Pan Tealight i Pierwszy jesienny liść…

„Ale było mu głupio, że to właśnie on.

Wszyscy spoglądali na to inaczej, że to wielkie wyróżnienie, radosność nazwyczajna, iż został wybrany i namaszcony, ale jednak… on tak nie czuł, wcale a wcale i zwlekał z onym opadnięciem ile mógł, jednak w końcu, no musiał. Musiał podać się i słońcu i wiatgrom i grawitacji… mógłby, ale coś go trzymało pry gałęzi. Trzymało mocno i nie puszczało. I nie była to ona wrona, na pewno nie…

Chociaż…

Jak nagle znalazł się w powietru poczuł się oszukany, ale jak zaczął się unosić i wyżej i wyżej i nad morem krążyć zacął, to aryzykował myślenie, że w lesie na pewno nie są zadowoleni z takiego obrotu sprawy… znaczy opadu, pierwszego, jesiennego liścia tańcowania… właściwie, to go nie było. W końcu bycie przyklejonym o wroniego pazura, wolał nie myśleć czymś, ale zapach raczej o razu zdradzał oną tajemnicę. Niewielki kawałecek, lekko zaschniętego, ale w środku gumowatego i wystarczyło… moc gówienka. Cudowność przemiany.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Antykwariat pod Salamandrą” – … oj czekałam. Zakochana w poprzednich trylogiach autora, przynaję, iż czekałam z niecierpliwością aż się uczepię onych stronic i poznam nowego bohatera…

Problem w tym, e bohater nie bohateruje.

Czy jak to teraz się mawia… i może to moja wina, bo nakarmiona opowieściami o Alchemiku ocekiwałam onego obarzonego charyzmą osobnika z wszelakimi mocami umysłowymi i magicznymi, oraz świata, który jakoś mnie oczaruje, a tutaj tak nie jest. Główny bohater jest nim kompletnie z przypadku i zdaje się na początku w ogóle nim nie pragnąć być, by potem nagle posiąść wszelakie rozumy i stać się dowódcą świata, w którym istnieje i magia i pustka… gdy tylko pojawia się problem, od razu jest rozwiązanie, amiast dać naszej postaci jakoś do niego dorosnąć, daje się wszystko zmieniać… i mocno inspirować poprzednimi powieściami… I niby nie można się czepiać stylu tworzenia bohaterów, kay ma swój, ale… jakoś chciałam, by był on kobietą, a nie kalką poprzedniego. Bo kobiety temu autorowi wychodzą takie intrygujące, a i facet prowadzący narrację z punktu płci odmiennej jest intrygujący często…

… ale…

… jest co jest.

Piękna oprawa graficzna, środek jednak… to już było. Tego za mało. Tamto mnie nudzi… może zwyczajnie to powieść nie dla mnie, więc po ciąg dalszy już nie sięgnę, ale może dla was? Może znajdziecie w onej przygodówce magicznej swój świat? Magię ksiąg, ludzi, portale do innych wymiarów i stwory. Bo przecież jeżeli chodzi o antykwariaty, to kryć się w nich może wszystko… Musi!

Pierwszy poniediałek września w Szwecji, a przynajmniej w części, w której i byliśmy i, do której, się udawaliśmy, wstał dość deszczowy, ale co tam, w końcu człowiek znowu do łosi jechał. Chyba trzeci raz… no nie wiem… ale przypomniało mi się, że w Ed, dwa lata temu mieli tego intrygująco umaszczonego łosia, no i byłam ciekawa jak mu się tam powodzi… kiepski tekst, jak piszę to końcem września, no ale… taka prawda. Białawy, ale nie albinos, Brzoza mu na imię, bratu Miś, czy też Niedźwiedź… chciałam zobaczyć, czy no… wiecie, dorośli, jakoś tak…

Ale… najpierw sprawdza człek, czy w ogóle otwarte, się okazuje, iż tak, ale trza się zapisać. No myślę sobie super, coś znowu pomieniali, ale człek się zapisał on line, nic wielkiego… potem ten deszcz, na szczęście chłodno, będę wspominać ten chłód dnia następnego… więc jediemy. Bilet kupiony, myślę sobie, że pewno nikogo nie będzie, a tutaj się okazuje, że na wrześniowe wakacje, to Niemcy w szczególności bardzo chętni byli w tym, roku. Naprawdę bardzo. Wszędzie te rąbane vany, przerażają mnie…

Ino cukierków oczekiwać…

Ale… łosie… Ed, to specyficzne miejsce, właściwie dzicz, taka mega, z długim jeiorem i właśnie onym ranczem, ranczą? No wiecie, Ranch. Z hamerykańska… fajne jest to, iż łosie wybierajaą czy chcą przyjść czy nie i nikt ich tam nie zmusza. A chcą, bo machacie im smacznymi gałązkami, więc wiadomo. Pawłow w natarciu…

Ale…

Po pierwsze ludzi masa.

A po drugie, nasz białawy przyjaciel jest wielki, dorosły i stał się królem stada!

Z onego malutkiego czegoś, co ino z bratem, zapanował nad wszystkim. I jeszcze ruja? Ale jak to, tosz ja myślałam, że na wiosnę… nosz kurde, więc jak łoś zrobi tak, to uiekacie… w końcu te niby płotki brzózkowe to ino la pozorów.

LOL?

Ale Brzoza, tu Brzoza… ekhm, Brzoza jak nic.

Nosz wielki jest, a to poroże.

I pomyśleć, że wa lata temu, ech te dzieci tak szybko rosną… szczególnie te na onych szczuplutkich nóżkach… no i tak, pada, moknie się, do tego matka przyszła z młodymi i w jakiś dziwny sposób – zwykle młode nie są pokazywane, bo mamy je chowają, ale ta widać atencji lub żarcia ino głodna, więc przyprowadziła one malutkie pieseczki… nosz słodycz maks! W końcu łoś mojego wzrostu LOL

Nadal moknę.

Deszcz albo kropi albo pada, albo nawet leje, ale nic to, twardo stoję. Wykupiłam swoje miejsce w onym ucieszniku dla łosi – serio, uważam, że one mają z nas ubaw. Wysokie i piękne, a te ludzie takie no tam, dziwne, przyziemne i się trzęsące… a to tylko deszcz, ale oni mają… my mamy gałązki spokoju, więc… warto moknąć. Warto, bo nagle pyszczydeł łosia dotyka waszego nosa i jakoś tak robi się wam cieplej…

Jakoś tak.

Pewno, że chciał te tam świeżutkie, słodkie listki, ale jednak…

Warto przeczekać tych, co pierwszy raz, serio, łosi w tym roku było tyle, że chyba nigy nie widziałam aż takiej ilości. Ot, urodzaj. Ot, może i pora rujowa już, czy coś innego… ot, życie… a te maluchy… Łosie trochę mają sierść jak konie, a potem całkowicie nie. Inaczej dotyka się je latem, inaczej kiedy indziej. Liniejące poroże sprawia czasem makabryczne wrażenie, ale to… natura…

Wracanie do domu w deszczu w onym łosowym animuszu było specyficzne.

Łosie są super!!!

W deszczu i bez deszczu!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pierwszy jesienny liść… została wyłączona

Pan Tealight i Zadupie…

„Nawet to, na Wyspie, przez wielu opisywanej jako ono wielkie zadupie, istniało sobie ono mityczne, w pełni definicji swej Zadupie, gdzie wiadomości, nawet w tych czasach docierały wolniej niż co do niektórych myśl jakowaś nowa, a nowinki i takie tam, wiecie, sezony czy ery, długie gacie czy krótkie, jakieś wąskie czy szerokie… kolory, jesieniary… to zdążały się wymienić kilka razy, koło zatoczyć i pojawić się na nowo, więc wiecie, w pewnym sensie zawsze byli tutaj modni, więc…

Kto tu był gorszy?

Zresztą z jakiej racji Zadupie samo w sobie było lepsze lub gorsze w zestawieniu z tak zwanym Wielkim Światem? Cóż to Świat miał do zaoferowania poza pędem i przyśpieszeniem, zmęczonymi ludźmi z chorobami, których Zadupie nigdy nie widziało… nawet nie umiało ich sobie wyobrazić, no i nawet nie chciało, tak po prawdzie mówiąc… jakoś tak. Było czym było. Miejscem, gdzie nie trzeba było gnać, chyba, że ktoś gonił, gdzie nie trzeba było udawać, chyba, że ktoś naprawdę chciał… Gdzie można było żyć, tak po prostu, powoli trochę mocniej, bez parcia na szybkę, czy raczej w dzisiejsych czasach na plastik jakowyś…

Tutaj można było po prostu istnieć i tyle…

… budzić się i zasypiać, przemijać we względnej spokojności i bez onego całego, ciągłego martwienia się o cały wielki świat, który miał ich i tak gdzieś, w końcu mieszkali, gdzie mieszkali… i już…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Księgi krwi” – … ooo… No ostatnio namnożyło się onych opowieści o książkach wszelako będących właściwie ludźmi, książkach ludzi niszczących, budujących, książkach, bibliotekach, księgarniach, książkach, które są drzwiami… no kurde no, cudowne rozmnożenie!

Oto jedna z nich i o dziwo! Intrygująca, chocia bazująca na pewnym, dość utartym schemacie rozin, które postanawiają ze sobą nie rozmawiać, więc wiecie, kochają się, ale też i nienawidzą, bo niby na dobre im to ma wyjść… czyste wariactwo, ale jednak… książki. Bo wsystko to azali ich wina. To jedna z nich na początku tej powieści od razu zabija nam jednego z bohaterów.

No pijawka jedna… ooops, spojler?

