Moja własna bajka
Przeraża mnie współczesny świat. Nie potrafię się w nim odnaleźć, dlatego czytam książki dla młodzieży. Żeby zrozumieć. Poznać świat, który dla mnie jest aż nadmiernie egzotyczny i właściwie wymaga wyłącznie szczepień, a nie podróżowania. Ten świat ma już własne, młodziutkie mitologie i herosów. Słowa, nazwiska, opisy, które rzucone mimochodem od razu wyjaśniają o co chodzi… Właściwie niegdysiejsze „konflikty pokoleń” przybrały na sile. Często zdarza się, że osobniki, które różni zaledwie krótka chronologia – nie są w stanie się ze sobą porozumieć. Ona w niego z tych tam zombie i wampirów, a on nadal w epoce walkmanów…
Ale mimo wszystko pewne sprawy pozostały takie same. Świat gdzieś w swym swoim, zaskakująco stałym środku, nie zmienia się. Rodzimy się i umieramy. Po drodze popełniamy błędy i walczymy. Spotykamy też ludzi i… kochamy!
A w tym wszystkim jest jeszcze czas zwany SZKOŁĄ. W tym czasie groza to kartkówka, a życie zamyka się nadal w ścianach rodziny. Niestety owe rodziny mają problemy. Popatrzmy na naszą bohaterkę: Patrycja ma Mamę i Tatę i brata, którego nie ma, oraz ukochaną książkę… no i Edwarda. Tego, który się świeci. I choć ten ostatni jawi się wyłącznie w snach, to jednak pozwala przetrwać to, co dzieje się wokół niej. Ale co ma zrobić, gdy Edward wprowadza się do domku w ogrodzie? Czy będzie z niej materiał na Bellę?
A może to wszystko to tylko sen?
Cóż, nie sen, ale też nie kolejna część „Zmierzchu”. Oto opowieść o zwyczajności. O tym, że każdy ma swoje demony, z którymi się musi zmierzyć, ale demony niektórych z nas są bardziej łapczywe. Z nimi trzeba walczyć o samo życie! Oto też historia nadzwyczaj łaskawa, pełna i dobrotliwie traktująca wszystkich bohaterów. Opowieść o pewnym środowisku, przyjaźni, rodzinie i przyjaciołach. Jednostkach, które uzupełniając się opowiadają nam o własnych demonach. I o walce o zwyczajne życie. Bo tak naprawdę nawet za tymi najczystszymi firankami, kryją się potwory.
Anna Łacina zaskakuje świeżością, specyficznym podejściem do owej współczesnej „młodzieżowej mitologii”, brakiem oceniania, wyrozumiałością i naturalnością. Jej świat jest pełny i prawdziwy. Z jednej strony wciąż tajemniczy, z drugiej taki, jakim widzimy go przez dziurkę od klucza. Poruszając poważne tematy, nie zapomina o tym do kogo kieruje swoje słowa. Młodzież traktuje nie z wyższością, ale dozą specyficznej uprzejmości, wyrozumiałością. Autorka zwyczajnie chyba wciąż pamięta jak to było kiedy i ona sama miała… owych własnych herosów.
PS. Tia, ja wiem, że książka dla młodzieży, ale wiecie co… jeżeli jesteście rodzicem, warto czasem zajrzeć właśnie do takich historii, by poznać własne dzieci.
Pingback: Pan Tealight i Wiedźmy Wena… | Chepcher Jones