RYCERZA LOS…

„Smutny jest czasem rycerza los…

gdy wiatr mu w oczy,

gdy krwią już broczy…

Smutny jest czasem rycerza los…”

(Sonet siódmy z „Pierwszej Księgi Pana Mieczy”)

Chepcher Jones

–          No i jak ? – Smok odwrócił się od nadgryzionej kości w stronę nadchodzącego drogą Rycerza.

–          Nic z tego, księżniczka była już zajęta. Azaliż nie wiem dlaczego tak wrzeszczała ? – Rycerz odsunął przyłbicę i ściągnął hełm, zamiatając żółtym piórem kurz z polnej drogi.

–          Azaliż … – parsknął Smok zagęszczając przy okazji atmosferę. – Lekcje wymowy działają, nie ma co … Szkółka Językowa dla podstarzałych, zakutych … – zarechotał łuskowaty, ale nie dokończył widząc jak biała do tej pory twarz rycerza przybiera kolor dojrzałego buraka … – Wcale nie tak starych ? – próbował nadrobić miną, ale Rycerz już się odwrócił i szybkim krokiem, klekocąc dawno nie oliwioną zbroją, udał się w dół, prosto do lasu, drogą, która szerokim łukiem omijała leżącą nieopodal wieś.

Smok i jego Rycerz, choć powinnam napisać Rycerz i jego Smok, udali się w dalszą drogę. Dzień był piękny. Słońce wisiało wysoko, wesoło żółtymi promieniami omiatając pola i łąki. Złote kłosy wesoło szumiały w nie oferujących ochłody podmuchach. Majacząca w oddali po prawej linia Wiecznego Lasu kusiła chłodnym, gęstym mrokiem, a płynąca niedaleko wioski rzeka szumiała usypiająco błękitem. Smok i Rycerz szli powoli, wiedząc dobrze, że ani rzeka, ani las nie będą im po drodze.

Smok starał się nie wchodzić pod nogi człowiekowi, nawet przestał narzekać na bagaż, który dźwigał. Nie był to dobry moment na marudzenie, zresztą sam to sprawił swoimi słowami i dobrze o tym wiedział. Miał nie wyparzony język i to nie tylko dlatego, że dymił. Od rana zebrało mu się na dogryzanie, może to przez marne śniadanie, a może poprzez ten upał i spanie pod gołym niebem ? Ale tak naprawdę to łuskowaty miał już wszystkiego dosyć. Szukali królewny, odpowiedniej królewny dla Rycerza … od lat … wydawałoby się, że od wieków. Prawdę mówiąc to od czasów gdy smok był malutkim, półtonowym berbeciem, a Rycerz ? Znacznie lżejszym berbeciem.

Smok i Rycerz stanowili dziwną parę. Łuskowaty był ogromny, pokryty granatowo-błękitną łuską połyskującą w słońcu. Jego cienkie, ale mocne skrzydła otulały mu grzbiet, a z zadziornego pyska co chwila wypływały strużki dymu. Rycerz był, jeśli można tak powiedzieć po prostu zwykłym mężczyzną. Może i nawet przystojnym, gdyby nie tak zakutym w tą dziwną, przestarzałą zbroję. Wędrowali spokojnie, prawdę mówiąc nie wiedząc dokąd idą. Stara mapa zamków i wieżyc, gdzie pozamykane siedziały nadobne damy, tak bardzo wytarta i poplamiona, leżała sobie spokojnie w jukach przytroczonych do smoczych, błękitnych, opasłych boków. Dawno już do niej nie zaglądali. Rycerz nie miał po co, zawsze coś się nadarzało po drodze, a Smok ? Cóż, w żadnej z tych wież nie siedziała nadobna smoczyca … warta zachodu. Zresztą, ostatnio nawet przybyło tych, więżących dusze miejsc. Na każdym kroku … a i tych oswobadzających jakoś się zrobiło mniej. Podobno można było znaleźć dziwne kobiety, które mieszkały w malutkich domach, wolne i chętne do zamążpójścia i rodzenia dzieci. A może były to tylko plotki … ?

Miało się już pod wieczór, zrobiło się chłodniej, wędrowcy minęli już dawno wieś i linię lasu, a słońce powoli zmierzało do swojej nocnej siedziby. Świat wokół nich się zmienił. Powoli wkraczali w krainę, gdzie po horyzont rozciągały się barwne, a jednak nie zachęcające kwietne połacie poznaczone dziwnymi kopcami. Kopcami wyglądającymi jak pałace termitów, zrujnowane wieże, czy nawet zamczyska. Pojedyncze kamienie, porozrzucane wokół pylistej drogi przydawały tej krainie dziwnie mrocznego wrażenia, pełnego destrukcji i … wszechobecnej śmierci.

Gdy dwójka wędrowców usłyszała piskliwy krzyk, a dokładniej wrzask … oglądali właśnie ruiny jakiejś ogromnej, omszonej posiadłości wyróżniającej się połamanymi kolumnami.

