Po prostu…

I tak, dom jest czymś, co trzma mnie tutaj. Trzyma i pozwala patrzeć na ono morze, na linię drzew i dachy, na wybrzeże i pole… pozwala patrzeć, wyrywać chwasty w ogróku, ale też doskonale wiem, iż jest to miejsce, które mnie więzi. W dość dziwnej definicji, ale jednak, więzi… i teraz już wiem, że gdybym miała taki dom od zawsze, mogłabym się… nie, nie ja… i tak bym się ruszyła. I tak… bo wciąż coś mnie pędzi, coś mnie gna, coś mnie zwyczajnie pcha ku innemu i nowemu.

Coś…

Czy ja sama?

Nie wiem… czasem wydaje mi się, że jestem tutaj już za ługo… po raz kolejny patrzę na one święta, które nie są świętami. Które tutaj trwają od czwartku do poniedziałku. Często dla wielu prawie dwa tygodnie.

Takie tam wakacje, wiecie.

Ale tym razem, mimo zapowiadanych deszczów, prognozy się nie sprawdziły, nie sprawdziły się temperatury i słoneczne dni… właściwie nic się nie spełniło. Turyścizna się zjechała. Na ulicy samochodów, jak kurna na Marszałkowskiej, wiecie… oczywiście, że przesadzam, ale ino w swojej definicji…

No i się zjechali…

I marzli.

Sklepy są otwarte, ale tylko niektóre. Właściwie… to mniej tych sklepów ni rok temu. Wiele miejsc zniknęło, niewiele się objawiło. Niektórych nawet nie zdążyłam zobaczyć dokładniej, jakoś tak się do nich przyzwyczaić… jakoś tak… wsio się sypie. Może i mamy ono solar maximum, ale jakoś tak… człowiek dziwnie pozbawiony energii. Jakoś tak wciąż nazbyt jasno, nazbyt ciemno, nazbyt wszystko.

Ludzie może i myśleli, że się zabawią, ale ino snują się po ulicach jak jakieś zombie, za to mieszkańcy latają z kosiarkami, ale jakoś tak, bardzo mocno niebyt. Się znaczy, może i im się nie chce? Może i jednak każdy odczuwa ono zmęczenie. Dziwne zmęczenie, męczące, pozbawiające sił.

Wielkanoc to tutaj wakacje, sprzątanie w ogrodzie i takie tam…

Żadne religijności.

Ino te jajek zbieranie dla niektórych…

… spacery, oczywiście, musowo… sprawdzić jak bardzo zniszczyli znowu lasy, jak ścięli zbyt wiele, przycięli aż nadto… rozjeździli ściółkę nim ona zdążyła rodzić: zawilce i kokorycze, przylaszczki i wszelakie trawki. Niby są, ale tak ich niewiele… przeważają wciąż one bure, zmęczone zeszłoroczne liście, jakby ziemia nie chciała już tworzyć nowej gleby, jakby była nimi nasycona.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Lunar Road… została wyłączona

Pan Tealight i Wojna płatków…

„Zaczynała się…

… ot tak, tylko i wyłącznie dlatego, że one kwitły… one nagie gałęzie, jakby się chciały w końcu zakryć, zawstydzone swoją nagością, brakiem listowia czy owoców… kwitły, często tylko przez noc, dni kilka, mgnienie oczu nawet…

Ale kwitły.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Żywiołaki” – … perfekcyjna. Przynajmniej dla mnie. Cudownie szalona, rozpasana, niesamowicie zaskakująca, ale też i odrobinę, bezpiecznie przewidywalna… i południowa… i jeszcze… jakaś taka, iwnie normalna. Znajoma. A jesce te osobowości bohaterów, które nicym rąbane cukiereczki, nie z ujowej bombonierki, ale z wypasanej, drogiej i ekskluzywnej tak lub inaczej, wybitnie dobrej paczuszki…

… ręcznierobione…

Ta książka to cud, miód i malinowie! I jeszcze śmierć, bajki, zagadki, zieciństwo, piasek i wyspa i jeszcze… więcej, tak bardo więcej. Klimat i zwątpienie w to wszystko, co człek dotąd czytał… uznawał za dobre. To…

Ta powieść jest niesamowita. Piękne wyanie, świetne tłumacenie, klimacik mroczny niby, a jednak, chociaż już wydaje się wam, iż wiecie co i jak, nagle spada wam coś na łeb i nic już nie jest takie samo.. ino akończenie mnie nie zaskoczyło. Musiało po prostu takie być… inaczej… ech… piękne to wszystko, mrocne, ale i cuownie rodzinne, pełne tego, czego mi w życiu zabrakło… rodzinnej miłości, bezwględności uczuć, bezpieczeństwa… ale nie znaczy to, że opowieść młodej dziewczyny, dziecka wciąż, ale też i nigdy dziecka prawdziwie, tak mną wstrząsnie.

Wstrząśnie, przerazi, ale też i…

Pozwoli się zakochać w tym świecie… nie żebym chciał tam żyć, to w końcu USA. LOL Mam uczulenie! To horror, thriller, obraz Południa, powieść psychologiczna, zwyczajnie rodzinna, pogrzebowa, ale też i leniwie niesamowita. Na każdą okazję i chwilę. Dla każdego… odważnego.

Z cyklu przeczytane: „Dwie splecione korony” – … Tajemnice króla Shepherda tom 2… które naprawę chciałam przeczytać. Tak, wiem, samą mnie to zaskoczyło, w końcu książka współczesna YA i tak dalej… ale osobowości są aż nazbyt dorosłe, pozbawione głupkowatej młodej naiwności i zapędów, do tego sprawa z kartami, poświęcenie, one cudowne balansy w granicach: on i ona, bohater i ten zły, król i pan…

Tia, to naprawdę niezłe czytanie, szczególnie jeśli pozwolicie sobie na małe zamyślenie się, na wkroczenie w mgłę w pełni…

… może na zawsze?

Dwutomowa opowieść o poświęceniu, przypadku i fatum, przeznaczeniu i losie, który po prostu sobie leci w kulki, w świecie spowitym mgłą, gzie właca to kawał ku… no kiepski jest, o naturze i ludzi i przyroy, kamieni… albo i tak naprawdę czymś jeszcze więcej. Czymś ponad onym ludzkim pojmowaniem, grą bogów…

Oj tak, jest tu i miłość, jest i zauroczenie, ale też jest i rozina, lojalność, poczucie prynależności, zdolność do poświęcenia, a wszystko ujęte w słowa, które nie ranią pustką literacką, ale i nie przytłaczają nadmierną muzykalnością liryczną. Naprawdę warto i piszę to ja, ona zaskoczona!

Okay, wróćmy do wycieczki na drugą stronę morza…

… znaczy wiadomo, moją drugą stronę morza, bo przecież LOL. W ciągu zwykłego wiosennego dnia, dzięki onemu światłu i tak dalej, można sobie robić niezłą małą wycieckę pomiędzy Malmo a Ystad… Malmo ustrojonym w świąteczne kolorki i tak dalej, wiecie, oni lubią one pastele i jajeczka, gzie najdziecie IKEAę i inne tam sklepy… właściwie, jeśli ktoś woli shopping, to może tam zostać, albo pokursować pomiędzy Malmo Lunem i Ysta i się nieźle zabawić… ale jeśli jesteście mną i w kieszeni pustki, znaczy dziury i tak dalej, może być jakiś kawałek papierka, czy piórko, kamyk… to możecie wybrzeżem pojechać o Trelleborga i zabawić się z przeszłością.

