Pan Tealight i Miły Momo…

Miły Momo nie miał matki ni ojca, siostry, brata czy nawet zespołu kuzynów jakichkolwiek. Babki czy dziadka, wujka, ciotki i wselakich tam innych… no wiadomo, rodiny nie miał. A może… Może tylko nie wiedział o ich istnieniu? Lekko nadmiernie zapatrzony w siebie, jakoś tak… nie interesował się ni skąd pochodził, ni dokąd zmierzał. Czasem po prostu tak jest lepiej, łatwiej, szczególnie, gdy skupiasz się na sobie, swym odbiciu, przemijających porach roku dotykających ciebie, onych falach obmywających, wietrze głaszczącym…

Gdy wszystko jest dla ciebie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Znikające dziewczyny”, „Bezimienna”, „Grób matki” – … dawali w pakiecie, jescze wtedy, gdy Empik liczył pakiet a jedną książkę, więc… kuszące. Do tego opis, no i morderstwo, wiadomo…

Kupiłam.

Przeczytałam i powiem jedno… bohaterka ma przerąbane!

Niby to zwykłe opowieści o zbrodni, o ofiarach, o których nikt nie dba, o tej, której na nich zależy, ale też o traumach, które noszą w sobie sami funkcjonariusze. Czyli wiecie… jak zwykle. Jednak… w tych książkach jest pewien element powtarzalny i on uderzył mnie najbardziej. Nie powiem co, bo może akurat się zecydujecie, a to juś spojler nad spojlerami… napiszę, że…

Warto.

Może nie jest to namiernie wybitna kryminalistyka, ale jest w tych książkach odmienna ona zbrodniczość. Ta, która tworzy, kształtuje, rzeźbi tych, którzy później szukają potworów i tych, którzy się nimi stają. Tych, którym często wiele uchodzi bezkarnie… osób z pogranicz nawet szarości.

Już nie tylko czerni i bieli…

Ale oczywiście najważniejsza jest nasza główna bohaterka, gdyż na początku zbrodnie zdają się być wyłącznie dodatkiem, dopiero z czasem wydają się łączyć z jej pokręconym życiem, aż za mocno. Mąż, jej szkolna miłość, zdradził ją, oszukał, matka to inna opwieść, więc… stara się sobie poradzić. Raczej chyba nieźle, chociaż… ciągła współpraca z nim nie należy do łatwych. Więcej, w pierwszym tomie wszystko właściwie utrudnia jej dochodzenie.

Ale nie poddaje się…

Kolejne tomy to kontynuacja pierwszego, dlatego warto mieć je pod ręką, chcoiaż też zawsze warto sprawdzić na fragmencie, czy odpowiada wam takie pisanie. Nienajłatwiejse do wczytania się… ale to moje zdanie.

Zima…

W tym roku niezimna, dziwna, sztuczna… full artificial. Przynosząca chwiejne nastroje i nieswoje myśli, oraz marzenia, co do których mam mocne wątpliwości. Do tego ona jasność która atakuje bardziej i bardziej, z każdym dniem i dziwnie niepełną już nocą. No wiecie, depresja… ale… kiedyś ktoś mi powiedział, że Gudhjem to depresyjne miasteczko i wiecie co, nie rozumiem tego do dziś, ale może to zwyczajnie moja depresja, która kocha depresję onego miejsca, a może inni uznają spokojność względną i widok na morze za depresyjne? Nie wiem…

A może zwyczajnie kiepski ze mnie człowiek.

W onym aspekcie odczuwania i bycia cłowiekiem.

Czy też produktem człowiekopodobnym… no mniejsza… musimy jechać do Konsulatu. Czyli szykuje się wyprawa. Oczywiście jak zwykle okraszona stresem, no przecie nie można na spokojnie. Tym razem nasz samochód padł. Tak po prawdzie, to powiem wam, że chyba zrobił to po raz pierwszy od tych – o kurde… dwudziestu lat… Nagłe uświadomienie sobie wieku auta jakoś mną kopnęło.

No serio… tyle przeżył, przejechał i przewiózł…

Potrzebne nam nowe ctery kólka, ale skąd, jak…

Ja pierdziu, nic ino walić głową w śwcianę, bo i komputer się ropada, ju nie panuję nad dokładnym sprawdzaniem brakujących literek i mój aparat… jak aparat mi padnie, to będzie bardzo źle, bo muzyka w uszach i robienie zdjęć, to moja autystyczna sposobność na radzenie sobie ze światem…

Ale… mamy jechać, a on w warsztacie…

Niby można wynająć auto i przyznam, gdy spojrzałam na cenę wynajmu auta a bilety autobusowe, to mną trząsnęło… Prawie 70DKK za podróż do Ronne? Serio? Popieściło kogoś? Przecież… Bo bez przesady, jeszcze niedawno przeprawę przez morze można sobie było dostać za 99DKK.

Dlaczego auto?

Bo na piechotę się nie da za bardzo zrobić wszystkiego. To po pierwsze, a po drugie, kompletnie sobie tego nie wyobrażam. Za to wynajęcie auta na dzień to coś w okolicach ponad 200DKK, więc nie ma zmartwienia o ziemniaki i inne rzeczy, które po drodze musicie kupić, o zdążenie na autobus, o oną godzinną podróż… O to, czy pada, czy nie pada, czy się spóźni… jedzie jak wariat itd. itp.

Tutaj naprawdę trzeba mieć pojazd.

Jakiś, często jakikolwiek…

No ale… Kopenhaga. Miasto, gdzie rower może was zabić, gdzie podobno mają najlepsze hamburgery i hot dogi są czczone – choć to w całej Danii, no i jeszcze, dodatkowo, Turyścizna obraca się rok cały. No i w dziwny sposób ludzie spoza Unii Europejskiej mogą kupić mieszkania? Wiadomo, może i prawo jest prawem, ale pieniądz włada kieszeniami! Nie wiem już…

Ten świat jest tak bardzo pokręcony.

Wszędzie…

Zobaczymy jak to będzie, a w ogóle… wiecie jakie problemy człowiek ma by się umówić w Konsulacie?! Nikt jakoś nie kuma, iż niektórzy nie mogą po prostu wsiąść na statek i przypłynąć pod drzwi. Czy też po wodzie prytuptać. No kurna no! To państwo wyspowe, come on!!!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Miły Momo… została wyłączona

Pan Tealight i Zaproszenie na Bal…

„Na rzezanym papierze, wycinanym w ząbki, wyduszanym, wybrzuszanym, tłoczonym i w płatkach fiołków maczanym…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

A i jest druga część zamówienia.

Powinno starczyć na jakiś czas, co nie? Chociaż, kogo ja oszukuję, już widziałam coś, co bym chciała, listę wciąż mam sporą… LOL

Siedzę i patrzę na mrok…

… ubywa go tak szybko, jakby się rozmywał, traci na intensywności. Coraz więcej słońca, coraz mniej ciemności, już za nią tęsknię. Tak, wiem, tylko ja. Tylko ja czekam aż będzie jej wiele i tylko ja łkam, gdy nagle zaczyna jej ubywać. Miękkiej ciemności i powiązanej z nią ciszy, onej spokojności zimy niezimowej.

