Pan Tealight i Jesieniak…

„Najpierw liść spadł z drzewa, niby nic dziwnego, ale taki z oczami był… znaczy dziurkami, ale jednak wiedziałeś, że patrzył na ciebie… silnie i usilnie… a potem wsyscy o tym aponieli i nocą liście się zbierały, o poranku mrocznym zaczęły się poruszać, mieszać, dziwnie do siebie dopasowywać… i powstał on.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dawali za darmo!

Znaczy jak rok temu w Halloween, a potem się okazało, że aż do poniedziałku, za wypowiedzenie tajemnego hasła – patrz Instagram LOL – w SFBok Malmo dawali książkę. I w tym roku była to książka z karteczką, taki, no upgrade, czy coś. Trochę kiła, że w plastikowej torebeczce, ale może ona biocośtam? No nic, będzie w czym wysyłać prezenty pocztą.

I tak… Halloween spędziłam na morzu i było dziwnie, więc przerwa w opowieści z września, do tego wrócimy, w końcu muszę mieć opisik, a opowiem wam o tym, iż przerwana sznurówka rzeczywiście oznacza pecha… tudzież przynajmniej mocne, mocne perturbacje.

Naprawdę…

Obudziliśmy się jak zwykle świtem bladym, znaczy wróć, jaki tam świt, ciemno jak w zadku jest o czwartej nad ranem… w głowie miałam myśli buzujące o tym, iż burzyć chcą one wieże w Nexoe… tia, one dwie wieże… i jak się ludzie zwiedzieli, nagle jakoś, tuż przed burzeniem, to im się one podobają… nosz kurde. Plany i badania donoszą, że tego uratować się nie da, ani na lofty przerobić, więc… wiadomo, pleśń… I w tym miejscu pewno sobie pomyślicie, że może tam jakąś plażę zrobią, port powiększą czy coś, jak takowe, zalewowe warunki, a no nie…

Erm, mieszkania budować będą, tam… gdzie mury pleśnieją i wiatry uderzają najmocniej i krakenowie siuśkają.

Tia… przypominam tragedię w Tejnie… tak ino mimochodem, no i że na zalewowym się nie buduje, ale co ja tam wiem. Jak znowu w okna głazami dostaną to będzie, ale na raie czekamy na one zmiany. Numer dwa z wieści, to pogoda. Jest za sucho i już wieszczą armagedonium. Pewno wybory w USA to przykryją trochę, ale rzeczywiście sucho i dziwnie ciepło jest i liście zielone… szczerze, morowe nastawienie mam do onej aury. A kolejny problem, może nie mój, ale biorąc pod uwagę trudności nasze własne z dostępem do leków, to uważam medykację dzieci, nasenną nomen omen, za dziwną. Odstawcie cukier i telefony, czy co tam, i zadziała.

Niech się wybiegają jak psy na dworze i już…

Ale nie, lepiej leki… dzieciom…

A poza tym Chowaniec widział czarną świnię biegnącą po drodze… więc uznaję ją za dobry znak z podniebios i ameno mi! I Hallelują ją! Ciekawe komu spierniczyła i czy już zdziczała… jak ja, co udowodniła ta nasza wycieczka do Malmo… no serio, ja nie mogę z ludźmi. Oni są dziwni!!!

PS. Update świni… Korek podobno spowodowała i ogólnie jest sensacją. Nosz szatanium jakoweś…

No więc… po pierwsze wieje, mamy 31 października i wieje.

I pochmurnie jest i w ogóle… ale jedziem, wstaliśmy, to jedziem, chociaż w życiu tak mnie od tego nie odpychało jak tamtego dnia… ale nie mam wyjścia. Dam radę. Na szczęście zdążyliśmy na prom i na swoje ulubione miejsce, tak mamy takowe… i co, no i dupa. Siku zrobione, a potem, Chowaniec polazł po coś do sklepu, zawsze dobre tam kupić pamiątki, które wysyłam znajomym… i oczywiście czepia się mnie – a ja już naprochowana, ze słuchawkami, przerażona, ogólnie nieludzka – jakaś baba, że tu dwa siedzenia i czy sama jestem… Pewno, że kurna gówno winno ją to obchodzić, dookoła pustki, no ale… ja jestem na lekach, więc grzecznie odpowiadam, że mam co tam posadzić i kaptur na łeb. Czy się poskarżyłam Chowańcowi? Oczywista! I to tak, by się skapnęła, że to o niej… wspomnę ino, że miejsc cała masa… a moja psychiczność wymaga właśnie lekkiej przestrzeni, więc nie wiem o co jej…

… zresztą, mogła se pierwszą klasę jak na Titanicu wykupić!