Na przykład możecie zobaczyć: Erkes Dos, Tullstorp, Sjorups, Balkakra… i nie tylko, w końcu tego wszystkiego, starego i stojącego, tak zwykle do zobaczenia za darmo i tak dalej… no wiecie… bii też mogą się kulturowo uwzględnić. LOL

Erkes Dos, czyli Dolmen Erke, a w rzecywistości neolitczny grób korytarzowy, co widać… ekhm, no widać, ale, co najważniejsze… monument położony jest w polu, aczkolwiek łatwo o niego dojechać drogą polną, lecz utwardzoną, no problem. Widok szeroki, ale teren płaski, wiadomo, morze blisko… Wrażenie kamiennej kopułuy niesamowite jak zawse, mam tak z każdym megalitem, no kręcą mnie, a ten na dodatek ma około 30 helleristningerów…

… cupmraków, więc, no rozkosz niesamowita. Aczkolwiek pizga! Ja pierdziu, jakby tam wiatry sabat miały niezły i już były po części pitnej!

Tullstorp jest równie niesamowite.

Tutaj najziecie dość odmienny architektonicznie kościół, a na otaczającym go cmentaru kamień runiczny… Parking przed kościołem, nie ufajcie GPSom. Trzeba kawałek przejść, ale warto, bo można też obejrzeć stare nagrobki oraz kościół na planie greckiego krzyża. Kościół, który choć nowy, trzyma w swoich trzewiach oną pamięć po starym, pierwszym, drewnianym przybytku, tchnącym duchami tych, co wciąż wierzyli…

„Klibir i Asa wznieśli ten kamień ku pamięci Ulfa”, gdziekolwiek Ulf jest, czy też był, na pewno mu było miło.

Lub wciąż jest.

Głaz jest niesamowity.

Sjorups i Balkakra… dwa miejsca, a jednak… niczym jedno.

Pierwszy, to dwunastowieczny kościół, prosty w formie, a jednak i jakoś tak logiczny. Niesamowity, wybijający się wieżą w niebo, na niewielkim wzniesieniu, otoczony w większości polami, z widokiem na staw i one iwy piękne…

Spokój, cisza i kamień: „Saxe postawił ten kamień ku pamięci Asbjorna, syna Toke, swojego partnera”. Ale to nie koniec inskrypcji z X wieku. Głosi ona jeszcze, iż wspomniany towarzysz nie uciekł, ale podczas bitwy walczył póki miał broń… moje luźne tłumaczenie. Jedyny pewnik to to, iż prawdopodobnie – więc mało pewnie – chodziło o bitwę za Eryka Szwedzkiego, obronę rzeki i takie tam… Ale sam głaz, bardziej toporny niż poprzedni, takie wolę, przyznam, pełen runów, aż dwa rządki…

… ma w sobie ono coś.

Niczym jajo, z którego zaprzesły bard mógłby się nagle wykluć i wyśpiewać nam opowieść… prawdziwą… mniej lub bardziej.

Ale Balkakra… ech… no po prostu, tam jest pięknie. Mimo tego, iż blisko ulicy, domy wszelakie dookoła, to jakoś tak, kurde, cudowne miejsce na ślub, szczerze! Pewno i dlatego, że zajęto się ruinami, ach jest, wszędzie trawa i fiołki… jest tu jakiś dziwny spokój, jakaś taka ucieczka…

A potem poleźliśmy na plażę w Ystad, bo tak.

Robimy tak zawsze. Jest tam kibelek, jest miejsce, by umknąć od zgiełku… może Ystad to nie metropolia, ale ja mam naprawę małą tolerancję na tłumy i tak dalej. Chociaż same miasto naprawdę warto zleźć we wszystkie strony.

Jest boskie!

Nie tylko z powodu Wallandera.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Wojna płatków… została wyłączona

Pan Tealight i Księżniczka Ogrodniczka…

„Bo widzicie, może to szokująca prawda, ale prawda jak najbardziej prawdziwa… że nie wszyscy lubią róże. Nie każdego ponosi na widok gałązek z kolcami i płatków skupionych dookoła siebie, w kolorach różnych, wszelako mocnych lub lekkich, mieniących się lub nie, atłasowych, czy też prawie prześwitujących… Burgundowych, czerwonych, dziwnie pospolicie, różowych, różanych, ceglastych, brzoskwiniowych, herbacianych, lekko zielonkawych, przechodzących w kremy i biele wszelakich mocy… i fiolety jeszcze i może te takie… dzikie, nocami kolorowo niespójne, zapachami oszałamiające tak mocno… no tak, róże to zapachy…

Zapachy potrafią zniewalać, potrafią czarować, sprawiają, iż zapominacie o wszystkich i wszystkim, lub też wszystko i wszyscy zapominają o was… i tak to pewno było z tą, co to przespała śniadanie i obiad po tym jak zabawiła się nazbytnio, i zbyt mocno, z onym podczaszym, czy koniuszym, kto by pamiętał, no zaspała… a jak ona zaspała, zaspał też i król i królowa, i kucharki, wszystkie ich sześć i woźnica, koń, krowa, owce, cały ten zoolog dziecięcy i siostra z pryszczem, brat w powijakach, kuzynka, co na wymianę przyjechala do szkoły pobliskiej… że też się o nią nikt nie zamartwiał, a może i zamartwiał, ale pomyśleli, że bogata poczwara zwyczajnie znalazła sobie coś lepszego do roboty niż szkoła i zrejterowała…

Gdy Królewna się obudziła, pierwsze, co przyszło jej na myśl, to to, że cuchnie… nie, nie ona, ale ten świat cuchnie… nigdy nie była zwolenniczką różanych atrakcji, ale trochę casu jej zajęło, gy zroumiała, że to róże. A róże były wszędzie. Wspinały się na mury, stukały w okna, zatykały kominy… i pachniały…

Stasznie.

Na szczęście, pamiętając opowieści, była przygotowana.

One… nie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Pod kluczem” – … dwie różne, a jednak jak bardzo fascynujące… niby kryminały, a jenak tak o siebie różne, obydwie… oj tak, obywie bardzo ludzkie, obywie nader uczuciowe, człowiecze i emocjonalne, to jednak wciąż, kryminały. A może bardziej thrillery? Powieści psychologiczne…

Pierwsza z nich opowiada o młodej dziewczynie, która otrzymuje fascynującą propozycję pracy, niby nie nowość… tylko, że tutaj, nie do końca wiadomo, już na miejscu, czy to skończy się zdradą małżeńską, powieścią paranormalną, czy jednak dzieci zjedzą wszystkich… i pewno dlatego tak to wszystko wciąga. Do tego dostęp do wszelakich trucizn  magicznego ogrodu, oj, to zdaje się być aż nazbytnio kuszące, ale… najbardziej zaskaukuje coś innego, narracja. Narracja z poziomu pierwszoplanowego, ale w formie listów… listów, których odbiorca zdaje się już wyjaśniać zbyt wiele z tego, co się wydarzy, a jednak… oj, jednak mówi tak mało…

Bardzo dobra powieść, szczególnie, jeśli pozwolicie sobie na przemyślenie jej, na rozgryzienie każdego elementu.

Naprawę każdego.

Każdą łzę…

Z cyklu przeczytane: „Dzień zero” – … druga z powieści, teraz dziękuję sama sobie, iż zdecydowałam się na zakup obydwu od razu, to historia zaskakująca, szczególnie dla mnie, bo kompletnie zapomniałam o czym to miało być, więc nawet główny wątek mnie… zaskoczył! Ha ha ha!

… więc morderstwo mnie zaskoczyło.

Naprawę warto nie czytać opisu, by przeyć oną chwilę. LOL A potem agłębić się w plątaninę świata pełnego aplikacji, komputerów i wszelakiej niesprawiedliwości, bólu po stracie i bycia oskaronym za coś, czego nigdy by się nie zrobiło. Bez sprzymiereńców, choć uwaa się inaczej, bez…

Okay, obydwie książki są warte przeczytania, ale też i onego przemyślenia, powolenia sobie na trochę ciszy po… zagłębienia się w onych cząstkach człowieczeństwa, które nas kształtują, w onych iskierkach, które wszyscy nosimy w sobie, ułamkach przeszłości i przyszłości, która może być całkowicie inna, niż nam się wydawało. Dobre tłumaczenie, zwyczajowe wydanie…

… i zrobiona korekta!

