Każda kobieta to tajemnice, większość z nich nosi miano… śmierć.
Zbrodnia.
Często wydaje nam się, że bylibyśmy zdolni ją popełnić.
Zabić.
Przerwać linię życia. Zostać Bogiem dla tego jednego bytu… może i byśmy w tym zasmakowali. Chociaż raczej nie. Większość z nas przyzna się do chęci „urwania komuś łba”, ale obrzydliwe, wprost wyuzdane potraktowanie zwłok, mało kto nie wzdrygnie się na myśl o bezczeszczeniu tego, co kiedyś było człowiekiem. Utoczyć krew – tak… bawić się trupem – tutaj już mniej zwolenników.
Chyba dlatego, morderstwo młodej dentystki, tak bardzo wstrząsnęło grupą operacyjną z Frankfurtu i pełnym tajemnic komisarzem Robertem Marthalerem. Nie sama zbrodnia, ale owe ułożone wulgarnie zwłoki. I biel śniegu. Niewinność. Kawałek welonu w dłoni…
Tajemnica.
„Panna młoda w śniegu” to dobry kryminał. Co gorsza może i nawet świetny. Pełen owych szczególików, które sprawiają, że czytelnik stapia się z głównym bohaterem. Stajemy się jednością. To my mamy złapać mordercę, ale też rozwiązać swoje problemy sercowe i w końcu zdcydować się zrzucić zbędne kilogramy; użerać się z naczelnikiem i dać szansę zabliźnić się starym ranom. Przełknąć jakoś obrzydzenie i zatopić się w środowisko najgorszych zboczeńców: pedofili, masochistów… tych, którym naprawdę nie zależy na włąsnym istnieniu i, dla których przyjemność, to ból innych.
Ale zbrodnia to jedno. Dwa, to sam… Frankfurt. Przedstawiony tak, jakbyśmy sami stąpali po mniej lub bardziej równych drogach, dotykali murów, zerkali z mostów na rzekę. To my bierzemy gazetę ze stoiska i zastanawiamy się nad zakupem egoztycznych potraw w zakazanych dzielnicach. Frankfurt sam w sobie jest ową panną młodą zatopioną w śniegu. Z jednej strony cnotliwą, piękną, z druiej kryjącą bardzo brzydkie tajemnice. Umiejętnie maskującą brud i zepsucie.
„Panna młoda w śniegu” Jan Seghers, Wydawnictwo Czarne 2010.
Jak widać książkę przeczytałam dzięki wielkiej uprzemości portalu ZBRODNIA W BIBLIOTECE – co to ma fajne konkursy 😉 Bardzo dziękuję!!!
SYNDYKAT ZBRODNI W BIBLIOTECE