„Świat był inny…
Znaczy, wciąż się zmieniał, ale od jakiegoś czasu, gdzieś w okolicach VHSów Pan Tealight za tym jeszcze chyba nadążał, a teraz… nawet nie chciał. Nie interesowały go one nowinki, a co do polityki i wszelakich akcji społecznych, to wyznawał zasadę, iż to już było, więc po co mu o tym wiedzieć i tak sobie żył. Po prostu… spokojniej, od czasu gdy pojawiła się Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki, miał zwyczajnie inną rozrywkę, więc… czy zaniedbał czas i świat, który współtworzył?
Zastanawiał się nad tym ostatnio… a dokładniej do momentu, w którym Wiedźma Wrona wpadła na nowy pomysł zburzenia jego ostoi związanej z fotelem, kapciami i fajką, oraz wszelkiej niewidoczności, którą ona sama zawsze potrafiła odczarować… Tak jakoś zwyczajnie… z pełną subtenością potrafiła. Umiała. Udawało się jej go przekabacić na swoją stronę, a przecież niczego nie odstawiała, we wszystkim była szalona spojność, jakaś spokojność, nawet jak wpadał w cug plecenia koszy z frasunkami czy miniaturowych pierdółek apospolitych… więc… uświadomił sobie chyba w końcu, iż to lubi. Podobało mu się to… jakoś tak, w dziwny i pokręcony sposób.
Niezwyczajnie…
Ale też niepokoiło.
Uświadamiał sobie powoli, że ona ma nad nim władzę. Jakąś taką dziwnie przyklejoną do jego myśli i świadomie może niesterując nią, zawsze sprawiała, iż za nią podążał. Zgadzał się na wszystko i słuchał… gdy milczała.
A milczała często… pracując.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Księga drzwi” – … czy wybieram tylko opowieści o książkach? Nie, one się nagle pojawiają, respią, niczym potwory w kopalniach… jeśli gracie w gry, to wiecie… albo muszki owocówki, czy coś…
Zwyczajnie są wszędzie… nawet jeśli mowa o drzwiach, to mamy księgę… i nagle, po księgarniach, zbiorach i bibliotekach, mamy jedną, niepozorną okładkę, ot tomik, nowela może… ale gdzie tekst? I dlaczego umierający mężczyna pozostawia ją prawie nieznajomej dziewczynie… i… w jaki sposób ona jedna książka jest w stanie przetransportować was gdzie chcecie? Gziekolewiek tylko potraficie sobie wyobrazić. Italia? Paryż? A może jednak coś, co pamiętacie z dzieciństwa…
Choć… te miejsca, one uczucia przecież już nie istnieją, to tylko wspomnienia, czyż nie? A może jednak… może jest w tym coś więcej ni tylko kawiarnia w Neapolu i plaża tropikalna i wyspa bez nikogo… byle tylko były drzwi… możesz znaleźć się wszędzie? Niestety taka książka to wielka ospowiedialność, ale, czy jest jedyną? I co będzie jeśli wpadnie w niepowołane ręce?
Skarbiec, zbiory, zniszczenia, kradzieże, rozbój…
Nasza bohaterka nie myśli o tym dopóki nie spotka dziwnego mężczyny, a potem, potem wszystko się zmienia, nabiera sensu, pęu, staje się przygodą i walką i… choć domyślacie się z łatwością pewnych załamań fabuły, to jednak ta opowieść o książkach niosących w sobie uczucia i możliwości, o kartkach, dzięki którym można ofiarować komuś uśmiech… lub ból, jest intrygująca. Przyznaję, że na początku mnie nie wciągnęła, ale główna bohaterka zwyczajnie mnie nie urzekła. Nadal jej nie lubię, no ale… sam koncept książek wywołujących uczucia czy iluzje nie jest nowy. Bibliotek, zbiorów, pasjonatów… ale też onej odwiecznej walki dobra ze złem, samej definicji jednego i drugiego… nic nowego, ale przecież lubimy czytać książki tematyczne…
… chociaż… jest tutaj coś, co może niektórych zaintrygować. Jest opowieść o opowieściach, przygoda, miłość, życie, walka, ciągłe załamywanie czasoprzestrzeni…coś, co chciałoby się rozwinąć w film… oj tak, to świetny scenariusz.
Lepszy niż powieść, o jako powieść, słabo.
