Śmierć babci była podobno wyczekiwanym wydarzeniem, przynajmniej przez większość dalekiej, nieznanej rodziny. Dla mnie jednak, była tylko listem w wykwintnej kopercie na kredowym papierze z herbem znanej, nowojorskiej kancelarii prawniczej. Nie znałam babki, tak jak ojca. Matka przez dwadzieścia pięć lat unikała rozmów o nim, jak tylko mogła. A ja przestałam naciskać, nie chcąc jej ranić. W końcu przez kilka lat miałam tylko ją.
Ojczym pojawił się nagle. Wyskoczył z tego całego tłumu zalotników, nieciekawy, wiejski … Zmusili mnie, bym nazywała go ojcem, a ja już nie chciałam się sprzeciwiać. Tylko w nocy płakałam. Bałam się, że przez to, że zmienili mi nazwisko, dali nowego ojca, zmienią i mnie, ale tak się nie stało.
Zostałam sobą. Z tymi wszystkimi książkami i marzeniami, fantazją, która przysłania mi rzeczywistość … Dlatego też nadal kochałam prawdziwego ojca. Może i go gloryfikowałam, może umieszczałam w charakterze dobrego ducha we wszystkich moich snach i opowieściach, które sama sobie pisałam, wplatając w życie. Może …
Rzeczywistość nie zawiodła. Ale ojca nie dane mi było już spotkać. Zmarł kilka lat przed swoją matką. Podobnie zresztą jak jego siostra, a moja ciotka. Z jego najbliższej rodziny pozostała tylko babcia, która pozostawiła mi kopertę, którą trzymałam w rękach i nieruchomość u zbiegu dwóch ulic: Kwiatowej i Brudnej. Ta koperta opisywała mi rodzinę, której nie dane mi było poznać, a której już nie było. Ale zawierała też pismo od adwokata, powiadamiające mnie o odziedziczonej fortunie.
Usiadłam w głębokim fotelu i przyjrzałam się równemu, choć bardzo ozdobnemu pismu. Mimo, że bardzo oficjalne, pismo było jednak dla mnie ważne. Było czymś w rodzaju dziedzictwa, co do którego zawsze miałam mieszane uczucia. Ale jednak pozostało mi po tej mojej, w gruncie rzeczy rodzinie, coś – nieruchomość na skrzyżowaniu ulic: Kwiatowej i Brudnej, w dowolnym tłumaczeniu.
Samolot z Polski leciał bardziej niż długo. Nienawidziłam latania, a turbulencje w dość wyraźny sposób przypominały mi o tym, że mogę się stać pożywieniem dla kłębiących się w dole rekinów, więc podróży nie uznałam za przyjemną, ale musiałam tam dolecieć. Po prostu musiałam. Nie miałam innego wyjścia. To było moje przeznaczenie.
* * *
– Nieruchomość może pani przejąć w każdej chwili. – powiedział adwokat, wykonawca testamentu, zaraz po moim wejściu do kancelarii.
– A jakiś klucz, papiery ? – zdziwiłam się.
– No cóż, nie ma ich aż tak wiele. – uśmiechnął się dziwnie. – Większość majątku przejęła daleka rodzina ze strony drugiego męża pani babki. Pani nie jest z nim spokrewniona w żaden sposób, jeżeli chodzi o tak zwane „prawdziwe więzy krwi”. –
– Co weszło w skład majątku ? –
– Przede wszystkim dwie ogromne posiadłości w Los Angeles, restauracja w Bel Air, klejnoty rodzinne i inne drobiazgi, jak obrazy, antyki … – wymieniał z głowy, widać doskonale zaznajomiony ze sprawą.
– A moja posiadłość ? –
– Jest mała, a klucz ma pani tutaj … Babka nic nie napisała w liście ? – zdziwił się.
– Nie. Nie wiem, nie otworzyłam go, przeczytałam tylko pańskie wyjaśnienie i pismo zawiadamiające. Nie miałam odwagi. – przyznałam się.
Mężczyzna parsknął, ale zaraz się uspokoił i wręczył mi klucz. Nawet zamówił mi taksówkę, ale i tak poczułam się dziwnie. Jakby ktoś robił mi głupi kawał.