–          Księżniczka ? – sapnął Rycerz, znając dokładnie te odgłosy i skrzywił się pragnąc, by nawiedziła go gwałtowna głuchota. Jak to się działo, że im bardziej dama była uposażona, tym bardziej wrzask był przeraźliwy i … zniechęcający. – Muszę ją ratować ? –

–          Musisz. Jak najbardziej musisz … Też chcę w końcu znaleźć kogoś dla siebie, a dopóki ty się nie dasz zaobrączkować, ja nie będę miał żadnych szans. – Smok machnął błękitnym skrzydłem popędzając mężczyznę, który nałożył uciskający hełm, zacisnął dłoń na kopii i zaszurał butami.

–          Gdzie ? – spytał.

–          Co gdzie ? – Smok spojrzał na niego zdziwiony.

–          W którą stronę mam iść, nic nie widzę przez te pióra … –

–          Sam się nimi upiększyłeś. Nie zrzędź strojnisiu … –

Smok marudząc nakierował Rycerza na jeden z kopców i wtedy ten ruszył … Najpierw powoli, a potem po prostu galopem … Wyglądał całkiem nieźle, jak tak biegł. Łuskowaty dopiero wtedy, widząc go takiego w pełnym ruchu … rozumiał co to był za dar. I jaki ekonomiczny … nie trzeba było wydawać pieniędzy na konia, takie dziwne oskórzone zwierze, które tylko jadło i nic więcej nie dawało w zamian … Na dodatek było takie niesmaczne …

–          Czemu one go nie chcą ? – mruknął Smok sam do siebie rozkładając się na trawie i przymykając oczy.

* * *

–          Uratowałeś mnie. Jakiś ty dzielny … –

Cudownej urody, drobniutka blondyneczka o cerze jak mleko i włosach jak łany dojrzałego zboża rzuciła mu się na szyję. Ale Rycerz lekko ją od siebie odsunął.

–          Wybacz mi Pani, ale to nie ja jestem twoim wybrańcem – tłumaczył dziwnie nie patrząc w te jej błękitne oczy, tylko gdzieś dalej, wyżej, ponad rozsypującą się wieżą i cuchnącym zezwłokiem.

–          Nie ? –

–          Nie. To ktoś inny, widzisz, ja tylko znalazłem się tutaj przypadkiem, to on odwalił całą robotę. –

Nagle nad nimi zawisł cień. Czerń odcięła ostatnie promienie pomarańczowego krążka napełniając okolicę zimnem, ale Rycerz odetchnął tylko, jakby z ulgą.

–          Oto twój wybrany … –

Cień opadł na ziemię i okazał się być gigantycznym orłem o białym upierzeniu, srebrnych szponach i dziobie, w którym trzymał bukiet białych róż.

–          Przepraszam ukochana – szepnął ktoś zza dzioba, wychylając się i po chwili okazując się być dość przystojnym, barczystym czarodziejem w powłóczystych szatach.

–          Ty ? – Oczy Księżniczki rozbłysły, już nie powracając do ogorzałej i przystojnej, ale jednak nie tak pięknej jak Czarodzieja twarzy.

–          Pani. Wybacz mi, że tak późno przybywam, ale kwiaty … – Czarodziej wyszarpnął bukiet z dzioba ptaka i wręczył go, przyklękając …

–          Tak ! – krzyknęła Księżniczka, nie czekając na pytanie i podbiegła do siodła zawieszonego na orlim ciele, gubiąc po drodze kwiaty.

–          Dziękuję ci Rowlandzie. Wiesz, jak jesteśmy ci wdzięczni za te drobne … – Czarodziej rzucił okiem na gramolącą się Księżniczkę i niezbyt ucieszonego orła. – No, może nie tak drobne przysługi. Komunikator działa bardzo dobrze. Jakby co, to zawsze dostaniesz nowy, a wynagrodzenie jak zwykle w kamieniach ? –

–          Tak by było najlepiej. Nie chcę dostarczać wam żon do końca życia – burknął urażony Rycerz.

–          Wiem, wiem … Przepraszam. Tak jesteśmy ci wszyscy wdzięczni … to polowanie na żony jest tak trudne i czasochłonne … Naprawdę potrzeba do tego fachowców. – Czarodziej poklepał Rycerza po ramieniu i rzucił odwracając się – W Banku Miernotów i Dusigroszy, jak zawsze … mamy twój numer konta … –

Rycerz podszedł do orła i rzucił okiem na szczęśliwą parę gotową do drogi.

Księżniczka pochyliła się i ucałowała go w osmalony i zarośnięty policzek. Uśmiechnęła się szeroko i jakby wszystko wiedziała, szepnęła poufale:

–          Dziękuję, ale co ja mogę dać ci w zamian ? –

–          Najlepiej smoka. – Roześmiał się z ulgą Rycerz i już się odwracał, chcąc zostawić zakochanych sam na sam, gdy Księżniczka pociągnęła go za rękę.

–          Smoka nie mam, ale wiem co nieco o uwięzionej smoczycy … – jej głos omal nie zginął wśród huku ptasich skrzydeł.

* * *

–          Tak powiedziała ? Naprawdę ? Smoczyca ? – Smok biegał dookoła Rycerza jak mały piesek, domagając się kolejny raz tej samej opowieści.

