Widziałam…
Dorastamy, zmieniamy się, wykształcamy pewnego rodzaju zbroję. Z jednej strony głodni poznania świata, nowego, w dziwny sposób czujemy się przywiązani do przeszłości. Czasem dość późno zdajemy sobie sprawę z istniejących pęt, które nie pozwalają nam ruszyć w dalszą drogę… nigdy, lub tylko na razie nie? Coś w nas zamknęło przeszłość w pudełku, które z czasem zaczyna dziwnie przeciekać. Jakby coś, co się wydarzyło, w końcu pewne mocy nosiciela, domagało się głosu.
Walki.
Może nawet… ofiary.
Tylko jak powiedzieć, że pamiętam, jeżeli świat dookoła przekonany jest, że straciłam rozum? Jak nakarmić duchy przeszłości, jednocześnie nie tracąc przyszłości?
Anna Klejzerowicz powraca do swoich bohaterów z powieści „Czarownica”. Minęło sporo lat, ale jednak podjęte decyzje okazały się być dobrymi dla Michała i Ady. Choć może bolesne, niełatwo zrozumiałe dla otoczenia, ofiarowały im ich prywatne, małe szczęście. Spokojne życie. Wszystko jednak się zmienia z odwiedzinami ich „przyszywanej” córki, Małgosi. Dziewczyna z przeszłością ponownie zagłębia się w miejsca naznaczone przez koszmary z dzieciństwa. Ale to nie osoba, którą znali. Ponownie zdaje się stawać dziwadłem, którego nikt nie chciał. Córką pijaczki. Może wcale nie tak spokojną, młodą kobietą, patrzącą tylko w przyszłość? Z sercem na dłoni? Może w rzeczywistości przeszłość, która sprawiła, że pojawiła się w życiu owej specyficznej pary, tak naprawdę odcisnęła na niej większe piętno?
Może są tajemnice, których nie wydobył jeszcze czas? Bolesne, przerażajęce… zwyczajnie brzydkie?
Demony bardziej namacalne, niż mogło się wydawać?
Autorka podejmuje pewne wyzwanie, zatapia się w historię znaną, opowieści o obrazach z przeszłości, które pragną ujawnienia, komplikujących życie, odbierających tożsamość… takich książek było przecież wiele, filmów, sztuk teatralnych. Ale Klejzerowicz nie opowiada jej jak inni. Ona stara się obracać fakty, spoglądać na wszystko z każdej strony, pokazać każdą opinię, przedstawić wszystkie punkty widzenia. Tutaj tak naprawdę nie ma jednego bohatera i nie ma tylko jednego narratora. Każdy ma prawo głosu. W końcu wszystkim zależy na córce wsi… bo kimże innym jest Małgosia, jak nie dzieckiem właściwie pewnej społeczności? Symbolem walki, wygraną, ale też wciąz nie do końca oczyszczoną, pewną swoich czynów…
Katharsis. Oczyszczenie. Wyrzucenie z pamięci tego, co zapomniane, przykryte wieloma warstwami corocznie opadających liści, odciskami łap zwierząt… tylko dlaczego akurat teraz?
Powieść naznacza czytelnika pierwszym rozdziałem, mocnym i fascynującym, pięknym w każdym słowie, narzuca mu pewną ciemność, by potem zwieść dialogami i wiejską sielskością, zatulić kotami i cudowną, prawdziwą Babcią z jajeczkami. Pozwala zapomnieć. Ale czy zaskakuje? Nie do końca. Wiemy, że coś musi się wydarzyć i czekamy na to. Skaczemy od Ady do Michała, obserwujemy przemianę Małgosi wierząc jednak wciąż, że to musi skończyć się dobrze… i chyba w tym problem, bo ciekawiej by było, gdybyśmy nie mieli owej pewności, gdyby Autorka rzuciła nam więcej niepewności, mniej zdrobnień i kotów. Więcej mrocznych nacieków, przebłysków, może wspomnień i snów? Bez tego otrzymujemy dobrą, poprawną powieść. Uroczą miejscami. Pełną owych chatek i pochylonych płotków, jednak dla mnie zbyt oczywistą.
Mniej odważną niż poprzedniczka… mniej plastyczną, nie oddziaływującą na nasze poczucie smaku, skulone w nas demony. Nazbytnio rzucającą w twarz slogany zwierzęce, przywołująca te bombardujące mnie ostatnio pozytywne historie ze schroniska, nawet sama weterynaria zdaje się tutaj wyłącznie złem… Ta powieść nie pozwala nam wybrać, zadecydować jak „Czarownica”. Ale też Anna Klejzerowicz jest autorką, od której wymagam pewnej perfekcyjności, więc w jej wykonaniu WYŁĄCZNIE dobre mnie nie zadowoli! Dobra powieść dla kobiet, to dla mnie za mało.
„Córka Czarownicy” Anna Klejzerowicz, Wydawnictwo Prószyński i Ska, 2013.