A jednak nawet mnie coś może zaskoczyć?
Zastanawiam się jak bardzo malownicza byłaby ekranizacja trylogii „Namiestniczka”? Jak wyglądałyby elfie lasy, tak zazdrośnie strzeżone: brylantowe świerki, dęby łuskowe, białe sosny? Jak poradziliby sobie specjaliści od efektów specjalnych z kamiennym królem? Jak wyglądałyby wiedźmy, a jak magowie? Czy możliwe byłoby oddanie różnorodności magii i fascynującej malowniczości kolejnych krain stworzonych przez autorkę – Wierę Szkolnikową?
Przy dzisiejszych możliwościach, pewnie bez trudu. Ale dla mnie pewnie wciąż książka byłaby lepsza od filmu.
Drugi tom trylogii Wiery Szkolnikowej zaskakuje od początku. O bohaterach z tomu pierwszego mało kto pamięta. Rany zabliźniły się, dzieci dorosły, tajemnice pozostały ukryte… ale czy wszystkie? Po inteligentnej namiestniczce, jaką niewątpliwie była Enrissa, na tron przy boku kamiennego władcy wstępuje Salome. Delikatna i poddana magom. Jakże zakochana w swym władcy, który tylko jej, wiele lat temu, obiecał, że ponownie stanie się… żywy. Wychowana przez wiedźmy, obdarzona mocą, ale jakże podległa wszelkim manipulacjom. Jakże … słaba. Jak wątpliwie przydatna. Szczególnie teraz, gdy krajem, światem, którym winna władać, ponownie miotają klęski i choroby, a ludzie coraz częściej przebąkują o wojnie.
Wojnie z elfami.
Jednak nie to jest najbardziej niepokojące, nie rzeczywistość, ale sny… sny dziwne, jakże nie pasujące do okoliczności. Sny, które zdają się być odpowiedzią na to, co w tomie pierwszym kryło się gdzieś za plecami bohaterów… Za przeszłością tak odległą, że nikt nie może jej pamiętać.
Nikt poza elfami.
Nie odbiegając od standardu dobrej, wciągającej fantasy, Szkolnikowa ponownie zaprasza do swojego rozbudowanego świata. W jakiś sposób, posługując się pionkami, zdawałoby się mniej wartościowymi postaciami, udaje jej się nam ten świat pokazać. Zaprasza nas jakby od nowa, świadoma naszej wiedzy, ale też rozpustnie władając bohaterami. Tutaj przeszłość odcisnęła ślad, ale dla wielu jest jakże nieistotna, może poza tymi, którzy tylko czekają na klęskę, upadek, na to co przepowiedziano. Bohaterowie są nowi, świeży i intrygujący, ale pozostały też stałe ogniwa, łączące nas z przeszłością. Ich dzieje na naszych oczach zmieniają się, dzieci dorastają, miłość wiąże kolejne dusze. Jednak tajemnice i wady, owe ukryte błędy, powracają. Kiedyś podjęte decyzje może i się sprawdziły, ale w powietrzu czuć nadchodzącą klęskę. Nawet nadzieja Salome nie jest jej w stanie z nas wyrzucić. Wiemy, od początku jesteśmy przekonani, iż tym, którzy liczą na szczęście, nie będzie ono dane, a cała reszta to tylko wynik czyjejś manipulacji.
Wciągająca literatura. Odbierająca człowieka codzienności. Typ powieści, której się nie odkłada, dopóki się nie skończy. I choć wydaje się, że to mógłby być już koniec… to przecież wiem, że czeka tam kolejny tom, a scenariusz może być jeszcze bardziej zdumiewający. Bo tej autorki nic nie ogranicza. Jej wyobraźnie może i czerpie z codzienności nam znanej, ale manipuluje ludzkimi, zwyczjanymi wadami tak, że oznaczenie dobra i zła może być nie lada zadaniem. Bo czy miłość może być zła? A przywiązanie, przeznaczenie… przeczucie? Nic nie jest pewne, jasne, nawet sama namiestniczka.
(Tu pojawię się ja – Recenzja 😉 jak się przeczytam ja – Książka :)) i jak obiecała tak się zobjawiła 🙂
„Namiestniczka. Księga 2” Wiera Szkolnikowa, Wydawnictwo Prószyński i Ska 2011.