Samotni…
Współczesny świat zdaje się być taki otwarty, przyjazny… oto kolejne zdjęcie kotka na Facebooku, świeże naleśniki z truskawkami w jakiejś knajpie i nowe, kupione czerwone szpilki. Socialmedia podsuną wam miejsca, które należy odwiedzić bo YOU DESERVE THIS, a i wszechobecne pozytywne traktowanie singlowatości pozwala myśleć, że samotność jako taka nie istnieje. Jesteśmy w końcu jednym! Nie określa nas status, wprost przeciwnie, samotny i prący ku karierze jest super przecież!!! Wszyscy jesteśmy przyczepieni kabelkami do owego wielkiego, wkurzającego Brata, któremu sami podrzucamy co lepsze kąski… Nie musi się wysilać, sami krzyczymy zaznaczając swoje miejsce w tym świecie…
… ale jak jest naprawdę?
Samotność istnieje. Toczy wielu, choć rzadko kto się do tego przyznaje. Określają się jako artyści, samotnicy, kochający przyrodę, wciąż szukający… a w rzeczywistości, w owym tłumie podobnych sobie ludzi są zwyczajnie samotni…
Niewielka, cieniutka broszura autorstwa Antoniny Kostrzewy dzieli się na trzy części: przedmowę autorki, i dwa opowiadania: „Samotna w wielkim mieście”, „Samotny w wielkim bólu”. Nie przekonuje zawartością, ścieśnionym drukiem, właściwie boli już przy pierwszym dotyku… długo nie odważyłam się jej dotknąć. Bo jestem jednym z dziwadeł, co to boją się żywych ludzi. Co wolą uciec i się schować… ale czy to oznacza, że jestem nieśmiała?
Samotna i zawstydzona?
„Samotna w wielkim mieście” – to opowieść o miłości. O tej, na którą trudno się odważyć, w którą trudno uwierzyć. O miłości, którą obserwuje się zza okna, będąc świadomym tego, jak przerażający jest pierwszy krok…
„Samotny w wielkim bólu” – to historia mężczyzny, któremu przytrafia się uczucie, ale w nie nie wierzy… Brnąc głębiej, powoli poznaje jego elementy, jednak gdy okazuje się, że może mógłby pokochać, nadchodzi ból…
To nie jest łatwa książka. Te opowiadania bolą. Wyrzucają z was każdą cząstkę uśmiechu, każde marzenie o księciach na koniu i przyjaznych smokach. One wymazują radość. Z jednej strony udowadniają, że należy zrobić COŚ, z drugiej… tłumaczą, że czasem zwyczajnie nie można, że się nie da…
Jednostki opisane przez autorkę mogą nosić wymyślone nazwiska, ale są ludźmi zza ściany. Może tym facetem, który zawsze dopiero po zmroku wyrzuca śmieci? Tylko ile w tym nieśmiałości chorobowej, a ile depresji? Czy tak naprawdę istenieje wstyd, czy może jest to już choroba? Czy to samotność wpisana w geny, czy też… bo tak łatwiej? Jaka jest prawda? Zwykła trema przed kontaktem z drugą osobą, a może problemy emocjonalne, które tylko potrzebują kilku pigułek?
A może to jesteś ty? Taki właśnie jesteś, nie przynależysz do tego świata, nie umiesz się w nim odnaleźć… i tak naprawdę nie chcesz? Czyżby definicja samotności zyskała szersze granice?
Nie jestem w stanie jednoznacznie opisać tego tematu i dla mnie nie jest on nowością. Jest pewnym pogodzeniem się z faktem, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy sami! A jednocześnie każdy z nas jest inny. Posiadanie dzieci nie gwarantuje wam, że nie będziecie umierać samotnie! Przyjaciele odwrócą się, gdy będzie im wygodnie… a rodzina? Cóż, jest na zdjęciach… Samotność pojawiła się, zagnieździła w owym ekshibicjonistycznym świecie i ma się super! Wielbiona, gloryfikowana, określana jako wolność… może tak naprawdę tego chcemy? Zdjęcia kota i buty wystarczą… jednak dlaczego boli? Dlaczego wpatrywanie się w pustą ścianę aż tak boli… dlaczego nie ma nikogo, jeżeli tych ludzi jest tak wiele na świecie?
… więc co jest nie tak z tym światem?!!!
Kostrzewa odważyła się rozpocząć pewną rozmowę i jest to ważne, ale wydaje mi się, że przywaliła w mur. Bo kto chce czytać o bolesnej prawdzie i o nie kończących się dobrze historiach? Ludzie wolą nie wiedzieć, tuszować i nie myśleć. Bo to trochę obciach, wszyscy milkną, gdy pada zdanie: Jestem samotna. Nie umiem żyć. Nie wierzę w kotki i tęcze! I nie lubię szpilek! Ale i tak przeczytanie tych opowiadań boli… bo nieszczęśliwość i samotność zdają się być dziwnie zaraźliwe… więc może lepiej nie czytajcie? Bo może lepiej zwyczajnie nie myśleć o tym?
Ludzie wolą wierzyć w kotki, tęcze i zbawienną rolę uśmiechu… więc udajemy, czyż nie? Bo tak łatwiej…
„Zawstydzeni, czyli skazani na… samotność” Antonina Kostrzewa, Wydawnictwo Astrum 2010.