A tak, mamy taką… no więc poskarżyłam się w języku oczywiście innym… i…

I bidulka od razu z przeprosinami, a won mnie… Nie wiem co mówiła, wyłączyłam się  Wagnerem w tle… a morze spokojne było, na szczęście, chociaż to, a miało nie być. Droga też jakaś normalna, chociaż, nie wiem… a potem, oj pewno że pamiętałam o sznurówce, zerwała się przy wychodzeniu, zapętliłam i tyle… więc w pierwszym miejscu klapa i nagle się okazuje, że tego, bez czego żyć nie mogę, i tak, dramatycznie, nie ma… nosz myślę sobie, trza odkręcić bad luck, bo kanał… Sznurówki nowe zakupiliśmy w sklepie z misiem, kobieta sprzedająca aż podobno chciała mnie tulić, bo takem żałośnie wyglądająca była, na szczęście Chowaniec wiedział, że lepiej nie… Co do Halloween, to nicość, i wiecie co, okay, tak lubię. Nie rozumiem onego narzucania innym cukierków i zabawy, ale książkę chcę, dawali rok temu, więc, czy są, będą… i wiecie co, umieścili post o onej akcji: książka za hasło, na Insta, właściwie jak weszliśmy do księgarni, problem z tym, że mnie zamurowało i…

… nie mogłam tego powiedzieć, ale w końcu się udało i proszę…

Było warto. LOL

Potem doszło coś jeszcze miłego, potem lekki kop w zadek, potem kolejny, potem WOW, w sklepie z ciuchami, co nagle miał taką przecenę, że człek zapłacił ino za połowę gaci i bluz, ale… tyle powinny kosztować moim zdaniem, więc… a potem, no tak, już po IKEA, gdzie w cholerę po świętach już jest w październiku!

Serio?!!!

No nic… nie przeskoczę tego sobie myślę i skoczyłam. Okazuje się, że można rozmontować dekoracje, w końcu poduszki mają metki! A stenbuki dwa ostatnie też się da nabyć. Po jękach, ale jednak!!!

I najlepsze… już jak płynęliśmy do Szwecji Kapitan poinformował, iż za darmo można przebukować powroty na wcześniejsze, bo potem ma bujać mocniej i co… i nie bujało… a co lepsze, jednak mimo wątpliwości, że się nam uda, przebukowaliśmy bilet na sekundy przed zamknięciem, jeszcze nas zmieścili na wcześniejszy prom powrotny, na który zdecydowaliśmy się w ostatniej minucie po Lidlu, choć trochę upchnęli kopytem, no i zasolenie niezłe na masce mieliśmy, ale odkryliśmy górę promu i nie jest źle… jest awaryjny spot, jakby nas, czy też mnie, jakowaś baba molestowała znowu, żem samotna i mi nie wolno mieć torby obok siebie… I tak wróciliśmy wcześniej… i był to jeden z dziwniejszych dni, czy dób właściwie…

Serio…

Sinusoida.

PS. Dlaczego tylu ludzi chce mnie przytulać? I dlaczego mimo map pokazujących fale nie bujało? No ja wiem dlazego, ale… czy o tym mówić? LOL

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Jesieniak… została wyłączona

Pan Tealight i Czas Śnienia…

„W końcu nadchodził… w pełni swej całej kocykowej oraz kołdrowej pyszności… Czas Śnienia.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wyspowo…

Ale najpierw newsy z mojej Wyspy… ciepło jest.

