Pogoń ku początkom…
Fantastyka wciąż kojarzy się większości z opowieściami dla dzieci. Albo tych zdziecinniałych, hmm? Mimo wybuchu na planecie z paranormalnymi romansami, wciąż większość tak uważa. Nie widząc, albo unikając patrzenia, jak bardzo „chodliwe” są opowieści o nastolatkach ratujących świat, obdarzonych darem, przeznaczeniem, skrzydłami albo chociaż kłami, niż coś więcej. Tak, teraz fantastyka to głównie paranormal romance. Dziwnie rzadko powraca do owego elfiego, potterowego świata… Zaś dorośli w świecie fantastycznym to wprost gatunek wymierający. Zdolny tylko przeszkadzać. Ot sporadyczne wypadki przy pracy. Bo i udźwignąć, utrzymać spójnym temat, w którym dorosły stojący obok smoka nie wydaje się być, ogólnie mówiąc nie na miejscu, nie jest tak naprawdę łatwe. W rzeczywistości fantastyka to trudna sprawa i może dlatego jest taka intrygująca…
… bo aby napisać coś takiego trzeba zerwać w sobie wszelakie mosty, zabezpieczenia, uwolnić wyobraźnię, w której małe słodkie krasnoludki i przemoc elfów są w stanie się połączyć w jedność, gdzie bajki mają smutne zakończenia. Pozwolić sobie na myśl, że wszędzie postacie są zwyczajnie okrutne, że nie ma ucieczki… Poddać w wątpliwość istnienie spełniających się życzeń i marzeń. Wziąć wszystkie koszmary dorosłości i nadać im milusie kształty, skrzydełka. Bo mimo iż fantastyczny, to wciąż tylko brutalny, często wstrętny… świat.
Gdy natrafiłam po raz pierwszy na A. R. Reystone, wtedy jeszcze w innym wydawnictwie, całkiem niedostępną, wydawało się, że będzie jak inne. Dziwnie zachowawcza, ostrożna, że nie pozwoli swojej wyobraźni zerwać się z uwięzi, że nie wystawi się na żer… cóż, okazało się, że jest inaczej. Na szczęście! Jako jedna z niewielu autorek ma ona nie tylko odwagę by szokować, by z jednej strony mamić ową baśniowością magicznych krain, z drugiej jednak naznaczać je paskudnym, wrednym i chciwym człowieczeństwem. Dosłownym. Jej bohaterka nie tylko jest dorosła, nie tylko nie wierzy i ogólnie mówiąc wredny z niej osobnik, choć czasem słodki w swej wredności, ale też przede wszystkim jest… właśnie dorosła. Dojrzała nie tylko w tym czego pragnie, ale i tym, czego sobie nie życzy.
Poprzednie tomy wystawiły Ariel na działanie równoległego świata. Świata, w którym jej zwyczajowo poukładany mózg zdaje się parować szaleństwem. Ale dała radę. Dźwignęła wszystko. Spodobało się jej, zakochała się… Ale jednak ostatnią bitwę wygrała tylko dzięki pomocy swojej córki. Teraz pozbawiona pamięci o tym co było, Ariel jest znowu szczęśliwa. Co prawda ma dziwne sny, ale też pracę, którą kocha i mężczyznę, za którym przepada. Tak można żyć. Bez wystrzałów i magii, normalnie i spokojnie… Tylko jak długo będzie trwała ta ułuda? Jak się domyślacie niezbyt długo. To, co wydarzyło się w magicznym świecie okazuje się kłamstwem. Możliwe, że podjęte decyzje w rzeczywistości były błędne. Może tak naprawdę niebezpieczeństwo właśnie otworzyło sobie bramy do Dziewięciu Miast?
Tylko Ariel może odnaleźć zagubioną córkę. Tak samo jak ona pewną siebie, tak samo zadziorną i twardą… tak samo nie znającą prawdy. Tylko, czy prawda to nie zbyt wiele dla nich obydwu?
Oj nie, trylogia „Dziewiąty mag” to nie powieść dla dzieci. Jak najbardziej zawiera smoki i małe, słodkie chochliki… oraz te niesłodkie, ale to tylko zmyłka! W rzeczywistości to okrutny świat, który wypracował dziwne zwyczaje – jakże niezrozumiałe do kogoś wychowanego w zwyczajnej rzeczywistości. Autorka pozwoliła go nam poznać. Pozwoliła w niego wpaść, zagłębić się, poprawnie zwalczać zło, a potem przypieprzyła z piąchy w nos… bo to nie cud, lukier, tęcze i maliny. To nawet nie smoki, choć dumnie szczerzą się z okładki. Tym razem to walka o dominację, to rozmiłowanie w cudzym bólu, umiejętność tworzenia innym piekła z codzienności… Ale przecież matka musi odnaleźć córkę, czyż nie? Problem w tym, że u Reystone wszystko jest możliwe. Księżniczka nie dostanie pantofelka, za to ktoś odgryzie jej stopy, a potem dłonie… wydłubie oczy i mlaskając wciągnie białka, czkając. Gdy ona wciąż będzie żyła.
Trzeci tom trylogii to zamknięcie wielu rozdziałów, to powrót ku początkom tego świata, to rozliczenie się z przeszłością. Zderzenie ze wszystkimi tajemnicami. Często bolesne, tak, że poczujecie się oszukani… ale nie będziecie się mogli oderwać.
Też i od koszmaru, a tego serwuje nam powieść wiele. Wciąż jednak jest i specyficzny dla Reystone, naturalny humor, owo połączenie światów, te urocze przepychanki. Wciąż mamy tutaj intrygująco nakreślone postacie, specyficznie wierne sobie. Twarde kobiety, które umieją walczyć o swoje, mężczyzn wiedzących co to honor, ale i tych wrednych sadystów, zawsze wiedzących lepiej, i kłamstwa, które ktoś umiejętnie ukrył, sprawił, że wszyscy zapomnieli…
… możliwe, iż wszystko jest tylko wielkim żartem.
„Dziewiąty mag. Dziedzictwo” A. R. Reystone, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2013.
… i trochę zdjęć, bo dlaczego nie!
Recenzje poprzednich tomów: „Dziewiąty mag” i „Dziewiąty mag. Zdrada”.
… myślicie czasem co też nocą wyłazi z książek? A może i czasem za dnia?