* * *
– Jest pan pewien, że to tutaj ? – zapytałam taksówkarza, gdy zatrzymał się na obrzeżach miasta, na skrzyżowaniu dwóch króciutkich, nie zamieszkałych uliczek.
– Na pewno. Brudna i Kwiatowa. To miejsca zapomniane przez Boga. – powiedział śpiewnie czarny kierowca i uśmiechnął się ukazując zęby jak z reklamówki pasty Colgate.
– Ale … –
Nie mogłam się kłócić z rodowitym nowojorczykiem, więc tylko poprosiłam, by na mnie poczekał, wysiadłam i rozejrzałam się.
Wcale nie było tak pusto, w gruncie rzeczy. W oddali lśniły jakieś dachy i pobielone ściany. Ale na samym rogu tych ulic stała tylko jedna nieruchomość. I to raczej dość mała, z jednymi drzwiami i bez okien, pomalowana w niebieskie paski.
Klucz pasował, a jakżeby miało być inaczej. Ale to co było w środku nie pasowało …
* * *
– Klop ?! – wrzasnęłam. – Klop ?! –
No cóż, może nie zrozumiał mnie początkowo dokładnie, ale czego można chcieć od prawnika.
– To miejski szalet, nawet dość czysty … – zaczął się tłumaczyć, z dziwnym, błąkającym się po twarzy uśmiechem.
– To kibel. Nazwijmy rzeczy po imieniu. – rzuciłam kluczami.
– To pani dziedzictwo. –
– Raczej chyba kawał … Nie powiem, żeby to było śmieszne. Ale chcę poznać tego, kto to wymyślił. Po co mi miejski kibel ? –
– To naprawdę nie moja sprawa. Testament jest już w aktach, nie mogę go wyjąć. Ponieważ pozostała część osób w nim uwzględnionych nie jest w gruncie rzeczy pani rodziną, nie mogę też podać pani ich adresów. To niezgodne z ustawą o ochronie danych … – wyjaśnił, delikatnie wypychając mnie z kancelarii, przy okazji wrzucając mi do kieszeni klucze.
* * *
Wróciłam więc do punktu wyjścia, czyli do klopa. Jakoś musiałam się przemóc i tam wejść. W końcu wierzę w bajki. Może miałam nadzieję, że kibel zmieni się w zamek, jak za pocałowaniem księżniczki żaba przemienia się w księcia ?
Ale niestety to był tylko kibel, a w rzeczywistości dwa pisuary i dwa klozety, plus dwie pary umywalek. Oczywiście podzielone na część damską i męską. A w wąskim korytarzyku, który do nich prowadził stał wytarty fotel, mały stolik z telewizorem i popielniczka na wysokiej nóżce, spełniająca rolę kasy, a dokładniej tacy na pieniądze. Wszystko utrzymane w tonacji morskiego błękitu, czyste i pachnące …
Nie wiedziałam co mam robić ? Z jednej strony był to zwykły kibel, ale z drugiej, jednak jakaś, mimo że dość dziwna, pamiątka.
Wyjęłam kopertę z listem od babci z kieszeni i postanowiłam ją w końcu przeczytać. Nie wiem dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. Może chciałam otworzyć ją dopiero na stopniach nowego domu ? Jakoś to wyrażenie „nieruchomość”, kojarzyło mi się z małym domkiem na skarpie, do którego prowadzą wąskie, kręte kamienne schodki.
Na razie jednak byłam w kiblu, obiecanej nieruchomości i był to najwyższy czas, by otworzyć list.
Koperta była mocno zaklejona i chwilę trwało, niczym ustąpiła i pokazała zawartość, ale w końcu się doczekałam. Choć może nie do końca tego, co zobaczyłam. Bo koperta po prostu wybuchła … i to jeszcze dziwnym, szaro-pomarańczowym dymem o intensywnej woni. Oprócz dymu z koperty wypadła jeszcze dziwna, błękitna łezka, która zamiast spaść na podłogę zawisła w powietrzu i rozplotła się ukazując maleńki klejnocik, zawieszony na cienkim, srebrnym łańcuszku. Chciałam go dotknąć, ale on chyba miał inne plany, gdyż uciekł spod mojej ręki i wzniósł się ponad moją głowę, by w końcu opaść na moją szyję.