–          Tak powiedziała. Smoczyca jest w Jaskiniej Wieży kilka dni drogi stąd. Więziona przez klikę Siedmiu Krasnoludków … wiesz, tą, którą dowodzi Śnieżka. – Rycerz otarł pot z czoła i przystanął. – Właściwie, gdybyś nas tam zaniósł byłoby o wiele szybciej. –

–          Ja ? Fruwać ? – oburzył się Smok, ale po chwili potrząsnął głową.

–          Wróćmy do ciebie. Dlaczego tej Królewny nie ma przy tobie ? Znowu cię nie chciała ? –

–          Widzisz, taki już mój los … może one nie są mi przeznaczone, a może po prostu moim przeznaczeniem jest wieczne szukanie … ? –

Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że smok nie słuchał Rycerza, dlatego też ten się wcale nie zdziwił, gdy ni z tego ni z owego smok wyskoczył:

–          W gruncie rzeczy, jest to sprawa, która wymagała by wielu poświęceń …mogę fruwać … Czekaj no, tylko coś zrobię … –

Smok otrzepał łuski z trawy i rozejrzał się. Niestety na tym polnym pustkowiu stały tylko dwa drzewa. Jedno z nich pochylone nad jasnym kopczykiem kamieni, a drugie …

–          To będzie doskonałe ! – zakrzyknął i podbiegł do ogromnej brzozy, stojącej dziwnie samotnie, w oddaleniu od wieżyc.

–          Co robisz ? – Rycerz sapiąc pobiegł za łuskowatym.

–          Muszę coś zrobić, to ważne … co prawda też trochę wstydliwe … prawdę mówiąc to przez to nie cierpię latać, ale smoczyca … Są rzeczy, mój drogi, które wymagają ogromnych poświęceń. I ja jestem w stanie im sprostać … muszę być … –

Smok przystanął przy brzozie i podniósł tylną łapę.

–          Jak pies znaczysz teren ? –

–          Wiesz, to ta bioligia … –

–          Chyba biologia. –

–          No możemy iść. – Smok otrząsnął się i spojrzał dookoła. – Straszne są te tereny, ale wznieś w powietrze możemy się dopiero za jakąś godzinkę … –

No i znowu ruszyli. Smok i Rycerz … Rycerz i Smok wśród narastającego mroku i dziwnie strasznych resztek wież … może i nie do końca nie zamieszkanych. Smok mógłby przysiąc, że coś słyszał. Jakieś jęki, piski, a może i krzyki, ale ponieważ Rycerz nie zwracał na nie uwagi, to i smok postanowił o nich nie nadmieniać … Obydwaj jednak jednocześnie przyspieszyli kroku …

–          Wy ludzie … – zaczął smok oddychając z ulgą, gdy tylko krajobraz zaczął się zmieniać, zniknęły kopce kamieni i pojawiły się zwykłe pagórki, kępki krzaków i karłowatych drzewek. – Wy wszyscy ludzie za życia uważacie się za nieśmiertelnych. A odejście jednego z was bardziej dziwi niż sama śmierć. Przynosi wam straszny ból, ale nie po stracie przyjaciela, ale raczej ból świadomości, że nie żyjecie wiecznie … –

–          Nigdy nie mówiłeś tak mądrze … – Rycerz aż przystanął na chwilę ze zdziwienia, z ledwością w mroku rozpoznając nie tylko polną drogę, ale też kształty smoczego przyjaciela.

–          Zdziwił byś się, jak jestem inteligentny. Nie ujawniam tego … –

–          Może to i dobrze … – szepnął sam do siebie Rycerz, a Smok mówił dalej …

–          Widzisz, my smoki jesteśmy nieśmiertelne. – Słowa wypływające ze smoczego pyska zabiły strach i obawy obydwu stron. – A raczej sami decydujemy o początku i końcu. Ale masz rację … rzadko mówię coś mądrego ? Dziwne … może nie chcę cię przerazić ? A może moja skromność … może szaleństwo … – Smok prychnął, oświetlając na chwilę drogę i raptownie przystanął, by odtańczyć swój szalony przejaw wesołości.

I to już był Smok, którego Rycerz znał od dawna. Od bardzo dawna. Rycerz aż sam się zdziwił. Przecież tak dobrze pamiętał ten pierwszy dzień, gdy smoczyca ojca sir van Greena powiła jajeczka. To najmniejsze, którego zawartość okazała się największa przypadło w udziale małemu Rowlandowi. Sam go doglądał w gnieźnie, a potem patrzył jak jajko powoli pęka i … jak jego zawartość bardzo leniwie, ospale, co zostało jej zresztą do dzisiaj, wyskakuje ze środka. Jak to się stało, że smok stał się prawdziwie rodziną dla trzylatka ? Matka zbyt zajęta sobą, ojciec, którego nigdy nie było i te tabuny nianiek, od których starał się zawsze uciekać … Nie cierpiał tego głaskania, szczypania, mówienia, jakiż to on jest śliczny i słodki … Ale mimo tego, mimo, że kochał łuskowatego, nie umiał powiedzieć mu wszystkiego. Wstydził się, grał … udając skromnego i wstydliwego … Może najwyższy był czas by odkryć karty ?

Rycerz spojrzał w bok, ale nie zobaczył smoka, tylko refleksy na jego łusce, wzbogacone światłem księżyca i gwiazd. Dlaczego zawsze był dla niego tylko smokiem, przecież nadał mu imię … Jak to było ? Bumtararabumtarabumtarabumta …

–          Nie lubisz swojego imienia ? – krzyknął nagle Rycerz.