Dobra, nie do końca jednego z bohaterów, ale ojca jednej z głównych bohaterek/obywu, bo właściwie siostry, które poznajemy, są nimi właściwie równoznacznie… znaczy i siostrami i głównymi bohaterkami… problem w tym, iż jedna siedzi w onym wielkim domu – fortecy, a druga zmuszona jest dla ciągłej ucieczki i to właściwie… nawet ona nie wie przed kim, czym, czy też właściwie dlaczego? Wiadomo jedno… książki mają moc, a magia istnieje… czyli, właściwie wiadomo wie rzeczy i tyle. Ale… ale jest też on. Mężczyzna, właściwie chłopiec… który pisze książki. Krwią… i wiadomo też, że istnieją tajemnice, które, gdyby wybrzmiały, cóż, mogłyby otworzyć wiele oczu, ale…

… nawet o nich nie szepczą, więc…

Oto kolejna opowieść o tym jak to łatwo ograniczyć wielu dostęp do władzy wmawiając im, iż tak dla nich lepiej. Mówiąc wiele, nie mówić nic, iż pieniądz może wszystko, a moc… cóż, istnieje, ale dla wybranych. Czy można to zmienić?

I czy warto?

Czy w ogóle trzeba?

Czyż nie lepsza wygoa życia w onej mydlanej niewiedzy?

Oto przygoda, ale i prawda. Oto prawdy trudne, ale też zwykła, dobra rozrywka, odrobina sensacji oraz… miłość, rodzina… i takie tam, wiecie… wciągająca, ciekawa, intrygująca. Z jednej strony czerpiąca z prawd nam znanych, Oj, wciąż łkam po Bibliotece Aleksandryjskiej… ale też… przynosząca coś nowego. Wzmacniająca treści niosące w sobie wieść o tym, że by coś zadziałało, wymagana jest ofiara…

Zawsze.

I pierwsy zień wakacji…

Nie mam pojęcia laczego nazywam to wakacjami, ale niech tam będzie. Leżenia na plaży nie ma w planach i drinków z palemką, ni spania do niewiadomokiedy i tak dalej… i tak naprawdę zresztą nie mam pojęcia co ludzie robią na tych tam wakacjach. Dla mnie to po prostu część pracy w miejscu innym niż zamieszkanie, więc… wakacje? LOL Nie do końca, ale jednak, coś w tym jest. Najpierw oczywiście muzeum w Vitlycke, trzeba sprawdzić co w trawie, czy raczej skałach, piszczy, ale tam jakieś złe wieści… znaczy, no ile można chodzić do tego samego muzeum? Niby nie ma potrzeby, ale lubiłam… teraz już mnie nie stać. Okazuje się, iż Szwecja wprowadziła z początkiem 2024 opłaty w muzeach. Dotąd było to coś dziwnego, sporadycznego i tak dalej.

Nie istniało oficjalnie… oczywiście w onych miejscach naukowych…

Chwalili się swoją otwartością i onym ubogacaniem ludzi, a teraz nagle prawie stówka koron za wjazd? Serio? Nie no, nie będzie mnie stać na książki naukowe… i tyle z oglądania muzeów. Przewiduję brak ludzi w tych placówkach i ich upadek. Sorry, ale wyobraźcie sobie rodzinę… okay, oczywiście, że babcia i wnuczek wejdą za darmo, ale… chyba bez dorosłych, nie będzie ich stać. Nie będzie spotkań młodych w muzeach… czy randek. Bo jakoś tak… Jako wykształcony muzealnik powiem ino, że to zawsze oznaczało upadek takich placówek. A samo muzeum tutaj jest na tyle niewielkie, iż… no cóż, raz można, nawet miejscami interaktywne, ale… i dodatkowo płacić trzeba osobno za imprezkę i za muzeum, no nie…

Szkoda… na szczęście to miejsce ma też masę rzeczy w lesie, a lasu nie zamkną… chociaż, może im lepiej nie podpowiaać?

Ups?

A las to zawsze las, nie tylko ryty naskalne.

Nie ino nauka, nie ino przeszłość, sztuka, jakkolwiek by tam ktoś to opisać… ale drzewa osłaniające przed słońcem, cisza, jak akurat nikogo nie spotka człowiek blisko, a sporadycznie ktoś obłazi całe Vitlycke, więc… leśna, cudowna samotność. Piękna i zielonkawa, brzozy szumią, iglaki szepczą, trawa szemrzy… strumyczek dołem, skała górą… niebo niebieskie, ciepło…

Po macaniu pniów trzeba coś zmienić styl i jedziemy na Tjurpannan.

No co? Tam i skały i morze… cudowne miejsce, na szczęście udało nam się trafić na pustkę totalną i cudowną słoność powietrza i wody ino dla nas… oną niebieskość górą i ołem, ale skały chłodnawe, nocą wciąż jeszcze zimno tu bywało, ale zaraz to się skończy. Tutaj one skały są takie cudowne. Można leżeć i leżeć i po prostu… nie wstawać. Po prostu być i tyle. Na skałach zaokrąglonych, wyprofilowanych miękko, tak przepięknych, że odkochać się człowiek nie chce.

Co ważniejsze, to po prostu… miejscówka za darmo!

Natura!

Czarny motyl… widziałam go tuż obok statku na skale… czarny z jasną falbanką na onych ciemnych skrzydłach… dziwny… tutaj znowu jasne latają, po prawej skała, po lewej coś na kształt wyspy lub ino skała z morza wystająca… jaka jest definicja? Jak je rozróżnić? Jakie są definicje?

Jakie… ciepło…

… dziwnie sił nie mam…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zadupie… została wyłączona

Pan Tealight i Zczymdoludź…

Zczymdoludź był stałym, ale rzadko wspominanym przyjacielem Wyspy.

Jakoś tak jednocześnie byli razem, ale też i nie byli, znali się, oczywiście, ale nie do całego końca, zaskoczenie było dla nich codziennością, ale im to nie przeszkadzało… po prostu istnieli w onej równoległej linii czasowej i czasem się sczepiali… chyba jakoś tak trzeba to wyjaśnić, a Pan Tealight wciąż jeszcze badał ów dziwny związek, więc wolał się nie wypowiadać…

Ostatecznie.

Znaczy miał wiele do powiedzenia w tym temacie, spisał co najmniej piętnaście notesów, i to tych grubych, w skórę, wszelkich notacji, adnotacji, wpisów i opisów, zapisków tego, co widziane i tego, co niewidzialne, ale w pełni słyszalne, wyczuwalne, czy też i po prostu duchowo istniejące… w końcu był Pradawnym i Przedwiecznym… możliwe, iż była to jego sprawka, ale nie pamiętał. Tak wiele ostatnimi czasy łatwiej było zapomnieć. Tak barzo wiele… bardzo wiele…

Gdy tutaj osiadł, cóż, nie miał na myśli na zawsze, ale teraz jakoś przeczuwał iż tak to się skończy. Na zawsze, a przynajmniej do jakiegoś końca… końca może i intrygującego, ale jednak… cóż… nie interesowało go już co się dzieje gdzieś dookoła, gdzieś poza granicami, nawet już nie przestępował Welonu, tak często…

Jak kiedyś.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dom świateł” – … okay. Czekałam… Cekałam na kolejną opowieść tego autora, właściwie… właściwie, to niezależnie od tego kto akurat bęie bohaterem, chociaż, hipnotyzer dzieci, jest w nim coś innego niż w postaciach, które spotykałam przez swoje życie w książkach. Coś niemożliwego z jednej strony, a z drugiej… taki jakiś gigantyczny potencjał. Ono definicyjnie książkowe COŚ.

COŚ…

Czego nie a się do końca…

… no po prostu brak granic. On ich nie ma. A jednocześnie, choć zdaje się być supermanem, to bardzo łatwo go uszkodzić. I na dodatek, jeśli chodzi o kobiety, to straszna  niego dupa… no co? Definicyjna. Z jednej strony wsio okay,  drugiej przez cały czas mam pred oczami bardo starszego pana, a nie kogoś wciąż na takim wydaniu… ekhm, nie żeby starszy pan nie mógł…

Mniejsza… nasz bohater jest potarmoszony przez przeszłe wydarenia i właściwie nie wie co ma zrobić. przeczuwa coś, coś zapisane w sobie, ale z drugiej strony nie wie, czy w ogóle jeszcze próbować. Jak odzyskać odebraną wolność i reputację? Jak nowu leczyć, pomagać? Czy w ogóle jeszcze potrafi…

No cóż, jak nadarza się okazja, to ją bierze. Zajmuje się dziewczynką zamkniętą w domu i… tą, która się nią zajmuje. Ale tutaj więcej pytań niż odpowiedzi… sprawa się mota, a na dodatek dziwnie zazębia z jego życiem…

ZNOWU!!!

No właśnie…

Ono ZNOWU… to jakaś definicja tego autora dla onego bohatera. Ciągle powtarza te same kroki, ciągle idzie tymi samymi drogami i… od razu na początku sprzedaje zakończenie, którego tak naprawdę nie ma. Książka jest dość bałaganiarska. Miejscami jest aż nazbyt bliska końca, by potem zapomnieć o tym, o czym w niej napisano. Nie zależy nam na bohaterce – pacjentce, nie zależy nam na nim… właściwie intrygująca jest ino opowieść. Opowieść o jego ojcu, który oczywiście znowu się spojawi…

… no bo przecież jak inaczej?

Nie oznacza to, że nie warto. Nie, ale nie oczekujcie jakichś objawień. No, może poza jednym, czy dwoma… książkę się połyka, przemyśla ponownie moce hipnotyzerów i znowu to cię przeraża… a potem, jakoś tak spływa wsio po tobie i już. Zastanawiam się, czy przeczytanie wszystkich tomów razem dałoby lepszy obraz?

Może spróbuję?!

