Wcześnie zaczęłam…
… no nie dałoby się inaczej. W końcu tam się urodziłam. No dobra, w końcu musiano dostarczyć Moją Rodzicielkę do szpitala, ale ona – biblioteka tam była, gdy się zaczęło. Tak, jako jedno z niewielu dzieci, mieszkałam pokój w pokój z książkami. Do mojego pokoju drzwi były po lewej, do biblioteki po prawej.
Od zawsze biblioteka była dla mnie domem… ale dopiero tutaj, na Bornholmie zrozumiałam jak może wyglądać, powinien, taki dom. Chociaż przyznaję, nigdy nie myślałam, że widok portu, błękitu błękitnego morza i nieba jeszcze bardziej błękitnego, może być tak… do książek pasujący.
Gudhjem jest niewielkim portem, ot bardziej osadą, ale i miasteczkiem. Ma swój oddział biblioteki mieszczący się trochę po zawietrznej, zaraz za portem, gdzieś pomiędzy czadową lodziarnią, lizakarnią, czekoladziarnią i cukierkownią. Po prawej ma spory figowiec, pod którym często wygrzewają się jaszczurki…
A co, istnieją i takie miejsca.
Na górze tzw. uniwersytet… ekhm, znaczy miejsce do czytania, uczenia się, no i zabaw z internetem, poniżej niewielkie pomieszczenie z książkami. Naprawdę niewielkie. Niektórych zdziwi, innych zaskoczy. W głównym miejscu komputer, przy wejściu bramki pipkające. W środku ni żywej duszy. A tak, oto biblioteka. Żeby nie było, nadmieniam, że bardzo mała biblioteka, co nie znaczy, że nie dostaniesz tutaj wszystkiego (książki papierowe, elektroniczne, filmy i muzyka), jeśli… uprzednio sobie to przez sieć zamówiłeś… ale od początku.
Gdy tylko dostajesz magiczny numer CPR możesz się zapisać do biblioteki. Koniec z błąkaniem się po trzech księgarniach na Wyspie, które są strasznie drogie, bo tutaj nowość wydawnicza powala ceną. Co prawda, po upływie kilku miesięcy książki tanieją, ale nigdy do jakiegoś sprzyjającego poziomu, więc biblioteka to wybawienie. Na dodatek, bez urazy, ale to biblioteka bez pań robiacych: szzszszszsz… albo mówiących, co powinieneś czytać, a czego nie. To puste miejsce. Bardziej odbieralnia zamówionego towaru, niż zwyczajowe, znajome mieszkanie dla ksiażek. One mieszkają w stolicy Wyspy… no i w Kopenhadze oczywiście.
Trzy razy w tygodniu w bibliotece urzęduje pracownik, który cię zapisze, poprowadzi i ogólnie mówiąc pozwoli ci korzystać z czytelniczego dobrodziejstwa. Ale tak naprawdę nie potrzebujesz go. Potrzebujesz karty bibliotecznej, którą on wyda, kodu wejścia i tyle. No i komputera w domu. Przez sieć zamawiasz to, czego chcesz. Łącznie z nowościami!!! Czasem na te najbardziej nowe pozycje, najbardziej upragnione czas oczekiwania jest trochę dłuższy z powodu kolejki, ale… warto poczekać. Zamówioną książkę oczywiście odbierasz – przez cały dzień i kawałek zmroku – w bibliotece. Skanujesz numerek, wpisujesz się w sieć… i gotowe. Kamerki i urządzenia pipkające przy drzwiach nie pozwolą ci niczego wynieść, bo ciągłego nadzoru brak. I już siadasz nad morzem, w porcie, albo na skałach i… czytasz.
Po prostu czytasz…
Do biblioteki zapisany jest właściwie każdy. To rodzaj pewnej nobilitacji. Zresztą na Bornholmie książki to COŚ!!! Są bardzo drogie, często wybierana na specjalne okazje – jak na przykład pod choinkę. Często sprowadzane – do sklepów – z innej części Danii… zresztą podobnie jest z biblioteką.
Jeśli upragnionej przez ciebie książki nie ma bibliotece w Gudhjem, sprowadza się ją z Rønne. Jeśli nie ma jej w stlicy Wyspy… cóż, na pewno jest w Królewskiej Bibliotece. Nie bój żaby, dostaniesz to, czego chcesz. W języku oryginału, lub po duńsku. Ale to pikuś… pikuś, że sprowadzają książki przez morze byś sobie je do frokostu poczytał. Jest w tym coś więcej. W bibliotece państwowej znajdują się wszystkie książki. Ale nie jakieś wycierusy. Nie takie z ruchomymi okładkami. Bo widzicie, książki do biblitek wydawane są specjalnie w twardych okładkach w trochę większym rozmiarze. A dlaczego? A bo tak lepiej, ładniej i na dłużej starcza… a jak się wytrą, to zawsze można je sprzedać czytelnikom i zrobić nowe!!! Śliczne są te tomy.
Każdy autor duński otrzymuje oczywiście pieniądze za… bycie wypożyczonym. A tak!!! Napisałeś jeden tom, nie dość, że już jesteś pisarzem, to jeszcze ci płacą za to, że ktoś cię w bibliotece wypożycza. I… spokojnie można otrzymać dane dotyczące takich wypożyczeń, więc autorm zależy na tym, by… być czytanymi, nie tylko kupowanymi. Tutaj pisarz, to zawód. Pewno, że nie wszyscy są popularni, ale kursy pisania są bardzo! Co dowcipne, zawsze warto się pochwalić tym, że taki kurs się ukończyło. Widzicie, to taki specyficzny kraj… ta Dania!!!
Jeżeli już zamówiłeś, odebrałeś i masz książkę, to zawsze możesz sobie przez internet przedłużyć jej czas wypożyczenia. Oczywiście jeżeli nikt inny na nią nie czeka. Wiecie jak to jest z tymi najnowszymi nowościami, każdy chce przeczytać.
Wiecie, jeden podstawowy problem jaki mam z duńskimi powieściami to to… że są pisane właśnie kursowo. Przewidywalnie. Od pewnego czasu, od kiedy bycie pisarzem stało się być takie popularne na północy, każdy myśli, że może pisać i że od razu powinno się go wydać. Niestety. Przez to ta cała kryminalna Północ, strasznie utraciła na swojej chłodnej, mitycznej specyfice. Czy wciąż są popularni? Nie wiem. Wiem jedno, jeśli to duński pisarz, tutaj nikt go mocniej nie skrytykuje, bo swoje, to swoje i o to dbać trzeba!!! Ale jest jeszcze coś… zauważyłam to niedawno, że polski język jest czadowy!!! Niesamowity, płynny, skomplikowany, a duński jest zwyczajnie prosty i dobitny. Mało romantyczny, jakiś taki… intrygujący i zabawny, ale jednak…
A teraz same książki.
Można je zakupić w kilku księgarniach – wiecie, to wyspa, więc w ogóle mamy niewiele sklepów, co zaskakuje przyjeżdżających – można oczywiście i dostać obniżone w Netto czy Kvickly, ale najcześciej, najtaniej, można je nabyć w antykwariatach, oraz na przydrożnych, małych straganikach. Wiecie, takich, gdzie sam sobie grzebiesz w towarze, a odliczoną zapłatę wrzucacie do słoiczka, albo puszki czy… kasetki. Tutaj zwyczajnie się wierzy nabywcy… może i nie zawsze słusznie, ale jednak…