Nie rozumiem ludzi…

Nie rozumiem pogoni za wiosną, onej chęci przyśpieszenia wsystkiego, onej niechęci by odpocząć, zwolnić, zaszyć się gdzięś z książkami i świeczkami, otulić się oną mrocznością, wybaczyć sobie wszelakie nieaprasowania, zmarszczki, wady ciała, serca i ducha… po prostu, dać sobie luzu, na wstrzymanie…

Nie rozumiem.

A już kompletnie nie pojmuję pędu ku kolejnym świętom. Mi się o nich kompletnie, ale to w ogóle i wcale nie spieszy… i tak, ja Jul zaczynam już we wrześniu, ale nikogo do tego nie zmuszam. Za to ciągłe reklamy siłowni i cebulek kwiatowych, serio? Uspokójcie się chociaż na chwilę! Czy jest ktoś, kto nie chce mi czegoś sprzedać? Jakby co, to sama mam zdjęcia i obrazy na sprzedaż! MAM! Ktoś, coś? W końcu musę jakoś zarobić na nowy aparat i na laptopa. Ten…

Już potracił litery!

Wpadam w szał wyrzucania rzeczy, które składowałam z niewiadomych/wiadomych lecz już teraz dla mnie nie ważnych chyba… przyczyn. Bo przecież można je reusnąć, można znowu użyć, można coś robić z tym pojemnikiem, to w końcu szkło, ceramika… ale ile można. Szuflada, potężna, się wypełniła i zwyczajnie mam dość, więc najpierw to, potem kubki, przecież ich nie używam, tych nawet nie lubię, nie chcę, te nie pasują o niczego, a te są mikroskopowe…

Po co mi to, i tyle… robię miejsce, na nowe.

A może tylko robię miejsce?

Nie mam w sobie noworoczności, chęci zmian z powodu przeskakujących cyferek. Mam swoje celebracje i mam swoje zwyczaje oraz wszelkie reguły, czy też kanony, których się trymam. Ćwiczyć pięć razy w tygodniu, ruszać się, dbać o ducha, mózga i ciała stan, i jeszcze o to, co dookoła. Drzewa kochać, misie wielbić i Chowańca też… i mieć marzenia, dążyć uparcie i przeciwko wszystkim i wszystkiemu do celu… nie potrzebuję noworoczności, by wiedzieć co chcę zmienić.

I wsystko chcę od razu!!!

Wyrzucam, co skumulowałam przez okres mienia nic… nie chcę już tego, nie chcę by przypominało mi o smutku, o godzeniu się na brak wyboru.

Nie chcę…

Chcę… spełnienia swoich własnych marzeń i już…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zaproszenie na Bal… została wyłączona

Pan Tealight i Biała Chusteczka…

„Haftowana i obsmarkana…

… ale wiecie batystowa, z onej magicznej przeszłości.

Historyczny relikt z glutów…

Mozaika stworzona z łez i marzeń, tchnień i kaszlnięć, wzdechnięć i zdechnięć, z wciąż widocznymi zabarwieniami, o których wielu tak bardzo wolało nie myśleć, te koklusze i plwociny. Bo wiecie, ona taka vintage, a teraz vintage, to moda, to każdy chciał ja dorwać na tej aukcji wołanej w pośpiechu, ale na tyle dobrze rozreklamowanej, i przylazło chyba wszelakie stworzenie z okolicy dalszej i bliższej…

Ostatnimi czasy pożądanie łatwiej było kreować niż czuć samemu, tak z siebie, chyba… a przynajmniej tak twierdziła Wiedźma Wrona Pożarta Przez Ksiąki Pomordowane. A chyba wiedziała co się jej zdaje, znaczy na pewno…

… chyba.

Zaufali jej, a teraz, wciąż z zaskoczeniem, patrzyli jak różni biją się o to, co oni zwali śmieciami. Wiecie, tym wszystkim, czego nikt nie chciał, a czemu dorobiono tiktokowe łatki i pozwolono im szeptać opowieści i obietnice tkać… Kręcisz rolkę, tworzysz vibe czy inny core i już…

… sprzedane!

Panu w kapelusiku z piórkiem z bardzo sztucznej ptaszyny.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Potwór” – … przestać. Muszę przestać ufać iektórym autorom, serio. Bo jakoś tak akurat z tą autorką mi naprawdę nie po drodze. I nie dlatego, że książka jest nieciekawa, czy pomysł jest zły, ale to pisanie. Nadmiernie obszerne, tak wielowątkowe, tak dziwnie zbiorcze, a jednocześnie puste, dziwnie niepełne… Nosz pomieszanie  poplątaniem,, a jednocześnie dziwny brak uczuć. Kompletny. Niczego nie czuję… a powinnam. Ginie dziewczyna, inne mogą też… powinnam coś czuć, ale narracja prowadzi nas takimi drogami, iż zapominamy o niej…

Kompletnie.

Najważniejsi są oprawcy. Nagle… lekko gloryfikowani? Nagle nie do końca oskarżeni? Nagle… sprawiedliwość tłumu?

Nagle…

Wymiar sprawiedliwości to potężny temat, zbrodnie, bo w tomie przewija się ich kilka, do tego oczywiście one nieśmiertelne wątki emigracyjne i rodzine, no i jest kolejna opowieść o dziwnej parze detektywów, która z jednej strony ze sobą trzyma, z drugiej… w pewnym momencie orientujesz się, że nie pamiętasz jak mają na imię… nie przywiązujes się do nich, chociaż, są interesujący, mają problemy, są zagmatwani a jednak… nie, po prostu to chyba… nie jest opowieść dla mnie. Odpuszcam. Ale może inni, którzy wolą takie zagmatwanie, do tego rozumieją może lepiej współcesność… cóż, może to dla was. Dawka codzienności współczesnej.

I łez, sprawiedliwości i w końcu… zemsty?

A może tylko ciągłego o niej marzenia?

W końcu… w końcu udało mi się nabyć książki w ilości porządnej. Ilości wymaganej, one upragnione i stare i nowe i wiecie sami jak to jest… po zmianach w Empiku to ruletka, ale się udało…

YAY!

Jest tu sporo czytania znajomego, kontynuacje… są i nowości, więcej kryminałów niż fantastyki, a historyczne, cóż… ostatnio nie potrafię znaleźć tego, czego szukam. Ze wznowieniami mocny kryzys…

Monety i rozbiórka.

Takie tam, wiecie, fakty, które pewno nikomu nie są potrebne, ale oto są… po poierwse moenty… Tak po prawdzie, to fizycznego pieniądza w rękach od bardzo dawna nie miałam. Ale to naprawdę dawna. Nie mogę sobie przypomnieć płacenia… innego niż kartą czy telefonem. No wiecie… dotknij, pacnij, przeciągnij… to już sporadycznie… Dodatkowo one Skandynawskie formy płatności – wcią niekompatybilne e sobą, ale podobno nad tym pracują – jeszcze dziwniej.

Niby masz pieniądze, a jednak…

Gdzie one są…

No więc dotąd tłoczono monety duńskie w Finlandii. Nie wiedziałam o tym. Teraz nastąpi zmiana, no i będą je robić gdzieś indziej… znaczy się w Hiszpanii. Będą hiszpańskie duny. Kto rozumie joke’a podnosi rękę i wpłaca pięć złotych. Albo piętnaście… LOL Taki oto switch. Niby nic, a jednak, trochę dziwnie?

Tak to przynajmniej wsio zostawało na północy.

A co do rozbiórki, to oczywiście azbest… no pewno, że to azbest! 