–          Co ? – Smok zawrócił gwałtownie.

–          Nie lubisz swojego imienia ? –

–          Zastanów się co mówisz i o co mnie pytasz ? – parsknął Smok rozświetlając noc. – Ty się zastanów czy sam chciałbyś mieć tak na imię, a ja przygotuję się do lotu. –

Rycerz uśmiechnął się i odrzucił pióro, które łaskotało go w nos. Smok zaś stanął w plamie księżyca pusząc się i strosząc łuski. Było ogromny i piękny. Struga dymu i ognia wypłynęła mu z pyska gdy zaryczał i rozpostarł skrzydła.

–          No chodź … –

Rowland omal nie padł od żaru buchającego od Smoka. Nigdy go nie widział takiego, no może raz, wtedy, gdy napadła na nich banda pijaków, ale wtedy był to gniew, a teraz ? Smok był taki … dorosły, przystojny … męski ? Nawet mimo tych juków zwisających mu z boków.

–          Właź, nie mogę tak długo, a muszę coś zachować dla mojej smoczuni … –

–          Tylko uważaj, nie robimy tego często … Nie mam wprawy … – powoli wdrapywał się na cielsko, podkładając sobie torby jak siedzenie.

–          Auuu ! – zawył Smok i znowu zrobiło się cieplej.

–          Przestań. Usmażysz mnie – syknął Rycerz.

–          Ty przestań kłuć mnie tym szpikulcem … Nie wiem do czego ci to potrzebne, bo na pewno nie do ozdoby, naprawdę wcale nie dodaje ci męskości. Może jest za krótki i dlatego cię nie chcą ? –

W końcu wznieśli się w powietrze w melodii ochów i achów. Rycerz najpierw miał zamknięte oczy i zaciśnięte na prowizorycznej uprzęży palce, ale po chwili ciekawość go przemogła. Nie było warto. Ciemność spowiła ziemię, tylko gdzie niegdzie coś połyskiwało, najczęściej coś wilgotnego, chociaż czasem może to i były oczy potworów …

–          Daleko jeszcze ?! –

–          Co ?! –

–          Pytam się czy jeszcze daleko, bo trochę mi tu w górze zimno – warknął przez szczękające zęby Rycerz.

–          Mogę cię ogrzać jak chcesz ? –

–          Nie … Lepiej nie … Przeżyję, mam nadzieję … że przeżyję. –

* * *

Nagłe szarpnięcie wyrwało Rycerza ze snu. Miał taki dziwny sen … który po przebudzeniu okazał się być jawą obmytą promieniami nowego dnia.

–          Dzień dobry Promyczku mego jestestwa … – parsknął Smok. – Niektórzy to pracowali przez całą noc, ale inni … –

–          Dobra, dobra, wiem, że pracujesz przez cały czas … Tylko nie rozumiem. Zawsze mi mówiono, że powietrze to smoczy żywioł … a ty jakoś nie przepadasz za lataniem. – Rycerz przeciągnął się ostrożnie i sięgnął do małej kieszonki, z prawego smoczego boku, w poszukiwaniu liści mięty.

–          Kłamali. Ja ci mówię, a wiem to z dobrego źródła, że smoki latać nie lubią … – rzucił Smok i nagle skręcił.

Lecieli nad pięknym lasem, przeciętym krętą linią granatowej rzeki, w oddali majaczyły ośnieżone szczyty, a w powietrzu unosił się świeży zapach letniego poranka.

–          Już nie daleko. – Smok ledwo utrzymując się w powietrzu wskazał końcem skrzydła na góry.

–          To dobrze, bardzo dobrze … – szepnął Rycerz wionąc dookoła miętą, co wywołało u Smoka lekkie mdłości, ale obyło się bez ofiar z powodu braku posiłku w łuskowatych trzewiach.

Podróż rzeczywiście nie trwała już długo. Las nagle ustąpił skalistej krainie, w której zamiast drzew stały kamienne krzaki. Tylko gdzie niegdzie pleniły się karłowate iglaki i szaro-żółte mchy, które przybierały najdziwaczniejsze kształty i plamy, doskonale widoczne z tej wysokości …

–          Wiesz, to dziwne, ale z tej perspektywy świat naprawdę wygląda inaczej … – Rycerz nagle zaczął doceniać lot … ale dość szybko pożałował tego co powiedział.

Nagle Smok zaczął bez żadnego ostrzeżenia pikować w dół.

–          Uważaj ! – krzyknął Rycerz, ale Smok tylko parsknął w odpowiedzi.

–          Chciałeś widoków, to je masz … – dodał po chwili … nadzwyczaj uważnie i lekko lądując na płaskiej, kamiennej podstawie.

Byli w górach, a dokładniej to w jakiejś kotlince, wyłożonej dziwnie nienaturalnie gładkimi, kamiennymi płatami. Niebo było błękitne, bez ani jednej chmurki, a wokół tylko cisza, przerywana od czasu do czasu łoskotem turlającego się kamyka.

