„Wynajmowali go zwykle Turyściźnie, wiecie, tej bardziej zdeterminowanej… jako odpowiedź na ich poglądy i dziwne marzenia zależące od telefonów, aplikacji i głosów, które nie rozlegały się w ich głowach, ale dookoła nich. Miejsce, gdzie mogli właściwie wszystko nowoczesne, ale też udawać, iż wcale tego nie robią. Udawać, że są w dziczy, instagramować i tiktakować swoje upojenie ielenią, robale, strach pred sikaniem w krzakach, sukaniem potreb, które nigdy do nich nie przystawały, a cichacem zamawiali arcie pod drzwi, jelonka pod okno i takie tam…
No wiecie, Chatka…
Ino na sezon letni, ale z kominkiem i obrośniętą Wieczystym Bluszczem, który śpiewał. Śpiewał co nastawili, ale opłaty miał spore, w końcu był takowym jedynym na świecie. Szczepki nie istniały, nie rozmnażał się i tyle! Chciał być oą jedyną taką rośliną na świecie i już! Jego wybór!
Ale Chatka… no tak, z nią mieli czasem problemy. I chociaż mieli tego no, robola/goryla, znaczy się kolesia od pilnowania, Zwolennik się nazywał, Adam Zwolennik. Miał swoją budę w ogródku/polanie przy posiadłości i kontrolował wszystko oraz wszystkich. Niby miał swą moc, ale jednak… jednak się zdarzało. Zdarzało się, że goście znikali. I nie, nie było tajemnego strychu czy piwnicy, jakiegoś włau, jaskini cy nawet dołka w mikroogródku z winogronkami leśnymi… nie… po prostu nagle pojawiała się nowa deska w omszałym płocie czy dachówka stara znikała, i zastępowała ją nowa… ostatnio nawet pojawiły się okna nowe, czerwone… A tak, to była ta rodzina z dziećmi… Pan Tealight doskonale wiedział, iż była to jedna z rzeczy, które wymknęły mu się spod uwagi i przestał o to dbać. Tak było łatwiej.
No i Wiedźma Wrona kochała Zwolennika. Ale tak zwyczajnie, normalnie i wszelako przyjacielsko. Rozśmieszał ją.
I miał Sekrety.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Öland…
A w międzyczasie i Królową nam przejechali – prawie i bilety na prom nagle już tanie nie będą, ceny lecą w górę niczym rąbane aniołki, a ty człeku cierp. No serio… W królową Mary ktoś wjechał podczas spotkania z widocznie niewdzięcznymi poddanymi, się znaczy tymi no, pezantami, takim, no wiecie, takim pojazdem dla starsych i niepełnosprawnych. No jeżdżą sobie dookoła, mają dzięki temu wolność, ale kurna widać w tym z hamulcami jest coś nie tak… a może zwyczajnie ochrona dała dupy? W końcu biedną kobietę aż zgięło w pół jak to coś w nią wjechało. Jest ciężkie, ma moc, więc spokojnie ją posiniaczyło, ale wiadomo, dobra mina do łej gry…
Czy była w tym zła wola? Nie sądzę, a raczej mam nadzieję, że jej nie było… bo jakoś tak bym wolała. Żeby nie było… w końcu ta ich podróż do Grenlandii naprawdę jest ważna, a tutaj takie coś.
A co do biletów, to jak się zamawiało z wielkim wyprzedzeniem można było zapłacić ino 99 DKK. Oczywiście ryzykując i pogodę i tak dalej, i nie mając wpływu na to, iż chcą przebudować kolejny prom by tylko zgarniać VIPowskie ceny… I tak się zastanawiam, jak jeszcze w sezonie to może i ma jakieś tam za i przeciw, tak poza sezonem, serio… kogo na to stać? A może tylko mnie nie stać!? Czasem myślę, że właśnie tak jest, że tylko ja się ostałam z oną najniższą średnią i…
Dobra, koniec żałości.
Pierdolić idiotę z helikopterem, który ma tyle kasy, że może łamać każde prawo… i stać, lądować, i tak dalej, okay, na swojej działce, ale kurna to nie lotnisko!!! Asz się tra do ciebie dobrać, prekraczasz progi dopuszczalnego dźwięku, więc…
Hasta la vista będzie!
Potrzebuję wakacji.
Albo przeprowadzki?
Öland…
Wracamy do czerwca… no jakoś mi się zeszło. Się nie martwcie, z tego co wiem wyspa wciąż jest na swoim miejscu, ma most i takie tam, Turyściznę własną, no wiecie, jak to wyspy mają w zwyczaju, ale tamtego dnia, cóż to było? Niedziela chyba… więc wybraliśmy się w objad by zobaczyć one najważniejsze elementy i powiem jedno… jakiś cymbał napisał, że najlepiej zwiedzać Öland na piechotę. Nie róbcie tego. Miejcie zawsze rower. Serio… bo czasem, zwyczajnie jakoś tak, na onej płaskości, no robi wam się niedobrze i chcecie szybko zmienić miejsce, na inne, na jakieś bardziej zakryte… ważne też są telefony i woda w plecaku.
Ale… samochodem znowu fajno, to i tamto człek obaczy, w naszym wypadku masa grobów, kamieni i wiatraków. Akurat one są tutaj bytami odrębnymi i zwyczajnie nie da się być tam i jakiegoś nie zobaczyć. Po prostu się nie da. Co polecam, to zrobienie/zaplanowanie sobie kilku tras i rozwalenie tego na spacerek i rowerek czy samochód. Do latarnii lepiej dojechać, obydwie warte zobaczenia. Ruiny niestety mnie oszukały. Na Borgholm zwyczajnie nie było nas już stać – wejście płatne, tak wiem, żałosne, ale kto to widział zamknięte ruiny?
Na nasze można włazić kiedy się chce, no problem!
Ruiny środka wyspy, cóż, przez oczy wyszło na to, iż zwyczajnie zabrakło nam czasu na środek, ruiny, mosty i lasek… nie oszukujmy się, półtora dnia to za mało, chociaż sama wyspa poza onymi kilkoma miejscami jest pustynią. Dziwną i zmuszającą do refleksji, ale jednak ino pustynią… Połowy nie zobaczyłam.
Czy żałuję, tak.
Ale czy wrócę…
Nie sądzę…
Chyba że przez jakowyś przypadek… a te nie istnieją, więc… nie wiem. Z jednej strony czuję niedosyt, z drugiej… kurde, źle się czułam po tej wschodniej stronie… zawsze tęsknię za zzachodnią. Zawsze… coś ze mną serio nie tak.
Wracaliśmy w dziwnej pogodzie, dziwnymi drogami dzień później… nie zobaczyliśmy nic z planowanych po drodze postojów, bo rozkopali wsio tak, że inaczej się nie dało, nawigacja szalała bardziej niż zawsze… ale za to wiemy, iż podlewają w susę pola. Cóż, widać bogat ludzie, że ich na wodę stać. Dobrze, że prom wykupiliśmy późniejszy, bo serio, byłoby ciężko z czasem. Jeżeli zdecydujecie się na wyprawę, cóż, weźcie poprawkę na długość wyspy. Odległości są odległe… LOL
Myślę, iż wielu znajdzie tutaj coś, co może ich oczarować…