Podróżowanie po wyspowemu… zaczynamy z końcem sierpnia, bo wiadomo, ceny niższe, a w kieszeniach raczej niezbyt pochlebnie. Znaczy niezbyt pochlebnie się można wyrażać o tym co w nich jest, więcej tam liści niż tych tam… monet. A tak w ogóle, używacie pieniędzy? Bo ja dawno nie widziałam papierków, monetek i to ino dlatego, że mam przy łóżku pamiątkowe coś… chyba szwedzkie? Kurcze… Jak ciepłego chleba  masłem, rany, to od lat nie żarłam, z powodów różnych, no ale… jednym w zwidach głodowych torty, mi chleb z masłem się zwiduje… każdy ma swoje.

LOL

Ale… by wybrać się z Wyspy gdzieś można wsiąść w autobus… i ten autbus abierze was na prom i potem znowu autobus i tak dalej. Albo w samochód, gdzie procedura podobna, ale możecie mieć burdel na tylnym siedzeniu i zabrać więcej pierdół, co bardzo sobie cenię, naprawdę. Możecie też piechotą, jak chodzicie po wodzie, ale i tak w końcu lądujecie w onym promie i tyle… albo samolotem. Też można… albo jak jesteście golemem, możecie iść po dnie, czego nie polecam, II WŚ się kłania…

Prom oczywiście wypływa o porach różnych, no ale jak chcecie potem z promu gdzieś dalej bierzecie ten najwcześniejszy, gdy każdy ziewa, żłopie tony kawy i takie tam… każdy człowiekiem i tyle. Możecie też rower wziąć, czy coś… nie wiem… ale rowerem przez most nie przejedziecie, więc raczej ino w Szwecję… mają tam pociągi i autobusy i inne dziwactwa, których u nas nie ma… wiecie, kontynent.

LOL

Ale… lądujecie na promie, układacie się i jeśli macie szczęście to prześpicie ono kołysanie… tym razem nie kołysało, ale zimno było pieruńsko. Jeszcze wtedy człek nie wiedział, iż ono zimno to zapowiedź wrzątku, ale, wsio przed nami… dopływamy do Ystad, a stamtąd jak się komu podoba. No chyba, czekajcie, bo może niektórzy aniołami, ale wtedy jak wy mebelki z IKEAi bierzecie? Mniejsza… w Ystad było dość chłono, cieplej zaczęło się robić później, po Malmo i dalej…

W Goteborgu było letnie. I zwiedziliśmy SF Bok ichniejszy… bo są trzy: w Malmo i w Sztokholmie też, w tym ostatnim nie byliśmy. Powiem, że to raj dla tych kochających literaturę i SF czy fantasy… no po prostu raj!!! Ino te miejskie tłumy!!! Koszmar! Koszmarny!!!

Aaaa…

… bo nie powiedziałam… my jak zwykle, do Fjallbacki. No co? Jak coś komuś pasuje, to raczej nie zmienia, a my mamy domek, który fajny jest i dał się wynająć i jeszcze tam są gęsi i skały i tak dalej… Ale… wcześniej jeszcze Lund był! No przecież. Lexis paper musiał być. Rany, jaki tłok, ale raj dla papierowych, piszących ołówkiem, długopisem, piórem… tych rysujących, kolorujących, no wiecie, papierowych ludzi… takich, jak ja, co najpierw sięgają po długopis, nie telefon.

Dziwaków?

Jakoś ta droga nam całkiem szybko przeszła, przerwy na nawadnianie i siku… ale… od jakiegoś czasu łapie nas zmęcenie. Dziwne zmęczenie, więc jak tylko zobaczyliśmy ukryty skręt i w końcu człowiek mógł przestać bać się onych ciężarówek i ten znak na Fjall… jakoś tak lepiej się na uszy robi.

Jakoś tak…

Powiem jedno, na drodze to wariatów masa. Oczywiście, że tak pewno jest wszędzie i tak dalej, ale jakoś ostatnimi czasy naprawdę… spodziewać można się wszystkiego. I nowością, przynajmniej dla mnie, jest to, iż kierowcy z Polski nie mówią po polsku… nie byłam w Polsce dawno, niektórzy uświadomili mnie co się dzieje, ale to wciąż mnie bardzo mocno szokuje.

Strach… nie odchodzi nawet jak spełniają się pragnienia…

Niestety.

Docieramy na miejsce z zachodem słońce ozłacającym kościół… zawse mi jakoś tak lepiej, jak jestem tutaj. Znajomy skręt, ściany… znajome wszystko… większe, mniejsze, gęsi, niespanie… a jednak… chcę tu być.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zczymdoludź… została wyłączona

Pan Tealight i Sprawa dla Wiedźmy…

„Tylko ona mogła… tylko ona.

Zresztą, ci mityczni, pradawni i starzy wszelko reporterzy czy dziennikarze, kto to teraz im wierzył? No kto? Ino byli obecni blogerzy i inne tam influenserskie badziewia, a Prawda dawno została wykopana za drzwi i obecnie mieszkała kątem na poddaszu w Domku Wiedźmy. On nie miał nic przeciwko, a i czynsz nie był wysoki. W końcu co jak co, ale miejsce raczej bez wygód, czy czegoś tam… No i podasze. Tam to już w ogóle był inny świat. Kompletnie inny. Odmienny we wszelakich stronach i stanach, napastliwy lub kompletnie ignorujący kogokolwiek, czasem pomocny, a czasem morderczy, w końcu… skrajności to frajda…

Dla niego.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wiedziała, że na poddaszu wiele się dzieje, była tam, raz cieleśnie, kilka razy we śnie i raz zaglądała z dołu, i chyba wystarczyło jej. Wiedziała, iż dach trzeba na pewno nowy położyć, zrobić sufit, czyli Poddaszu połogę, wiecie z perspektywy jego, to dla niego i jeszcze coś, co miałoby kiedyś być wyłącznie jej miejscem, ale… na to potrzeba było onej dorosłości, cudu, lub zwykłej wygranej, czy też spadku, no tak, spadek byłby fajny…

I to bez opodatkowania.

By coś zdziałać… a była w nastroju.

Jednak na razie zajmowała się zbyt głośnym tupaniem Kroków, czyli, krzyczeniem na nich z dołu… Nissenami, które zbytnio imprezowały i coś pędziły przy bojlerze, Prawdą, Rozedmą Przetrwania, o której nikt nie mówił i Skrzatami, co postanowili na nielegalu pełnym sobie pobyć tutaj i zmieniały się w coś na kształt Płanetników z Poddasza. Wielce to było intrygujące… no i onymi bytami, nibyduchami i jeszcze Tchnieniami… dziwne były…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Mary Poppins” – … ogólnie mówiąc, bo tłumacznie. Teraz człowiek już nie moe być pewien czy ulepszą to, co tak kieyś ukochał, czy po prostu odmienią tak, by nagle teraz znienawidził, zresztą, jeśli pokochał takie, jakim było, to na kiego one ulepszenia!?

Dlatego cieszę się, iż udało mi się chociaż one cztery starocie zebrać i tak, wiem, że nowe tłumaczenie Rusinka może być lepsze i tak dalej, i tak dalej, nie będę wspominać o wariactwach z tłumaczeniem Alicji… bo aż mi się nóż w bebechach roztwiera… nosz kurna no! Co za durne pokolenia chcecie stworzyć? I tak, Rusinek tłumaczem świetnym jest, ale… agendy współczense to nie dla mnie…

Mniejsza… mam. Tylko tyle, ale mam. Onego pradawnego tłumaczenia, dziecinnego, radosnego czytania, chociaż, czy ja to czytałam jako dziecko? Chyba nie? Nie do końca, nie no… w ogóle? Serio? No to teraz se poczytam!

A co…

A recenzja? A to potrzebna komuś?

Modliszka.

A tak, wielkie halo i całkowite Alleluja i to nie tylko dla tych od robali, czy coś. Nie. Okazuje się, iż u nas nie ma modliszek. A tak właściwie, to podobno są ogólnie mówiąc w odwrocie, no ale… to w końcu modliszki, może im miłości zabrakło?

Nie wiem, ale trochę to smutne, bo modliszka, to intrygujące stworzenie i nie, nie tylko  powdou konsumpcji specyficznej. W ogóle i ogólnie śliczna jest. Zieloniutka… przynajmniej ta, którą znaleźli u nas… tak, dziwnie niewinna, rozmowna jakaś, szumiąca, jakby wiedziała coś, coś więcej i chciała nam powiedzieć jak one delfiny niegdyś z Przewodnika Galaktycznego… ale, chyba nie dali jej dojść do słowa.

Właściwie, to nie wiem co z nią zrobili?

I teraz mi smutno, a tutaj jebana fala afrykańskiego gorąca.

Straszne, obrzydliwe wrzące powietrze, które wysusza człowieka na wiórek i to wcale a wcale nie wpływa na tkankę tłuszczową, a to już jest nie fair! Lipiec był chłodny, sierpień cieplejszy, a czasem i wrzący, ale początek września po prostu przetrącił wielu z nas. I niektórzy z tego wyszli z dziwnymi ranami. Wewnętrznymi i zewnętrznymi. Po prostu, jakoś tak… zaskakujące coś. W prognozie pogody było, że chłodno ma być i w ogóle, a tutaj jawne afrykańskie natarcie, tudzież, w niektórych miejscach tak duszące wilgotnością, że aż człowiek się zatrzymywał i prestawał myśleć…

To ju oznacza aż nazbyt wiele.

Wiele źle…

Gorąc…

Spalone liście spadają z nieba, lekki, ziwny wiatr telepie liśćmi bróz wyając srebryste dźwięki… woda, woda nie obiecuje ochłody. Siedzisz w wannie, w zimnej wodzie i przemyślasz swoje postępowania. Wyjść na zewnątrz, czy jednak nie? To w końcu nie USA, tutaj klimatyzacja to rzadkość… machanie drzwiami – tak zwane duńskie AC – to czasem jedyne wyjście. Oczywiście, varmepumpe może wam dać ochłodzenia, ale w temperaturach ponad 30, to słabo działa…

… więc jak się schłodzić?