–          Wieża jest za tą kotlinką, ale chciałem najpierw z tobą poważnie porozmawiać. – Smok rozłożył się na już ciepłych kamieniach.

–          Ze mną, jesteś pewien ? – Rycerz wyciągnął z toreb, które zrzucił smok, pęk cebuli, płat wysuszonego miejsca i zeschnięty bochenek chleba. – Zjesz pewnie ? –

Pytanie było bardziej niż retoryczne i każde z nich wiedział, że odpowiedź była tylko jedna.

–          Chcę byś mi coś powiedział o tym jak to jest … wiesz … – Smok otarł pysk i sięgnął po przyniesioną co dopiero wodę ze strumienia. – … o kobietach … – zabulgotał.

–          O kim ? –

–          O kobietach ! – Woda ze smoczego zirytowanego pyska rozprysła się po kamieniach, ale krople od razu wysychały, niektóre nawet nim dotarły do kamieni.

–          Mnie o kobiety … No wiesz … ? –

–          Wiem, że sobie z nimi nie radzisz, ale na pewno więcej ich spotkałeś niż ja … Bo widzisz, my smoki jesteśmy monogamistami. Tą, którą pierwszą poznajemy, z tą zostajemy na zawsze … Nie nabywamy doświadczenia jak wy … ludzie … – tłumaczył, a jego czarne oczy z zielonkawymi plamkami zapłonęły dziwnym blaskiem, którego Rycerz nie widział nigdy.

–          Myślę, że miłość wypływa sama z nas. Nie można się jej nauczyć … Jeżeli pokochasz, będziesz widział … –

–          Dziękuję ci, a teraz już chodźmy … –

Ruszyli. Droga między kamiennymi ścianami przebiegała im w chłodnej, miłej atmosferze i oprócz kilku brązowych jaszczurek, nie spotkali nikogo. Miłe rzeczy zwykle kończą się szybko i tak było i tym razem. Kotlinka skończyła się nagle i przyjaciele przed sobą zobaczyli nierówną ścianę z pomarańczowego kamienia, poznaczonego wieloma dziurami, dziwnie nieregularnymi otworami, z których wystawały różnokolorowe flagi z napisem: „Do wynajęcia”, „Szczęśliwa wieża, 100 % wyzwoleń” i tym podobne.

–          Coś mi się wydaje, że nie mają wielu chętnych … – burknął łuskowaty rozglądając się.

–          Tak, ale gdzie twoja ukochana ? –

–          Chyba tam ? –

Smok stanął na tylnich łapach i rozejrzał się. Skrzydłem wskazał na szparę po prawej, oraz na ostańca w kształcie łuku; stojącą na gigantycznej, płaskiej górze, chropowatą, pomarańczową skałę, zakończoną przy ziemi tęczowymi, wyrzeźbionymi przez wiatr, niby lwimi łapami. Dwa nieregularne okna, umieszczone mniej więcej na tej samej wysokości jako jedyne nie miały chorągiewek. Wprost przeciwnie, z jednego z nich, tego bliżej podróżników, wylatywała smużka różowawego dymu, który, Rycerz mógłby przysiąc, napełniał powietrze aromatem truskawek … Truskawkowy dym i błękitne niebo pomiędzy ramionami łuku, tworzyły wprost bajkową scenerię.

–          To musi być ona … – Smok wciągnął pachnący opar w swe ogromne płuca. – Tak, to ona … Dobra … – machnął ogonem zamiatając kilka kamyczków. – Zakochałem się … możemy iść … –

–          Już ? –

–          Co już ? –

–          Już się zakochałeś ? – Rycerz zadarł głowę, starając się zajrzeć w głąb smoczych ślepi.

–          No tak, oczywiście. Mówiłem ci, że różnimy się pod wieloma względami. Wy ludzie i my … smoki. My wiemy od razu, nie musimy szukać … – Smok podskoczył, powodując malutką lawinę i uradowany zatrzepotał skrzydłami.

–          Ale … – Rycerz nadal nie zdawał się być przekonany.

–          Ale … Nie ma żadnego ale … – parsknął łuskowaty, nie odrywając oczu od okna z truskawkowym dymem.

–          Ale co będzie jeżeli ona cię nie zechce ? – wydukał w końcu.

Smoka przystopowało. Odwrócił się omal nie przewracając ogonem Rycerza i spojrzał na niego z mordem w oczach, tak jak wtedy, gdy spory piesek próbował mu odebrać śniadanie.

–          Jak to nie będzie mnie chciała ? –

–          No, może nie pokocha cię od pierwszego wejrzenia ? Wiesz, ja nie mówię, że tak będzie, ale zawsze … Jak to mówią, „… serce nie sługa …” … – Rycerz zaczął się powoli wycofywać z powrotem do kamiennej kotlinki.

–          Myślisz ? –

Nagle cała złość wyparowała z łuskowatego. Jakoś tak oklapł i Rycerzowi zrobiło się go naprawdę, naprawdę żal.

–          Wiesz, ja nie mówię, że tak będzie na pewno. Nie znam tak dobrze was – smoków – nieudolnie pocieszał.

–          Myślę, że znasz mnie lepiej, niż myślisz. – Smok opadł znowu na ziemię i zamyślił się. – Może masz rację, może nie jestem wart żadnej damy … – zaszlochał Smok.