Warto.

Po pierwse USA…

… i to wszystko oczywiście z punktu widzenia kogoś, kto w politykę w ogóle nie włazi, no więc… Grenlandia i USA mają ten swój dziwny taniec, który odbywa się też w socialmediach, absurdalnie… Przepychanki w stylu: bo wyście indigena zrobili to, no i to, nie daliście tego tamtego… wszystko pada ze strony ludzi, których kraj ma wciąż segregację, rezerwaty i wszelaką nienawiść kolorystyczną. Czy u nas tłucze się na ulicach Grenlandczyków? Nie… Czy Królestwo Danii popełniło błędy? tak, oczywiście. Brutalne i niewybaczalne, ale od dawna tamten świat kręci się sam, z duńskiej kasy leci do nich wiele, a w drugą stronę dostajemy badania na temat przestępczości, gwałtów, w szczególności na młodocianych i badań w temacie spożycia alkoholu…

Co, tego nie wiedzieliście, nie… śliczne domki, kolorowe, śnieg, białe misie… błękit wody, lodowce, one śniegowości, natura… a reszta, psychiatria się na nich na pewno karmi… i nie, nie da się tego wszystkiego ot tak rozwiązać. Tamten świat ma autonomię, powinien rozwiązywać swoje sprawy, więc… dlaczego nagle, teraz… a tak, można ze wszystkiego wycisnąć coś…

Co o gwiazdek przy cenach, jeszcze nie widziałam, ale poobno są i to niepoprawnie przyczepione, czy też wydrukowane, i tak naprawdę nie wiem w ogóle lacego są, w końcu ludzie chyba potrafią czytać… i pry głębszym astanowieniu się okazało się, iż nie wiem, co u nas z USA jest… się okazało że wino. Cóż, to akurat one działki Kvickly, które omijam. Chociaż czasem doceniam dizajn butelek. LOL

Dlaczego nie możemy zwyczajnie wymieniać żarcia i produktów pomiędzy krajami blisko leżącymi? Kiedyś tak było… McDonaldowy szał też mnie nie dotyczy, więc… a w ogóle wiedzieliście, że Coca-Colę robią w Danii? Taki myk… sama nie wiedziałam, ale też nie zażywam.

Ale… popłyńmy do Szwecji, no przecież dawno nas tam nie było… ostatni raz to był koniec stycznia, jestem bez białego sera od zbyt dawna!!! O biały serze, kochana substancjo proteinowa, niesamowita i tak dalej… bądź ino dostępną. No i te inne tam rzeczy. Jak majonez… tia, Winiary, wiem, że są inne… I ogórki konserwowe i kabanosy dla Misia! No co!!! Musi mieć!

Morze tym razem prawie niczym lustro.

Tylko maleńkie pofalowania zdają się mącić i niemącić jego powierzchnię. Na horyzoncie jakieś ogromne konstrukcje statkowe… wszystko się przesuwa niczym w sprawnej układance. Taki to dziwny czas na promie. Możesz robić tyle, a siedisz i gapisz się w przestrzeń… w horyzont, wodę, na ono niebo… wschód słońca, szalone widowisko, potem mgła… i jakby po raz pierwszy od dawna, słońce. Oj, Ystad wita nas słońcem, no to się nie dzieje no!!!

Taka to dziwna pora. niby wiosna, a tak naprawdę wciąż jeszcze wszystko na coś czeka. Sucho trochę, może na deszcz czekają… może na ten specjalny promyk słońca, nie wiem. Cieszę się, że dopłynęliśmy… jednak, co ląd to ląd. Kocham nasze promy, ale bujanie przeraża nie tylko mój żołądek. Chociaż ona wolność po prostu siedzenia i gapienia się w wodę… ech, no kocham promy!

Kocham!

Ale teraz zdobyć ser… twaróg puszysty mniej lub badziej!

Nom nom nom… c.d.n.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Księżniczka Ogrodniczka… została wyłączona

Pan Tealight i Kastom…

„Miał notes, nadzwyczaj gruby, w którym kartki rosły bujniej niż wiosenne nowalijki… kartki różnokstłatne, grubości różnej i kroju, gęstości papieru, a i koloru, z wtopionymi kwiatami, pyłkami, beztroskie i mordercze dla alergicznie dodatnich, każda była inna, ale wszystkie, bez wyjątku, z nadzmierną wprost chłepliwością połykały to, co na nich pisano, zostawiając jedynie odbicie onych słów…

… ich tchnienie, dech ostatni…

… niczym ona ziemia łkająca o wodę pustymi łzami…

Tusz azaliż miał jednak i swą mąrość i wiedział, że najpierw musi się stronom dać napić, a dopiero wtedy postawić litery… Prowadzące go, ostro zaostrzone pióro, lekko zacinało powierzchnię i poiło stronę dopóty, dopóki ona sama nie miała już dość… by została ona granatowa, czerwonawa czy też purpurowa strużka, czasem lekko niebieska, nigdy jednak czysto błętkitna, taka byłaby zbyt niepewną, niewinną nawet, niczym żyłki na umierającym spojrzeniu.

Nie mógł ryzykować…

… więc gdy strony myślały, iż to one władają notesem, tak naprawę na wszystkim panowało pióro dozujące atrament, oraz on sam. I lata badań ręki, która je prowadziła, która tworzyła tusz i do niego nuciła.

Ręki, której jednak nie widział nikt… prawie nikt.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Przeminęło z wiedźmą” – … oj… ale mnie zaskoczyła ta osłona Kubasiewicz. Jakoś przypomniała mi powieści Wita Szostaka z oną lekką, poetycką narracją, oną opowieścią dla opowiadania, piękną mieszanką słów, wrażeniami, wprost kosmicznymi… z przyrodą tak bardzo…

… logiczną…

Będącą częścią ciebie…

I tak, to nie cała książka, ale jej połowa, potem nagle wpadamy w szpony magii, mocy, demonów i wszystko się zmienia, ale narracja wciąż pozostaje piękną. Może przez samą bohaterkę – Sarę… a może przez latawca? A może jakąś część autorki, która postawnowiła się pokazać… dlatego… przejście o jej kolejnej powieści było dla mnie lekkim zawodem. Bo tutaj, to jest sztuka… tam, poniżej, będzie po prostu kryminał.

Dla młodszych…

Ale ta powieść, to jest naprawdę odskocznia!!!

Z cyklu przeczytane: „Cienie z Donlonu” – … Donlon już znamy… no trochę… jednak włażenie w ten klimaty detektywistycny, nie o końca opisany, nie do końca zarysowany po onej poetyckości emonów i latawca jakoś tak mnie… nie ujęło.

Tak, ocywiście, powieść jest poprawna, a sam Donlon mogliście poznać w poprzedniej serii tej autorki, gdy to sobie wielka Jagoda Wilczek podróżowała w „Zaklęciu dla czarownika” po Wielkej Brytanii… nie takiej jaką namy z wiadomości, na szczęście… niestety też taką, w której dziwnie braknie onego klimatu. Jakoś tak. Pamiętam, że w tamtym tomie te miałam jakieś takie opory. Z jednej strony wsio poprawnie, z drugiej, słów za mało, nie umiałam się tam odnaleźć i teraz… było tak samo.

Ten świat trzeba doszlifować, dopracować… jakoś tak… a może zwyczajnie teraz, po tym jak przeczytałam więcej tej autorki wiem, iż potrafi zaskoczyć i chcę być zaskakiwana… oną muzycznością słowną… a nie powtarzającymi się osobowościami magów, czarodziei, wiedźm… zaklęć…

Może… warto? Popracować nad tym światem? Bo ma potencjał i dobrego gawędziarza… naprawdę!