No i wtedy się zaczęło.
Coś zaciągnęło mnie do pierwszej ubikacji, rzuciło na muszlę klozetową i zatrzasnęło drzwi.
* * *
– Może w końcu ze mnie zejdziesz, co ? Pomimo mojego wyglądu, ja naprawdę nie jestem do tego, o czym myślisz. Mogę cię o tym zapewnić, zresztą nie tylko ja. –
– Co ?! –
Głos mnie wystraszył, ale ponieważ wiedziałam, na czym siedzę, więc podskoczyłam jak zając i rozejrzałam się dookoła, szukając głośnika, czy czegokolwiek.
– Słuchaj no, możesz mówić bezpośrednio do mnie, nie ma się czego bać. Ja wiem, że to dla was ludzi jest dość dziwne, no ale może się jednak przemożesz, co ? –
Jakoś nie zdziwiło mnie to, że amerykański klozet gada po polsku. Bardziej zdziwiło mnie to, że w ogóle klozet gada.
– To jakiś żart, no nie ? Ukryta kamera ? – zaśmiałam się głupio i rozejrzałam się, szukając mikrofonów.
– Sama jesteś żartem, moja droga. Myślałam, że kto jak kto, ale ty uwierzysz, w gadający kibel. –
– Przecież mnie nie znasz, więc jak możesz wiedzieć ? – warknęłam wciekła, że dałam się wrobić w rozmowę z ubikacją.
– Znam cię lepiej niż myślisz. – odbulgotał kibel, wyrzucając z siebie odrobinę zielonkawej wody, która natychmiast znikła z czystej podłogi.
– Rozmawiam z kiblem, ceramicznym cudem, do którego sram sikam, no i czasem rzygam … – mruknęłam do siebie, niedowierzając.
– Może jednak wrócisz do rozmowy ze mną, co. – kibel dopominał się o swoje prawa. – Muszę ci przekazać wiele rzeczy na temat twojej prababki Aldony i ojca Jana, ciotki Klotyldy i innych … A przede wszystkim musisz się dowiedzieć o John’ie, drugim mężu twojej babci, który ma na mnie wielką chrapkę … – wrzasnął kibel, zniecierpliwiony moim brakiem zainteresowania.
– No dobra. – skapitulowałam po chwili i usiadłam na płytkach. Jakoś tak, mimo że kabina była bardzo mała, to jednak miejsca było dość sporo. – Słucham, ale najpierw powiedz jak mam się do ciebie zwracać. –
– Jestem Pytia. –
– Pytia z Delf ? – zaśmiałam się.
– Dokładnie, ze świątyni Apollina. No nie dokładnie ta sama, co kilka tysięcy lat temu, ale kolejne wcielenie. – spokojnie dodał kibel.
– Zwariowałam. – mruknęłam znowu do siebie i na wszelki wypadek sprawdziłam, czy nie mam gorączki.
Czoło było chłodne, ale to mogło oznaczać szok. Raczej nie termiczny, bo był środek zimy, a ja lubiłam zimno, wariowałam dopiero powyżej dwudziestu stopni, ale może jakieś omamy …
Może to wszystko: list, przylot tutaj, kibel, były niczym, jak tylko kolejnym, zwariowanym snem ?
– Mogę kontynuować ? – zapytała się grzecznie Pytia-kibel
Cóż miałam zrobić ? Z wariatami podobno trzeba ostrożnie, więc postanowiłam się sobie nie sprzeciwiać. Kiwnęłam wiec tylko głową i zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy wybrać szpital psychiatryczny w Kościanie, czy już tutaj pójść do lekarza ? A jeżeli nie pozwolą mi wrócić do domu, bo będę stanowiła zagrożenie dla współpasażerów samolotu ?
– Wcale mnie nie słuchasz. – burknął kibel, więc tylko pokręciłam przecząco głową i zaczęłam słuchać.