–          Oj nie. Nie możesz tak mówić ! Nie ! – Rycerz objął przyjaciela, a dokładniej to tylko przytulił się do jego boku, gdyż żaden człowiek nie byłby w stanie objąć takiego olbrzyma.

–          A jeżeli … –

–          Nie ! – Rycerz otarł łzy i podniósł się. – Myślę, że to twoje przeznaczenie. –

–          Naprawdę ? – Łzy zniknęły także ze smoczych łusek.

–          Jestem tego pewien, a teraz chodźmy … –

Rycerz szybkim krokiem podszedł w stronę łuku. Po chwili usłyszał za sobą ciężkie kroki Smoka i ciche „Dziękuję”, które uleciało gdzieś, wsiąkło w kamienny krajobraz.

Słońce akurat zawisło nad łukiem spowitym truskawkowym dymem, gdy Rycerz spojrzał w górę.

–          Będzie sporo wspinania – zamruczał pod nosem.

–          Fajna droga, widzisz, bez problemu … myślę, że to też przemawia za powodzeniem tej wyprawy … –

–          Jaka droga ? –

–          Tutaj … –

Rzeczywiście, po lewej prowadziła ścieżka złożona z równych schodków, dodatkowo dla bezpieczeństwa wzmocnionych i po bokach obwiedzionych grubym sznurem, dla ułatwienia wspinaczki.

–          W życiu się z takim czymś nie spotkałem – mruknął Rycerz. – A wiesz, że mam spore doświadczenie … –

–          No tak … doświadczenie bez wyników. – Smok jak najwidoczniej doszedł już do dawnej formy. – Idziemy … –

Smok lekko wbiegł na pierwsze stopnie, a Rycerz chcąc nie chcąc poszedł w jego ślady. Droga rzeczywiście była łatwa, a rozciągające się widoki, mimo, że trochę monotonne, gdzieś tam na krańcach odkrywały zadziwiające tajemnice. Za pomarańczowymi skałami mieli las i rzekę, który mijali wcześniej, zaś przed sobą, w bardzo dalekiej oddali wysokie, granitowe szczyty nakryte śnieżnymi czapami.

–          Przynajmniej mają piękne widoki … – mruknął Rycerz sam do siebie i otarł pot z czoła. Już dawno zdjął hełm, i zaczął przeklinać kolejny raz w życiu metalowe wdzianko.

Jeszcze kilka stopni i byli na miejscu. A dokładniej na wysprzątanej platformie, idealnie płaskiej i obsadzonej miejscami jakimś zielonkawym zielskiem, dla którego specjalnie ktoś sprowadził tutaj ziemię. Dotąd tylko pomarańczowe łukowate dziwactwo okazało się być dwoma wieżami, połączonymi lekkim przejściem, dodatkowo malowniczo obrośniętym rdzawym bluszczem. Do wież prowadziły dwa wejścia, do każdego osobne. Wykończone metalowymi okuciami drewniane drzwi zachęcały, a stojąca obok jednych z nich miotła nadawała wprost domowego nastroju. Stojące w ogromnych wazach karłowate sosny przydawały ciepła i tak rozgrzanemu powietrzu.

–          Dziwne … – mruknął Smok i już chciał wyważyć pierwsze drzwi, gdy one same się otworzyły i wyszedł z nich najzwyklejszy krasnal: mały, brodaty ze spiczastą czapką i czerwonym kubraczkiem oraz wesołymi zielonymi butkami o zakręconych noskach.

–          O kurcze … – Smok aż przysiadł na zadzie z wrażenia, wstrząsając całą platformą.

–          Dzień dobry. – Krasnal ukłonił się i uśmiechnął szeroko. – Panowie w sprawie kogo ? –

–          Smoczycy. – Rycerz pierwszy odzyskał władzę nad językiem.

–          Garganturrelli. To tamte drzwi. Proszę zastukać dwa razy i powiedzieć, że to ja was przysłałem. –

Krasnal zniknął w otwartych drzwiach, z których dobiegał smakowity zapach lekko przypalonej pieczeni.

–          Pierwszy raz … – wyjąkał Smok. – Pierwszy raz widziałem i nie wierzę. Kto im wymyśla te wdzianka ? –

Powoli Smok się opanował i już znowu dzielny, i pełen werwy ruszył do wskazanych drzwi. Jednak i tu nie musiał użyć siły, gdyż gdy tylko się zbliżył rozdygotały się małe, niewidoczne dotąd dzwoneczki, porozmieszczane dookoła, robiąc wystarczający hałas, by powiadomić o gościach …

Tym razem drzwi także się otwarły, ale wyszła z nich … Smok znowu przysiadł na zadzie … krasnalka. Piękna, pulchna z tak samo miłym uśmiechem i barwnym ubrankiem.

–          Do smoczuni przyszliście … to miło … – zaszczebiotała dziecięcym głosikiem.

–          Tak sądzimy. Pan z tamtych drzwi kazał … – zaczął Rycerz, ale krasnoludka nie pozwoliła się zagłuszyć.

–          Smoczunia jest kochana, ale jak sądzę to nie pan będzie ją wyzwalał, więc jeżeli się nie spieszycie, to po prostu ją zawołam, u nas opanują trochę inne obyczaje … – i zniknęła w czeluściach wieży.