Nexoe…

Oj tak, tutaj się wiele zmieniło, podobno już wszystko rozebrane. Czekanie na to, co bęie… jedno wiadomo, promu z Polski nie będzie. Wiem, i wielu  was coś tam przebąkuje o powrocie Żygolotu, no co, tak go nazywaliśmy, sorry, mała jednostka, dodatkowo atłoczona, Bałtyk to naprawdę mocarz w zaskakiwaniu pogodą, więc… do tego napoje wyskokowe… ech!

Paw obligatoryjny…

Ale…

Do brzegu, nie będzie promu. No nie. Po pierwsze nie ma kasy, po drugie nie ma kasy, a po trzecie nie ma i kasy i promu i w ogóle… dodatkowo Polska to raczej niezbyt target dla Wyspy. I nie pytajcie się dlaczego, tak po prostu jest. Nie widzą już Polaków jako onych z Turyścizny, co to zostawiają kasę i czycą… czego nie rozumiem, bo patrząc na Niemców, to jakoś tak też i ich wydających mamonę nie widzę, no ale, oni są tutaj raczej na innych, o wiele lepszych papierach…

… więc promu nie będzie… cała ta rozmowa, ciągnąca się od czasów panemii, raz się rozpala, już coś ma być, a potem zaraz się studzi i tyle. Człowiek się przyzwyczaja, zresztą, przecież z Niemiec można i z Ystad można też… ale z drugiej strony to trochę mocno dziwne. Kiedyś ze Szczecina się pływało luksusowo…

… ech!

Memories!

Szkielet w Svaneke, sąsiedzi…

No właśnie… szkielet. Oczywiście chodzi o szkielet statku, pomnik wielkiej porażki, ale dla wielu to jakaś dziwna konstrukcja, jedni uważali to za wykopalisko, inni za szaleństwo, mniejsza… nie będzie więcej. Ma wszystko zostać rozebrane i wyczyszczone jeszcze przed sezonem. W końcu, tak powiem.

Jakoś tak w końcu…

Będzie tam, no nie wiem, będzie co będzie… nie mam pojęcia, co tam będzie, ale jednak na pewno więcej miejsc parkingowych… tudzież może by mogło być!

A co do sąsiadów, to badania wskazują, iż na Wyspie ludzie kochają swoich sąsiadów. Naprawdę. Wszystko jest pokojowo i wszelako miłośnie… ale… ale musi być spełniony jeden warunek. Ważny warunek. Czyli, bez gadania. Bez smalltalków i tak dalej. Żadnych zaczepek i cisza. Wszelaka… wtedy można kochać swoich sąsiadów, z łatwością nieziemską. Ha ha ha!!

Scególnie jak się czas gylle zaczął i w powietrzu unosi się smród, który sprawia, że oczy ławią, skóra zaczyna się rozpuszcać, smród przenika człowieka na wskroś i wiesz dobrze, iż co jak co, ale to nie jest zwykłe kurna gówno!!!

O nie!!!

„Chemia” straszna… i tak nie wyjdziesz w las, nie wyjdziesz nad morze, prania nie wywiesisz, domu nie wywietrzysz… czujesz się źle. I to trwa… dzień, noc, dzień kolejny… objeżdżając Wyspę możesz trafić na takie zony, w których naprawdę potrzebna co jest i maseczka i kombinezon ochronny! Gówno to gówno, ale to, to jakieś Puławy za dawnych czasów. Znaczy Zakłady Azotowe, tudzież… pamiętacie jak się robiło te eksperymenty na chemii w podstawówce, masłowy?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Kastom… została wyłączona

Pan Tealight i Witosz Nieświęty…

Pan Tealight poczuł jakieś dziwne rewelacje z początkiem marca, gdzieś tam w okolicach żołądka, tudzież miejsca, w którym takowy organ winien był się znajdować… poczuł je i już wiedział, iż tam, gdzie kiedyś mieszkał, jeszcze nim nastała Wiedźma Wrona Poarta Prze Ksiąki Pomordowne

… coś się zadziało.

I to coś wielkiego, może nawet przez wielkie COŚ?

Ale z drugiej strony ostatnio ogarniało go tak wielkie zmęczenie, iż najchętniej siedział całkiem nieruchomo, niczym rzeźba, w fotelu, albo przysypiał w którymś z kątów Białego Domostwa, niewidzialny, wtapiający się w szarości i chromy ścian, które nie chciały się podać beżowej dominacji współczesnych trendów, pośród miękkości cieni… razem z Wiedźmą Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane, która też nie chciała widzieć onej wiosny, czuć pędu ku działaniom, jakoś tak… mimo oczywiście tańców w diale ogódkowym i zjęcioróbstwu, wolała siedzieć i pożerać kolejne powieści, by one mogły skonsumować ją…

Tak be pracy, bez aktywności, bez onego bycia KIMŚ i GDZIEŚ, nader ISTOTNYM, nader dorosłym i użytecznym dla społeczeństwa… oj tak, co do społeczeństwa, to obydwoje mieli takiego focha, że lepiej im było nie przypominać, że poza drzewami, skałami i morzem, są jacyś tam ludzie… więc Witosz nie musiał się ich obawiać, a jednak, naprawdę wolał być barzo ostrożnym.

Bardzo.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Noc, w której zniknęła” – … okay. Nie do końca rozumiem tę powieść. W znaczeniu ogólnego układu, jakiegoś takiego braku tempa, wszelakiej… hmmm, zwyczajności dnia, codzienności? Nie wiem, jakaś taka ona zwyczajna, ludzka, prosta, bez wyskoków, ale też i takie życie jest najczęściej…

… chyba?

Najpierw mamy diewcynę. Zachodi w ciążę, rodi dziecko, samotna matka, która na szcęście posiada rodiców. Może nie mieszkają razem, ale gdy chłopak, który stchórzył, wraca do niej, daje się, i moe wsystko. Skończyć skołę, przy pomocy matki wychować dziecko… może i mieć rodzinę, tylko… czy to prawda? Ten związek, miłość matki, dziecięcość… wszystko oczywiście się sypie, gdy młoda matka poznaje dziewczynę całkiem inną, tajemniczą, pozbawioną onej odpowiedzialności… i znika. Znika w sposób, w który właściwie nie powinno się móc nawet niknąć.

Mija rok…

Do szkoły w pobliżu miejsca, w którym zniknęła wprowadza się młoda kobieta z partnerem, który tam będzie pracował, ze swoimi problemami, pragnieniami… To ona ponownie odkopuje oną historię i to dosłownie. Sama magając się  niepewnością, ciekawska, wpycha się w miejsca, w których jej nie chcą, a może jednak, może kogoś rusyło sumienie? Tylko, czy policja jej uwierzy? W końcu nastolatki często uciekają i mają tajemnice… w końcu wszystko zdaje się być tak bardzo…

… zwyczajne.

Powieść przeraża… zwyczajnością. Oną klątwą milczenia, którą często przyjmujemy, jako kobiety, by uszczęśliwić innych. Bo przecież się starają, bo inni, bo jego miłość, jej pragnienia, inni… tak często staramy się uszczęśliwić wszystkich dookoła, poza sobą… zbyt często może? A może to tylko opowieść o tym, iż zbyt rzadko rozmawiamy i prynajemy się do własnych uczuć? Może… dla dobra dziecka. Dla dobra spokoju… braku kolejnego siniaka, czy też…

… więcej…

Interesująca opowieść, w którą warto się wczytać, przemyśleć postępowania kolejnych postaci. Bo chociaż tak pobieżnie zdaje się być prostą historią, to jednak głębiej krzyczy, błaga o zrozumienie…

Jak nic kosmici… LOL

No co?

Trzeba przynać, iż ktokolwiek onego świątka ustawił, trudu sobie zadał, ale i zniszczył sławetne wały Królowej, więc trochę nie teges, ale z drugiej strony tutaj skała, więc poszli na łatwiznę…

Oczywiście figura spojawiła się z nienacka, lub i Nienackiego, Pan Samochoik go przytargał, czy coś, ale przy okazji wyszło na jaw, czy też raczej niektórym się przypomniało, iż niektórzy wcześni władcy Danii wyznawali jego potęgę, więc… no nic, pewno wykopali i gdzieś schowali. Jak na razie się uśmiałam, że do odcyfrowania runów wezwali jakąś wielką w nich znawczynię, a to przecież widać od razu…

No już nic nie rozumiem.