Właściwie już ochrzcili październik miesiącem najgorętszym od tego pierwszego dnia, gdy to zaczęli mierzyć temperaturki, a przynajmniej Chowaniec tak mówił… Ale czy kąpiący się w morzu Norwegowie mogą być wytyczną? Albo wciąż kwitnące kwiaty i to słońce tak parzące, męczące, zwyczajnie… nie no, ciepło jest… koniec października i 16 stopni? Przesada!!! Mocna!!!

No ale… nadal jestem we wrześniu opisowo, więc… jedziemy na one, dla wielu mniej popularne, wyspy i wysepki… bo widzicie, Bohuslän to wyspy, archipelagi, niektóre łączone mostem, inne czasem zalewanymi brodami/drogami, a jeszcze inne to tylko promy – w większości bezpłatne albo… taksówki wodne. Nosz tutaj już auta nie weźmiesz i racej z mebelkami z IKEA trudno będzie. No i rozmiar tych wysepek miniaturowy… bardzo i wybitnie maleńki. Cuownie perełkowaty…

Niczym czubki nosów sceniaków pomiędzy klifami prawie norweskimi, ale  wkońcu Norwegia o rzut beretem stąd…

A o jakich wyspach mowa… zaraz, bo po kolei musi iść… Daftö, Oddö, Tjärnö, Saltö… albo jakoś tak? I onych pobocznych, zalesionych, których nikt nie rusza, onej dziczy właściwie kompletnej, z morzem otwartym po jednej stronie czy kilku i zielenią i dziwnymi mostami i jeszcze światłami…

… i myśleniem powolnym…

I niestety wciąż Turyścizną.

No dobra, wielu ich nie było, ale jednak…

… byli… ale i też jakoś ich rozumiem, jestem jedną z nich, w końcu to miejsce jest pełne wszelakich plaż i tak dalej, ale tak sobie myślę, jak to wkurzające być musi, gdy w sezonie Tubylcy siedzą w autach, wracając z pracy w swoje oazy spokoju, a tam… korek. No serio… przejechaliśmy chyba przez cztery mosty, dwa na pewno były tak wąskie, że w ruch poszły światła.

Ale widoki z tych mostów, a one ścieżki w dół, one domki tam zerkające na siebie, odbijające się w wodzie obłoczki, słońce wali, bo żar wciąż, chociaż tutaj jakoś jednak mniej gorąco, drew więcej… ale też te wyspy, jedne niskie, dotykające tafli wody, z drzewami, które jakoś znoszą one wiatry i sztormy, fale i tak dalej, inne znowu wysokie, nicym sczyty apomniane prze wspinaczy, tudzież im niechętne mocno,  których najlepse roztaczają się widoki i ieleń mają najgęstszą…

To jest po prostu raj.

Ludzi niewiele, bo jak już są, to siedzą tam, gdzie tyłki można moczyć, a ja chcę coś zobaczyć… nie tylko ten uniwersytecki cud w Tjärnö, ale przede wszystkim chcę pustki, samotności wyspowej onej. W końcu, wyspy to moje opętanie, czy coś. Od zawsze, więc tutaj po prostu bajlando! Znajduje sobie człowiek skałę, kładzie się na niej i słucha skały… już nie wie nawet na której z wysp jest.

Czy ma to znaczenie?

Woda piękna, skały cudowne, w jednej kamień upierdliwie stara się wyrzeźbić sobie dołek jakowyś, ciekawe czy za setki lat uda mu się go pogłębić… czy mu pozwolą, czy nikt go nie wyrzuci stamtąd… jak na przykład mocniejsza fala… czy mu tu wciąż dobrze, a może źle na to patrzę, może on chce stąd uciec… ale nie może?

Bo skały go trzymają… wyspy w końcu tak robią.

Kocham wyspy… ech, dziwny to był dzień… jeden miś na plusie! LOL

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Czas Śnienia… została wyłączona

Pan Tealight i Podkasacz…

„Świat był inny…

Znaczy, wciąż się zmieniał, ale od jakiegoś czasu, gdzieś w okolicach VHSów Pan Tealight za tym jeszcze chyba nadążał, a teraz… nawet nie chciał. Nie interesowały go one nowinki, a co do polityki i wszelakich akcji społecznych, to wyznawał zasadę, iż to już było, więc po co mu o tym wiedzieć i tak sobie żył. Po prostu… spokojniej, od czasu gdy pojawiła się Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki, miał zwyczajnie inną rozrywkę, więc… czy zaniedbał czas i świat, który współtworzył?