Przetrwać…

Ale ja mam plany, ja się stąd zmywam, problem w tym, iż tam, gzie się wybieram, to też gorąco… i mówią mi o tym dopiero wtedy jak już jestem spakowana i tak dalej… nie wzięłam lekkich galotów i takich tam. Ale… co tam, trzeba przeyć, z cienia do cienia, ino te podróże… najpierw was chłodzą na promie, szczere, koc biorę ostatnio, bo tak pizga jakbym na biegunie północnym oglądała jakoweś cuda śnieżne. Bez opowiedniego wdzianka. Nie wiem dlaczego, ale niektóre miejsca, w znaczeniu te na czubie, to dla tych kochających zimno, a ja kocham, ale…

No cóż.

Po prostu trzeba wiedzieć, zaakceptować i być przygotowanym i na zbyt ciepło i zbyt zimno. Nie da się inaczej. Bycie gotowym na wszystko, to ostatnio motto, którego nie można lekceważyć.

Niestety…

PS. Głos z przyszłości. Szef Wyspy dostał migreny po raz pierwszy w swoim raczej bardzo dojrzałym wieku i lekarz nakazał mu zwolnienie… ekhm, zwolnienie stresowe… więc mam takie pytanie…

… co by było jakby okresu dostał?!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Sprawa dla Wiedźmy… została wyłączona

Pan Tealight i Coś Mówiło…

„Coś mówiło, w lesie, w rzece, w kamieniach szepczyło, w mchach szurało… upierdliwie ciszę niszcząc… ciszę tak potrzebną w onym zagubionym świecie. W onym szaleństwie całym bycia tym czy tamtym, tylko przez chwilę, ale jednak, bycia czymś innym, kimś innym, wymaganym przez ten świat… a jednak nie do końca świata, oną rzeczywistość małych, ciemnych pudełeczek, onych filmików, ludzi nieznanych uznających za swoje życiowe zadanie mówienie innym jakimi mają być i dokąd podążać, nie znając ich, nie dbając o innych i tak naprawdę, nawet nie zdając sobie sprawy z ogromnych różnic jakich wszystkich dzielą… bo globalizacja, to ułuda… A ty… jeśli się zatrzymałeś, zapadłeś w śpiączkę na godzin kilka, to możliwe, że nawet przez cały czas mógłbyś być w onej erze, sytuacji, dramie i wszelakiej konsekwencji…

W końcu wsio kołem i o tym Coś Mówiło.

Ciągle i w kółko i gadało i szepczyło i darło się czasem, ale jakoś tak, nikt go nie słuchał. W ogóle. Bo przecież ono słuchanie człowiecze stało się tak bardzo wybiórcze, a brak followingu i onych tam profili w mediach społecznościowych ono leśne pierdololo zmieniało w papkę, wpadającą w defincję drzewa upadającego w lesie, gdy nikt na nie nie patrzy i nikt go nie słucha…

… bo przecież drzew trzeba słuchać…

Codziennie… ale kto o tym pamięta?

Jak tiktoka nie nagrali, to nie będą nawet wiedzieć… nie będą. Bo wsłuchać się w las sami już nie potrafią… nie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Jedzenie!

W końcu!!!

Ostatnio zamawiałam w marcu.

Wiecie na jakim głodzie byłam?

Lizanie Instagram, czy innych tam generycznych zdjęć, tiktoków, onego puszenia się okładek bez możliwości wąchania…

To jest koszmar!!! Nie zaspokaja onej potrzeby posiadania. Mienia. I w końcu… po dotykaniu, patrzeniu, czytania… oj, nie oszukujmy się, zaraz po otwarciu pożarłam dwie  nich i tyle! I nie wstydzę się tego!!!

Ciepło…

Za ciepło!!!

Co z tym sierpniem? Niby kurcze nie jest dołująco gorąco, ale cokolwiek ponad 23 stopnie odczuwa się jako duszną duchotę i wszelakie potliwości, chociaż… wciąż liczyć można na ten wiatr chłodniejszy, w tym roku rozpieszczający nasze letniości, a raczej je rozpraszający… nie toleruję gorąca i tyle! Deal with it! Wolno mi. Jak chodzi o akceptację inności, to proszę, oto mało popularna niechęć… do lata! Mało popularna – LOL, mało powiedziane. Ludzie już tęsknią za latem, ale i są ci, co chcą jesieni. Podejrzliwi tacy mi się zdają, no ale… mogą sobie być. Pewno ino na potrzeby jesiennych wyprzedaży na TikToku, no ale… team jesieniary? Nie ja. Ja jestem tą, którą palicie, by zima mijała, a mimo iż czasem płonę, to dojadą was i tak za nadmierne CO2 i będę trwać.

Upierdliwie.

LOL

No ale… ciepłość sierpnia okazała się być dołująca, jednak, i to chyba już mija, w końcu mija i on sam. Za to prognoza pogody? No serio… poszaleli, ale jak na razie sprawdzili się może raz w ciągu kilku miesięcy? A nawet artykuły zaczęły się pojawiać ich broniące, że się mylą, bo gdzieś tam orkan i on na północ zmierza, więc… oni się mylą. Nie wiem, zakochani w tym orkanie, czy co? Kłócą się kto z kim? Serial jakowyś nowy, o którym nic nie wiem, bo przecież, co ja tam wiem?

… no i zorze znowu.

Ja pierdziu, nadmierna aktywność słońca, a ci zamiast się przerażać, to cieszą ryje… ale, co tam… deszczu nie ma, ale nic to zapewne? Tajemne światło na niebie – hmmm… tego jeszcze nie doczytałam co to, ale jakoś nie mam siły. Ino wspominam, że wielu widziało i są już o tym opowieści. Strefa 51 może do otwarcia?

Ogólnie mówiąc, gdy to piszę Królewska Para właśnie kieruje się na Wyspę, ale… z powodów osobistych unikam i ludzi i ich odbić w sieci, czy innych miejscach, nowości, wiadomości, po prostu nie. Wiem ino, co mi tam Chowaniec podrzuci, więc nie wiem jak to im będzie, no chyba, że się w końcu dowiem…

… ale mogę wam napisać, że żniwa zaczęły się w tym roku w lipcu, na horyzoncie już ściernisko, tudzież zaorane, zaprawione gówienkiem, ekologicznie, aczkolwiek smrodliwie wybitnie… jarzębiny wielkie w tym roku, obfite i te wczesne, nawet liście Rowanowi zaczęły się już czerwienić wcześniej niż zwykle. W ogrodzie ciągłe zmiany, wszelakie szaleństwa, w codzienności lekkie potknięcia, zawsze może być gorzej, marzenia dziwnie skostniałe, uparcie stoją w miejscu…

Upierdliwie.

Ważne, że taras wyczyszczony, bo to, jak glony w tym roku nawet w durnym poidełku dla ptaszydeł i pszczelideł czy bączków, się rozwijają, to przechodzi nieludzkie i ludzkie pojęcie!!! W końcu je dzielimy. Czy to zależność między wilgocią i temperaturą? Nie wiem… różnie już było, a tego jeszcze nie doświadczałam. Może to one światła na nieboskłonie? Może te na horyoncie…

Może…

Za to morze…

… w tym roku wakacyjnym nie zakwitło. A ostatnimi czasy kwitło wciąż i wciąż i wciąż i… w ogóle. I piękne jest i fascynujące. I oczywiście pożarło tyle tej drugiej strony Wyspy, że aż strach. Plaża, którą tak lubiliśmy, niedaleko stolicy, nie istnieje właściwie… jest morze i wydma lekka i drzewa… na razie. Niby normalność, ale jak coś takiego wydarza się w jednym sezonie zimowym, właściwie przez jeden sztorm i już tak zostaje, to mocno oddziałuje na psychę… a nawet preraża.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Coś Mówiło… została wyłączona

Pan Tealight i Powrót Wiedźmy…

„Własćiwie…

… właściwie, to nigdzie nie wychodziła, znaczy…

… czasem gdzieś wyjedżała, morze unosiło ją ku marzeniom, czasem spełnialnym, czasem nie… ale dotąd, zawsze wracała. I nigdy nie było to zbyt długo, w mierze namacalnego czasu, co by jakoś tak się martwić, czy coś… poczuć wrażenie wiedźmiego zanikania, czy też jakowegoś jej mocy osłabiania, ale ostatnio… Ostatnio coś się zmieniało… ale teraz, jakoś tak od kilku lat nie było jej, chociaż była, czy tu, czy za morzem. Ale i nie było, tak do końca, w pełni, naprawdę. Jakoś tak jakby Wyspa przez nią przenikała, ale też ni jedna na drugą nie wpływała, ni nawet…

… jakby się mijały…

… gdzieś w wymiarze onych ważnych spraw.

Jakby…

I jedna i druga przestawały się wyczuwać, widzieć, a nawet się potrebować, jednak, Pan Tealight to rozumiał, chyba jako jedyny, a i tak nie spieszył z wyjaśnieniami innym, więc wielu się martwiło, kłopotało i szyszki na zimę wcześniej zaczęło kolekcjonować, bo nie ma to jak dobra szyszka, trzaskające w żarze jej pesteczki i mech w cybuchu… A to, co daje dobre poczucie wszelakości jest istotne, więc warto to zebrać wtedy, gdy jest, a nie na ostatnią chwilę… tak. Małe i większe, a nawet one największe, które zdawały się widzieć wszystko, miały obawy, niektóre nawet się bały, inne znowu szykowały się do przeprowadzek, tak wiecie, gdyby wszystko miało coś trafić…

W końcu zawsze może trafić?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dwór mgieł i furii” – … hmmm… powiem jedno, nie było aż tyle seksu, bym oblewała się rumieńcem wstydu za zakup onej pozycji… LOL no serio, naprawdę… całkiem fajnie się akcja rozwija. I jakoś tak, jest logiczna, choć miejscami czuję się jakbym czytała kawałki powieści Bishop, to… uwielbiam Anne Bishop. Taka prawda, więc ona opowieść, ten świat, okay, chcę część trzecią.