Co z naszymi muzealnikami?

Z drugiej strony patrząc, to miło, iż sezon tak spokojny że to robi nam sławę i wszelakie zamieszanie… pogoda w końcu skacze temperaturowo, sucho, do tego jakoś tak dziwnie i niepewnie, ceny rąbią w górę i niepewność wszystko otacza… już nawet morze nie pachnie tak, jak powinno… smutno jakoś…

Ale może to tylko wiatr, który znowu łopocze wszystkim…

Może?

Wiosna…

Nie łopoczę  radości, no ale… krokusy wyłażą, żonkile, te najodważniejsze, przekopać trzeba to i tamto, podziękować sobie, iż jednak człowiek nie zdecydował się na więcej roślin, bo serio, jakoś tak wszystko łatwiejsze jest, gdy jest ino trawą i stokrotkami w niej… no wiecie, trawą dla tych biednych… LOL

Nadmiar jasności i słońca mnie dobija… i jeszcze to ciepło…

Nie, to nie dla mnie.

Jakoś ostatnio kompletnie nie nadaję się do niczego, naprawdę. Szczególnie, gdy poooglądam sobie one YuTubowe wyskoki amerykańskich osobników. Wiecie, te Stanleye, konsumpcjonizm? Co ja robię ze swoim życiem? Nie mam zestawu szafek z kosmetykami, czy żelów pod prysznic i takich tam… czasem wydaje mi się, że mam rację, i to w pełni, że poza Wyspą istnieje jakiś kompletnie inny świat. Kompletnie… taki, w którym nie rozpoznaję ni dobra ni zła, czy też tego, w jaki sposób powinnam się tam poruszać. Po prostu nie wiem…

… co się tam dzieje…

Już nie pozwalajcie mi się odpalać w rejonach współczesnej filmografii… Nosz, czy wszystkich… nie, ja podziękuję za „woke” i inne szaleństwa. Niech mi tylko ktoś wytłumaczy jedno, dlaczego nagle nie ma potrzeby formowania definicji słowa mężczyzna, a jakoś KOBIETA znika ze słowników?

A może lepiej nie?

Dla spokojności…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Witosz Nieświęty… została wyłączona

Pan Tealight i Sztukmistrz z Morskiej Pianki…

„Drzewa wiedziały… nie tylko szumiały i wyglądały super jako tło… nie tylko dawały cień i zieleniły się… nie tylko zwyczajnie były, robiąc o wiele więcej niż się wydawało głupim człowiekom, ale przede wsystkim wiedziały. I plotkowały. Ale to strasznie… gorzej niż banda pań w chusteczkach po niedzielnej mszy, co to się zebrały przed rosołem, ale już po kawce, by tylko pod śmietnikiem wymienić poglądy, czy też panów, siwiejących, łysiejących, podchmielonych wiosną…

… tam po platanem, gdzie zwykle zakochani rzezali w pniu: „koham ciem”

A może było odwortnie? To ludie przejęli o drew oną nadmierną interesowność co o cudzych żyć? Nie wiadomo tak naprawę. Znaczy… drzewa wiedzą, jak nic, ale lepiej chyba ich nie pytać, czasem opowiedź, to zbyt wiele…

Za bardzo wiele.

A Sztukmistrz z Morskiej Pianki po prostu lubił słuchać. Zresztą, kto tam nie lubił… wpuscać jednym otworem słuchowym i drugim wypuszczać. Nie mieć opinii, tak naprawdę nawet nie będąc zainteresowanym, przegryzając migdały, lekko w morskiej wodzie namoczone, obsypane wiórkami kokosowymi, tymi z przeceny, bo przecież ceny ostatnio były takie, że nikogo na nic…

Nie żeby go to interesowało, po prostu lubił ten dźwięk, ono zajęcie eteru, a i może towarzystwo korzeni i kory, liści zeszłorocznym, czy też właśnie spadających… w zależności od pory roku i wiatrów…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Na złej drodze” – … okay, na początku serio było fajnie. Całkiem ciekawy bohater, taka istota współczesności, do niczego nie pędzi, wielu go goni, ale jednak z czasem, z każdą stroną, coś się zaczęło jebać…

I tak, dosadnie i dokładnie, aż mi ciśnienie podskoczyło.

A przecież chodziło tylko o kolesia, który jeździł mini ciężarówką. Nic więcej. Ot takiego obrotliwego, mało łączącego kropki, właściwnie nikomu na nim nie zależy, zbytnio, jemu na innych też nie… do czasu… i tylko jeździ, w końcu praca jak praca. Paczki tu czy tam, droga prosta… i miało być zabawnie, a w kija nie jest. No kurna no, umiem odróżnić żart od jego braku!!!

Po prostu…

To ma potencjał, na pewno jest jakieś… ale też kompletnie tego nie rozumiem. Tego wszystkiego: bohatera, drogi, pojazdu, paczek, głupoty, wszelakiej porąbalności i głupoty… no weźcie no! I ten strach, który winniśmy odczuwać, ale go nie czujemy, bo w pewnym momencie mamy go gdzieś. Nos kurde no… kopnęłabym go w zadek a wiele, ale już szczególnie a to…

Zwyczajnie, można spróbować, może się nie spodobać. Komedia raczej to nie do końca jest… niestety.

Szkolnictwo… domowe…

… więc jest problem.

I powiem jedno, odcinanie dziecku dostępu do wiedzy to zbrodnia… jedna z największych. Sama to przeżyłam na własnej skórze i wciąż pamiętam mój własny, dziecięcy i nie do końca zrozumiały wtedy dla mnie, wkurw.

Dania posiada coś takiego jak… szkolnictwo domowe, co wykorzystują one rodziny ze Szwecji i Niemiec, których to dzieciom się w skołach nie wiedzie zbyt dobrze, lub mają, wiecie, takowe a nie inne polityczne, mniej lub bardziej, postanowienia, wierzenia i wszelkie tam popierdoleństwa, które przerzucają na dzieci. Nazywa się to zwykle wychowaniem, ale, czy wychowanie wciąż istnieje? Spoglądając na ten cały gen alpha, to ja tam nie wiem, gen zet też niezbyt… a już słuchanie ludzi z USA powoduje u mnie ból duszy z innej strony lustra…

… naprawdę.

Mam ją i tam.

Roumiem, że rodzic nie wierzy w edukację i daję sobie sprawę z tego, że pójście do szkoły to pierwsa wielka „szkoła życia”, jednak… dzięki temu wiesz czego nie chcesz w życiu, a już liceum i studia to doprawdy cudowny czas. Sam już sobie wybierasz czego chcesz, masz książki, stypendium można sobie wywalczyć… i dorośli nie siedzą ci na łbie… choć, może to antycne podejście do życia… jednak, diecko, które nie doświadczy szkoły nie będzie wiedziało, że jej nie lubi, wprost przeciwnie.

Wiecie, to jak z żarciem… jak nie spróbujesz, to nie wiesz, a jednak…

Coś dieciakowi nie gra i ju abierają je ze szkoły, pakują się i wynajmują szopę na Wyspie… dzieciak nie chodzi do szkoły w ogóle, może go uczą, może po prostu napierdala w klawiszki… może… nikt tego nie sprawdzi… i tak mamy idiokrację w pełni. Chociaż… mnie posłali do szkoły wcześniej, może i to był błąd… z drugiej strony, miałam książki, osiem klas i wiedziałam, że nie chcę. Nie chcę żyć tak jak inni, chcę innego i to tworzyłam zmagając się z codziennością… dlaczego teraz nagle to jest dla wszystkich jebanym trendem tiktokowym?