Azbest spowodował jakieś problemy z pozwoleniami, potem oczywiście zaostrzenie wszystkiego… w znaczeniu norm, ostrożności i takich tam, chociaż nie wiem… jak są w stanie to zrobić jeśli woda dookoła, a wiatr pizga? No ale… w Nexoe rozwalają silosikowy budynek w porcie i pewno fajnie to wygląda, ale nie chcę tam przebywać. Wiem, wiem, wiem… folie, prewencja, kombinezowny dla luzi, ale powietre robi swoje, więc jakos skażenie samo się nasuwa na myśl…

I na płucko.

Snestorm, tragediowo w Rutsker i nagłe topnienie…

I docekaliśmy się snestormu. No po prostu pięknego, cudownego, moe niewielkiego, może a ciepłego i tak dalej, ale jednak był… weekendowy, co nie przeszkodziło mediom narobić takiego szumu, że kurde jakby to 2010 rok był! Nos bez przesady. Byłam na ewnątr… tak, wiem, na środku śniegu w zaspach było więcej, ale był to weekend.

W domach siedzieć!

I cudnie było przez dni kilka i zimno nawet i przymrozkowo, a teraz wrócił ten dziwny wiatr i deszcz i jeszcze ono ocieplenie.

Okropne.

Ale… dzięki onym opadom oczywiście media miały używanie. Znowu zrobiły coś z niczego i człowiek naprawdę, widząc to od zadka strony w nic już nie wierzy, co w przypadku Wyspy ma kiepskie skutki, bo jeśli coś będzie prawdą?

Jeśli…

Nie uwierzę.

Za cel obrano Rutsker, gdzie reczywiście śniegu się trochę więcej zebrało, ale nie było to coś wymagającego nie wiadomo jakiej interwencji, pomijając subtelny fakt, iż temperatura zwyczajnie sprzyjała topnieniu… i tyle. Pewno, w którymś momencie nawet może i było minus 5, ale jednak… krótko. Już w poniedziałek wsio zaczęło topnieć, a dziś – wtorek… nie ma prawie nic.

I smutno jest…

A tak pięknie i dziwnie normalnie było…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Biała Chusteczka… została wyłączona

Pan Tealight i Miejserc…

„Miał je…

… tak właściwie, to było to widoczne od razu, ale jednak się przedstawił. Wiecie, miał te tam, starodawne na pewno, maniery, więc można się było pomylić co do imienia… chociaż nie, nie można było, nie, w ogóle. Samo jego bicie sprawiało, że wszelakie włoski na ciele obiorcy, czy też świadomego, czy nie do końca, wstawały na baczność, salutowały i były gotowe oddać życie za ono bicie… albo bicie oddać. Cokolwiek, byle tylko przestało tak dudnić! Strasznie waliło. Z każdym stuknięciem spora osoba jego posiadacza chwiała się i lekko zdawała się być zdumioną… może dlatego, iż serce biło mu nie tak jak zwyczajowemu człowiekowi, zmęczonemu czy nie, ale raczej czemuś, co nie do końca było ywe, ale jednak wciąż jeszcze…

… chyba żyło…

No co godzinę.

Jak wiecie, zegar z kukułką czy wielbłądem, co tam kto lubi…

Ale biło, no i wystawało, odstawało mocno od ciała, frontalnie tak, w kształcie, który nie dawał się pomylić… z zadkiem. Na pewno. Chociaż, podobno to taki, ale jednak, to było serce, naprawdę serce… I on je miał, albo ono miało jego, a on nie zdawał sobie z tego do końca sprawy? Kto to wie co końca?

Kto?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

No więc… widzicie, normalnie, to mnie nie stać, ale jak mona wymienić durny preent  pracy Chowańca, to dlaczego nie? No przecież… ale, domagam się wznowienia nie tylko trylogii Kusziela… ktoś pamięta?

Czytał?

Moje książki pochłonęła pleśń, ale pamiętam… ekhm, dla dorosłych, żeby nie było, choć w tych czasach, kogo to gorszyć może… ech! I… więc, dlaczego tego nie wznowią? Bo nabyt inteligentne na YA? Bo za dorosłe? Za wiele liter? Co z Anne Rice?! Do jasnej cholerastej, słyszałam, iż powstaje jakaś nowoczesna książka, podobno koleś interview robi  wampirem… WTF?

AAAAAAAAAAAAAAAA!!!

6 stycznia spoglądałam na topniejący śnieg i czułam smutek. Głęboki i dojmująco przejmujący. Straszny. Nagle od ujemnych temperatur presliśmy do 7 stopni i to w nocy! Czyste szaleństwo, koszmarny wiatr… przecież tego nie było… nigdy… okay, nigdy aż tak. Noce, to zawsze ochłodzenie, ujmujące oczyszczenie z pędu dnia. A teraz… dobre, e chociaż jest ciemność. Ona cudowna ciemność.

Sarość czasem i dnia…

Bezzsłoneczność.

Ale ile można… by złapać one ostatnie śnieżności uciekłam w drzewa, owce i plażę. Dość dziwne polączenie, nie powiecie? A może nie dziwne, w końcu tutaj, to normalność. To coś, co się zdarza. Owce są za polem, normalnie, na zewnątrz, do tego krowy i dwa konie, chyba, może to jednak jednorożce… w końcu światło słabe, w końcu ona szarość zimowości się zdarza, ona normalność pogodowa…

Normalność… dziwne… czy jeszcze istnieje?

Ale, nasze owce, znaczy, nie moje, wyspowe, wiecie… są często całoroczne, dobrze odziane. Szczególnie te z mocną, taką mięsistą, nader długą wełną… łażą sobie, z drugiej strony ich kozy, podobna ilość na nich futerka… nie ma co, wiedzą jak się ubrać na zimę, tylko ona zima niezimowa jakaś. Co do koni, to te wolą być jednak w swojej otwartej lekko stajni, ale krowy, nie no, one te jakby lokówką traktowane… miejscówkę żywieniową mają z widokiem na domki kolorowe i morze i niebo, i wiatrak i jeszcze ludzi łażących czasem dookoła mają…

… dla ich rozrywki.

Taki świat…

A teraz sprawa herbowa, bo się wkręciłam…

Po pierwsze: nie ma to jak samemu języka zasięgnąć AKA Googla… i podanych tam stron, oraz poczytać o różnych tam… herbowych sprawach… kiedyś człowiek miał nawet taką fazę, po tym jak Vimes musiał sobie swój stworzyć do ślubu, no wiecie, Pratchett… Ale… po pierwsze w gazetach takie byki, że klękajcie narody, a po drugie, to nie ma nic nowego poza tym, iż teraz z nordyckich dwóch bogopodobnych, lekko przeryswanych kolesi brodaczowych wyszli tacy, ekhm, dziwnie ciemni, co wyglądają na północ Afryki… ekhm… chciałam powiedzieć inaczej, wróć, powiedziałam inaczej, ale nie napiszę przecież… Czepi się mnie jescze ktoś, a ja i tak mam dość swoich spraw, no ale… poza tym w końcu Unii Kalmarskiej z tarczy herbowej symbol zszedł, o który podobno wciąż? kłócili się ze Szwecją… kłócili się od wieków tak w ogóle…

… od wieków…

Serio?

Nikt o tym nie pamięta, nobody cares!!! No ale, widać dziwne priorytety bogatych mają się nadal dobrze. Ogólnie mówiąc, coś tam jest fishy, nie tylko rotten w państwie Duńskim, ale jednak nikt nie wie o co do końca kaman!

