Opowieści, które każdy zna…
Doskonała pora to zapadający zmrok; otulający, wykradający powoli światło, zaskakujący zmysły. Nie pełna ciemność, doskonałość znikania, ale czas, gdy cienie przejmują władzę nad światem dookoła nas, oraz naszymi wnętrzami. Najlepiej jesienny październik, albo listopad naznaczony przez Halloween i duchy. Nie skrajność deszczy i mgieł, ale owa niepewność natury, która każe nam budzić się z nadzieją na choć promień słońca. Oto najlepszy czas, by zatopić się w „Złodzieju dusz”, tomiku opowieści niesamowitych. Książki, której nie powinno zabraknąć w plecaku i przy ognisku, albo w noc Samhain. Pierwszej z powieści splecionych przez Annę Klejzerowicz. Powieści o ludzkich duszach i duchach, spotkaniach niesamowitych, legendach drogowych, przeczuciach i tym, co tak naprawdę nigdy do końca nie jest wytłumaczalne. Przypieczętowanych kocią łapą i otulonych miauknięciem.
Ale „Złodziej dusz” nie jest zwyczajną powieścią. Nie mam tutaj początku czy końca. Jest za to zbiór maleńkich obrazów, etiud, chwil, owych momentów zwątpienia we własne, jak mawiają „zdrowe zmysły” i dopuszczenia do siebie tego, co niepewne, duchowe, tego, co po drugiej stronie lustra. Poza wytłumaczalnym. Oto zwyczajne miasto i codzienni ludzie. Proste pragnienia i czynności. I oto chwila, do której tak wielu się przyznaje. Dziewczyna, która była, ale której nie ma, dziecko, a raczej jego błąkający się duch… sen, a może jawa… tramwaj, który omija wszystkie stacje, drzwi prowadzące do marzeń, mieszkanie, w którym tak wielu pozostawiło swoje marzenia i ślady nie należące do nikogo.
Anna Klejzerowicz podjęła się trudnego zadania, straszyć nie tworząc sztucznych potworów, ale przypominając nam to, co szeptane. Opowieści, które każdy z nas zna. Te, którymi straszono nas w dzieciństwie, które wciąż wywołują dreszcz na plecach, albo historie, które zmuszają by jednak pozostawić jakąś lampkę w nocy. Nie wykrzywiła ich, nie przerysowała… zwyczajnie opisała ludzkie uczucia, ubrała je w słowa bez zbytniej nonszalancji czy ekstrawagancji, ale też i nie monotonnie. Ona je smakuje. Tutaj każda historia ma swoje miejsce i nie ma czasu na przypadkowość. Cudowne grafiki potęgują prawdziwość wydarzeń, a wspomnienia własne czytelnika znajdują to, co najbardziej prawdopodobne.
Nagle dziwnie zerkamy na kota i na wszelki wypadek przypominamy sobie formułki modlitw. Ale czy zamiarem autorki „Sądu ostatecznego” i „Ostatnia kartą jest śmierć” był tylko strach?
Nie sądzę. Jej zbiór opowieści jest cudownie antropologiczno-etnologiczny, jakby oddawała w nasze ręce cząstkę swojej bazy danych, katalog historii, które tylko przypominają, że człowiek to nie tylko to, co widać, co zdefiniowane, ale przede wszystkim to, co niewiadome.
„Mgła”, „Miasto”, „Postać”, „Spektakl”, „Złodziej dusz”, „Nocny tramwaj”, „Dziecko na drodze”, „Dom pod lasem”, „Współpasażer”, „Kocur”, „Agatka”, „Pensjonat”, „Drzwi donikąd”, „Okno na poddaszu”, „Ślady na śniegu”, „Wspomnienie”, „Przystanek”, „Kasia”, „Pozytywka”, „Muzyka wszechświata”, „Mieszkanie na sprzedaż”, „Na ratunek”… to tytuły opowiadań, wchodzących w skład tego tomiku. Opowieści niesamowitych. Naprawdę niesamowitych, ale jakże znajomych. Spisanych współczesnych mniej lub bardziej historii, które zdają się być znajome, bliskie, przeżyte, ale jednocześnie też jakże niewiarygodne.