Kiedyś zwaliśmy to życiem.

Teraz…

… odbiera się wam wybór od początku… bo nie znacie nawet wachlarza, z którego możecie nie korzystać. Nie skumacie tego z Tik Toka czy innych SMów. Po prostu nie. Możecie próbować kopiować, ale… żeby nie było, nienawidziłam kilku ostatnich klas podstawówki, ale potem wiedziałam czego już chcę…

… wiecie, dojrzewanie. LOL

Brak obowiązku szkolnego nie jest rowiązaniem, a rodzic, który jest obecny w życiu dziecka jest najważniejszy. A nie, iż mam dziecko, bo trzeba, bo tak, bo szklanka wody, bo ładnie wygląda na obrazku… bo babcia…

… przestańcie krzywdzić ludzi!

… szkolnictwo oraz poczty problem… czyli listów od 2026 nie będzie!

A tak, właściwie miało być od tego roku, ale będzie od przyszłego. Znikną skrzynki pocztowe, znaczki, paczki będą, ale tylko one… jeszcze nie wiadomo, czy w ogóle komuś zlecą one roznoszenie małych listów, jak to się stało z reklamami, kartek itp. w końcu jest DAO… ale jednak, jednak za granicę się DAO nie da…

Nie rozumiem tego.

Szczerze…

Tak wiem, jestem antyk, aczkolwiek, wiem też, iż odebranie właśnie tego, onej możliwości wymieniania słów, ukrytych przed wszelakimi oczami, czy też kartek, serduszka jebniętego z drugiej strony syrenki, widoczku z kaskadami, których nigdy nie zobaczysz… znikną… koala, żyrafa, mały magnes z podróży…

Pyk…

Nie ma.

Okay, pewno wysyłanie poczty ze Szwecji wciąż będzie dla mnie wyjściem z sytuacji, ale jak długo? I czy w ogóle? Wolność słowa, to zabijanie pisania, które tak próbują przywrócić w szkołach… już nie walenie w klawiaturę, czy przesuwanie ekranu z mikrobami, które aż same się nie mogą nadziwić, że im się pozwala tak egzystować… żyć pełnią pełni wszelakich… po prostu!

Zobaczymy jak to będzie… ale… cóż, już marzec…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Sztukmistrz z Morskiej Pianki… została wyłączona

Pan Tealight i Madrzew…

„Drzewa wiedziały…

… nie tylko szumiały i wyglądały super jako tło… nie tylko dawały cień i zieleniły się… nie tylko czekały cierpliwie, aż ktoś je podrapie po korze, zauważy one kształtne gałązki, posłucha, pogada do nich, jakoś tak, zwyczajnie nawiąże kontakt, większy niż tlenowe wymienności… Tak, czasem rzucały w przechodniów posiadanymi orzeszkami… albo były to wiewiórki.

Nigdy nie wiadomo.

Wiadomo, współpraca…

No i te wszelakie tajemnice… oj, jak one wielbiły tajemnice. Połączone sobie tylko znaną, widoczną, cokolwiek tam one człowiecze naukowe głowy gadały, tylko one wiedziały jak to działa, i że w ogóle, i działa i tak dalej. I plotkowały. Obrabiały całkowicie bezkarnie i w pełni mając z tego ubaw: tyłki, głowy i ogonki, owłosienia, ich brak oraz problemy powierzchniowe… zagłębiały się w zasłyszane tajemnice, one wyszeptane: kocham cię, musimy się rozstać, ona już mnie nie chce, on mnie nie widzi, nie słyszy, ona chce więcej, on chce mniej, jest mi winien tyle, zabiłem, na dnie stawu są trzy małe ciała? nie tylko piętnaście długich… albo może i więcej… Nie, to nie siniak, to tylko taka dyskoloracja, wcale nie utykam, ale on nigdy by nie zdradził…

A pośród nich wszystkich prym wiódł Madrzew.

Ten Szalony, który nocą zwyczajnie wyciągał korzenie, odkładał je na bok, wyłaził ze swojej gładkiej dziwnie kory, i w postaci ledwo widocznego kształtu, podkradał się pod drzwi uchylone, okna i lufciki, łazienekowe wiatraczki, ogródki, łódki… i nagrywał na swoje włókna każdy dźwięk i jego brak.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Szafirowy płomień” – … tom 4 serii „Ukryte dziedzictwo”… tak, wpisałam diewictwo i przez chwilę nie leało mi w kontekście, choć i leżało… jednak… do głównegu nurtu Ptaszydło, do głównego, chlup chlup… Oto jest tom zawierający nie tylko opowiadanie „Diamentowa iskra”, ale przede wsystkim jest opowieścią całkiem innej bohaterki… BOOOM!

No dobra, wielbiciele tematu wiedzieli, reszta, czytajcie od początku, szczere, ku rozrywce własnej, rozwijce-nawijce kompletnie urbano fantastycznej, pełnej rodzinnego ciepła i szachrajstwa… też rodzinnego.

LOL

… no więc Catalina jest dorosła, przynajmniej na papierze i ma się całkiem super, ale nie wiadomo dlacego, teraz przewodzi rodzinie… znaczy się, dowiecie się dlaczego i możecie mieć własne zdanie w temacie siostrzanych miłości i przepychanek, jednak… przede wszystkim mamy młodą bohaterkę i pewnego osobnika, który w niczym nie przypomina tamtego poprzedniego…ekhm, wielkiego i groźnego… aczkolwiek, czy nie jest to tylko prykrywka? Może w rzeczywistości… Przede wszystkim jednak Rodzina staje się Rodem, już bez ochronnego parasola i musi się przygotować na walkę.

A jeżeli chodzi o przyjazne im strony, cóż, może się okazać, iż nie mają ich aż tak wiele…

Jak poradzi sobie nasza nowa przywódczyni?

No jak poprzednie…

Bonusowo występują Babcia i Mama, które są moimi osobistymi ukochanymi bohaterkami i naprawdę poczytałabym o nich coś, coś więcej… ech… wiecie, w moim przypadku to ten wiek jak się szuka takich w podobnym wieku, które wciąż żyją, bo nie wie się jak przetrwać to wszystko… I tak, wiem że to fikcja, jednak, na równoległe światy…

… czy na pewno?

Powinnam pisać o czymś innym, ale trzeba jakoś wyregulować stres, więc napiszę coś o wietre, bo kurna, ale piga no!!! Powiem wam, prawie tydzień ostrego dmuchnaia… czy to brzmi dwuznacznie? Może i brzmi, ale przecież nie napiszę jednoznacznie, a nudno by było. Ej no!!!

No więc dmucha, wieje i łomocze. Dźwięki rzeczywiście są koncertowe i powiem, iż nagranie tego i puscenie w shortach czy innych tiktokach diwnie nabija człowiekowi wyświetlenia, nie mam pojęcia dlaczego. Kiedyś spędziłam sporo za wiele czasu moknąc, by nagrać zwykłym telefonem ciurkający deszcz… viral no! Znaczy, viral w moich rejonach odsłon. LOL No weźcie!

Najdziwniejsze jest to, w jaki sposób domy drewniane ustawiają się w momencie pierwszych uderzeń. Wydaje się, że nasz wystawia klatę do przodu, oczy zamyka i twierdzi, że przetrzyma i da radę, w k0ńcu był malowany dopiero co, a susza dookoła dość silna  przerażająca, to deszczu chluszczącego się nie boi. Do tego dziwnie ciepło… jakby tak trupio odrobinę, gylle na polach, nosz wiosna pełną gębą…

Bleee!!!

Ponałam kilka drewnianych domów i powiem, że do takich dźwiękó po pierwsze trzeba przywyknąć, po drugie się ich nauczyć, a po trzecie, każdy dom ma je inne. I jest to niesamowicie fascynujące…

… podobnie jak sam wiatr.