Bogowie!

No więc… oto stary herb sprzed Królowej Margrethe II…

Tera ten, który był dotychczas…

Widoczne zmiany w części środkowej i dolnym prawym rogu… wiadomo, Islandia…

I teraz bajer, oto jak Wikipedia pokauje nasz herb obecny…

Jak widimy bez trzech koron i podział inny, ale… oto oficjalny z duńskich stron…

No weźcie mnie nie mówcie, iż panowie nie wyglądają inaczej… LOL Wszędzie kłamią!!! LOL A tak szczerze, to nie roumiem, kolory, z tego, co pamiętam są ekstremalnie ważne, każdy kraj ma podany numer każdego koloru dotyczącego flagi i herbu… Nie można używać o ton jaśniejszego czy ciemniejszego w przypadku spraw państwowych… więc, czyż nie jest to państwowa sprawa?

Ale…

… kolejna recz, w końcu prawnie ustanowiono zakaz wywieszania obcych flag. Okauje się, że tak, to było, ale nie do końca prawnie zapisane, więc już jest… wyjątki: Skansynawowie, Niemcy… no i czasem dozwolone z powodów… wiadomo, wciąż ta Ukraina. Ale już USA nie może se machać!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Miejserc… została wyłączona

Pan Tealight i Koktajlownia…

„… oj, bo podobno Pod Starymi Opojami brzmiało dwuznacznie.

Tak właściwie, to nie macie pojęcia jak trudno było wymyślić nazwę, która by się komuś nie kojarzyła. Te obecne czasy naprawdę przytłaczały Pana Tealighta, szczególnie w onych wymiarach komediowych. Bo wiecie, to, iż coś się komu z czymś kojarzyło, to jedno, ale to, że ktoś czuł się urażony mogło się skończyć w sądzie. Albo i gorzej. Od razu w łeb i oblanie miodem z mrówkami… albo mrówkami z miodem, czy szczurami, miniaturowymi, co to nie musiały wygryzać sobie drogi od zewnątrz, ale właziły w każdą dziurkę i pomstowały na zawartość środka.

Bardzo…

Ale knajpa była odnowiona, a nazywanie jej Koktajlownią naprawdę się nikomu nie podobało, ale jakoś się pryjęło, jednak, dla dobra Bogów Pijaru i Wszelkiej Internetowej Aktywności musieli mieć nazwę – NAZWĘ, która wiele mówiła, obiecywała, ale też jakoś tak, od razu dawała wchodzącemu pewnego rodzaju spełnienie. Zapewnienie… może to było lepsze słowo… więc „opoje”, jako takie ładne, gładkie, niezbyt inwayjne były, czy też zdawały się być, odpowiednimi by wisieć, znaczy być wyrytymi i wypalonymi na szyldzie.

Szyldzie w kstałcie żołędzia.

No takiego prawdziwego, z małym listkiem i uchylonym kapelutkiem.

No i „starzy”, wiadomo, Gen Zet nie był widziany mile, a już Alfy to w ogóle. No bez przesady, to nie mleczny bar!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Mój czadowy prezent…

No wiecie, jednak miłość, to miłość. LOL

A tak w ogóle, to dostałam dwa takie zestawy.

Discworld Emporium nie zawodzi!

Z cyklu przeczytane: „Zatoka surferów” – … okay. Powiem, e nie oczekiwałam wiele, zrestą, surfowanie nie dla mnie, więc… no i Australia… serio, ja nie przepadam? Te robale!!! Nie wiem, no i ta okładka… taka wesoła i słonecna, moja carność aż zwymiotowała… a jednak, połknęłam to właściwie w dwa wieczory i wciąż myślę i wciąż… mam pytania. Bo…

Z jednej strony wiemy co się wydarzyło, ale z drugiej, jakoś tak przeczytałabym prequel i sequel i jeszcze… No zwyczajnie, ta książka, która wygląda dość radośnie, pewno przez tę okładkę, może i nawet ciepło i przyjaźnie, a potem wkraczacie pomiędzy ludzi, którzy mają sekrety, co w kryminałach, wiadomo, ważne jest, jednak oni, cóż… ci uciekinierzy od codienności i norm wszelakich mogą skrywać więcej ni wykły kruyminalista, restą, na pewno któryś jest jednym… tylko kto?

A może…

Wszyscy?

I w co wdepnęła nasza straumatyowana bohaterka… chcąca ratować przyjaciółkę?

Jęyk i tłumaczenie super. Pisanie: naprawdę nieźle. Tematyka: pokręcona, chociaż wydaje się być tak prosta – przyjaźń nadkruszona, próba ratunku popełniającej błędy przyjaciółki, trochę zaginionych ludi na plakatach, to jednak nie tylko to, jakoś tak, no nie wiem, książka nadzwyczajnie mąci i w swych słowach i głowach czytaczy… To wam zapewniam. I choć już wiecie kto co, to nagle…

… cóż, nic nie jest już takie proste…

… gorzej…

Dobre!!!

No dobra, to było dziwne… znaczy ostatnie tygodnie dwa grudnia, tudzież roku zeszłego… bo przecież witamy w 2025… były aż nabyt ciepłe. I ciemne i dziwne. I dodatkowo coś śmierdziało. Chemicznie jakoś, niepokojąco… Nie wiem co to było, ale zaczęło mnie tak przerażać… a potem uderzyły wiatry i zaczęły targać wszystkim i wszystkimi. Serio, tydzień ponad dwudziestki, to nie dla mnie. Jeszcze 10 lat temu coś takiego było jednorocznym wypadkiem, ale od kilku lat, cóż, jest dość nagminne w ciągu jesieni późniejszej i zimy… i czasem wiosny początkowej…

Jednak nie dniami i nocami… nie ciągle.

Nie tak, że nie ma wytchnienia.

Dziwne te wiatry, jakieś takie, za bardzo, za mocno. Niby nic dziwnego, ale jednak… jednak kurna, no bez przesady!!! No!

I ten smród!

Ale… poza wiatrami i ciepłem ocywiście były święta, wszelakie pokrętności tego czasu pomiędzy i nowy rok… nowy, okay, ale wiecie, wciąż stary w problemach. Za to król rąbnął noworoczną, swą pierwszą, mowę o przyrodzie i zdrowiu psychicznym młodych i tak teraz se myślę, że oni młodzi, co zaraz staną się dorośli, to czy oni mniej ważni? Zawsze fascynowało mnie ono dorastanie na papierze.

Jednego dnia dzieckiem, drugiego dnia masz 18 i już.

Możesz wszystko i musisz wiele, zbyt wiele.

PS. Królowa miała na stoliku od przemówień rzeźbę Inuicką – misie, Król ma bornholmską gromadę ludzi… ekhm, a przynajmniej tak jest nazwana. To mówi wiele, tak jak i zmiana herbu, lekka, nawiązująca do Oldenburgów… czego wciąż nie rozumiem i wyboru estetycznego, rysunku i dlaczego, Glucksburgowie to jednak inna gałąka, ale blisko przecież, więc… Jednak, czy to najwaniejsze było, by mieć przy kratce dwóch kolesi w opasce na biodrach, liściach laurowych na głowie i maczugach?

Eeeee…

Priorytety?

No ale… 2025 przyniósł w końcu ochłodzenie!