No i tłumaczenie… zdaje się być dziwnie bezduszne, poprawne, ale brakuje mu czegoś… poza tym feminatywy… nie, polska język – zmieniająca się język, dziwna jest. Drażni mnie i… oj nie… Po prostu to nie dla mnie.
Co mnie podkusiło?
Nosz jakowyś doprawdy zabawowy czort chyba, by znaleźć się w maksymalnie nadgorliwej, i doprawdy mocnej wilgotności, gorącości i tak dalej, w onych zielonych, parkowych odmętach miejsca z mikro ruinami i czymś na kształt skansenu, gdzie poznałam miejsca, w które pot może docierać, choć może nie powinien…
Nowe miejsca… w takim wieku… odkrycie nie lada.
Ale… Gräfsnäs.
Czego chciałam?
Ruin? Stwierdziłam, iż to po drodze, więc warto, coś fajnego, jezioro i tak dalej… no i potem dopiero się okazało, że całkiem niedaleko jest fajny krąg kamienny, ale byłam ju tak odwodniona, że po prostu… kryzys. Ruiny wygląają jak to coś, co pokazują w Disneylanzie… wiecie, miniaturowe wieże paryskie i one tam piramiki… no to takie są one ruiny, ale dookolna infrastruktura na pewno wielu to rekompensuje, jednak… no właśnie, myśmy byli tam po sezonie, jezioro brudne i ziwnie martwe, widok piękny, ale ta wilgoć… koszmarna!!! W życiu czegoś takiego nie cułam. To jak sauna, ale z dodatkiem wody, znaczy więcej wody, ale i mniej i… jakby tlen zabrali, a może i azot, nos kurde… nie można było odychać, jenak wspomnieć należy, iż w innych warunkach pogodowych, dla grupy znajomych, czy rodziny to na pewno fajne miejsce. Dużo zieleni do siedzenia. jak jezioro oddycha, to i pływać się da, pewno jest rozrywkowo, organizują tu koncerty…
Nie lubię żanej z tych rzeczy, więc…
Dlaczego tu jestem.
Znaczy byłam…
Nie rozumiem.
I nie myślcie, iż nie oceniam pryrody. Parking świetny, marinę mają, jak ktoś łódkowy, spokojność tu pewno jesienią i tak alej, one omki rybackie, ten malutki młyn, stawy, kurcze, to wszystko kiedyś było rajem dla ryb, ale teraz, to trochę wygląa jak cyrk. Ino opuszczony… Zielone to było pięknie, wiadomo, temperatura i cisza w powietrzu… robali masa, ała… polecam, szczere, ale jesienią, albo wiosną…
Przecież tu zawsze musi być taki inny mikroklimat.
Nie da się tego inaczej wyjaśnić, to jak jakaś mokra gąbka zamknięta pod kopułą Kinga… czy coś w ten deseń. Może ten koleś, który to ostatni miał, który ten park poskładał i rybami innych żywił, no miał też inne moce… bo na pewno nie ten biskup od dachu na ruinach, który okazał się być ino legendą miejską… że niby ściągnął dach z ruin, bo dzieciaki tam robiły… no, wiecie co… i nie chciał założyć… znaczy dachu nie chciał, ten biskup, nie że dzieci… antykoncepcja…
… mówiłam, że gorąco?
Mówiłam?! LOL
W którymś momencie zaczęłam ju bredzić. Naprawdę. Ja nie umiem w gorąco, a już w sauny parowe i jeszcze poduszanie na pare jak pampuchy czy też inne tam gotowanie prozdrowotne to nie dla mnie. Ja kocham zimne prysznice przez cały rok!!! W tej temperaturze i wilgotności spieprzałam stamtąd zafascynowana ale i zniesmaczona… no naprawdę… wystarczyło jednak wyjść z onego ogromnego parku, dalej i dalej, i znikała ona wilgotność… Mówię wam, że tam jakaś dziwna magia się rogrywała…
A co do Wyspy… to mamy koniec października.
Ślicznie jest i tak dalej. Może i będzie ona kolorowa jesień, jak jakiś sztorm nie przypierniczy? Turyścizna na razie wyjechana… ach, cudowna pustka. Po prostu smaczna aż!!! Aż chce się oddychać w tych temperaturach… ale wrony znowu mi jakichś zwłok naznosiły za jedzenie i wodę, albo jako coś innego, o czym myśleć nie chcę… Jak kiedyś to nie będzie ptak, a noga ludzka, to chyba zacznę pisać jakieś protesty do nich. Tylko gdzie to wysłać?
Adres?