Sprzedałam się! LOL

Myślę, że ci co wiedzą co to za cykl, tak, nie jedna książka, tom drugi serii, po prostu mają gzieś co napiszę, ci co nie wiedzą, odsyłam do tomu pierwszego, powiem tylko, że to fantasy, w stylu mieszanki wróżkowo pejczowej… Dlatego wspomniałam Bishop. No co. LOL Kamienie, to seria, która… nie jest tą. A ta, tak, wciąż okupuje social media. Dlatego moja niechęć się nasiliła, ale się przełamałam i było fajnie. Dowcipnie, z twistem, ogólnie mówiąc, szalenie… i poza początkiem bez bzykania się na każdej stronie. Serio, nie wiem dlaczego niektóre autorki kochają umieszczać seks wszędzie i jako odpowiedź na wsystko… czasem tło opisu…

W tym tomie nasza bohaterka ma problemy i ląduje w tym drugim dworze, serio, nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale dobrze się tam bawi, chociaż… nadchodzi wojna, znowu będzie musiała walczyć, za siebie, za rodzinę i za obydwa światy…

Ma przerąbane!

Z cyklu przeczytane: „Powrót Wyntera” – …  drugi tom, chyba dylogii, ale nie jestem pewna, bo wrota są otwarte, więc może będzie więcej… powieści, która jest trudna. Dla wielu zbyt trudna by się nią rozkoszować, a tak bogata, niesamowita, salona, tutaj wybraźnia tańcuje w szpilkach uwalanych błotem i robi piruety w wymyślonych salach balowych i miejscach… mieszania… zakończenie to świństwo i dlatego chcę więcej. Tak, narracja wciąż jest prowadona z poziomu wielu osób, więc można się pogubić, ale… warto się tej powieści oddać. Dla pomysłów, marzeń, wyobraźni, jej nieokiełznanych możliwości… dla… tego świata.

Świata z przeszłości, choć będącego teraz, tu…

Ale też świata, który trwa od zawsze.

Książka jest trudna.

Wymaga na pewno uwagi, wymaga pamięci, wymaga prawdziwego oddania się jej, wejścia w ten świat, skaknia po dachach, pełzania w tunelach, uwierdzenia, iż wszystko jest możliwe, a jak nie jest, to takim się stanie. Ona nie oddaje się wam jako łatwa przypowiastka, chce waszej integracji, interwencji i inter… wszelakości. Musicie się stać jednością z nią i widzieć… wszystko.

Warto!

Karetki, tak, z tym będą mi się kojarzyły te wakacje, ten rąbany sezon ciepła i nadmiernej ilości ludzi, a co za tym idzie niedostępności produktów w sklepach i tłoków… oraz tłuków. Gdy to piszę kończy się akcja ratownicza. Dwójka podobo starszych, nie podano jeszcze dokładniejszych danych, osób, ona i on, ona najpierw, on ją chciał ratować i kiepsko skończył… ech, ci rycerze z przeszłości!!! No co… żyją, więc… staram się rozładować napięcie. Huk helikoptera ratowniczego nad dachem nie jest przyjemny, szczególnie jak macie stany lękowe właściwie już przez cały czas, więc…

Mniejsza…

10 sierpnia, dość ciepło, ale jak na lato zapewnie chłodno, dla większości osobników ludzkich tak lub inaczej.

I pizga, więc nie rozumiem onego łażenia po klipach, jak każdy krok grozi jednak chwiejną postawą, a w dół może droga niedaleka, ale też naprawdę da się znaleźć miejsca, które są bardziej wysokie, chwiejne i wszelako się obsuwające, szczególnie idąc dalej, w górę od Gudhjem… tyle ziemi tam zniknęło, a może nie zniknęło, ino po prostu przeniosło się pod wodę?

Ale, to jednak sprawa, to, że karetki słyszę właściwie codziennie jest dziwne. Mieszkamy w tym miejscu od ponad 12 lat, więc liczę karetkowe dźwięki w sezonie. Zwykle poza sezonem mamy jedną, maks dwie w roku, pomijając przypadki – jeden – gdy ktoś na morzu zanika i robi się coś jak „Światła nad Phoenix”… strach. W tym roku karetki w lecie są codziennością, zwykle było ich kilka na te trzy miesiące!

Co się zmieniło?

Ludzie?

Możliwe… ludzie?

A może po prostu już kurna nikt nie używa mózgu? Kompletnie? Naprawdę wieje dziś, więc nie dziwota, że z onych kamieni, które nie są zabezpieczone, bo tam jest specyficzne zejście i tak dalej, i ludzie winni jednak myśleć, przynajmniej w Królestwie Danii… i tak dalej… no po prostu, ludzie, używajcie głów. Nie tylko po to by włosy farbować czy kapelusze nosić…

A tak szczerze, to dziwię się, że częściej ktoś tam nie spada, wzdłuż onej ścieżki, od Melsted do Gudhjem, z widokiem na morze… na skałach, po skałach, wąziutko, niebezpiecznie, nie ma ucieczki… nie można zejść ze ścieżki, bo nie ma gdzie. Z jednej strony skały i woda, z drugiej domy, nie ma przejścia…

PRIVAT!!!

No tak… karetki… do tego raczej jak zwykle, braki w sklepach, tłumy, sierpień, czyli czas innej Turyścizny, więcej Niemców starszych, mniej rodzin z dziećmi, wariaci na motorach, ja pierdziele, niektórych to serio nie obdarzają normami dźwiękowymi? Serio? Nosz kurde no!!! Serio?

No ale… wylądowałam w Zapi.

Znaczy na onej zapiekankowni w porcie, o której wspominałam. I co, i Chowaniec nie może w cebulę, a one grzybki są oczywiście już z cebulką, no jak domowe. Nosz… skończyło się na tym, że biedna właścicielka, przemiła kobieta, musiała mu sklecić dzieło swego życia bez grzybów, ale z salami, czy czymś tam mięsnym, no wielkie to, masa żarcia, cena adekwatna, poza tym mają i inne rzeczy, więc jeśli serio tęsknicie za polskim żarcie, to keczup mają z Pudliszek, do tego warzoną yerbę i inne cuda! W Nexo! A jeśli i prawda z onym promem z Kołobrzegu, to…

BĘDZIE PROM Z POLSKI!!!

WOW po tylu latach! Cieszycie się? Bo tutaj euforia, chociaż, no nie wiem… naprawdę Niemcy takie straszne dla Polaków, od nich można spokojnie pływać? Cóż, zobaczymy, w przyszłym roku…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Powrót Wiedźmy… została wyłączona

Pan Tealight i Zagubione uczucia…

„Ostatnio…

A może i dłużej niż ostatnio…

Właściwie, to kto tam liczył, po prostu uczucie stawało się coraz cięsze i cięższe, przytłaczające, przygniatające do ziemi, trzymające na łopatkach, swoich lub wędzonych, czy z grilla, wiadomo, różne się ma w tym świecie części ciała, niektóre całkowicie ruchome, inne znowu ino dostępne w opcji zakupu z dowozem w białych rękawiczkach, ale to może nadto dugresja, chociaż i dygresji przecież wolno…

Że co, że jak dygresja, to już nie, bo to ważna sprawa? A jak kurde dla kogo! Może dla niej nie, a może i chciała być umieszczona w takim miejscu?

Może..!

Ale no uczucie, któremu nagle odebrano w onej narracji głosu domaga się go ze zdwojoną, co najmniej siłą… i należy mu do onego głosu dojść, dotrzeć i co tam, kurom dać jeść, krowy wydoić, no więc uczucie… ono uczucie było dziwne. Nie do końca wytłumaczalne, może i ograniczone w rejonie słów czy rozmyśleń, przemyśleń i wszelakich definicji, ale odcuwalne, mocno, gdzieś w tych miejscach, gdzie pamiętało się o onych sprawach z dzieciństwa, które były tak bardzo niewinne… pocałunek, dotknięcie, znaleziony liść w fajnym kształcie, jedyny taki, co w pył się już dawno przemienił… te rzeczy i sprawy już nie istniały, ci ludzie, istoty, nie miały znaczenia poza oną pozostałością, onym zagubieniem uczuciowym. Tym… CZYMŚ!!!

Jakowymś.

Bo tego uczucia nie odczuwało się jako coś pojedynczego… ich była cała masa, jakby wór jakowyś się rozerwał, dramy z zaprzeszłości, one traumy z dzieciństwa… oj, może to i tak na czasie?

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Księga tęsknot” – … okay. Tak, wiem, jest w tej powieści Jezus, ale jest tak nadzwyczajnie mało znaczący, że… autorce udało się ponownie stworzyć opowieść o kobietach. Kobietach, które najdują w sobie siłę, by żyć. Zyć inaczej niż epoka nakazuje, a każda epoka, a już w szczególności ta, w której istniejemy, ma poglądy na to, jak mamy egzystować, co jeść, robić, jak chodzić, czesać się, co robić z własnym ciałem, jak nie macać umysłu… oj tak, myśląca baba to absurd przecież!!!

Nie inaczej ma się z naszą młodą bohaterką, żyjącą w csach Jezusa, w onej okupowanej przez Rzymian krainie, spragniona słowa mówionego i pisanego. Ta, która notuje. Ta, która chce być kronikarką kobiet… i jest to piękna opowieść, miękka i dziwnie znajoma. Wyznaczają jej czas spływające krople krwi i oczekiwanie, strach, oraz walka o samą siebie… ktoś powie, że feministycna, no cóż, femina/kobieta, więc zapewne tak, ale czy cokolwiek narzucająca, oj, wprost przeciwnie.