Mamy odrobinę śniegu!!! YAY

I minusowe temperatury, choć gdy to pisanie ujrzy internetowe światło dzienne, nagle ma być 8? więc nie wiem, oszaleję z tymi temperaturowymi skokami! 3go jednak trochę spadło śniegu. I jest miło zimno i pizga… I do tego słońce. Ech, to jest widok jednak, błękit nieba, biel dookolności.

Piękno!

Wolność!!!

A raczej w moim języku ten no: luksus pogodowy. Bo dochodzę do wniosku, iż luksus, to woda w kranie, którą możesz z gwinta pić i swoje cztery ściany i jeszcze las, z którego cię nie wyganiają i morze, które względnie niebrudne jest… no i normalność pór roku. To też jest luksus. Nie jakieś torebki!

Czy marki!

… a co do innych luksusów, to swoich chcą Wyspy Owcze i Grenlandia… czyli wciąż chcą onej autonomii, ale jeszcze więcej, co naprawdę mnie trochę szokuje, bo bez Danii, to będą mieli problemy, ale i tak już je mają, więc, może jednak, może niech się do końca i na amen odczepią?

Może?

Może tego potrzebują, ale dzieci szkoda i tych kryminalności się tam dziejących, które przerażają… Idealizuje się za bardzo te wycinki skał, za bardzo. I dlaczego, tak w ogóle, dlaczego… albo, dlaczego w ogóle o tym myślę, jak wpływu na to nie mam… drobiny śniegu wzywają… treba korystać z luksusu.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Koktajlownia… została wyłączona

Pan Tealight i Siostry Frankensztanki…

„Ale jak one haftowały…

… na odległość, gęstość, obszerność, różnorodność, lepkość i wzornictwo, które imało się czasów i sztukmistrzów zaprzeszłych… Tych, który nie oddawali swoich sekretów za nic, którzy nie zdradzali tajemnic.

Za łatwo.

A czasem i nigdy.

One też takie były. Zamknięte nie tylko w onych swoich workach, z których wystawały ino palce, czubki stóp, czasem, no i te oczy… tak, oczy oblepione czarniawą glinką, którą dobiły okruszkami kryształków i ziołowych kulek, które, gdy tylko odpadały rozrzucały dookoła nie tylko zapach, ale i dziwne, właściwie nie do końca widzialne zarodniki. Ale Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wiedziała i widziała je. Czuła, gdy nie widziała… miała świadomość, ale też nie mogła tak po prostu powiedzieć nie. Las ich potrzebował. Oni ich potrzebowali…

… choć nikt by tego nie przyznał.

Nikt.

Jednak cena mogła być za wysoka…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

A co udało mi się wydusić z prezentów?

No też i książki…

W końcu, jak to bez książek?

Ciepło…

Tak naprawdę ciepło było ju w okolicach 5 stopni, ale prawie 10? Na przełomie grudnia i stycznia. Świat powariował. Gdzie one imy z presłości. One zimy ze śniegiem, który zaczynał się w okolicach listopada, gdy jesień była prawdziwa i złota, no i jescze te zaspy, one zakopanie, ten spokój, prawda odpoczynku. Świat zezwalający aurą na uspokojenie się, wyciszenie… ucieczkę od wszystkiego, zamknięcie się w sobie, czy też w onej rodzinności? Jak kto miał, wolał, musiał…

Pamiętam to.

Nawet ciemność wtedy była jakaś taka inna. Dłuższa i głębsza. ezwalała jakoś tak na zamknięcie oczu i po prostu… niemyślenie zbyt wielkie. Ziemi na odpocynek, robalom na względne wymarznięcie i tak dalej… tak było. Tak już nie jest, od dawna, zbyt dawna i to wszystko mnie niszczy. Bo potrzebuję zimna. Ja… ona dziwaczna jednostka zamknięta pod dachem, w żółtej chatce na górce kryształowej… chociaż, chyba wymienimy ją na trawiastą, serio… może i w przyszłym roku?

Patrząc na statki, które znowu ustawiły się po naszej stronie i chyba nieźle tam sobie imprezują, tudzież tylko odpoczywają, bo wiatry się wyciszyły na święta, więc nie mają innej wymówki… cóż… nie wiem, nie rozumiem tej pogody, onego pędu, który mnie nie opuszcza, siły sprawczo-naprawczej.

I tak dalej…

… dalej…

I ten zapach…

W powietru unosi się dziwna woń, chemicna prawie. Nienajoma, ale też i znajoma. Gdzieś na krańcach onego śmieciowego może i DNA jest wiadomość o tym czym to jest, skąd pochodzi i co zwiastuje, ale chyba boję się ją otworzyć. Bo ten zapach, czy też smrodek, jakoś tak odpycha. Sprawia, iż nie chcę wyjść, a potrzebuję…

Ja muszę…

Ale się nie da…

… zapach dusi, niepokoi, niesie ze sobą dziwne ostrzeżenia… coś w stylu dżumy zmieszanej z biologicznym rażeniem i wiekuistym zesmuceniem. I jeszcze jest w nim coś więcej. Coś mroczniejszego od mroczności, którą kocham i bez której nieegystuję. Coś więcej… bardziej, mocniej. Silniej…

Aż człek chce się schować, ale temperatura mu nie powala, bo ciepło oznacza pracę. Szczególnie w ogrodzie, szczególnie na zewnątrz, dookoła domu, sprzątanie, porządkowanie i wszelakie układanki… znajdowanie miejsca, odrzucanie go, zmienianie… wszelkie przemieszczanie.

Pomieszanie.

Dziwny to czas.

Nie powinien takim być…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Siostry Frankensztanki… została wyłączona

Pan Tealight i Choinka…

„Bo wiecie, on miał z nią pewien…

… znaczy miał do niej stosunek, znaczy… wielu wolało o tym nie myśleć, bo te igły… ała! Wolało jakoś tak nie używać wyobraźni i tak dalej, wolało, po prostu odsuwać od siebie i myśl i jakąś tam łechcącą ciekawość, no jakoś tak… wiecie, jak to nie myśli się o tym, co robią rodzice za nie do końca zamkniętymi drzwiami, jakoś tak, lepiej nie, po prostu, jeśli chce się utrzymać żołądkowe treści, lepiej jakoś tak jest.

Nie myśleć…

Ale jednak to łechotało.

Gdzieś pod skórą…

Ta cała historia. Jej ciało na Poddaszu… Już nie na samym Strychu, od kiedy zamieskał tam Zaskórnik. Nie dogadywali się, a i ona nie chciała jakoś tak być zbyt blisko nieba, więc wybrałą Poddasze. Niewielkie pomieszczenie: ocienione, osłonione, całkowicie pozbawione kurzu, jakby one szarawe kłaczki odczuwały niechęć, czy nawet strach na samą myśl o niej. Nie wchodził tam ni brud, nie zaglądały promienie słońca, a niewielkie światło, które pełgało po ścianach byo tak nieuchwytne, iż odnalezienie jego źródła było kompletnie niemoliwe. Kompletnie!

… żyła… wiedzieli, iż wciąż była żywa. Ale czy naprawdę żyła, zresztą, jakoś tak, no po prostu na roum chłopski… po tak długim odcinku czasu, jej obecność była zaskakująca. One pojawiające się czasem na niej czy pod nią igły, zwykła, codzienna brązowawa cielesność, naga i dziwnie odarta z błyskotek życia… nie, woleli nie myśleć co Pan Tealight z nią robił. O czym rozmawiali, i czy on sam, naprawdę i rzeczywiście ją sobie ubierał…

Czasem… gdy chciała?