– Służę twojej rodzinie od pokoleń. Jestem raczej jednym z pierwszych wcieleń Pytii po upadku Cesarstwa. Ale niestety jakoś tak się stało, że zostaję zawsze zamknięta w jakiś dziwnych urządzeniu, no i dostęp do mnie jest dość ograniczony. Zresztą pewnie sama się tego domyślisz, bo zareagowałaś jak każdy z twoich przodków … Niestety. Bynajmniej, ponieważ przepowiadam przyszłość, więc jestem dość pożądanym towarem. Przechodziłam z rąk do rąk, aż w końcu na dobre zasiedziałam się w twojej rodzinie. Pewnie cię to zdziwi, że tak sobie przechodziłam, jeżeli jestem ubikacją, ale prawda jest taka, że przy niewielkiej waszej – żyjących pomocy, mogę wcielić się w każdy inny przedmiot. Umówiłyśmy się z twoją babcią, że na razie ukryje mnie tutaj, w miejscu, gdzie raczej ci wariaci nie zajrzą, a potem, przejdę do naszyjnika, a raczej tego małego wisiorka, który masz na szyi. –
– Mam cię nosić na szyi ? – upewniłam się zdziwiona coraz bardziej.
– Będzie wygodniej, nie uważasz ? –
– No na pewno. – potwierdziłam, wyobrażając sobie jednocześnie siebie z kompaktem pod pachą.
– Więc jeżeli byś mogła, to przeczytaj kartkę, którą znajdziesz w fotelu, a następnie dopełnimy obrzędu przeniesienia, no i możemy stąd wychodzić. – zadecydowała Pytia.
– Dobrze. – zgodziłam się, nie wiadomo dlaczego, jakoś tak bardziej przekonana do tej całej sprawy. – Mam tylko jedno pytanie, dość dla mnie zresztą ważne … Czy ten drugi kibel może być używany ? –
* * *
– „Kochana Wnuczko. – pisała babcia. – Jeżeli czytasz ten list, znaczy, że nie żyję. A Ty dowiedziałaś się pewnych szalonych rzeczy i teraz starasz się sobie to wszystko w głowie poukładać. Jesteś mojej krwi, więc na pewno Ci się uda, w końcu czytasz bajki. Wierzę w Ciebie … Zawsze wierzyłam, podobnie jak Twój ojciec. Tak wiele mam Ci do powiedzenia, a jednocześnie boję się, że możesz nie chcieć tego usłyszeć. Zacznę jednak od tego, w jaki sposób masz przenieść to, co tak Cię zdziwiło do tego co błękitem swym, nagle oświetliło Ci twarz. Podejdź do pokrywy i wypowiedz te słowa, jednocześnie w lewej dłoni ściskając błękit, a prawą trzymając nad misą. – „Przejdź do miejsca, które ci wskazuje moje serce, bądź tam, gdzie pragnę byś była: przyszłości, przeszłości i teraźniejszości – Ta, której słowa zawsze prawdziwe, nie pozwalały odkryć prawdy …” Zrób to Dziecko natychmiast i uciekaj z tego miejsca. Nie kontaktuj się z rodziną … my już nie żyjemy, ale jesteśmy przy Tobie i w Tobie … Zrób to teraz, a potem schroń się w bezpiecznym miejscu i przeczytaj list. Zrób to …” – list urwał się nagle, jakby się rozmył, mimo że mogłabym przysiąc, że było to kilkanaście zapisanych kart, to jednak teraz trzymałam w ręku tylko jedną.
Jako że umarli mają zawsze rację, więc przystąpiłam do dzieła.
I wcale nie czułam się dziwnie. No może tylko, gdy po wypowiedzianych słowach moją ręką zatrzęsło, jakby przechodziła wewnątrz niej kohorta mrówek olbrzymów, zrobiła mi się trochę dziwnie, ale wrażenie zaraz ustąpiło, a niebieska łezka rozgrzała się tak mocno, że musiałam ją puścić.
– Nie jest źle. – mruknęła Pytia, były kibel, gdzieś z okolic mojego dekoltu.