Wiatr tym razem zaskakująco…

… nie no, zaczął się jak to zwykle bywało przerażająco, a dmuchanie w komin AKA rurę od kuchni, to jakoś tak nie sprzyja spokojności. Jednak, tak w okolicach czwartku czy jeszcze środy zaczął się mieniać… na jakiś taki…

… radośniejszy.

I nie chodzi o to, że dostałam pierwszą kartkę na urodziny…

A tak, oto marzec, czas urodzinowy. I tak, obchodzę, tak, w onym starczym dla wielu wieku, dla innych młodym inaczej, dla jeszcze innych młodym względnie, ostatnim zaś… no cóż… niewidzialnym. Tak, wieku, w którym człek staje się niewidzialny i kurna, super jest!!! LOL Nic na to nie poradzę, że na codzień lubię być niewidzialna. Nie chcę by ktoś do mnie podchodził, zwracał na mnie uwagę… I tak, nie mówimy o onych momentach w życiu, gdy czas się zatrzymuje, coś się dzieje, to jest straszne, przerażające, wzywanie pogotowia i tak dalej… Wtedy potrzebujesz pomocy, ale narucania prez innych swojej obecności mi, te telefony wszędzie i tak dalej…

To jest straszne, dlatego lepiej chować się i słuchać wiatru…

I pisać… pisać to, co się w wietrze komponuje, co wiatr komponuje, uderzając w różne miejsca, przestrzenie, lub bawiąc się nimi, wciskając się, lub starając się usilnie przearanżować mój ogród… wiecie, te latające doniczki.

Ech…

Albo kubły na śmieci… choć to ostatnio robią śmieciarze, nie wiem dlaczego, ale po nich nagle trzeba sprzątać i to w okolicy sporej… ech, pewno też się z wiatrami zakumplowali… a szczególnie z tym, dziwnie łaskocącym, wciąż silnym, ale przynoszącym taki jakiś… oddech anormalny.

Autentyczny… cmok!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Madrzew… została wyłączona

Pan Tealight i Unseen Tree…

„Tak z angielska poleciało, ale jakoś wciąż było rozumialne, słyszalne i widzialne… mimo wygłoszonego monologu, machania konarami, rzucania liśćmi i kopnięć korzeniami, wciąż je widzieli, choć ono uważało inaczej. Uważało, iż nikt go nie widzi, nikt nie słyszy i wszelako ten wypadek z tą ciężarówką, która tylko przypadkowo smaczny nawóz wiozła, to nie była jego wina!

W ogóle…

W końcu było niewidzialne. A i też kompletnie w sobie mobilne. Niczym owe Enty z Tolkienowskich opowieści, na które to się powoływał, gdy tylko ktokolwiek apytał je o pochodzenie, że z książek wyszło… że niegdyś ktoś wywalił książkę, w niej się ziarenko ziściło, ze wspomnienia i łzy kropli, więc słonawe bardzo miało czasem poczucie humoru, i tak jakoś… wyrosło sobie, od razu duże.

Wielkie i mocarne.

Imię sobie akurat z jakieś wyszarpanej strony, w której był wiersz…

I ten wiersz… i to wszystko, cóż, sprawiło iż przytuliło się do Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane i nie chciało być daleko od niej. Uznawało się za jej strażnika, chociaż… ona nie do końca to wszystko pojmowała. Niby zawsze, od dzieciaka, jako Mała Wiedźma Samotna zawierała przyjaźnie z korzeniowatymi, chociaż ścięte też kochała i łkała na ich widok…

… lepsze były niż ludzie…

Może to wyczuł?

Ale czasem jak ona, po prostu szedł w długą, jak tylko Wyspa mu pozwalała i broił… a Pan Tealight sprzątał.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zaginiona księgarnia” – … casem, czasem zwyczajnie ksiąka nie jest la mnie. Opis zachęcał, obiecywał coś innego, albo tak sama sobie ubzurałam, czy coś, a w czytaniu…

I nie, książka nie jest zła, ale mi się nie chce czytać kolejnego romansidła rozstrzelonego w czasie z nutką tajemniczości, zbyt niewielką, oczywiście skaczącego po epoka i wiecie, wsio okay, na pewno dla wielbiciela tematu cy też wielbicielki, bo ta książka aż lasi się o kobiet, będzie to fajne cytało, ale to nie mój klimat. Mogę powiedzieć, i jest w niej jakaś logiczność, intrygujące postacie i pomysły – okay, oklepane, ale jednak… może ktoś nie czytał takowej opowieści, więc na pewno mu się spodoba…

Spodoba ona łagodność, ostre kobiece postacie, w znaczeniu zarysowania… oraz mężczyźni, źli i dobrzy, wyrozumiali, dorośli i ci, którzy wciąż jeszcze szukają siebie… Ot wiecie, życie z nutką bajki i oczywiście książek, książek, które wyjadacze znają… klasyków… ale i w bajkach, by wsio dobrze się skończyło trzeba zjeść jabłko… a ja zgagę miewam po jabłkach, więc może dlatego.

Dobre tłumaczenie, piękne wydanie!

Ekhm…

Znaczy my Kalifornię, a oni Grenlandię…

… oj nie, to durny pomysł, zresztą, jak mi doniesiono, wcale nie Duńczyk go wymyślił… więc co? Subtelna prowokacja? Tylko po co? Polityka, to coś, od czego uciekam od tak dawna, że naprawdę nie wiem już co oną ucieczkę rozpoczęło, ale to jak z technologią. wiedziałam, iż jej nie podołam, więc za Chowańca wzięłam sobie informatyka… który teraz psioczy na AI i tak dalej… zresztą, każdy psioczy, a jak pomyśleć głębiej, czy serio byłoby tak nam źle z trzecią nogą, a zwierzątkom z piątą?

LOL

Dobra, durny żart…

No więc obiło mi sie o uszy, że Dania znowu obecna w mediach… no i super, kurna, więcej zmartwień człowiek ma… bo wiecie, niby z jednej strony reklama za darmoskę, chociaż tak nie do końca, ale z drugiej…

Koszmar!!!

Oczywiście, że uńczycy jakoś dziwnie kochają USA, w jakiś pokręcony sposób tamta kraina wciąż im imponuje, wciąż nie wiem dlaczego i wciąż… u Hemingwaya powtórzenia działały, cisza!!! I w ogóle nie pojmuję onej pasji i „lekkiego” zauroczenia krajem, który jest… cóż, kontrowersyjny, lekko mówiąc…

… chyba wolę by mnie tu lotna z radarem nie namierzyła, wiecie, człowiek egzystował w komuniźmie, więc wie jak uniki robić… jakby co, psychiczna jestem!!!

Mniejsza resztą o to, ja zwyczajnie nie chcę do Kalifornii!!!

Oni tam ciepło mają!!!

Pozatym mamy własne problemy, wiecie… dragi.

Popre wyspowość i ogólną, szeroką, właściwie przytłaczającą linię brzegową one szmugielki mają się dobrze, jednak tym razem nie chodzi o czysty i wystrzałowy towar, a zwykłą kokainę, wróć, nikotynę, nosz freudowski upsik… podobno dzieciaki się od niej uzależniają, a jeśli ktoś naczytał się kryminałów Królowej Zbrodni, to wie, że co jak co, ale w opowiedniej ilości i czystości jest ona zabójcza szybciej i pewniej. Działa… od razu… A małolaty, chociaż i stare głupie też, zwyczajnie ciumkają sobie nikotynowe cukiereczki i co? szpitale się radują jak Maria Curie Skłodowska…

Cudowne tableteczki o ssania wypalają japy i… 

… z jednej strony ktoś powie, ot Nagrody Darwina, ale z drugiej, te rąbane social media… Nie wiem dlaczego te ostatnie pokolenia uważają, iż nikomu i nigdy nie było tak źle jak im. I zaczynam wątpić, we wszystko. W końcu  kurna, moje życie takie łatwe i płatkami róż obsrane… Uspokójcie się. Nikt nikogo nie głaskał. Nie mieliśmy miejsc do zabawy, mieliśmy place budowy i likwidowane cmentarze… oj ten jeden we Wschowie naprawdę naznaczył mnie na kopacza grobów. Po prostu… poruszył ono coś, co miało być poruszone. Wyłaziliśmy z domów, bo tam nikt nas nie chciał, albo siedzieliśmy w nich, chcąc uciec od wszystkiego i udawaliśmy, że się uczymy… no dobra, ja udawałam, czytałam w końcu książki…

I nikt nie chciał siedzieć z dorosłymi…

… bleeee!