Oto opowieść, a raczej słowo z przeszłości o tym, iż należy za wszelką cenę być sobą… a historyczna otoczka, cóż… różne zabawki, ale kobiety zawsze takie same. Jednym wystarcza niewiele, inne pragną uczynić coś, co pozostawi większy ślad… znaczący. Niesamowity. Upamiętniający… I nie, to nie opowieść o złych mężczyznach i dobrych kobietach, ale o pewnego rodzaju powołaniu, nie nie religijnym, powołaniu do pamiętania. Bo to, co zapamiętane niesie w sobie otuchę i kopa do działania, opowiada o możliwościach, ale też o tym, iż czasem zwyczajnie trzeba się poddać, by potem osiągnąć marzenia. O cierpieniu, które wcale nie uczy, które znosi się, bo może za kolejnym wschodem nastanie odrodzenie… pełne.

Ciepło… oj sierpień zaczął się cieplo, ale też w powietru wieczorami jest coś takiego… coś takiego, co uświadamia mi, i wcale nie czułam zapachu lata w tym roku, w ogóle… Tylko wciąż w tym wietrze północ, albo dziwna odmienność, jakby powiewy się zagubiły i robiły coś nie na swoim terenie. Sprawdzić im wize i paszporty!!! Nie chcemy ich! Powodują zaczerwienienie oczu i siąpiące nosy…

Zimno w wietrze jest normalne.

I tylko… to zboże, mimo braku suszy w tym roku dziwnie złote już, ona trawa zielona, liście na drzewach przemęczone, ludzie kotłują się w sklepach, nerwowi, jacyś tacy… tak, bylam na moim corocznym spacerze turystycnym i było źle. Ale, progres, babka w sklepie, do którego łazimy od nastu lat mnie nie poznała. LOL No cóż, jeden sklep mniej, chociaż, patrąc na wszystko, tyle z nich się zamyka, iż zastanawiam się, co tak naprawdę jest przyczyną onego upadku ekonomicznego. Miejsca do wynajęcia w centrum stolicy wciąż od lat puste… serio, aż tak się nie opłaca? Nawet jedzenie? Zawsze wydaje się, iż to właśnie knajpy mają maks obłożenie, ale na tym się nie znam, nie chodzę, wiecie… nie stać mnie… a zrestą…

Naprawdę nie znam się na Turyściźnie ostatnio. Nie obchodziło mnie nigdy jej dopieszczanie, ale to rozumiałam, teraz… nie wiem, coś w powietrzu się zmienia, może to ten wiatr… Znowu znajomi mi piszą, że w Kanadzie tym razem wałkują Perłę Bałtyku… no cóż, wciąż nikt nie rozumie, iż to zwyczajnie wykupiona reklama, nikt nagle niczego nie odkrył… pijar działa!!!

Ale… fasada, farsa, konie prą dalej… tylko kto im płaci?

PS. Nie było trunku wątpliwej jakości o takowej nazwie? Wiecie, Perła Bałtyku? Tak mi coś świta, ale… nowu, nie znam się.

Ale…

… zapiekanki… Na instagramie zapi.zapiekanki, ale w kij mi nie wyskakuje w wysukiwarce, coś mi się wydaje, iż w tym rejonie jednak za mało pracy włożono, ale wiadomy artykuł już powstał, więc… czy mówić im, że artykuł w gazecie oznacza najczęściej plajtę? Może lepiej nie? No co? Badam takie ewenementy i doświdcam ich na sobie, więc mam jakiś obgląd… a na zapiekankę chcę iść!

A co!

Ale…

… jak mi się uda, to będzie relacja z jedzenia, jak nie, to w Nekso/Nexo… jakkolwiek pisane, wiecie, przy porcie, widać, można nabyć, ale nie rano, mignęło mi, że otwarci od 12stej. I nie wiem do kiedy… Ceny podobno jak na północy Polski. Albo w innych, drosych miejscach, więc nie odstajemy, chociaż, ciekawi mnie jedna rzecz… czy biorą nasze sery i pieczarki, czy z Polski? No z piecarkami to wiadomo, ale ser? Hmmm, intrygująca zagwozdka, na pewno mają piwo, więc już widzę wielu, którzy, zwyczajnie skorzystają ino  z tego. Sprzedają też piwo polskie, które z tego, co pamiętam, jest inaczej procentowane, więc… może tym kupią Duńczyków?

Nie wiem… ogólnie kuchnia dla Duńczyka, to ona własna.

Albo Hamerykańska, wiecie…

Ludzie często apominają, że to co a płotem wcale nie jest zieleńsze, a tutaj USA dziwnie się wielbi. Wciąż… jedna z rzeczy, których nigdy nie byłamw stanie pojąć… czycenia USA. Za co? Po co? Dla kogo, tudzież czego?

Ech… ciepło.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zagubione uczucia… została wyłączona

Pan Tealight i Nagusenki…

„Nie pamiętał dnia ich stworzenia, ale też nie tylko on stwarzał przecież… od jakiegoś czasu wybaczał sobie przeszłość i zapominał, tak jak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane. Miała w tym co najmniej habilitację! Chociaż o tym nie wiedziała… zapomniała pewnie. I choć często też zdarzało się jej zapominać o zapominaniu i coś ją opadało, dopadało, zapadała się w sobie, onej słodkiej ciemności, nagle nieznajomej i agresywnej… to wciąż, po prostu… tak było łatwiej. Ale dla niego to nie było takie proste. Nigdy. W końcu był tutaj od zawsze, tego, co miałby zapomnieć, by czuć się lepiej było aż… nazbyt wiele, więc…

… a jednak o nich zapomniał.

O Nagusenkach.

Dziwnych tworach wróżkopodobnych, wkurzająco namnożonych w tym roku, razem chyba z wróblami, które upierdliwie budziły ich o nieprzyzwoitych porach… zbyt wczesnych, zbyt późnych, zbyt nijakich. Podobno była to jakowaś symbioza, ale kto to w dzisiejszych czasach ma wygodę awierzenia definicjom?

Nikt?

Ale one… były wszędzie, nazbyt widoczne, nazbyt denerwujące wszystkich by wciąż trzymać je w onej dziwnej niepewności nieistnienia, by innym nie tłumaczyć, by nie wmawiać, ślaów nie zacierać, kolejne doły, ogniska, dalekie wizyty w morskich otchłaniach, okarmianie innych… by po prostu… były sobie, ale nie dla każdego, w końcu ona nagość, ich widoczzne… wszystko, dość kiepsko wpływało na mężczyzn i niektóre z kobiet. A nawet i więcej niż niektóre… 

… z kobiet.

Dlatego je usypiał… ale czuł się z tym niesamowicie niekomfortowo, jakby odbierał światu coś ważnego, coś… o istotności czego nie pamiętał, coż, o czym może i nawet on sam zapomniał?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: Camila Lackberg – … i tak… chyba stąd więła się moja fascynacja wyspami i morderstwami. Oną wygodnością, którą daje wyspa, odosobnienie, Lackberg, Theorin… tak wielu pisało o morderstwach na wyspach, ale to ta dwójka zmusiła mnie do odwiedzenia miejsc, w których wszystko się wydarzyło i w jednym z nich, a dokładniej całej, erm…. wojewódzkości, się zakochałam.

Fjallbacka!!!

Bo chociaż autorka wymordowała zdaniem wielu całe miasteczko, to jednak, w recywistości jej morderstwa rozsiane są po niesamowitym, koronkowym „archipelago”! Miejscu, bez którego nie mogę żyć. Zresztą, ja zawsze byłam wyspowa. Czy to wyspy rzeczne, czy polany pośród drzew i wąwozów, czy ino osada pośród piasków zagubiona i stadka sosen i buków…

… tak mieszkałam, tak żyłam.

Lackeberg może nie jest wybitną pisarką, ale czyta się ją szybko, wciąga to człowieka i jest jakieś takie, przynajmniej dla mnie, swojskie… logiczne i normalne. Naturalne. Bo człowiek mieszkający na wyspie się zmienia, a tacy, co się w takich miejscach urodzili są doprawdy wybitnymi przykładami odmienności człowieczej. I nie, oczywiście, że nie każdy to morderca, no weźcie, no, ale patrząc na one farmy porozrzucane między wodami i brozami, sosnami i jodełkami, jakoś tak, szczególnie w Szwecji… introwertyzm maksymalny…

Dreszcz przeszywa.

Ale też… czuję się tam dobrze.

Z cyklu przeczytane: „Pokrzywa i kość” – … okay. To było zaskoczenie. I to wielkie, przyznaję. Napisana z przytupem, miejscami komiczna, miejscami serce rozdzierająca baśń na modłę tych, które za dzieciaka w telewizji pokazywali, z ludźmi na piecach latającymi, jabłoniami, którym nie można było ufać, bochnami chleba, śpiewającymi kijaszkami… tak to kiedyś było, takie były bajki, a sióstr awse było trzy. Tak jak onych bab, wiecie: Mojry, Starucha, Dziewica i Matka, Wieszczki itp, itd…

I taka to jest książka.

Stara.

Napisana jak to drzewiej robili, z przemyśleniem, pomysłem i opisem okoliczności wselkich. Piękna, niesamowita, dziwnie niewymuszona, gdzie każdy element ma własną oobowość, gdzie do końca nie jesteście pewni jak to będzie, gdzie… cłowiek wchodzi i jakoś tak ostaje już tam…

… więc czemu się bałam. No bo to nowość, a ostatnio nowości przesycone są wokeizmem, czy jak to się tam odmienia, a tego mam po piszczałki w nosie. A tutaj jest historia prosta, opowieść o miłości, siostrzanej, o odwade, nagle w sobie odnajdywanej i jesce o marzeniach, a i spokotjności, która dobrą jest… naprawdę! Czasem cłęk chce posaleć, ale jak już nazkazują mu szalenie, to nagle wychodzi z założenia, iż może azaliż wżdy nie? Może zostanie w domu i poczyta?