Zastanawiał się nad tym ostatnio… a dokładniej do momentu, w którym Wiedźma Wrona wpadła na nowy pomysł zburzenia jego ostoi związanej z fotelem, kapciami i fajką, oraz wszelkiej niewidoczności, którą ona sama zawsze potrafiła odczarować… Tak jakoś zwyczajnie… z pełną subtenością potrafiła. Umiała. Udawało się jej go przekabacić na swoją stronę, a przecież niczego nie odstawiała, we wszystkim była szalona spojność, jakaś spokojność, nawet jak wpadał w cug plecenia koszy z frasunkami czy miniaturowych pierdółek apospolitych… więc… uświadomił sobie chyba w końcu, iż to lubi. Podobało mu się to… jakoś tak, w dziwny i pokręcony sposób.

Niezwyczajnie…

Ale też niepokoiło.

Uświadamiał sobie powoli, że ona ma nad nim władzę. Jakąś taką dziwnie przyklejoną do jego myśli i świadomie może niesterując nią, zawsze sprawiała, iż za nią podążał. Zgadzał się na wszystko i słuchał… gdy milczała.

A milczała często… pracując.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Księga drzwi” – … czy wybieram tylko opowieści o książkach? Nie, one się nagle pojawiają, respią, niczym potwory w kopalniach… jeśli gracie w gry, to wiecie… albo muszki owocówki, czy coś…

Zwyczajnie są wszędzie… nawet jeśli mowa o drzwiach, to mamy księgę… i nagle, po księgarniach, zbiorach i bibliotekach, mamy jedną, niepozorną okładkę, ot tomik, nowela może… ale gdzie tekst? I dlaczego umierający mężczyna pozostawia ją prawie nieznajomej dziewczynie… i… w jaki sposób ona jedna książka jest w stanie przetransportować was gdzie chcecie? Gziekolewiek tylko potraficie sobie wyobrazić. Italia? Paryż? A może jednak coś, co pamiętacie z dzieciństwa…

Choć… te miejsca, one uczucia przecież już nie istnieją, to tylko wspomnienia, czyż nie? A może jednak… może jest w tym coś więcej ni tylko kawiarnia w Neapolu i plaża tropikalna i wyspa bez nikogo… byle tylko były drzwi… możesz znaleźć się wszędzie? Niestety taka książka to wielka ospowiedialność, ale, czy jest jedyną? I co będzie jeśli wpadnie w niepowołane ręce?

Skarbiec, zbiory, zniszczenia, kradzieże, rozbój…

Nasza bohaterka nie myśli o tym dopóki nie spotka dziwnego mężczyny, a potem, potem wszystko się zmienia, nabiera sensu, pęu, staje się przygodą i walką i… choć domyślacie się z łatwością pewnych załamań fabuły, to jednak ta opowieść o książkach niosących w sobie uczucia i możliwości, o kartkach, dzięki którym można ofiarować komuś uśmiech… lub ból, jest intrygująca. Przyznaję, że na początku mnie nie wciągnęła, ale główna bohaterka zwyczajnie mnie nie urzekła. Nadal jej nie lubię, no ale… sam koncept książek wywołujących uczucia czy iluzje nie jest nowy. Bibliotek, zbiorów, pasjonatów… ale też onej odwiecznej walki dobra ze złem, samej definicji jednego i drugiego… nic nowego, ale przecież lubimy czytać książki tematyczne…

… chociaż… jest tutaj coś, co może niektórych zaintrygować. Jest opowieść o opowieściach, przygoda, miłość, życie, walka, ciągłe załamywanie czasoprzestrzeni…coś, co chciałoby się rozwinąć w film… oj tak, to świetny scenariusz.

Lepszy niż powieść, o jako powieść, słabo.

No i tłumaczenie… zdaje się być dziwnie bezduszne, poprawne, ale brakuje mu czegoś… poza tym feminatywy… nie, polska język – zmieniająca się język, dziwna jest. Drażni mnie i… oj nie… Po prostu to nie dla mnie.

