„Zwyczajniak zanikał…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Cierń” – … jest piękny.
Niesamowity i baśniowy, trochę za krótki jak na wtopienie się i zapatrzenie, ale jednak, plot twist jest, bohaterowie intrygujący, ino więcej słów by się dało, by było to pełnym bajaniem, jak lubię… ale przecież mogę sobie dopowiedzieć i to i tamto. W końcu to znana opowieść o cierniach, królestwie i śnie…
Ale tym razem trochę inna… odrobinkę. Z innej strony, choć nie do końca, z innym pląśnięciem i jescze bulgotaniem. Intrygująca i piękna. Naprawdę świetnie spisana, ale to tylko taka chwila, broszurka… jednak cudowna…
Na szczęście nie zwokowana.
Można serwować młodszym też…
Z cyklu przeczytane: „Mistrz zagadek” – … okay… zachwyciła mnie na początku, zamotała, aintrygowała, po prostu pożarła mnie, a potem, jakoś tak… opuściła, a byłam zaledwie w połowie opowieści i wiecie co…
Nie pamiętam o czym to było… tak dokładnie.
Jakbym, nic nie przeczytała. Dziwne uczucie. Czy to thriller sensacyjny? Okay, zgodzę się, ale cy paranormalny? No też, jednak… bez urazy, nie do końca rozumiem po co on tutaj i to w takiej formie, ale… na początku niby ma to sens, jednak kolejnymi stronami wszstko się sypie i… nie wiem, naprawdę, co to było.
Mamy tutaj mistrza zagadek, które są… ekhm, nie wypowiem się w temacie trudności, bo zwyczajnie nie moja to dziedzina, jednak… są tam jakie są. Niegdyś był zwykłym mięśniakiem, ale po wypadku stał się czymś na kształt sawanta, chociaż, czy do końca odpowiada definicji? Nie wiem, mi nie do końca. Nagle w jego samotnym pplus pies życiu pojawia się kobieta, i w końcu coś w nim drga… że tak to ujmę… problem w tym, iż ona siedzi w więzieniu, dowody zdają się być jednonaczne, ale one tajemnice, które ona zna sprawiają, iż nas bohater roumie, że ktoś… odgadł jego sekret największy… Chociaż… czzy był to sekret? I w tym momencie serio się wciągnęłam, jednak potem, potem to już była zwyczajna opowieść o strachu przed technologią, podsłuchami i tak dalej z lekką nutką biblijnej treści… Nie żebym nie miała własnego zdania w tej kwesti, jednak – ta powieść miała potencjał! Miała to coś i nagle to COŚ zniknęło.
Gdzie?
Czy to wina Biblii? Może… czy miałkiego bohatera głównego, dziwnie głupiego i niezauważającego prostych pułapek… nie wiem, ale się zawiodłam.
Jesień na Wyspie jest dziwna.
Niby zimno, a jednak za ciepło, niby czas sztormów i wszelakich wiatrów, a jednak ich brak, niby ulewy, a susza… skomplikowane to wszystko i tyle, więc wróćmy do Szwecji… mamy wrzesień i północ kąpie się w afrykańskim wrzątku… jest dziwnie. Ale jeszcze nie wiem, że za kilka dni będę skrobać szybę z mrozowej obwijki.
Serio…
Ale wtedy Munkekyrkan. Takie bardo dziwne miejsce, bo wiecie… ta zachodnia część Szwecji ma fascynującą linię brzegową, pełną załamań, klifów, wszelakich fidgrygałków oraz wysepek o różnych wysokościach i rozpostartościach. Miejsc kompletnie pustych, dziwnie fantayjnych oraz tych zarośniętych, niby spokojnych, a jednak, wyleźć stamtąd może wsystko: łoś, miś ili influencer.
Nie wiadomo co gorsze.
Tak, influencerzy maści wszelakiej upatrzyli sobie mieszkanie w Szwecji, bo podobno taniej i wiadomo co się stało… ceny poszły w górę… ale mimo to, wciąż są miejsca, gdzie możecie dostać ziemię za darmo, jeśli tylko się tam pobudujecie i zamieszkacie… tylko tyle… albo aż tyle? I teraz nagle Szwecja jest dziwna dla nich i ludzie dziwni, a jak blisko Finlandii, to już w ogóle ameno… no ja nie pojmuję ludzi od dawna, to lost case jak nie wiem co! I umywam ręce…
Ale… co do wybrzeża, jestem zakochana, sczególnie w tych skałach Bohuslanu ocywiście… a jednymi z najsłynniejszych jest są te za Grebbestedem. Ja pierdziu, no powiem, iż tego się nie spodiewałam, a zdjęcia na Insta czy innych mediach kłamią. Po prostu masakra slak, uwaajcie, dobre buty i woda wskazane!!!
Serio…
Ale… dzień, gdy się tam wybraliśmy wciąż był nadmiernie ciepły, chociaż, nie wiem… jakoś tak już nie było aż tak koszmarnie… zachęcona, jak się okazało kłamliwymi, opisami z profili wszelakich, stwierdziłam, że no co tam, spoko będzie, pewno jak Tjurpannan… ale no nie. Trasa jest bardzo ciężka, skałki chybotliwe, a oznaczenie często się kolebie, znika i tak dalej, ale wiecie co…
Warto!
Ranek spędziliśmy bawiąc się z zająco-królikiem… tia, nie wiem skąd się wziął na wynajmowanym trawnikku, ale widać było, że to raczej jego teren. Nosz przesłodki! Wcześniej był generyczny zając, więc na pewno się znali… zaskakujące stworzenie, szczerze! A po południu, już pod niebem zakrytym chmurami, powietrzem wciąż lepkim, poleźliśmy na spaceru. Na skały o kształtach tak fantazyjnych, że szczena opada. A widziałam w swoim życiu sporo tych skał. Krajobraz po IceAgeu, po prostu niesamowity, ale do chodzenia, racej trudny. Nie no, tutaj czasem dobrze mieć linkę i haki, ale z drugiej strony nie wolno: układać kopczyków, dziabać w skałach, zmieniać wszelako krajobrau i ogniskować…
… więc kiełbasek nie będzie. LOL
Nie żebym planowała… chciałam zobaczyć jaskinię i ołtarz i się udało. Co do ołtarza się udało, bo jaskinię, to zatarasowała taka skała, że na moje krótkie nogi i przepaść, w której można było zabawnie utknąć, tak, że ekipa ratująca miałaby niezły ubaw, no stwierdziłam, że nie. Nie włażę. Chowaniec wyższy, to wiecie, no łatwiej mu… dłuższe łapy też pomogły. Podobno były nietoperki tam. Ale… jaskinia, to raczej wiele powiedziane, raczej taka nisza głębsza i tyle, wciąż, niesamowicie malownicza, a te skały, te różnorakie wzory, załamania, rzeźbienia, one kształty i kolory, no po prostu…
Boskie miejsce!!!
Dawać dziewicę na ołtarz. LOL
Żarcik!
Spędziliśmy tam trochę czasu podziwiając głazy, kamyki i widok na morze i skały, no i tych bogatych, co mają domki w takich miejscach, które są… bajecznie czarowne… i te łódeczki, no bo tu to ino amfibią albo wpław inaczej.
Taka cudowna samotnia…