Kobiety zwyczajnej przypadki…
Straty poczynione przez książkę: zgubiony dzień, obdrapane łokcie – ja inaczej czytać nie umiem, jeden spalony posiłek – resztę Admin sam se zrobił z miną buntownika, zapluty monitor małego laptopa – moje DNA, zapluty monitor dużego laptopa – DNA podejrzliwie Adminowe… Wynik katastrof pośrednich – człowiek nie powinien nawet oddychać jak czyta. Podsumowanie badania: powieść wysoce stosowna, zalecana w celach pobudzenia perystaltyki jelit, oraz nawiązania kontaktu z domownikami głośnym: CZEKAJ PRZECZYTAM CI COŚ FAJNEGO.
A wszystko przez Marylę. Dziewczę… no dobra, kobietę! taką zwyczajną. Ot osobniczkę danej płci, kochającą teatr, mającą matkę dilerkę… się znaczy wiecie psychiatra, ale hojną ręką nakłaniającą do wszelakiej farmakologii. Babcia jej wciąż nazbyt żywotna i korzystająca z uciech, wersja taka, przy której wnuczka czuje się starsza i kompletnie mniej użyteczna. Facet u boku naszej bohaterki? Cóż, wszelako brak, aczkolwiek był taki jeden… no nieważne.
Temat główny historii: ŻYCIE!
Ogólnie obrazując, ot pamiętnik! Czyli powiecie pewno, że nic nowego… i racja! Nic nowego. Bo życie po trzydziestce samotnej kobiety, to nic nowego. Ile z nas wkracza w nie, ile znowu stara się coś zmienić? Są nas miliony! I wszystkie chcemy właściwie tego samego. Ot miłości i trochę spokoju, stabiloności i szaleństwa! Maryla nie jest inna niż my. Nie ma milionów na wycieczki w stylu: „Jedz, módl się i kochaj”, ani cudów na horyzoncie. Jest zwyczajna i naturalna… dlatego też tak bliska. Chodzi do tych samych sklepów, objada się znajomą czekoladą i kremuje podobną emulsją. Dlatego komizm jej życia, dziwaczne czasem i osobliwe perypetie, po prostu nas bawią. Nas zwyczajnych! Bo to historia o wielu z nas. Odnajdą się w jej opisanych dniach i mężatki i singielki. W bohaterach – satelitach Maryli – rozpoznamy swoich znajomych, sąsiadów… albo co gorsza i siebie!
Wszystko zaś oblane winem – niezbyt drogim – dietą, kompleksami, marzeniami i zaskoczeniem, które w tym wieku może ofiarować tzw. bliska rodzina… Jednak najważniejszy jest sposób pisania. Ten damsko-męski. Niezbyt cukierkowy, jednocześnie dowcipny, ale i miejscami lekko gorzki.
Ot naturalny!
„Czego pragnie Maryla”, to opowieść na złe dni i deszczową pogodę, albo też na plażę, aczkolwiek serdecznie nie polecam czytania przy posiłku. Z własnego doświadczenia. Za to polecam obrzucenie cytatami znajomych i tych kochanych. Bo to jedna z tych książek, które można i może należy, czytać gromadnie!
„Czego pragnie Maryla” Katarzyna Terechowicz, Wojciech Cesarz, Wydawnictwo Prószyński i Ska 2012.
PS. Przyznaję, że co kilka stron napadała na mnie myśl: Jak ja ją dobrze rozumiem! i dotkliwie łopotała mnie po trzęsących się członkach i tłuszczyku!
Pingback: Pan Tealight i Lustro Prawdziwego Odbijania… | Chepcher Jones