Co mnie podkusiło?

Nosz jakowyś doprawdy zabawowy czort chyba, by znaleźć się w maksymalnie nadgorliwej, i doprawdy mocnej wilgotności, gorącości i tak dalej, w onych zielonych, parkowych odmętach miejsca z mikro ruinami i czymś na kształt skansenu, gdzie poznałam miejsca, w które pot może docierać, choć może nie powinien…

Nowe miejsca… w takim wieku… odkrycie nie lada.

Ale… Gräfsnäs.

Czego chciałam?

Ruin? Stwierdziłam, iż to po drodze, więc warto, coś fajnego, jezioro i tak dalej… no i potem dopiero się okazało, że całkiem niedaleko jest fajny krąg kamienny, ale byłam ju tak odwodniona, że po prostu… kryzys. Ruiny wygląają jak to coś, co pokazują w Disneylanzie… wiecie, miniaturowe wieże paryskie i one tam piramiki… no to takie są one ruiny, ale dookolna infrastruktura na pewno wielu to rekompensuje, jednak… no właśnie, myśmy byli tam po sezonie, jezioro brudne i ziwnie martwe, widok piękny, ale ta wilgoć… koszmarna!!! W życiu czegoś takiego nie cułam. To jak sauna, ale z dodatkiem wody, znaczy więcej wody, ale i mniej i… jakby tlen zabrali, a może i azot, nos kurde… nie można było odychać, jenak wspomnieć należy, iż w innych warunkach pogodowych, dla grupy znajomych, czy rodziny to na pewno fajne miejsce. Dużo zieleni do siedzenia. jak jezioro oddycha, to i pływać się da, pewno jest rozrywkowo, organizują tu koncerty…

Nie lubię żanej z tych rzeczy, więc…

Dlaczego tu jestem.

Znaczy byłam…

Nie rozumiem.

I nie myślcie, iż nie oceniam pryrody. Parking świetny, marinę mają, jak ktoś łódkowy, spokojność tu pewno jesienią i tak alej, one omki rybackie, ten malutki młyn, stawy, kurcze, to wszystko kiedyś było rajem dla ryb, ale teraz, to trochę wygląa jak cyrk. Ino opuszczony… Zielone to było pięknie, wiadomo, temperatura i cisza w powietrzu… robali masa, ała… polecam, szczere, ale jesienią, albo wiosną…

Przecież tu zawsze musi być taki inny mikroklimat.

Nie da się tego inaczej wyjaśnić, to jak jakaś mokra gąbka zamknięta pod kopułą Kinga… czy coś w ten deseń. Może ten koleś, który to ostatni miał, który ten park poskładał i rybami innych żywił, no miał też inne moce… bo na pewno nie ten biskup od dachu na ruinach, który okazał się być ino legendą miejską… że niby ściągnął dach z ruin, bo dzieciaki tam robiły… no, wiecie co… i nie chciał założyć… znaczy dachu nie chciał, ten biskup, nie że dzieci… antykoncepcja…

… mówiłam, że gorąco?

Mówiłam?! LOL

W którymś momencie zaczęłam ju bredzić. Naprawdę. Ja nie umiem w gorąco, a już w sauny parowe i jeszcze poduszanie na pare jak pampuchy czy też inne tam gotowanie prozdrowotne to nie dla mnie. Ja kocham zimne prysznice przez cały rok!!! W tej temperaturze i wilgotności spieprzałam stamtąd zafascynowana ale i zniesmaczona… no naprawdę… wystarczyło jednak wyjść z onego ogromnego parku, dalej i dalej, i znikała ona wilgotność… Mówię wam, że tam jakaś dziwna magia się rogrywała…

A co do Wyspy… to mamy koniec października.

Ślicznie jest i tak dalej. Może i będzie ona kolorowa jesień, jak jakiś sztorm nie przypierniczy? Turyścizna na razie wyjechana… ach, cudowna pustka. Po prostu smaczna aż!!! Aż chce się oddychać w tych temperaturach… ale wrony znowu mi jakichś zwłok naznosiły za jedzenie i wodę, albo jako coś innego, o czym myśleć nie chcę… Jak kiedyś to nie będzie ptak, a noga ludzka, to chyba zacznę pisać jakieś protesty do nich. Tylko gdzie to wysłać?