Nie tylko w sezonie?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Slik i medale… oraz nieczytanie.

Czyli duńskość w pełni swej definicji znaczy, tak się wydaje. Znaczy, naprawdę znaczy… bo widzicie, nawet w okresie pandemii nie zewolono na pełne amknięcie dostępu Duńcykom do cukierków, że tak ujmę, na wagę… znaczy onych alejek sporych, pełnych wszelakich gumiżelków, lakridsów, żelkopodobnych specjałów cukrem osypanych i jeszcze innych tam, no sorry, nie jestem użytkownikiem.

Po prostu, trochę mnie to obrzydza, a po drugie, no zęby no…

… cenię sobie swoje! Własne! I w ogóle czuję do nich mocne przywiązanie, więc… no więc, nie pociągają mnie. Wiem, iż może być to problematyczne jeśli chodzi o mą własną Duńskość… ale z kawą i procentami też mam problem. No co? Papierosy też nie dla mnie. I pewno medale… A jeśli o nie chodzi, to afera jest. Taka wiecie, jeszcze jesienna, otóż partia obecnie władająca ma w zapiskach swych, że nie przyjmuje odznaczeń od koronowanych i ogólnie nimi pogardza, a teraz pani premierowa, co to znana jest z języka obraźliwego i tak dalej, no chce onego orderu i pewnie go dostanie, czy już dostała… kurna, kiedy to piszę jest afera, więc nie wiem…

Update later!

Jak nie zapomnę, iż azaliż wżdy dopadły mnie wieści o tym, że Duńczycy czytać nie ppotrafią, z pisaniem też wiecie, tak sobie, no i teraz już w ogóle nie wiem co mam myśleć. Powiecie, że to era dzieci ajpadowych, ale w reczywistości tutaj bachorki wciąż są wywalane na dwór i zmuszane do wiatrów, słoty i nasłonecznienia. Cały ten ruch odajpadowywania i ogólnie niescreenienia… mamy bardzo silny, no ale… Może to jednak dorosłym się cofa?

Przerażająca myśl…

Poza tym… ciepło.

Wkurwiająco ciepło, zimy nie ma, ogólnie mówiąc jest pogodowo strasznie.

I choć czasem ona słota i mroczność jest miodem na mą duszę, to jednak, no przecież do cholery jasnej, no ja chcę zimy!!! Zimy prawdziwej. Ze śniegiem i całą oną szronioną omastą!!! Chcę zimy!!! I Wyspa też chce. Bo wiecie, no robale się plemią koszmarnie!!! Kleszcze i tak dalej…

Ale…

Na razie zimy nie widać, dziwne, lepkie, ale i zimne powietrze męczy swoją dziwną nieświadomością kalendarza oraz możliwości. Morze się burzy, wiatry targają wszystkim i wszystkimi sprawiając, że nie wiecie, czy śnicie sny swoje, czy jednak sąsiada, albo kogoś z krain całkiem innych, dziwnych… nieznanych. Pojawiają się zapachy egzotyczne. Oczy łzawią, zatoki się zatykają, ciśnienie szaleje… No… życie na wyspie Wyspie. Tutaj tak bywa, ale jednak ima się czasem zdarzała…

Czasem częściej i mocniej, czasem…

Ciszej jest… jeśli ocywiście sąsiad nie odpala piły, coby sobie wiecie, drewienka dopiłować i kominek awalić, bo takie to tam ekologie, niby światła wyłączone, ale świeczki, ogień, nosz kurna, jeszcze narzędzia z kamienia i… auta na elektrykę. Chyba już od tak dawna nie pojmuję tego świata, iż nawet mnie to nie dziwi, gdy człowiek się tak no, wiecie, jakoś tak rozejrzy, pomyśli, poskłada piksele do kupy…

Jakoś tak…

Rok się kończy… znowu.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Choinka… została wyłączona

Pan Tealight i Małoświęty…

„Nie żeby miał z tym problem…

Naprawdę.

Ogólnie mówiąc, jak dotąd… on chyba nawet nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, wiecie, jakoś tak pomijał to w myślach, mowie, uczynkach i zaniedbaniach, które mu się zdarzały, no jak każdemu, wiadomo… Przecież był ino człowiekiem. Oną skórzaną woreczkowatością na kości, krew, zamyślenia, marzenia i smutki oraz płyny skomplikowane i nieskomlikowane, i wszelkie fluktuacje.

Po prostu.

Zwyczajnie.

Był sobą.

Miał swoje zajęcia i przemyślenia, ale jakoś tak, nie chciał do ludzi. Może i był trochę odludkiem, moe i w oczach wielu dziwakiem, wielu tych, co to nie potrafili zrozumieć potęgi inności i sobiebytności, ale… nie miał im tego za złe. Zwyczajnie go to jakoś tak, no, malo obchodziło. Mało obchodziło co inni myśleli, mało obchodziło, co inni o nim mówili, dopóki nie szli z widłami i pochodniami w stronę jego małej chatki w lesie, ogródka i wygódki z ulepszeniami, sauną i podziemnym garażem na worek podróżny… po prostu omijał ich łukiem szerokim.

… więc, gdy nagle mu powiedzieli, że jest małoświęty… poczuł się nie tyle zaskoczony, co w ogóle zaintrygowany tym, iż o nim pamiętali. Że akurat to ich najbardziej w nim jakoś tak, zaskoczyło…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu oglądane: filmy – … bo zwyczajnie… nie chcę by coś decydowało za mnie, co mogę oglądać i kiedy. Zwyczajnie… więc niektóre z nich staram się posiadać. Nawet jeśli na początku oskarżają mnie o piractwo… tia, na starych dyskach są takie kwestie. Cudo… ale, można pominąć…

… więc, gdy tylko mam możliwość, szukam tych niektórych, tych starych najczęściej, nie oszukujmy się… nowości są, mówiąc oględnie, zjebane.

A teraz usiądźcie dzieci, będie opowieść wigilijna o tym, jak to Empik wraz z Post Nordem zjebali mi święta. Czy raczej zjebały, to w końcu firmy… Pierwszy spieprzył moje konto, stare, stareńkie, premium i tak dalej, oczywiście na początku grudnia, bo przecież te promocje. Aż mi się chce wkleić tutaj screeny mojej romowy z robotem, czy czym to tam teraz, bo raczej człowiek to nie był… najbardziej mnie urzekło żadne: to nasza wina i zadośćuczynienia nie będzie…

A ja durna opłaciłam premium na przyszły rok!

EMPIK SSIE!

Bujam się między telefonami, a Insta czy FB…

… i nadal wychodzi na to, iż to moja wina, bo nie znam gabarytów paczki. Jak mam je nać, jeżeli to nie ja nadaję paczkę? Kiedyś normalnie maksymalnie 40 książek i tyle. Teraz nagle jakieś gabaryty. Probiem? Mają wciąż najniższą przesyłkę. A mnie nie stać, no i opłacone premium, do cholery jasnej!

