Pan Tealight i Sprawa dla Wiedźmy…

„Tylko ona mogła… tylko ona.

Zresztą, ci mityczni, pradawni i starzy wszelko reporterzy czy dziennikarze, kto to teraz im wierzył? No kto? Ino byli obecni blogerzy i inne tam influenserskie badziewia, a Prawda dawno została wykopana za drzwi i obecnie mieszkała kątem na poddaszu w Domku Wiedźmy. On nie miał nic przeciwko, a i czynsz nie był wysoki. W końcu co jak co, ale miejsce raczej bez wygód, czy czegoś tam… No i podasze. Tam to już w ogóle był inny świat. Kompletnie inny. Odmienny we wszelakich stronach i stanach, napastliwy lub kompletnie ignorujący kogokolwiek, czasem pomocny, a czasem morderczy, w końcu… skrajności to frajda…

Dla niego.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wiedziała, że na poddaszu wiele się dzieje, była tam, raz cieleśnie, kilka razy we śnie i raz zaglądała z dołu, i chyba wystarczyło jej. Wiedziała, iż dach trzeba na pewno nowy położyć, zrobić sufit, czyli Poddaszu połogę, wiecie z perspektywy jego, to dla niego i jeszcze coś, co miałoby kiedyś być wyłącznie jej miejscem, ale… na to potrzeba było onej dorosłości, cudu, lub zwykłej wygranej, czy też spadku, no tak, spadek byłby fajny…

I to bez opodatkowania.

By coś zdziałać… a była w nastroju.

Jednak na razie zajmowała się zbyt głośnym tupaniem Kroków, czyli, krzyczeniem na nich z dołu… Nissenami, które zbytnio imprezowały i coś pędziły przy bojlerze, Prawdą, Rozedmą Przetrwania, o której nikt nie mówił i Skrzatami, co postanowili na nielegalu pełnym sobie pobyć tutaj i zmieniały się w coś na kształt Płanetników z Poddasza. Wielce to było intrygujące… no i onymi bytami, nibyduchami i jeszcze Tchnieniami… dziwne były…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Mary Poppins” – … ogólnie mówiąc, bo tłumacznie. Teraz człowiek już nie moe być pewien czy ulepszą to, co tak kieyś ukochał, czy po prostu odmienią tak, by nagle teraz znienawidził, zresztą, jeśli pokochał takie, jakim było, to na kiego one ulepszenia!?

Dlatego cieszę się, iż udało mi się chociaż one cztery starocie zebrać i tak, wiem, że nowe tłumaczenie Rusinka może być lepsze i tak dalej, i tak dalej, nie będę wspominać o wariactwach z tłumaczeniem Alicji… bo aż mi się nóż w bebechach roztwiera… nosz kurna no! Co za durne pokolenia chcecie stworzyć? I tak, Rusinek tłumaczem świetnym jest, ale… agendy współczense to nie dla mnie…

Mniejsza… mam. Tylko tyle, ale mam. Onego pradawnego tłumaczenia, dziecinnego, radosnego czytania, chociaż, czy ja to czytałam jako dziecko? Chyba nie? Nie do końca, nie no… w ogóle? Serio? No to teraz se poczytam!

A co…

A recenzja? A to potrzebna komuś?

Modliszka.

A tak, wielkie halo i całkowite Alleluja i to nie tylko dla tych od robali, czy coś. Nie. Okazuje się, iż u nas nie ma modliszek. A tak właściwie, to podobno są ogólnie mówiąc w odwrocie, no ale… to w końcu modliszki, może im miłości zabrakło?

Nie wiem, ale trochę to smutne, bo modliszka, to intrygujące stworzenie i nie, nie tylko  powdou konsumpcji specyficznej. W ogóle i ogólnie śliczna jest. Zieloniutka… przynajmniej ta, którą znaleźli u nas… tak, dziwnie niewinna, rozmowna jakaś, szumiąca, jakby wiedziała coś, coś więcej i chciała nam powiedzieć jak one delfiny niegdyś z Przewodnika Galaktycznego… ale, chyba nie dali jej dojść do słowa.

Właściwie, to nie wiem co z nią zrobili?

I teraz mi smutno, a tutaj jebana fala afrykańskiego gorąca.

Straszne, obrzydliwe wrzące powietrze, które wysusza człowieka na wiórek i to wcale a wcale nie wpływa na tkankę tłuszczową, a to już jest nie fair! Lipiec był chłodny, sierpień cieplejszy, a czasem i wrzący, ale początek września po prostu przetrącił wielu z nas. I niektórzy z tego wyszli z dziwnymi ranami. Wewnętrznymi i zewnętrznymi. Po prostu, jakoś tak… zaskakujące coś. W prognozie pogody było, że chłodno ma być i w ogóle, a tutaj jawne afrykańskie natarcie, tudzież, w niektórych miejscach tak duszące wilgotnością, że aż człowiek się zatrzymywał i prestawał myśleć…

To ju oznacza aż nazbyt wiele.

Wiele źle…

Gorąc…

Spalone liście spadają z nieba, lekki, ziwny wiatr telepie liśćmi bróz wyając srebryste dźwięki… woda, woda nie obiecuje ochłody. Siedzisz w wannie, w zimnej wodzie i przemyślasz swoje postępowania. Wyjść na zewnątrz, czy jednak nie? To w końcu nie USA, tutaj klimatyzacja to rzadkość… machanie drzwiami – tak zwane duńskie AC – to czasem jedyne wyjście. Oczywiście, varmepumpe może wam dać ochłodzenia, ale w temperaturach ponad 30, to słabo działa…

… więc jak się schłodzić?

Przetrwać…

Ale ja mam plany, ja się stąd zmywam, problem w tym, iż tam, gzie się wybieram, to też gorąco… i mówią mi o tym dopiero wtedy jak już jestem spakowana i tak dalej… nie wzięłam lekkich galotów i takich tam. Ale… co tam, trzeba przeyć, z cienia do cienia, ino te podróże… najpierw was chłodzą na promie, szczere, koc biorę ostatnio, bo tak pizga jakbym na biegunie północnym oglądała jakoweś cuda śnieżne. Bez opowiedniego wdzianka. Nie wiem dlaczego, ale niektóre miejsca, w znaczeniu te na czubie, to dla tych kochających zimno, a ja kocham, ale…

No cóż.

Po prostu trzeba wiedzieć, zaakceptować i być przygotowanym i na zbyt ciepło i zbyt zimno. Nie da się inaczej. Bycie gotowym na wszystko, to ostatnio motto, którego nie można lekceważyć.

Niestety…

PS. Głos z przyszłości. Szef Wyspy dostał migreny po raz pierwszy w swoim raczej bardzo dojrzałym wieku i lekarz nakazał mu zwolnienie… ekhm, zwolnienie stresowe… więc mam takie pytanie…

… co by było jakby okresu dostał?!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.