MIŁOŚĆ KĄSA

A i MM była wampirem…

Wampiry. Jeden z ostatnio stałych elementów pętających się wokół każdej z Muz. Literacko właściwie nie można się od nich opędzić, a i w filmie wyłażą już z każdego kąta – nie jak wymagałaby jakaś trupia etykieta, z każdej trumny. Cóż więc się dziwić, że wypełniły calutki Hollywood? Hollywood, którego kasztelanką jest piękna Ovsanna Moore. Hollywood pełen gwiazd, które jakoś wcale nie zamierzają umierać.

O tak, po przejściach opisanych w tomie 1 – „Wampiry Hollywoodu” – piękna wampirzyca ma nie lada zagwozdkę. Po pierwsze zakochała się. Po drugie znowu ktoś na nią poluje, po trzecie ma pod sobą całą społeczność dość karpyśnych wampirów… a po czwarte u boku zazdrosną dziewczynę, która modzi coś z woodoo. Czyli problemów, nawet jak na stanowisko kasztelanki aż nadmiar. Przystojny policjant – obiekt uczuć, czyli Peter King też nie ma najlepszego zdania o codzienności. Zakochał się chyba w wampirzycy, a to oznacza dziwny dylemat: pozwolić się ugryźć, czy też nie? A! jest jeszcze fuzja i wilkołaki, a wszystko skąpane w przepychu, blichtrze i takim tam błyskotkach, do których ja osobiście nigdy nie będę miała dostępu…

Chyba właśnie dlatego sięga się po takie powieści. By poznać świat, który w rzeczywistości dla czytelnika nigdy nie będzie codziennością. Nie mówię o wilkołakach i wampirach – zdaje się, że na gryza to zawsze sie będzie można załapać 🙂 Od razu powiem, iż pierwszego tomu nie czytałam, niesety po lekturze drugiego wiem, że nic nie straciłam.

Adrienne Barbeau pisze lekką historyjkę, kompletnie nie zagłębiając się w jakiekolwiek niuanse sercowe. Szpikuje ją akcją, w pewnym momencie człek nawet nie wie kto jest kim… a potem ląduje w jakimś łóżku. Rzeczywiście oddanie głosu dwóm bohaterom, czyli Ovsannie i Peterowi powinno wzmocnić fabułę, ale nic z tego. Wszystko przelatuje czytelnikowi przed oczami jak migawki filmu, skrót wydarzeń, ot lekka zajawka… tylko po to, by za chwilę spłynąć krwią, lub napięciem seksualnym. A i to marnie! Do tego te wilkołaki. I to jeszcze takie różniste.

Ile można znieść?

Chyba właśnie w tym problem. Tych elementów tworzących główną gałąź powieści, jest po prostu zbyt wiele, jak na taką cieniutką pozycję – ot 328 stron. Do tego jeszcze wplątane wampirze historie, które wiadomo, krótkie nie są. No i ten policjant, którego czasem miałam ochotę walnąć… no nie lubię jak się facet zdecydować nie może… Tego wszystkiego jest za dużo! Trzeba było napisać grubszą opowieść, bo język znośny, a i czasem humor się pojawia! No i upierdliwie zakochana asystentka z problemami! Nie ma to jak ognista zazdrość i laleczki!

Powiem tak: nie podobało mi się, wymęczyłam się i miałam ochotę Ovsannę potraktować kołkiem nie raz! Ale jeżeli jesteście zwolennikami skomplikowanych, ale nie do końca rozwiązywalnych historii i lubicie się powściekać na bohaterów, to proszę bardzo. Próbujcie. Bo prawda jest taka: jak nie przeczytacie, nie będziecie wiedzieli, czy Wam się spodoba czy nie 😉

Z dobrych stron? Książka nieźle przetłumaczona, a i widać korekta chyba była. Czyta się to piorunem, no i SuzieQ! Przyznaję, że o niej bym z chęcią poczytała. Tak to jest, czasem bohaterowie poboczni, oczarowują czytelnika. Podobnie rzecz się ma z cudowną rodziną Petera Kinga – oj ich też bym poznała!

„Miłość kąsa. Wampiry Hollywoodu II” Adrienne Barbeau, Dom Wydawniczy Rebis 2011.

1 odpowiedź na MIŁOŚĆ KĄSA

  1. Pingback: Pan Tealight i Rezerwat Dzikiej Wiedźmy… | Chepcher Jones

Dodaj komentarz