– To dobrze, ale co teraz ? –
– Przewiduję, i to bez żadnych słownych zagadek, mimo że jestem w nich dobra, ale czasu na to nie ma, że musimy stąd uciekać. –
Co było robić ? Porwałam list babci, który znowu był gruby, zakryłam, nie wiem dlaczego, dziurę w fotelu, którą zrobiłam, by wyciągnąć list i wyszłam z szaletu. Po kilku krokach zorientowałam się, że go nie zamknęłam, ale gdy się odwróciłam, szaletu już nie było, za to przy drodze stała długa, czerwona limuzyna i starszy, chyba zdziwiony mężczyzna. Nie spojrzał na mnie, ale ja przyjrzałam mu się bardziej niż dokładnie. Przypominał mi tego adwokata od testamentu, tylko w trochę starszym wydaniu. Miał na oko około siedemdziesiąt kilka lat, choć może był starszy, tylko się dobrze trzymał ? Był wysoki i szczupły, o pociągłej twarzy i ciemnych oczach, długim nosie i wąskich, złośliwych ustach okolonych wąskim wąsikiem typu Zorro.
Ogólnie to sprawiał niezbyt miłe wrażenie, więc skończyłam się gapić, przeszłam uliczkę i zadzwoniłam po taksówkę. Niczym przyjechała taksówka, mężczyzna odjechał.
* * *
– „Czytasz dalej, więc na pewno Ci się udało, moja droga. Pozdrów więc ode mnie Pytię, to wspaniała kobieta, choć czasem trudno się z nią dogadać. Ale może Tobie się to uda. Musisz wybaczyć starej babce, że nie zaczęła od początku, i że wpakowała Cię w taką kabałę, ale to jest twoje dziedzictwo. Pytia została przekazana jednemu z Twoich praprzodków, rzymskiemu żołnierzowi i tak już pozostało. Przechowywano ją w najróżniejszych przedmiotach, ale to wciąż ta sama Pytia, co można zauważyć, gdy się z nią przesiedzi kilkadziesiąt lat. Podobno była nawet przez jakiś czas starym łapciem i amuletem Eskimosa … Co znalazło odzwierciedlenie w naszych typach antropologicznych, ale to już wiesz, jesteś w końcu archeologiem … Ale miałam mówić o rodzinie. Jak pewnie się domyślasz, no i zresztą zobaczysz na podpisie, na imię miałam Aldona, urodziłam dwoje dzieci Jana, twojego ojca i Klotyldę, twoją ciotkę. Klotylda nie wyszła za mąż, jakoś wolała się poświęcić nauce, a Twój ojciec był o krok od zawarcia związku małżeńskiego z twoją matką. Pamiętam ten dzień jak dziś. Wyglądali tak cudownie. Wszystko tonęło w jaśminach … a ty miałaś przyjść ma świat już za siedem miesięcy. Oj, wiem, że chcieli się pobrać ze względu na Ciebie, ale kochali się, tego byłam pewna. Dlaczego Twoja matka uciekła, tego nie wiem, ale Twój ojciec miał cię już nigdy nie zobaczyć. Podobno próbował po kilku latach choć porozmawiać z Tobą, ale jego niepewność i skradanie tak Cię wystraszyło, że uciekłaś, do domku jakiejś staruszki. Od tego czasu nie nagabywał cię już więcej. Zresztą Twoja matka wyjechała i ślad po niej zaginął. Znalazła sobie, odpowiedniego, jak uważała mężczyznę, a on zadecydował o Twoim życiu. Zmienili ci nazwisko i odebrali nam. Wyjechaliśmy do Nowego Jorku. Dzieci za pracą, a ja, za swoją miłością, która zdarzyła mi się po latach … nieszczęśliwą miłością. Mój wybranek zmarł na miesiąc przed naszym ślubem. Pewnie zastanawiasz się, co stało się z Twoim dziadkiem ? Otóż Marian zginął w wypadku samochodowym, gdy Twój ojciec miał kilkanaście lat. Dzięki temu, że nie był biedny, udało mi się wychować i wykształcić dzieci. Klotylda została lekarzem pediatrą, a twój ojciec ukończył historię i prawo, no i zostaliśmy już w tej Ameryce. Nie chciałam wracać do Polski, nic na mnie tam nie czekało ale Jan, nie przestawał Ciebie szukać. Marzyliśmy o tym, że kiedyś przyjedziesz tu do nas … Podobno rozmawiał z Twoją ciocią i babcią, ale Twoja matka była stanowcza. Żadnych kontaktów. Nie wiem czym nastraszyła mojego syna, nigdy mi nie powiedział, ale w jakiś sposób