Dla Goblina nie ma nic trudnego…
Za każdym razem, gdy czytam Toma Holta, zwyczajnie się wyłączam. Wiem, że muszę wchłonąć każde słowo, prawdziwie posmakować jego wyobraźni, więc rzeczywistość, której podobno jestem przypisana, dostaje wolne. Muszę dokładnie ją wylizać – wyobraźnię pisarza – przebić się na poziomy molekularne, poznać, w końcu też i skosztować, by złapać się na tym, że pożeram ją w pozycji niecenzuralnej i nazbyt łapczywie.
Bez sztućców! Tak, wiem jak to brzmi, jednakowoż to wina Autora!
Tym razem nie jest inaczej. Znany nam z poprzednich części („Przenośne drzwi” i „Śniło ci się”) Paul Carpenter… znowu ma problemy inne niż wszyscy, choć takie jak wielu też. Jemu jakoś tak zwykle jest pod górkę! Po pierwsze zakochuje się w każdej, ale to każdej kobiecie i to zawsze baraniejąc przy tym, po drugie jest goblinem, tak w jakiejś tam części, po trzecie dostał awans – co samo w sobie jest niepokojące… a po kolejne, by wybrać z wora tego, co zdaje się być niemożliwe – nadal pracuje tam, gdzie pracował. I dzięki rodzicom, którzy go zwyczajnie firmie opchnęli – serio opchnęli!!! coby sobie na starość wygodnie żyć – nic pewnikiem się nie zmieni.
To tak w skrócie. Dłużej mówiąc, trzeba czytać książki po kolei, by coś zrozumieć. Ale też czytać bacznie, bo do zrozumienia w pokrętnej logice Toma Holta jest wiele. No i trzeba jeszcze upchnąć gdzieś czas na śmiech. Bo to też jest. Przede wszystkim jednakowoż jest paranoicznie absurdalnie i niczego nie można być pewnym – czyli lektura dla tych, którzy lubią być zaskakiwani – nawet jeżeli tym, który zaskakuje jest długonoga blondynka przebrana za goblina. Ups… jednak miało być odwrotnie.
Toma Holta nazywają następcą Terry’ego Pratchetta. Z tym się nie zgodzę. Holt ma własny świat i własne poglądy. Wyśmiewa co prawda pewne elementy człowieczeństwa, aczkolwiek tworzy zupełnie inne osobowości. Przede wszystkim jest bliższy rzeczywistości, którą obserwujemy, w której żyjemy, nie ofiaruje nam innego świata. On po prostu znajduje pewne luki i umieszcza tam magiczny lud. Tak, byśmy byli pewni, że dziura w naszym płocie może być doprawdy niebezpieczna.
A! Budyń pytacie? Otóż budyń ma moc. Straszliwą moc, o której sile lepiej się nie przekonywać na własnej skórze, bo można zaliczyć zgon. Jeden co najmniej! Ale o tym lepiej się sami przekonajcie. Choć tak się przyznam, chyba przerzucę się na kisiel! Tak dla bezpieczeństwa 😉
„Ziemia, powietrze, ogień i… budyń” Tom Holt, Wydawnictwo Prószyński i Ska, 2011
Pingback: Pan Tealight i „Hodowla Diobłów i Utopców”… | Chepcher Jones
Pingback: Pan Tealight i Starość… | Chepcher Jones