KOLOR MAGII

Jaki ma kolor magia, każdy widzi

Siedząc sobie i pisząc tę recenzję spoglądam na niezłą piramidkę, która romantycznie, w takt uderzeń sąsiada, który remontuje sobie mieszkanie, kołysze się obok łóżka. Nie rozumiem, dlaczego ludzie muszą remontować sobie mieszkania w tak głośny sposób, i dlaczego nie obdarowano mnie żadnym kolorem magii, który mógłby skutecznie uciszyć rzeczonego sąsiada. Ale cóż… na razie kolejny raz sięgnę do podstawy tej piramidy, która nazywa się opowieściami ze Świata Dysku. Sięgnę do początków, aby na nowo odbyć zachwycającą podróż. Magiczną i zabawną, zaskakującą i wciągającą.

Świat Dysku, to taka sobie płaska Ziemia. Położony w “odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska…”, tam gdzie rozstępuje się mgiełka gwiazd. Tam żyje sobie wielki A’Tuin, żółw, oraz cztery słonie: Berilla, Tubul, Wielki T’Phon i Jerakeen, na których barkach spoczywa “krąg Świata, na całym obwodzie otoczony girlandą wodospadu, a od góry przykryty jasnobłękitną kopułą Niebios.”

“Kolory magii” to rzecz o początkach, taka zwyczajna prezentacja świata. Odrobinę ostrożna, żeby nie zapeszyć, nie ładująca naraz wszystkich informacji, wysublimowana i uprzejma. Opowieść o smokach i emanacji turystyki, o magach i dziwnym mieście Ankh-Morpork, ale też i o śmierci, przepraszam ŚMIERCI, oraz o dziwnym przypadku, który się zdarza, gdy ktoś wdepnie nie w to miejsce gdzie należy. A przede wszystkim o pewnym, zbyt ciekawskim Dwukwiacie i jego Bagażu.

– “Świetnie. Mówiłeś, że to niebezpieczne miejsce. Odwiedzane, chciałeś zapewne powiedzieć, przez bohaterów i poszukiwaczy przygód?

– Tak? –

– Doskonale. Chciałbym ich poznać. -”

Tylko, że problem w tym, że Świat Dysku wcale nie jest bezpieczny. Może interesujący, dla kogoś tak szalonego jak turysta, ale na pewno nie bezpieczny. A Rincewind, w końcu mag, jakby na to nie patrzeć, bardzo biedny mag, nie może pozwolić, by Dwukwiatowi, w końcu niby ambasadorowi innego świata, stała się jakaś krzywda. Szczególnie, gdy to złoto Dwukwiata tak błyszczy. Tak… zachęcająco, obiecująco i “wyzwalająco”… tyle mógłby dzięki niemu zrobić.

”Ale co spotka Dwukwiata, zupełnie samego w mieście, gdzie nawet karaluchy bezbłędnie wyczuwają złoto. Musiałby być naprawdę bez serca, żeby go tak zostawiać.”

Dlatego go nie zostawi. Złota też nie. Tylko, czy naprawdę o czymś nie zapomniał powiedzieć? O czymś wysoce ważnym i istotnym, jak na przykład o tym, że jest naprawdę marnym, jeżeli by nie powiedzieć, iż znikomym magiem.

Najśmieszniejsze, jest to, że w opowieściach Pratchetta wszystko jest ważne. I nazwa szynku i szczur znikający w czeluściach rynsztoku. Nawet pająk, czy pchła doczekają się swojej wzmianki. Jakby autor był powietrzem, które wszystkim ofiaruje cząstkę siebie. Jednocześnie jest, ale w sposób, które nie przeszkadza żyć im ich własnym życiem. Oto Twórca, który nie wtrąca się w postępowania swoich cudów. Który pozwala im samym brać życie w ręce, i tylko te bóstwa, tak czasem mu mieszają szyki, ale w końcu, jeżeli wszyscy maja wolną rękę, to i one.

Najdziwniejsze i najstraszniejsze w opowieściach Pratchetta jest to, że też uczą. Dobitnie, dosadnie i…. dogłębnie. A przecież są zabawne.

Przerażające u Pratchetta jest tylko to, że to dopiero pierwsza odsłona jego Świata Dysku. Naprawdę strach myśleć, co on jeszcze wymyśli, strach, bo nie wiadomo, czy wytrzymają to nasze trzęsące się ze śmiechu, obolałe brzuchy.

„Kolor magii” Terry Pratchett, Wydawnictwo Prószyński i Ska.

Dodaj komentarz