I nie, nie dawaliśmy sobie, przynajmniej nie wszyscy, wmówić, że modne jest ino to, czy tamto, choć były dzieciaki obwieszone markami… większość zwyczajnie biedna była… i nosiła ciuchy po innych… teraz to się nazywa thrifting i ma nawet swój hasztag… Kieyś to był obciach, który poczułam na wlasnej skórze, gdy podeszła do mnie dziewczyna ze starszej klasy i powiedziała, że w tej kurtce jakiś tam łomot ją całował…

Cóż, traumy… wszyscy je mamy!

Nie róbcie w nikotynowie, serio, znajdźcie sobie inne pasje!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Unseen Tree… została wyłączona

Pan Tealight i Ofiarność Ofiary…

„Legendarna ofiarność tej, która miała zostać złożona w ofierze, lub tego, w końcu równouprawnienie nakazywało składać płcie obydwie ku onym Bogom, którzy wciąż jeszce lubili zapach pieczonej ludzizny… wciąż kochali i krzyki i rozczłonkowania. No wiecie, jak to drzewiej bywało. Dziwnym byłoby się im dziwić, że lubili wsystko tak, jak było po staremu, no ale…

Ofiary były często mało chętne.

Już nie chowano dzieci ku chwale bycia ofiarowanymi…

Zapominano…

Kapłani wymierali, młodych nie uczyli. Wszelako nikt się nie bał, iż to jemu się przytrafi, ani nikt sobie tego nie chwalił, nie żył ponad wszystko wiedząc, że stos dla niego już przygotowano, no i krokusiki i żonkile, nie wiadomo dlaczego, ale te żonkile zawsze musiały być… i tulipanki… papuzie.

A Bogowie…

… cóż, z Nimi było inaczej…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Nom nom nom…

Trochę nowości, trochę starości, trochę… no nie wiem, czegoś takiego, na co bardzo czekałam, ale też i spore zaskoczenie… Wiadomo. Książki… one już tak mają, po prostu. Bardzo tak TAK tak mają.

Invictus i całowanie…

… więc… prawda jest taka, i sławetne Invictus Games, stworzone na podstawie podobnych amerykańskich przez ówczesnego księcia Walii i jego najstarszego syna… dotowane przez Williama, też i z pewnych wygranych/ugodowych spraw sądowych, później dane temu, który miał być „just Harry” rozpalają media interesujące się koronowanymi głowami, czy też nową Wallis. No wiecie… historia się powtarza. Problem w tym, iż zbędny UKejowski syn zwrócił się do podobnego w pozycji koronowanej naszego księciunia i… zaprosił jego, oraz jego małżonkę Marie, o Kanady…

Ci oczywiście pojechali…

Bo widzicie… prawa jest taka, i jak podobni byli ich dziadkowie/rodzice… sławetne spotkania byłego księcia Danii – AKA Filipa i nasego małonka królewskiego, kłótnie o nazwiska i tym poobne fochy, tak i podobnie postępują oni zbędni synowie. Zbędni tylko z punktu widzenia niektórych, lub ich samych, bo przecież wciąż mogący tak wiele, a jednak… ślepi na to, co mogą…

… chciwi…

Cóż, sytuacja sytuacją, bęni się spotykają, a Harry byt długo obłapia Marie… trochę to dziwne, no ale, jak żona wyjechała, widać brało się co jest. Może to i zabawne miało być, może i tak zwyczajnie wyszło, ale zawsze można się pośmiać… z onych dziwnych podobieństw. Z królewskich, bogatych problemów… czy też problemów bogatych zbyt ludzi, co to nie wiedzą już na co narzekać…

A w tle byli wojskowi.

Niepełnosprawni, o których tak niewiele się mówi… zbyt niewiele…

Czasem mi się wydaje, że tworzące dziwne i wciąż nowe „problemy” social media to dla wielu sposób na życie poza teraźniejszością, zwyczajnością, wiecie, touch the grass itp. Ale, z drugiej strony, obnażanie tych, co to kiedyś byli chronieni, czy to przez służby, czy plotki… teraz, przy wszędobylskich kamerach i telefonach, gdy o wiele więcej w świat ten wycieka… ale też pewno wiele wciąż jest dobrze ukryte. Może lepiej nie grzebać? W końcu ostatnimi czasy, spoglądając na UK czy Niemcy, już niczego nie wolno powiedzieć, czy przyznać się do swych uczuć na Facebooku… wszystko karalne, wolność słowa ma mieć granice…

Nie wiem… za stara jestem.

Zbyt dobrze pamiętam one GRANICE wolności…

Mało nas!!! LOL

Ojojojojjj…

… znowu nas mało… Tak czasem się zastanawiam… kto decyduje o tym jaka ma być populacja ograniczonego ekosystemu, bo nie oszukujmy się, przecież my jesteśmy ekosystemem ograniczonym, przeładowani w sezonie, poza nim wolni, cieszący się ciszą i przestrzenią, no chyba… chyba że zaczyna się gylle sezon, a wąchając zewnętrzność przyznam, iż wraz z ociepleniem zimowym pojawiło się i gówno na polach… No wiem, nawóz, ekologia, zakrzykniecie, ale to coś nie pachnie jak gówno. To cuchnie jak śmierć, chemia i zło wszelakie. A wierzcie mi, albo nie, wiem jak cuchnie normalne gówno na polu. Zwyczajnie, znam ten smród.

I to jak zmieniał się przez wieki…

A to oznacza, że ktoś próbował wylać ono złe COŚ na pola pod osłoną prymroku, zimy i ciemności… oczywiście, że sąsidzi już donieśli na policję. Uwielbiam to, iż od razu ktoś gdzieś zadzwoni i robi się imba. I bardzo dobrze! Bo gówno to gówno, wiadomo, cuchnie, ale cuchnie normalnie, a to… waliło starymi nawozami, których, z czego pamiętam, przynajmniej częściowo mocno zakazano… ale… wróćmy o problemu depopulacji… Bo okazuje się, iż o 120 lat, kiey to badania zaczęto robić na ostro i z przytupem, zamiast zwykle około 40 tysięcy jest nas niecało 39…

Ktoś powie, że mało, inny, iż styknie, a reszta przypomni tylko, że ceny znowu lecą w górę, ludzie zostają tutaj maks sezon lub cztery i uciekają… wycinają wszędzie zieleń, niszczą, zezwalają na durne inwestycje i dziwią się, że tym, którzy kochają to miejsce zaczyna być źle? Że nazywa się nas idiotami i nieukami, gdzie spora część to naukowcy, artyści, albo ludzie mieszkający tutaj od zawsze, z dziada pradziada…

Co ja tutaj wciąż robię?

Kocham tę Wyspę… zwyczajnie. Jednak, szczerze, czasem myślę jakby to było uciec od niej na dłużej… miesiąc, czy dwa… Bo Wyspa często boli. Jenak uciecka stąd oznaca prom, a tam ceny, ja pierdziu, jakby człowiek nagle musiał coś zaplanować na lato, to ceny na niektóre dni poszybowały już ponad 1000 DKK… Przecież to jest szaleństwo. Jakieś prawdziwe i mocno popierdzielone!

… więc… czy uciekać na północ?

Kiedy… czy raczej, za co? Pomijając subtelny fakt, że przemoc na Północy rośnie… mocno… jak jakoweś indukowane szaleństwo…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Ofiarność Ofiary… została wyłączona