udawało jej się trzymać go od Ciebie z daleka. Wiedzieliśmy tylko, że żyjesz i że się uczysz, nic poza tym. Mimo moich nalegań Jan nie ożenił się po raz drugi, ale ja to zrobiłam. Mój trzeci wybranek okazał się złem wcielonym, ale skąd mogłam wiedzieć. Był kochany i cudowny, Klotylda za nim przepadała … Mówią, że do trzech razy sztuka, ale w moim wypadku to się nie sprawdziło. Wprost przeciwnie. Ostatni wybór był najgorszy. John, którego mam nadzieję nigdy nie poznasz, a którego zdjęcie znajdziesz w wysłanej ci do Polski paczce chciał tylko jednego – Pytii. Jak się o niej dowiedział, nie wiemy, ale prawda jest taka, że poluje na nią wiele osób, a my nie możemy dopuścić, by wpadła w niepowołane ręce. Dlatego, gdy Pytia przepowiedziała naszą śmierć ukryłam ją i jako szalet miejski postanowiłam oddać Ci w spadku. Prawdę mówiąc, to zapisaliśmy Ci wszystko, ale jak znam swoje szczęście, to pewnie Jack, syn Johna z pierwszego małżeństwa, prawnik i wykonawca mojego testamentu, poprawi testament dla swojej wygody. Ale żeby nie było żadnych podejrzeń musi ci coś zostawić. Myślę, że szalet, będzie Twój. Co ja piszę ? Przecież już go nie ma, ale najważniejsze nosisz teraz na szyi. Bynajmniej, na kilka miesięcy przed planowaną przez mego oblubieńca zbrodnią, udałam przejściowe szaleństwo i zaczęłam się bawić w babcię klozetową, aby później mój prezent nie budził podejrzeń … no i się udało ! Przyznam, się Ci kochanie, że jestem z siebie dumna. Wiem, że jednocześnie tym napadem szaleństwa odebrałam Ci możliwość zostania milionerką, gdyż nie uda ci się obalić testamentu. Napisałam go przed tym niczym oszalałam, pod wpływem amoku i pewnego płynu Johna, więc jest on niepodważalny. Ale wiem, że mi to wybaczysz, zresztą paczka w Polsce ci to wynagrodzi. Kochane Dziecko, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym Cię zobaczyć. Chociaż może po śmierci będzie to możliwe ? To się okaże. Obiecuję dać Ci jakiś znak, może przez Pytię, co by Cię nie wystraszyć. Ciekawe jak to będzie. A ! Pewnie się teraz znowu zastanawiasz, dlaczego niczego nie zrobiłam, by zapobiec śmierci ? Zgadłam. Po prostu takie było przeznaczenie. Wypełniliśmy już swoje role na ziemi. Tak miało być. Zresztą John był zbyt silną osobowością, by ktokolwiek chciał mi uwierzyć. Ale na szczęście, nie dowiedział się wszystkiego o Tobie, myśli, że byłaś tylko wpadką mojego syna, nie jedyną i ukochaną córką. Jeżeli tak by było, wtedy Pytia nie przeszłaby do Ciebie. Tylko uznane dziecko może ją przejąć od babki, albo matki, jeżeli tamta nie dożyła tego dnia. Bo tak właśnie powinno być, że Pytia przechodzi w ręce kobiety z co drugiego pokolenia, dlatego Klotylda nigdy nie była jej właścicielką. Strasznie się rozpisałam, ale to chyba tak już jest w moim wieku. Piszę ten list od kilku dni i już wiem, że moja córka nie żyje. Podobno to było samobójstwo, ale ja wiem, że było inaczej. Pogrzeb miał się odbyć jutro, ale Twój ojciec właśnie kona w szpitalu miejskim. Teraz więc czas już na mnie. Nie wiem jak John zaplanował dla mnie ostatnie chwile, ale wiem, że nie będę cierpiała, nikt z nas nie cierpiał. Choć za to jestem wdzięczna temu szatanowi. Że moje dzieci nie cierpiały. Moje życie było wspaniałe. Mam za co być wdzięczna losowi. I jestem wdzięczna. Bardzo … Ale jednak żałuję, że nigdy nie poznałam swojej Wnuczki. Że nie mogłam Cię skarcić, ucałować, przytulić, czy zrugać … że nie mogłam być babcią … Ale chcę Ci powiedzieć, że zawsze Cię kochałam i będę kochać nawet w tym innym świecie, który na mnie czeka. Postaram się stamtąd do Ciebie zadzwonić, choć nie sądzę, bym mogła podać Ci numer. Chyba raczej nie będzie to możliwe.