–          O Rany na zbuknięte jajo ! – Smok podniósł się powoli, jakby trochę niepewnie. – Co to jest. Wiesz, ja może nie oglądam ciebie podczas pracy, zresztą zawsze mówiłeś, że wolisz sam, ale wydawało mi się, że to wszystko wygląda trochę inaczej … –

–          I masz rację – Rycerz przytaknął i uśmiechnął się tępo. – To co najmniej dziwne. –

Nie czekali długo. Po chwili rozległ się straszny łomot i z otwartych drzwi wieży wypadła jasnoróżowa kuleczka. Poturlała się prosto pod nogi smoka i zarechotała …

–          Mam dość ! – Krzyknął smok i podkulił ogon.

–          Uważaj ! – Rycerz rzucił się chcąc uchronić ewidentnie żywą kulkę przed rozdeptaniem, ale w tej samej chwili rozległ się perlisty śmiech krasnoludki, coś pisknęło, strzelił, błysło … i Rycerz poczuł, że spada w otchłań …

* * *

Ciemność była nawet całkiem przyjemna, ale nie trwała długo. Przynajmniej tak się wydawało Rycerzowi. Ten jakiś dziwnie nieznośny promień słońca zaczynał mu przeszkadzać coraz bardziej. Jednak gdy otworzył oczy, to co zobaczył musiało być jak najbardziej dalszym snem …

–          W końcu. Mógłbyś już się podnieść i przestać się lenić. Ja naprawdę nie mam czasu, my smoki możemy się rozmnażać raz w roku i to naprawdę jest dokładnie ten dzień, a ja bym chciał jeszcze coś kupić Smoczuni … –

Rycerz znał ten głos, jak najbardziej znał ten głos, ale jakoś wcale nie chciał przestać udawać nieprzytomnego.

–          No wstawaj. – Kolejny kuksaniec powiedział mu, że to koniec odpoczynku.

–          Już, już panie współczujący inaczej … –

Nie byli już tylko we dwoje. Nie byli też triem, ani kwartetem … Było ich łącznie pięcioro i tylko trójkę z nich można by nazwać człekokształtnymi.

–          Szybko się obróciłeś – mruknął Rycerz wstając z kamienia. – Witam Panią. – Skłonił się głęboko przed różową smoczycą, która tuliła się do boku Smoka i pachniała truskawkami.

Smoczyca zagruchała słodko w odpowiedzi i truskawki zdominowały letnie powietrze.

–          Wszystko już załatwione wiesz, chciałbym z tobą zamienić parę słów … – Smok rozdziawił paszczę i pocałował wybrankę w łuskowaty policzek.

Za niemym przyzwoleniem dwójki krasnali odeszli kilka kroków, w cień rzucany przez „truskawkową”, jak ją w myślach Rycerz nazywał, wieżę.

–          Jest taka sprawa … – zaczął Smok, ale Rycerz nie pozwolił mu przejść do finału.

–          Może jednak ja zacznę, domagając się jakiś wyjaśnień ? –

–          A ! No więc już wszystko załatwione. Nie wiem co mógłbym ci jeszcze … – Smok zarumienił się dziwnie.

–          Skąd ona się wzięła – Rycerz nie wytrzymał i uniósł się troszeczkę, ale krasnale nie zwróciły na to uwagi, może zbyt taktowne, a może po prostu głuche.

–          Przecież widziałeś jak wypadła z drzwi. Na szczęście nic jej się nie stało. Po prostu nie umie zapanować nad ciałem po pomniejszeniu. –

–          Pomniejszeniu ? – Rycerz nadal nie rozumiał.

–          Tak. Krasnale pomniejszyły ją, bo by się nie zmieściła. I tak biedaki mają problemy z wypełnieniem tych wszystkich komnat. Ostatnio jest jakiś niedobór, a może po prostu wieści się rozniosły, że mają tutaj smoka … A dokładniej Smoczą Księżniczkę … – Smok dumnie wypiął pierś.

–          Pomniejszyli i mają problemy … Rozumiem. Ale co musiałeś zrobić, by ją zdobyć ? –

–          Nic. Po prostu chcieli się jej pozbyć. Ojciec chciał ją trochę chyba uczłowieczyć, a może to taka nowa moda w kręgu elit ? Nie wiem, ale bynajmniej ona mnie kocha … I to jest najważniejsze ! – Zakończył z przytupem Smok.

–          Kocha … a co z tym … – Rycerz chrząknął, lekko zażenowany. – Z tym rozmnażaniem, to rzeczywiście tylko dzisiaj ? –

–          Właśnie. – Smok przestawił swój ogromny aparat mowy na szept. – Widzisz, ślub może być później, zresztą będziesz moim świadkiem, ale na razie … –

–          Rozumiem. Nie martw się. Mam tu na razie coś małego dla twej wybranki, a potem otworzymy nasz skarbiec. –

–          Jesteś swój chłop. – Smok trzasnął Rycerza porządnie w plecy i uśmiechnął się na widok garści klejnotów, które ten wyciągnął ze sprytnego schowka w hełmie. – To teraz wiem, dlaczego go nosisz … –

Dalej już było jak najbardziej romantycznie. Smok odleciał z wybranką ku zachodzącemu słońcu, wcześniej oczywiście umawiając się na weselną uroczystość w „Smoczym Zakątku”, knajpie dla wszystkich ras i wyznań. A Rycerz, cóż postanowił skorzystać z zaproszenia krasnali i Czarodziejskiego Komunikatora, by ci, jako jego dozgonni dłużnicy pomogli mu szybko przenieść się w bardziej cywilizowane miejsce.