Z jednej strony logiczna, zamknięta, polityczna rozgrywka, z drugiej… otwarte drwi do części drugiej. Ciekawe… polecam nie tylko wielbicielom starych baśni, klechd i przypowieści!

Lipiec był chłodny i jestem za to wdzięczna.

Za one niewrzące noce i casem pochmurne dni… i nawet już jakaś ciemność jest w okolicach 22giej. No po prostu życie! Bo ja szczerze w upały nie umiem, w lato w ogóle nie potrafię… a na dodatek… na dodatek, to powiem wam, że figi już są i takie gigantyczne!!! Tak, nadal wyglądają jak jądra, i to jakiegoś bardzo sporego giganta, no ale, jak człowiek stara się patrzeć z drugiej strony… może lepiej jednak nie myśleć o tym, no wiecie… słodkie i smaczna, ale środek taki intrygujący…

LOL

Dom odmalowany, więc oczekuję onych nastu lat spokoju, jak obiecała ulotka na kubełku od farby… taras, jak w każdej nadmorskości trzeba wyczyścić, wiadomo, a do tego żywopłoty opitolić i nagle człek sobie uświadamia, iż tutaj nie da się mieć wakacji, bo w domu człek se zawsze coś znajdzie do roboty.

Zawsze!

I nie byłam wciąż na plaży… znaczy w celach kąpielowych. Nosz przecież to czyste szaleństwo. A z drugiej strony Bałtyk tak mocno się zmienił… nawet słony już nie jest, jakieś niebieskie parzydlacze pływają, nie no, kurde, zbyt często oglądam Szczęki? I inne postrekinowe produkcje? LOL

A może… nie wiem, wodowstręt mnie chwyta? Nie, to nie…

Ale… o czym chciałam…

Oglądaliście film z 2022 pt: „Speak no evil”? Teraz podobno jakowaś poycja taka sama, ale hamerykańska się zrobiła… ale, ta, powiedzmy oryginalna sprzed lat kilku jest niesamowicie duńska. I holenderska też! I przerażająco prawdziwa, chociaż, nie wiem… ja tego nigdy tak nie doświadczyłam, no ale… chodzi mi o przedstawienie Duńczyków. Jako… ich właśnie takowych lekko głupkowatych w one stosunki społeczne, łatwowiernych, niepotrafiących mówić nie… Zawsze starających się każdemu zrobić dobrze… Ekhm, powiem tak, tacy Duńczycy to są, a jakże, jak ci coś chcą sprzedać, ale cała reszta… Chociaż, spoglądając na oszukane babki przez onych smagłych młodzianów, to może i coś w tym jest. Ale czy to łatwowierność, głupota, czy brak edukacji?

Nie wiem.

Oj nie wiem…

Ale w onych mediach często pojawia się, że ojoj, tacy my jesteśmy wierzący w każdego i każdemu, chcący robić innym dobrze, a potem donosik na sąsiada… Pijar Skandynawski? Tyż możliwe, ale film, bardzo dziwny. Przerażający jak nie wiem co, creepy! Pokazujący idiotyzm onego ulegania… oj tak. Nadstawiania policzka i takich tam… szczerze, może i pokorne ciele na dwie jedzie matki, ale…

Polecam, serio!

A co do drugiej sprawy, czy trzeciej już, to po latach niebycia Pizza Hut wraca do Danii. Tak, u nas nie ma onego dobrodziejstwa… chociaż nie wiem, kiedy to ja ostatnio… naście lat temu chyba się było? A jednak w pewnym sensie to taki znaczący plejs w moim życiu, więc… ciekawe. Pewno i tak trza będzie odczekać, no i kiedy to tam człowiek dotrze do onej wielce Danii?

Małe prawopodobieństwo, iż wkrótce.

Ale… jest wydarzenie!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Nagusenki… została wyłączona

Pan Tealight i Pan Fan Fan …

„Ale piszczały.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane pobiegła po pastorkę, ale się okazało, że egzorcymy nie pomogą. Właściwie nic poza usypianiem i wszelaką wyłączalnością osobniczek nie pomagało. Żeby wiecie, nie demoralizowały społeceństwa, onego przyjezdnego oczywiście, w końcu jeśli chodzi o Tubylców, cóż, mieli własne pojęcie o nagusenkowatości oraz wszelakiej tam odkrywkowości. Ale Turyścizna, oj tak, z nimi to było gorzej, dlatgo trzeba było je wyłapać i gdzieś, jakoś tak humanitarnie całkiem, choć i niesprawiedliwie, w końcu każdy może być sobą… no dobra, może nie zboczeńcy i tak dalej, ale one, one tylko nie tolerowały tekstyliów.

Jakichkolwiek.

Zresztą, mieszkały tutaj dłużej ni jakiekowiek ludzie, a jednak, tak delikatne i rzadkie… cóż, w tym roku się namnożyły i zacęły wlatywać w oczy ludziom, a oberwaniem cycka w prędkości lekko rozpędzonego motocykla nie było przyjemnością… chyba, Pan Tealight nigdy nie dostąpił onego doświadczenia, więc…

… nie lubił się wypowiadać, a i łapać ich nie chciał, jakoś tak się nie czuł w formie. Wykręcił się od tego i schował w swojej fajce, a dawno tam ju nie zaglądał… Wiedźma Wrona wiedziała, że musi być w tej sprawie coś więcej, ale też nie był to czas na jakieś kolwiek rozmowy, więc przygotowała sieci i udostępniła małym, cycatym i całkowicie staroświecko kobiecym latawicom, swoją specjalną szopę… niech tam przeczekają najazdy Turyścizny. Niech odpoczną…

Trzeba sprawdzić skąd a tyle ich się wzięło.

Później… na razie ktoś musiał ich pilnować… ktoś odporny!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Institor” – … tak. Chciałam mieć tę powieść z powrotem. Wciąż pamiętam jak czytałam ją po raz pierwszy… jak byłam niesamowicie sceptyczna, ale taka grubiutka pozycja, kurcze, to było kuszące… i to jeszcze wieki temu, gdy takowe wydania nie były aż tak popularne…

Zwyczajnie dałam się jej pożreć, wyprać, postukać kijkiem na kamieniach i przeciągnąć przez tarę. Po prostu… i nawet nie zauważyłam kiedy się… skończyła. Kiedy cała akcja, ono niesamowite słownictwo, umiejętności gawędziarskie… odeszły z zamknięciem się okładki. Zwyczajnie. I tak…

Jest to opowieść o procesach czarownic, o onym młocie, o pogoni… no właśnie, za czym? I czyjej pogoni? O ofiarach, czy jednak cłowieczeństwie, a w szcególności jednym mężczyźnie. Pytaniach i braku odpowiedzi. Religii, odpowiedzialności oraz, czymś nieuchwytnym… wielka, niesamowita, pełna.

Genialna.

Z cyklu przeczytane: „Skalny kwiat” – … to… To książka, po której długo dochodzicie do siebie i jakoś tak, kolejne będą ujawniać łatwiej swoje niedoskonałości w ubogości słownictwa. Po skońceniu tej poycji naprawdę inaczej spogląda się na inne… Tuti to monster jeden, no potwór. Pisze za dobrze, do tego tłumaczenie! Cmok smok! Naprawdę świetna sprawa! Brawa dla tłumacza i wydawnictwa… za odwagę, bo to przecież taka niewielka powieść i raczej dla tych, który czytają naprawdę. Czytają dla słów wielu, przemyśleń, opisów, uczuć…

Dla onego całego bogactwa…

A opowieść tym razem nie jest kryminalna, a historyczna. Autorka sięgnęła w przestreń historii i ukazuje nam postacie Tragarek. Odważnych, silnych, nieustraszonych górskich kobiet – kozic, jednych z tych, o których się zapomina gdy umilkną strzały i dochodzi do imprezowania i dzielenia łupów. Przypomina o nich, ale nie zapomina o samej kobiecości. Nie zapomina o tym, czym kobieta jest, a jest wszystkim. Silną naturą, ale też i oną wrażliwością, sobą, czymś, czego nigdy nie porzuca… nie oddaje, nie pozwala sobie odebrać. Nawet w czasie wojny, bólu i smutku, cierpienia tak wielkiego, iż nie zostaje nic innego…

Nic.

Pamiętajcie, że za plecami tych wielkich, wspominanych i wyolbrzyminych awsze są oni niewidocni i warto się dowiedzieć kim byli…

Ta powieść jest po prostu niesamowita. Nie tylko piękna i poruszająca, dopracowana, wrażliwa, jednocześnie oddająca hołd ale też i nie pomiatającą żadną ze stron. Spisana wybitnym językiem… perełka!

Po pierwsze wieloryb…

Lipiec obfitował w dziwne sprawy meteorologiczne, kompletną omylność tych przepowiadaczy pogód wszelakich, Płanetnikowe zabawy oraz… wieloryba. A dokładniej całkiem zdechłego wieloryba wyrzuconego na smażalnię w Dueodde. Można sobie było pooglądać, pewnie i powąchać, w końcu tam to raczej ciepło… i tak, temperatury ciurkały sobie w okolicach dwudziestki to podskakując, to niby opadając, ale według mojego nosa i wściekłości, jaka ogarnia mnie w jakąkolwiek upalność, i tak było za ciepło. Tak, wiem. Lato… ale co jak co, możecie wciąż nie wierzyć, są tacy co lata nie lubią, co wolą jesień i zimę. I to jestem ja i może jeszcze dwie osoby… może nawet trzy… i nie, nie są one zmyślone, chociaż, może wszyscy jesteśmy ino snem?

