Czy ŚMIERĆ to na pewno ostateczność?
Spoglądając na człowieka widzimy jego zewnętrzność. Nie widzimy od razu jego magicznego, jedynego w sobie wnętrza, mimo że uważamy (przekornie wszyscy), iż jest ono najistotniejsze. Spoglądamy na chodzącą powierzchowność i… nie wyobrażamy sobie, że może ona przestać istnieć. Żyjąc, nie dopuszczamy do siebie możliwości istnienia czegoś takiego jak NIEBYCIE. Dopiero po śmierci, spoglądając na tych, którzy nadal cieszą się problemami, wierzymy i nie rozumiemy. Zatapiając się w JEGO oczach, czując przez cienką powłokę czarnej peleryny biel JEGO kości, odchodzimy w inny świat… Nawet nie przypuszczamy jednak wtedy, choć myślimy, że wiemy wszystko, iż nawet ON może czasem po prostu… ODEJŚĆ.
Świat Dysku, unoszony w nieznane na grzbiecie gigantycznego żółwia A’Tuina, pędzi w jeszcze bardziej nieznane. Zachodzące na nim procesy nie różnią się od tych, które znamy na Ziemi. Procesy gnilne i ich pochodne, wietrzenie, starość i zmarszczki, wszystko to mamy też i w Świecie Dysku. Tylko, że nagle tutaj, w ciemnym, właściwym tylko JEMU pomieszczeniu, obarczonym wszelkimi oznakami umieralności, pełnym tykających drobinkami piasku życiomierzami, pojawiła się dziwna klepsydra. Kolejna z wypisanym imieniem. W tym pokoju, w którym szumi tylko ludzkie życie, przeciekające zbyt szybko, lekko przeskakują sekundy stając się z teraźniejszości przeszłością, pojawiła się ostateczność ŚMIERCI. Klepsydra z JEGO imieniem.
Czy ŚMIERĆ może tak po prostu umrzeć? Zniknąć? Czy może zostać zastąpiona? Stać się nagle jednym z tych, którzy byli jego „towarem”, pracą? Stać się zwykłym umarłym, tylko, że z jedynym w swoim rodzaju koniem…
„Windle Poons, najstarszy mag wśród profesorów niewidzialnego Uniwersytetu… znanego z magii, magów i sutych bankietów… także miał umrzeć.”
Bo coś takiego po prostu czasem się przeczuwa. Gdy jest się magiem, wie się na pewno. Zna się dokładny czas i miejsce, więc nie ma się, co dziwić, że Windle Poons się przygotował do tak ważnego wydarzenia. Jedynego w jego życiu. Przynajmniej tak myślał. Bo okazało się, że gdy nadszedł odpowiedni czas, ciągle żył, zresztą nie tylko on… i zaczynało być to coraz bardziej uciążliwe. Bo gdy jedyna pewna rzecz na świecie nagle znika, cały świat dostaje świra. A cała energia, która powinna przejść w stan dalszej używalności, najzwyczajniej w świecie się marnuje.
Motyw śmierci we wszelakiej literaturze pojawia się bardzo często. Może przez jej ostateczność, a może i poprzez strach przed nią samą, bynajmniej maglują go pisarze na wszelkie sposoby. Były już dziwne śmierci, o różnych rodzajach ludzkich i mniej ludzkich, były wymiany śmierci na inne i ludzie, którzy nagle stawali się „śmierciami”. Ale nigdy jeszcze nikt nie zmusił śmierci, by zastanowiła się nad własną śmiercią.
To mogło się wydarzyć tylko w Świecie Dysku. Tylko tutaj śmierć mogła zejść na ziemię i przyłączyć się do potencjalnych klientów. Stać się jednym z nich i czekać, ale najpierw zażyć życia i… zakochać się… Tylko tutaj śmierć jest tak istotną częścią świata, nie byle ostatecznością, ale ważną, magiczną stroną ludzkiej egzystencji. Tylko tutaj ŚMIERĆ jest w pełni zauważalna i często nawet lubiana. Tylko tu może być prawdziwym przyjacielem. Nie tylko ostatecznością… I to z humorem.
„Kosiarz” Terry Pratchett, Wydawnictwo Prószyński i Ska, (napisana pod pseudonimem Tomasz Kowalski) recenzja publikowana na onet.pl