A poczta… no cóż, uważają, iż otrzymuję za dużo poczty, więc każą mi płacić za prezenty, za rzeczy, które ludzie mi wysyłają – nieobjęte podatkiem. Wiecie, no święta, kartki, życenia, pierdoły… nic wielkiego, wszyscy zapoznaliśmy się z regulaminami poczt wszelakich, co i jak, do jakiej kwty można i tak dalej… ale, poczta zapomniała, że święta, to czas życzeń i dawania…

… więc wielce to polskie święta, bo wkurwa przekstałcającego się w giga stan lękowy już mam, czyli jak to prawdziwa polska kobieta… uciekłabym gdzieś. Ale jak uciekać, tak bez książek? Dobre, że chociaż pocztę udało mi się wysłać i nie chcę myśleć ile mnie to kostowało. I tak, najprawdopodobniej w pryszłym roku już tego nie będzie. Pisanie wymrze. Na zawał portfela!

A! Wysyłałam ze Szwecji, na duńską mnie nie stać.

… a w Szwecji… podwyżki.

Ja pierdziu! I to jakie! I masa ludzi i jeszcze Lund, piękny, te ozdoby, ale te tłumy… no dobre, moe wyjazd w piątek nie był najlepszym pomysłem, ale jednak Mikołajki i na szczęście nie bujało, chociaż miało strasznie, padało i pizgało, ale jakoś tak ucichło i chociaż mapy morskie pokazywały fale, to jednak… jakbyśmy nad nimi płynęli na jakowymś… Czasem serio myślę, że wsystko jest magią…

Niewytłumaczalnym!

No ale… Sama Szwecja jak zwykle… w każdym oknie gwiazdka, albo coś podobnego, ale po lepszym się przyjrzeniu uznaliśmy obydwoje, że jakoś wszystkiego jest mniej. Jakoś i Ystad i Malmo nie miały tego klimatu, ale za to Lund! Ja pierdziu, w przyszłym roku jadę tam na zakupy. Walę to. Nie kupuję niczego nigdie, ino tam. No szczerze. Nie wiem jak to działa, ale jednak mają to, czego chcę, potrzebuję i co mnie kręci.

I na dodatek mieli rzeczy jeszcze w grudniu!

Nie jak IKEA…

… ta w grudniu to wiosna już właściwie. Ale za to jakie prędkości osiągam na kasowaniu. Nos kurde, minęłam się z powołaniem… poczta wysłana. Oczywiście, że z Ystad, bo choć poczta ta sama i u nas i u nich, to u nas tak drogo, że za cenę jednej kartki tam wyślesz 3 i jeszcze ci one kartki dadzą za darmo!

Ale… jeśli chodzi o Wyspę, to pizga, mokro i burzą, ale wciąż nie wyburzyli. Oczywiście w Nexoe… Najpierw jakieś problemy, potem coś innego, sztorm kolejny nadchodzi, więc to też opóźni… może onego 14go będzie już po ptakach, ale na razie silos wciąż sobie stoi. I myślą jak wykorzystać pozostałości, co mnie szokuje, bo pełne są pleśni, więc… weźcie no, i tak mamy na Wyspie z nią problemy!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Małoświęty… została wyłączona

Pan Tealight i Demoliszon…

„Umówili się na piknik.

Taki prawdziwy z kocykiem, imbryczkiem na krótkich, gorących zawsze nóżkach, co to powodował sauny dla tych co pod ziemią i oparzenia traw wszelakie… z bułeczkami, ciasteczkami i dżemem oraz, dla balansu, korniszonami i kabanosami. A co, na pełnym wypasie być miało, w końcu… to nie codziennie się wydarzało, by się tak aż świat zmieniał… a tak.

Zmieniał się…

I to kompletnie…

Miało nagle w jednym miejscu Wyspy pojawić się coś, co dziwnie Człowiekowie nazywali ocean view… a czego Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie rozumiała. W końcu morze to morze, nosz do rąbanej onej, no kurnej nędzarki!

Kurna Nędzarka też była zaproszona, bo dlaczego nie… i gdyby nie pewien istotny fakt, to może i by coś zobaczyli, ale… wiecie, akurat tutaj, gdzie wody kamieniste dno mają, płytkie są i w czasie ciepłym parują od nagromadzonego życia pierdzącego… cóż, wonieje. Mocno! Znaczy cuchnie, śmierdzi i zniewala aromatem. Ale wciąż domy drogie, bo przecież ten widok miał być…

Obiecali!

Czas może ciepłu nie sprzyjał, ale Zimę odwołali w jakieś inne miejsca chyba, może w delegację, czy zaproponowali jej jakieś tam influencerskie bajery, a może to ona sama, jakoś tak pomyślała o mianach, no i olała sprawę, i rzuciła robotę… więc, nie chciało im się na oną zmianę czekać. A i zapach nie był sprzyjający, do tego hałasy, wiatr i tak dalej… nie, to nie było dla nich.

W ogóle.

No i to opóźnienie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Powiem jedno…

Wyspa się zmienia, a raczej ludzie dochodzą do wniosku, że znowu należy wyciąć to i tamto i to robią, co oczywiście wkurza mnie nieśmiertelnie i na zawsze. Robią tak co kilka lat, raz wycinają wszystko po prawej, potem po lewej, nie myśląc, nie planując, zwyczajnie, niczym one ludzke buldożery niszczą naturę, a potem wielce dziwieni gdy im się ziemia obsunie, czy coś… Natrętnie próbują mi wmówić, iż widok jest ważniejsy niż tlen i, że zasadzony młodniak to więcej niż wielkie, stare drewo i młódki, które ono skoli. Nosz precież… i może dlatego, moje wselakie choroby psychiczne mają się tak wybitnie dobre, kwitną i owocują jak…

Na pewno nie jak moje zarobki, te stoją wm miejscu, co kura, gdy ceny w sklepach szaleją, nawet w onej Szwecji, która dotąd zdawała się być mekką i zbawieniem… ale teraz już nie… tak, Duńczycy z południa kontynentu wciąż jeżdżą na akupy do Niemiec, a co… ale jeśli o nas chodzi, no nic z tego.

Ale… co poradzis?

Trza wodorosty zacząć zbierać, czy coś?

Kamienie?

Wiecie co mnie bawi? W TV podobno jakaś mała dramaturgia się rozgrywa, że niby one jarmarki świąteczne są niemieckie i nie powinny w ogóle istnieć w Danii? Oczywiście mówi to kobieta o tak :duńskich: rysach, że klękajcie ornitolodzy. LOL Żarcik, miało być antropolodzy, ale wiecie, jak się denerwuję, to staram się jakoś to kryć żartownie, ale chyba mi nie wychodzi. Już mocno nie wychodzi. Bo ludzie są tak głupi, iż to zwyczajnie nawet nie daje się wyśmiać. Nie można, nie da się, niente i nada! Co na to zwykli ludzie? Chcą jarmarków, bo czują się tam hygge, no ale…

Co do naszych jarmarków świątecnych, to coś jest diwnego w powietrzu i ogólnie w odmienności, butności… bo jeszce na żadnym nie byłam. A i właściwie mają być dopiero w połowie miesiąca, no poza tym w Nexoe, ale tam, to dziwnie iść, w końcu wszystko, co tam, mamy pre cały rok w sklepach, więc…

Co za fun w tym?

Żaden, i te tłumy i kaszlenie i moliwość morskiej bliskości… zbyt bliska i ciemna… hmmm, naprawdę, czasem mi się wydaje, że niektóry mają tak wiele, że stracili połączenie z tymi, który mają mało, lub w ogóle…

Jak wszędzie?