Nie do końca to jest opisane i zbadane…

Tak, lato może być gorące, ale pamiętacie lata kiedyś? Były względnie logiczne, robił się upał, duchota, potem grzmiało i mona było oddychać, teraz jakoś ta opcja jest niedostępna i error napierdziela, więc…

Marudzę.

Ale i nie marudzę, bo ostatnie kilka lat od maja paliło, a w tym roku nawet mamy trawę w ogrodzie! No piachu nie widać. Po prostu cud i wilgotność jak w tropikach, co akurat nie jest dobre, ale… i jeszcze te mikrorobaczki włażące wszędzie, niczym czarne mikro peniski… nosz wkurzające, szczególnie jak macie żółty dom…

Ech! Ale… jest ciepło, ale nie dobija… aż tak. Znaczy dla mnie za dużo to już 15 stopni, ale wiecie…

Ten brak upałów na pewno zaskoczył Turyściznę, no ale… who cares! Bez urazy, ale to mój świat i cieszę się, że się nie pali i suszy, chociaż jabłka i jarzębiny są tak malutkie, aż dziwne, za to choinki po prostu szaleją… co rok to inne rośliny mają większe szanse na rozwój. Taki to świat. Każdy powinien dbać o ten kawałek natury dookoła siebie. Zająć się nim, potulić, podlać, obsrać jak trzeba i tak dalej…

To by rowiązało tak wiele problemów.

Tak wiele.

Wychowana w ciągej sezonowości od zawsze nie umiem żyć inaczej. Wciąż mnie gdzieś goni, wciąż potrzebuję mian, ale te dziwnej stałości i cholernie trudno to połączyć w jakąś całość i poprowadzić samą siebie za rączkę przez te mostki, kładki i jakieś tam wykroty życia. Przez ścieżynki i polany, placki krowie, kałuże, i co tam jeszcze… płoty, furtki, ulice, hałasy, miasta i wsie… niebo i ziemię…

Sezonowość… jest mi znajoma, ale to nie oznaca, iż kocham każdy jej aspekt. Nie umiem grać w wiosnę, męczę się latem by odżywać dopiero wtedy, gdy inni nagle tracą one chęci na życie… zgodnie z imieniem… dziwna sprawa. A tak go nielubię, ale może to i o to chodzi, że nie trzeba lubić…

Tylko ten wieloryb…

Kiedyś już wywaliło wielkiego ssaka, pamiętam…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pan Fan Fan … została wyłączona

Pan Tealight i Zwolennik …

„Wynajmowali go zwykle Turyściźnie, wiecie, tej bardziej zdeterminowanej… jako odpowiedź na ich poglądy i dziwne marzenia zależące od telefonów, aplikacji i głosów, które nie rozlegały się w ich głowach, ale dookoła nich. Miejsce, gdzie mogli właściwie wszystko nowoczesne, ale też udawać, iż wcale tego nie robią. Udawać, że są w dziczy, instagramować i tiktakować swoje upojenie ielenią, robale, strach pred sikaniem w krzakach, sukaniem potreb, które nigdy do nich nie przystawały, a cichacem zamawiali arcie pod drzwi, jelonka pod okno i takie tam…

No wiecie, Chatka

Ino na sezon letni, ale z kominkiem i obrośniętą Wieczystym Bluszczem, który śpiewał. Śpiewał co nastawili, ale opłaty miał spore, w końcu był takowym jedynym na świecie. Szczepki nie istniały, nie rozmnażał się i tyle! Chciał być oą jedyną taką rośliną na świecie i już! Jego wybór!

Ale Chatka… no tak, z nią mieli czasem problemy. I chociaż mieli tego no, robola/goryla, znaczy się kolesia od pilnowania, Zwolennik się nazywał, Adam Zwolennik. Miał swoją budę w ogródku/polanie przy posiadłości i kontrolował wszystko oraz wszystkich. Niby miał swą moc, ale jednak… jednak się zdarzało. Zdarzało się, że goście znikali. I nie, nie było tajemnego strychu czy piwnicy, jakiegoś włau, jaskini cy nawet dołka w mikroogródku z winogronkami leśnymi… nie… po prostu nagle pojawiała się nowa deska w omszałym płocie czy dachówka stara znikała, i zastępowała ją nowa… ostatnio nawet pojawiły się okna nowe, czerwone… A tak, to była ta rodzina z dziećmi… Pan Tealight doskonale wiedział, iż była to jedna z rzeczy, które wymknęły mu się spod uwagi i przestał o to dbać. Tak było łatwiej.

No i Wiedźma Wrona kochała Zwolennika. Ale tak zwyczajnie, normalnie i wszelako przyjacielsko. Rozśmieszał ją.

I miał Sekrety.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Öland…

A w międzyczasie i Królową nam przejechali – prawie i bilety na prom nagle już tanie nie będą, ceny lecą w górę niczym rąbane aniołki, a ty człeku cierp. No serio… W królową Mary ktoś wjechał podczas spotkania z widocznie niewdzięcznymi poddanymi, się znaczy tymi no, pezantami, takim, no wiecie, takim pojazdem dla starsych i niepełnosprawnych. No jeżdżą sobie dookoła, mają dzięki temu wolność, ale kurna widać w tym z hamulcami jest coś nie tak… a może zwyczajnie ochrona dała dupy? W końcu biedną kobietę aż zgięło w pół jak to coś w nią wjechało. Jest ciężkie, ma moc, więc spokojnie ją posiniaczyło, ale wiadomo, dobra mina do łej gry…

Czy była w tym zła wola? Nie sądzę, a raczej mam nadzieję, że jej nie było… bo jakoś tak bym wolała. Żeby nie było… w końcu ta ich podróż do Grenlandii naprawdę jest ważna, a tutaj takie coś.

A co do biletów, to jak się zamawiało z wielkim wyprzedzeniem można było zapłacić ino 99 DKK. Oczywiście ryzykując i pogodę i tak dalej, i nie mając wpływu na to, iż chcą przebudować kolejny prom by tylko zgarniać VIPowskie ceny… I tak się zastanawiam, jak jeszcze w sezonie to może i ma jakieś tam za i przeciw, tak poza sezonem, serio… kogo na to stać? A może tylko mnie nie stać!? Czasem myślę, że właśnie tak jest, że tylko ja się ostałam z oną najniższą średnią i…

Dobra, koniec żałości.

Pierdolić idiotę z helikopterem, który ma tyle kasy, że może łamać każde prawo… i stać, lądować, i tak dalej, okay, na swojej działce, ale kurna to nie lotnisko!!! Asz się tra do ciebie dobrać, prekraczasz progi dopuszczalnego dźwięku, więc…

Hasta la vista będzie!

Potrzebuję wakacji.

Albo przeprowadzki?

Öland…

Wracamy do czerwca… no jakoś mi się zeszło. Się nie martwcie, z tego co wiem wyspa wciąż jest na swoim miejscu, ma most i takie tam, Turyściznę własną, no wiecie, jak to wyspy mają w zwyczaju, ale tamtego dnia, cóż to było? Niedziela chyba… więc wybraliśmy się w objad by zobaczyć one najważniejsze elementy i powiem jedno… jakiś cymbał napisał, że najlepiej zwiedzać Öland na piechotę. Nie róbcie tego. Miejcie zawsze rower. Serio… bo czasem, zwyczajnie jakoś tak, na onej płaskości, no robi wam się niedobrze i chcecie szybko zmienić miejsce, na inne, na jakieś bardziej zakryte… ważne też są telefony i woda w plecaku.

Ale… samochodem znowu fajno, to i tamto człek obaczy, w naszym wypadku masa grobów, kamieni i wiatraków. Akurat one są tutaj bytami odrębnymi i zwyczajnie nie da się być tam i jakiegoś nie zobaczyć. Po prostu się nie da. Co polecam, to zrobienie/zaplanowanie sobie kilku tras i rozwalenie tego na spacerek i rowerek czy samochód. Do latarnii lepiej dojechać, obydwie warte zobaczenia. Ruiny niestety mnie oszukały. Na Borgholm zwyczajnie nie było nas już stać – wejście płatne, tak wiem, żałosne, ale kto to widział zamknięte ruiny?

Na nasze można włazić kiedy się chce, no problem!

Ruiny środka wyspy, cóż, przez oczy wyszło na to, iż zwyczajnie zabrakło nam czasu na środek, ruiny, mosty i lasek… nie oszukujmy się, półtora dnia to za mało, chociaż sama wyspa poza onymi kilkoma miejscami jest pustynią. Dziwną i zmuszającą do refleksji, ale jednak ino pustynią… Połowy nie zobaczyłam.

Czy żałuję, tak.

Ale czy wrócę…

Nie sądzę…

Chyba że przez jakowyś przypadek… a te nie istnieją, więc… nie wiem. Z jednej strony czuję niedosyt, z drugiej… kurde, źle się czułam po tej wschodniej stronie… zawsze tęsknię za zzachodnią. Zawsze… coś ze mną serio nie tak.

Wracaliśmy w dziwnej pogodzie, dziwnymi drogami dzień później… nie zobaczyliśmy nic z planowanych po drodze postojów, bo rozkopali wsio tak, że inaczej się nie dało, nawigacja szalała bardziej niż zawsze… ale za to wiemy, iż podlewają w susę pola. Cóż, widać bogat ludzie, że ich na wodę stać. Dobrze, że prom wykupiliśmy późniejszy, bo serio, byłoby ciężko z czasem. Jeżeli zdecydujecie się na wyprawę, cóż, weźcie poprawkę na długość wyspy. Odległości są odległe… LOL

Myślę, iż wielu znajdzie tutaj coś, co może ich oczarować…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zwolennik … została wyłączona