Kocham Cię, wszyscy Cię kochamy, jesteś naszą częścią, najlepszą. Twoja Babcia Aldona.” –
Łzy płynęły po prostu same, gdy tak siedziałam w hotelowym pokoju, na dywanie pod oknem, tuląc do piersi list i spoglądając na leżący na łóżku wisiorek. Nie mogłam ich powstrzymać. Nie chciałam.
Pytia siedziała od jakiegoś czasu cicho, więc miałam spokój. Chociaż już chyba zdążyłam się przyzwyczaić do tego jej mamrotania. A przede wszystkim do narzekania, że pokój w hotelu za mały, że telewizor, nie odbiera wszystkich kanałów … Dopiero po dłuższej chwili domyśliłam się, że Pytia widzi ! A to uzmysłowiło mi, znowu, że od dzisiaj prywatność nie będzie słowem, z którym będę się mogła identyfikować. Babcia dokładnie zaznaczyła, że nie mogę się rozstawać z wisiorkiem.
– Umiała pisać. Masz to po niej. –
Wisiorek poruszył się i zamigotał.
– Skąd wiesz ? – Domyśliłam się idiotyczności swojego pytania, jeszcze niczym go zadałam.
– Przestań. Na razie masz większy problem, niż potwierdzanie moich umiejętności. – mruknęła Pytia.
– Jaki ? Jutro rano mamy samolot i wracam do Polski. – podniosłam się powoli i przetarłam oczy.
– Przykro mi, ale będziesz miała za chwilę odwiedziny i powinnaś się chyba przygotować. –
– Co ?! – zatrzymałam się z ręką na klamce od łazienki.
– Ten mężczyzna, którego widziałyśmy przed szaletem to John. I na pewno nie uda nam się go spławić. – wyjaśniał Pytia.
– Dopiero teraz mi to mówisz ?! – wrzasnęłam i rzuciłam się do szafy. Na szczęście nie miałam wielu rzeczy.
* * *
Taksówka na szczęście mknęła dość szybko. Nie zastanawiałam się nad tym, czy samolot będzie, czy nie, ale jakoś dziwny ton głosu Pytii zmusił mnie do szybkiego opuszczenia hotelu. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może chcieć mnie zabić za odziedziczony kibel. Ale widać właśnie tak było. I wcale nie było to przyjemne.
* * *
– Przykro mi, następny samolot będzie pani miała dopiero jutro rano. O dziewiątej trzydzieści, proszę zatrzymać się w naszym hotelu. –
Nie chciałam siedzieć w żadnym fotelu, ale nie mogłam spędzić kilkunastu godzin na lotnisku. A Pytia, jak na złość siedziała cicho, zresztą, nie musiała nic mówić …
– Chciałbym z panią porozmawiać. – wysoki, znajomy mężczyzna stał tuż za mną, nie mogłam uciec.
– Ale dlaczego ? – wyjąkałam.
– Zapomniałam ci powiedzieć, że przeznaczeniu nie da się umknąć. – usłyszałam cichy głos Pytii i oklapłam.
– Czy pani mnie słyszy ? – John spojrzał na mnie jak na wariatkę i zmrużył oczy.
