Seks, wilkołaki i badania genetyczne.
Czego oczekiwałam po kolejnym tomie z cyklu „Zew nocy” autorstwa Keri Arthur? No jak to czego… tego samego!!! „Wschodzący księżyc” był mocny. Zabawny, wciągający i trzymający w napięciu. Pełna rozrywka w świecie pełnym skomplikowanych niezupełnie człekokształtnych 😉 Do tego bohaterka uzależniona od seksu, intryga, któa ma na celu wykorzystanie jej DNA, trochę magii, jeden zakochany wampir… rozpasanie namiętności, ale i poszukiwanie tego jednego, jedynego, bratniej duszy.
Drugi tom cyklu zaczyna się mocno i… właściwie do końca nie zwalnia. Tym razem napięcie nie tyle narasta, co oscyluje cały czas w górnych granicach i… mimo że dowiadujemy się więcej i więcej, to wciąż wiemy za mało. Podobnie i Riley. Jej osobiste rozterki, problemy, miłosne zawirowania i ten jeden wampir, muszą odejść na plan dalszy. Ona sama ma zdecydować kim tak naprawdę chce być. Czy do końca pozostać bombą z opóźnionym zapłonem, pełna nieświadomości co do tego kim/czym jest, co jej zrobiono, jakie są tak naprawdę jej moce i pragnienia, czy też wpaść w ramiona wiedzy.
Tylko kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Czy może zaufać wyłącznie bratu, a może jednak zdrajca czai się nad podziw blisko?
Wydawałoby się, że to kolejna rozrywka i tak jest. Australia zasiedlona przez wszelakie rasy to pole do popisu. Powieść wciąga, mami, raz rzuca nas w ramiona sfery wojowniczej niezbyt człekokształtnych, raz w opary namiętności. Wampiry i wilkołaki to tylko tło, w rzeczywistości świat Keri Arthur zaludnia wolny wybór mieszanek DNA.
Jednak jak długo można bawić się genetyką? Czym jest wolność jednostki i tak poddanej mocy Księżyca? Gdzie jest magia?
Może i dla wielu „Zew Księżyca” to cykl o namiętnościach i nadmiernej euforii wrzących, męskich twardości… Przy tej książce zwyczajnie dobrze się czytelnik bawi. To jak jazda bez trzymanki, ale i sprawdzian własnego wychowania. Czy razi nas rozpustność wilkołaka? Mamy w sobie więcej z wielbiącego choć odrobinę wierności wampira? Czy możemy oddzielić uczucia i seksualność? No właśnie… dla mnie cykl Arthur to owo COŚ WIĘCEJ… Co nie znaczy, że marnie się bawię 😉 i czekam na więcej równie niecierpliwie, z całym worem pytań.
„Całując grzech” Keri Arthur, Instytut Wydawniczy Erica 2011. FB
Pingback: Pan Tealight i nieopornie ofiarna dziewica… | Chepcher Jones