–          Mógłby nam pan jeszcze w czymś pomóc. – Głos krasnala otrzeźwił go nagle.

–          Pomóc ? Oczywiście. W końcu i tak nie mam nic do roboty. –

–          Bo my mamy tu kogoś do wyzwolenia … –

Krasnal wskazał małą rączką na swoją wieżę.

–          Jest tam dama, która wymaga specjalnego traktowania, a nam się wydaje, że możecie przypaść sobie do gustu. –

Nie zważając na protesty Rycerza obydwoje poprowadzili go do wieży. Krętymi schodami wprowadzili go na sam szczyt i zostawili pod rzeźbionymi drzwiami, zza których dobiegał stukot kołowrotka.

–          Dajemy ci taryfę ulgową. – Krasnal uśmiechnął się wręczając mu klucz.

–          Po prostu ją bierz – dorzuciła krasnoludka i obydwoje zbiegli na dół.

–          Pewnie w coś wtopiłem, ale … –

Zbyt zrezygnowany Rycerz wsadził klucz do zamka i otworzył drzwi. Były dobrze naoliwione i nie zaskrzypiały, a jednak Księżniczka się odwróciła. Spojrzała na niego tymi zielonymi oczami, ukrytymi pod lekko prześwitującym welonem.

–          Wybacz Pani … Przybyłem, by cię uwolnić … – Rycerz skłonił się dworsko, ucałował podaną rękę, odsunął kołowrotek i wziął pannę na ręce.

Była ciężkawa, ale sobie poradził. Szybko też zbiegł po schodach obiecując sobie, że już nigdy więcej nie weźmie się za wyzwalanie panien z dobrych domów. Miał dość. Zresztą był na tyle bogatym by wychowywać małe smoczątka w miłej, zacisznej atmosferze jakiegoś zameczku, czy wiejskiej rezydencji.

–          Pani … – wystękał stawiając damę na kamiennej platformie i rozglądając się za krasnalami, ale nikogo nie znalazł. Już miał sięgnąć po Komunikator i odstąpić komuś kolejny materiał na żonę, gdy panna zdjęła welon …

–          Mam na imię Euzebiusz. – Powiedziała „Księżniczka” grubym, ale zalotnym głosem i Rycerz już wiedział, że w końcu znalazł swoją „drugą połowę”. Tak jak Smok wiedział od razu, że się zakochał …

Chepcher Jones/Marzenia Kowalska 06.07.2002

„Chcesz mieć żonkę znakomitą,

córkę szybko wydać za mąż,

masz już dość wrzeszczącej małpy ?

Kreatury z gotowalni,

co choć krwią jest z twojej krwi,

to dnie całe spędza plotąc, marząc, nudząc …

snując historyjki błahe,

zamiast w męża te ramiona

rzucić się,

tak po za domem.

Zostaw to nam „Siedmiu spółce”.

To oferta nie na żarty.

Masz tu ceny znakomite.

Nie za duże, nie za małe,

Wprost, mówię ci ja przecie,

Są to ceny doskonałe …

Co pozwolą ci zabłysnąć,

stać się kochającym tatkiem,

no i żona przy kolacji,

nie przyłoży ci już batkiem

za to, że żeś wasze,

ukochane kwiecie,

z ogłoszenia gdzieś w gazecie,

w wynalezioną norkę,

z jakimś zbyt starym potworkiem

umieściłeś.

Bo u nas lokale są cudne.

I na grube i na chude znajdzie się coś,

w dobrej cenie,

i zapewniam cię szalenie,

że dobrego będzie miała

partnera córa twa wspaniała.

Bo po co tu wybrzydzać ?

Wszystko bierzem i sprzedajem …

Mamy filie w całym krajem.

Opieka jest doskonała i powie ci panna każda, że

czuje się jak u mamy

w naszych progach,

mój kochany klienciku.

Panie takżesz i Panowie

spieszcie, bierzcie, nie marudźcie.

Bo kobietek na tym świecie wiele ci jest

i nie wszystkie cudne …

Panów braki wielkie mamy.

Rycerze cni się nie rodzą,

ale was Rodzice zapewniamy,

że dziecię kulą u nogi

wam stawać więcej nie będzie.

Bo my popyt mamy zawsze.

I za dnia i za nocki …

No i panów lepszych, gorszych

W szpony pchniemy tej …

Miłostki.

Ślijcie do nas

Stare, młode,

Przechodzone, czyste nówki …

Wszystko bierzem, wszystko kryjem,

potworom osłonim,

by było wam jak wtedy,

gdy ich nie było …”

Urywek z „Księgi Reklam Wszelkich Światów”, Chepcher Jones


Chepcher Jones/Marzenia Kowalska 11.07.2002


Dodaj komentarz