CAŁKIEM NOWE ŻYCIE

Sięgając po każdą nową powieść Marii Ulatowskiej ogarnia mnie nostalgia (winie za to też te piękne okładki!!!). Za owym światem, w którym honor i pewne wartości były na porządku dziennym. Za kobietami, które były nimi dosłownie, silnymi, przebiegłymi, pewnymi swojej kobiecości, no i za mężczyznami… „Gdzie ci mężczyźni… prawdziwi tacy?”. Ot pewno starość mnie opada, albo w rzeczywistości nasza współczesność wyzbywa się wszelakich norm. Owych „normalność” zapewniających bezpieczeństwo. Owej stabilnej pewności, że mężczyzna przede mną otworzy drzwi…

Nostalgia.

Z tą powieścią jest podobnie… Bohaterka, młodziutka dziewczyna, zakochuje się, wchodzi do tzw. lepszego domu i musi sobie radzić. Właściwie mogłaby być cały czas szarą myszką, lalką u boku męża, terroryzowaną przez teściową. Poddaną pana domu, ale wiecie jak to jest, młode bywa pojętne i z chęcią się uczy od „dorosłych”. Uczy się walczyć o samą siebie, o swoje marzenia, pragnienia. By być gwiazdą we własnym życiu, a jednocześnie nie ranić. Franciszka nie terroryzuje otoczenia, nie jest jedną ze zdesperownaych kur domowych i nie ubije teściowej, o nie… ona jest kobietą. Inteligentną, wiedzącą czego chce i uczącą się walczyć o swoje marzenia.

Wraz z nią możecie oczywiście poznać całą rodzinę Wołodarskich. Mężczyzn, którzy dobrze wiedząc czego chcą, oraz ich kobiety… dyskretnie sterujące życiem rodzinnym. Pojawią się w niej nowe pokolenia, nowe pragnienia, nowe pomysły, zwierzęta, szalone ideologie, ale najważniejsza zawsze będzie rodzina!!!

Nie wiem dlaczego, ale szósta powieść Marii Ulatowskiej przypomniała mi „Krystynę, córkę Lavransa”. Ot pewno przez teściową. Tyle samo w niej owej naturalnej miłości rodzicielskiej, której często trudno przyznać, że dziecko stało się już dorosłym, tyle owej miłości, która nie posiadając ujścia, tłoczy się w kobiecie epatując gniewem. Tyle owej prawdziwości ludzkich, zwyczajowych zachowań, które nie ulegają zmianie przez lata. A jednak są i różnice. Autorce świetnie udaje się oddać zarówno aromat lat 60tych, 70tych, jak i wspólczesne nam bardziej czasy. To nie tylko opowieść o kobiecie, kobietach, która stara się być panią swego istnienia, swoich wyborów, która nie czeka biernie pudrując nos, aż ktoś przeżyje jej życie za nią, ale też obraz zmian zachodzący w ludziach. W ich zachowaniach, pragnieniach… słownictwie.

Marii Ulatowskiej jak zwykle nie można odmówić owej delikatności, szacunku z jakim odnosi się zarówno do czytelnika, jak i do własnych bohaterów. Prawdziwości, ale i pewnej przebojowości, miłości do języka pisanego oraz zwierząt, rzecz oczywista. Jednak najbardziej uderza chyba czytelnika „normalność” zachowań i wydarzeń, owa subtelna prawdziwość życia. Zwyczajnego, które nie rzuca się na okładki tabloidów, a które przez to wcale nie jest gorsze. Bo prawda jest taka, że każdy ma życie takie, jakie sobie wywalczy, o jakie się postara, jakiemu da szansę…

… dlatego nie można tracić nadziei!!! I wiecie co? Chcę wierzyć, że właśnie takie jest przesłanie owej powieści. Trochę babskiej, odrobinkę ckliwej miejscami, ale przede wszystkim wspaniale nadzwyczajnej w swojej zwyczajności! Nie bojącej się owych „szkieletów w szafach”, ale też stawiającej czoła temu, co po drodze!

„Całkiem nowe życie” Maria Ulatowska, Wydawnictwo Prószyński i Ska, 2013.