– Słyszę, ale nie wiem, czy powinnam z panem pójść. Babcia raczej mi to odradzała. –
– Jakby nie patrzeć, wziąłem z nią ślub, więc jestem twoim dziadkiem. Ale nie będę domagał się uczucia i kartek, ale rzeczy, którą twoja babcia mi obiecała. –
Szarpnął mnie za ramię i pociągnął do szklanych drzwi. Pozwoliłam się prowadzić chyba z ciekawości, dość zresztą zboczonej, pamiętając słowa babci.
John zawiózł mnie do piętrowego domku z ogródkiem i tam usadził na ciemnej kanapie. I zaczął przesłuchiwać.
Chyba nie byłam zbyt skora do rozmowy, bo w końcu się wściekł, a jego cienkie wąsiki zaczęły dziwnie podrygiwać. Wrzeszczał, że jestem małą … Nie będę cytować. Dość powiedzieć, że słowa miały obrazić nie tylko mnie, ale też i kilka osób z najbliższej rodziny. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mnie uderzy, ale nic z tego, chociaż nie wiem co go powstrzymywało.
Najdziwniejsze jednak jest to, że przez cały czas czułam się bezpieczna.
– Jak już się pan zdecyduje, czy wypuści mnie, czy zabić, to z mila chęcią przyjmę decyzję. Nienawidzę czekać. – podniosłam się z kanapy i podeszłam do stolika z napojami.
– Jesteś jak twoja babka. – teraz to John wyglądał jakby oklapł i to ze zdziwienia.
– Uznam to za komplement, mimo że nie mogłam się o tym przekonać. – parsknęłam i wtedy John się uśmiechnął … tak zwyczajnie …
A potem zaczęły się dziać czary …
Najpierw z John’a spadły ubrania, potem jego ciało pojaśniało, twarz stała się pełniejsza … zaczął przypominać dość znaną rzeźbę i zrozumiałam, że to on ma prawo do naszyjnika, ale jednak nie chciałam go oddać, jakby był jedyną nicią łączącą mnie z nigdy nie poznaną rodziną.
A Apollo tylko mi się przyglądał.
SPOGLĄDALIŚCIE KIEDYŚ NA NAGIEGO MĘŻCZYZNĘ ? Nagiego, obcego mężczyznę ? W dzisiejszych czasach nie jest to normalne. Ale z drugiej strony on wcale nie wyglądał normalnie, bił od niego taki chłód … A jednocześnie był piękny i taki wcale nie nagi …
– Dlaczego ich zabiłeś ? – wydukałam tylko, próbując patrzeć wszędzie tylko, nie na jego … męskość.
– Pytia musi do mnie wrócić, a oni nigdy by mi jej nie oddali … – jego głos też był boski i taki inny. – Za wiele już zamieszania wprowadziła swoją obecnością. –
– Ale … Ja nie mogę, obiecałam. –
– Musisz … –
Dotknął mnie …
* * *
Obudziłam się w samolocie i wcale mnie to nie zdziwiło. Za to wisząca na mojej szyi łezka pozwoliła mi się uśmiechnąć.
Nawet bez większych turbulencji dotarłam w końcu do Polski. Mimo spadku nadal byłam biedna, więc zakupiłam bilet na autobus i sama pociągnęłam swoje bagaże.
– Uważaj ! –
Ostrzeżenie sprawiło, że zatrzymałam się tuż przed maską samochodu.
– Skąd ty ? – mruknęłam, nie wierząc, ale przezornie wchodząc na chodnik.
– Apollo pozwolił mi jeszcze trochę zostać na ziemi, ale to już ostatni raz. –
Mogłabym przysiąc, że naszyjnik się uśmiechnął.
– Będę miała ciebie na karku do końca życia ? – postanowiłam się upewnić.
– Tak. – burknęła obrażona Pytia i zamilkła.
Drugi raz tego dnia samochód zatrzymał się przy mnie z piskiem opon.
– Może podwieść ? –
Ze środka wychnęła głowa przystojnego, młodego chłopaka z czarnymi wąsami.
Byłam głupia myśląc przez chwilę, że on przestanie pilnować wisiorka i zaklętej w nim mocy …
Głupia.
Choć, może nie będzie tak źle … uprzejmy, szarmancki, przystojny, o ciele boga …
25.08.2001 wchodzi w skład tomiku „SENNNE MARY”