Pogoda szaleje, ciepło i dziwnie… ogólnie mówiąc niezimowo.

To też nie sprzyja świąteczności, no ale… robimy, co możemy, czyż nie?

Albo… odpuśćmy?

No nie wiem, jak tam kto chce, wolny wybór. Można robić nic, można troszeczkę, naprawdę, można… A przynajmniej tak jest u nas. Czy choinka jest? No tak, na razie metalowa tylko, ze światełkami, owockami głogu i srebrzystymi łańcuchami, jakoś tak ostatnio jestem ukierunkowana minimalistycznie w tym kierunku. I wiecie co, nie chcę mieć co roku tego samego. Czy to tylko ja? A może to przez to, iż mój dom jest choinkowo-drzewny-misiowy-reniferowy przez cały rok?

Nie wiem…

Może… może może…

Zwyczajnie, jako już dorosły człek, stwierdziłam, że robię rzeczy tak jak ja chcę, a nie jak chce świat, inni, czy też dziwne tam zwyczaje nowe jakichś Tiktokowych prowodyrek. No weźcie, ja i trendy… to trendy ściągają ze mnie. Wyobraźcie sobie, jak nagle stajecie się modni, na chwilę pewnie, ale podobno niektóre rzeczy i sprawy są teraz modne, a moje były od zawsze, więc…

No nie wiem jak się czuć, na szczęście tutaj, na skałach, grzebiąc w kamieniach, szukając narzęzi kamiennych, czy też zwyczajnie będąc między drzewami… po prostu nie ma to znaczenia. Tak idealnie i czysto…

Nie ma.

Bo drzewa mają gdzieś co masz na grzbiecie, wane, by podlać pieniek. LOL

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Demoliszon… została wyłączona

Pan Tealight i Krajobrazy z Nieba…

„Spadały… mrożone.

Mikrokrajobrazy…

Zaklęte w płatki wody zmieszanej ze światami, całymi, niewielkimi, a może tylko takimi się wydającymi… och, ino odbiciami, czy też ino ułamkami, czyimiś wspomnieniami… Niby miałeś je w ręce, ale zaraz znikały, tylko kilka z nich, w całości zagubiło się we wciąż zielonej trawie, pod stokrotkami, onymi dzielnymi z najdzielniejszych, a może zwyczajnie niechcącymi odejść…

… odpocząć… pozimować.

Mogłeś poczuć się bogiem lub podglądacem.

Mogłeś…

Jeśli tylko wiedziałeś, gdzie patrzeć, jeśli miałeś świadomość istnienia świata i światów. Po prostu. Mogłeś… ale, że niewielu wiedziało, a jeszcze mniej patrzyło Pan Tealight z Wiedźmą Wroną Pożartą zbierali te trwalsze, te, które nie chciały się wtopić w trawę, ziemię i żwirek po kotku… i zwyczajnie wklejali je do klasera… znaczy tak bardziej niby znaczki niż journaling, ale jednak, trochę lizali. By nie uciekły i się nie pogubiły, w końcu, ktoś mógł z nich wyjść… I czasem ktoś pukał w brązową, niepozorną okładkę zeszytu szkolnego z przesłości.

Od środka…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Nom nom nom…

Nowości i stare nowości, wznowienia, na które czekałam!

Dobra, skończmy najpierw opowieść wrześniową, bo wiele się działo, ale jednak, no jakoś tak… najpierw Wyspa… co miała trochę śniegu, który zaraz zniknął by na dzień następny wyrąbać z takiego żaru tropików, że aż mi zatoki tańcują. Naprawdę, te amplitudy temperaturowe skutecznie zniechęcają od jakichkolwiek radosności… niestety… taki świat, takie miejsce, wiecie, Wyspa

Ale w Szwecji drugi tydzień wakacji to było po prostu jakoweś szaleństwo… no bo… po onym tygodniu afrykańskim nagle nadeszło ochłodzenie i ciemności dziwne, i deszcze, wiatry, wiadomo klimatu szalejum, czyste szaleństwo i we łbie – nie ino kiełbie – ale i tak udało nam się jeszcze zobaczyć spraw parę, w szczególności najnowsze ryty w okolicach Kville. No po prostu niesamowite, powalające panele pełne opowieści, które tylko cekają, by je odczytać.

I jeszcze te lasy.

No dobra, byliśmy też w IKEA, miało być, że wstąpimy po drodze, ale jakoś tak, padało, a tam wiecie, ostry spacer pod dachem, więc dobra… IKEA w poniedziałek zwyczajny zdawała się być dobrym pomysłem, ale i tak na mięsne kulki ludzi wpadło wielu. To dokładnie był chyba 9ty. I powiem jedno, niby wrzesień, ale produktów określanych jako jesienne, no właściwie brak… podobnie było, gdy pod koniec października szukaliśmy onych świątecznych… nosz kurna, co z tymi sklepami, już wystarczy że robiłam magisterkę z kasowania produktów, bo przecież teraz wszystko musisz sam.

Kurna!

Na kiego mi one studia były. LOL

Ale… poza onym dziwnym pogodowym saleństwem, sklepowymi pjustkami, zaobserwowanymi podwyżkami i innymi, dołującymi momentami, następnego nia było Gerum i jeden ze starszych paneli rytów, no po prostu bajka!!! Dzikość i wszelakie krowie szaleństwo, ale też… no tak, krowie, bo widzicie, tam masa pastwisk i ogólnie okolica taka bardziej, że zamordować kogoś możesz, teksańska piła chodzi, niekoniecznie mechaniczna… ogólnie mówiąc, niezłe odludzie…

Ogólnie powiem, iż spędzenie dwóch tygodni w nieswoim domu jakoś powinno było mnie odstresować, ale mi nie wyszło. Kompletnie. Każdego dnia, który to miał być dla odpoczynku i wyspania… a tak, kompletnie spanie mi nie wychodzi, a jednak człowiek jakoś egzystuje. I chce widzieć więcej i więcej i jeszcze więcej… jakby nie mógł się nasycić. Jakby… po prostu chciał tam zostać, a przecież nie może…

Nie może?

A może… nie wiem, z jednej strony by się chciało, a z drugiej jednak nie.

Podróż powrotna nam się szczęśliwie udała, szczęśliwie, że nie musieliśmy już do IKEAi, bo byłoby kiepsko. Autostrada zdaje się przypominać jakieś pole bitew wszelakich. Tu pomiędy osobowymi, tam nowu walki mieszane, a tu ino pas dla trucków. Serio? Ludzie, ja piernicze! Ale, onego 14go września nie pobije nic, bo nie dość, że na trawie szron był, to jeszcze musiałam szybkę skrobać i to było super. Ale jazda na początku, nim zjechaliśmy bardziej na południe, bardzo zimna.

Cudownie zimna!!! LOL

Nie ma to jak amplitudy temperaturowe, co nie?

Zdają się być tematem przewodnim tego roku, jak nic! Ale żeby skrobać w lato, i to jeszcze nad morzem, przecież zwykle tutaj cieplej… ale nie, masz, chciałaś zimniej i voila, dostałam! No i tyle… czy było fajno? Cóż, nie wiem, jakoś ostatnio nie umiem tego określić, ale wiem jedno, kocham tamto miejsce – miejsca i potrebuję ich dawki co roku, więc… więc nie wiem jak to wsystko połączyć?

Jak?!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Krajobrazy z Nieba… została wyłączona