Adres?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Podkasacz… została wyłączona

Pan Tealight i Liść Specjalny…

„Złapać, złapać, złapać…

Miała nową obsesję, by złapać spadający z drzewa liść… roztańczonego, kolorami namokniętego, czarodzieja, który miał zapewnić jej wszelakie spełnienie marzeń i inne tam powodzenia. Ale wciąż jej się nie udawało. Godzinami stała pod drzewem, potem nagle je zmieniała, by w końcu znowu wrócić na swoje stare miejsce… i nic. Ciągle nic… liście ją mijały, wysmykiwały się z jej jednak niewielkich dłoni…

Stała, patrzyła się w górę, a wiatr miał z niej ubaw.

I to wielki… podchodził bliziutko, niesłyszalnie całkowicie i… dmuchał. Leciutko, troszeczkę… i albo ona się chwiała, albo liść wpadał w taki wir, że w końcu puszczał pawia i klapał wilgotnie na ziemię… i znikał. Nikt nie mógł zwalić na niego winy, w końcu mógł być to powiew, przenaczenie, niewiadomoco…

Najlepiej było w mieście… wielu wtedy było widzów, ale i lasy są niezgorsze w obserwowaniu chociaż zwyczajowo bardziej były zajęte sobą. Wiecie, drzewa i grzyby, liście i porosty, mchy i ptaki, gniazda i norki… różnie jest. Ciekawie jest, ale jednak, czasem czarno odziana, krótka istota ganiająca za liśćmi, którymi majtał jej przed nosem wiatr, była, no cóż, naprawdę dostojną i intrygującą rozrywką. Aż kora trzeszczała gdy się pnie rechotały… zresztą… ona zwykle dostarczała im rozrywki, niezależnie od tego czy była to nowa, czy stara pomysła.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „To, tylko kolejna zaginiona” – … okay. Niesamowita. Intrygująca, a tak prosta… co jeśli nagle to ty, policjantka, stajesz po drugiej stronie. Co, jeśli jesteś dobrym cłowiekiem, ale musisz ratować swoją skórę i może też tych, których kochasz… szantaż, taka zwyczajna sprawa…

Książka jest z jednej strony prosta.

Jako człowiek dorosły od razu rozumiesz bohaterkę, ale też nie wiesz do końca co robić. Przecież… jeśli ochroni rodzinę, oznaczać to będzie przekupną glinę, a ona nią nie jest, nigdy nie była, a jeśli nie, przecież nie ma innego wyjścia… najważniejsza jednak jest ona zaginiona, tylko… cała sprawa jest tak strasznie pokręcona, więc zaczynasz wątpić w oną zaginioną, zaczynasz o niej zapominać i w końcu rozumiesz, że cała opowieść wcale nie jest prosta…

Jest zagmatwana.

Jest wciągająca… kryminał z nutką psychologii. Matka – córka, małżeństwo, rodzina, kariera i miłość.

Ciągłe pytanie: jak to pogodzić?

I zbrodnia, zbrodnie… kolejne osoby, kolejne kłamstwa, kolejne zaginione, kolejne zagubione, kolejne… czy ktoś ich szuka? Ktoś przecież powinien. Ktoś przecież… ale, czy zawsze będzie ten ktoś?

Październik chłodny i cudowny, ale ja mam jeszcze do opisania wrześniowe wojaże, więc… keep that in mind. W ogóle to mamy wciąż ten cały halloweenowy czas prawie a sobą, więc powoli luzie znikają…

Kocham to!

Tak samo, jak powracającą ciemność.

Już o 18tej ciemnawo, szarawo, miękko, pięknie, luziarsko!!! LOL

Ale kilka tygodni temu było wrząco i męcząco. Zaraz, no trochę więcej niż kilka, w końcu to był początek września… było gorąco jak… kurna, no po prostu tortura!!! Ponad 30, wilgotność, drażniące powietrze, nie no, rąbana Sahara się zieleni, a tutaj człowiek cierpi patrząc na brązowe ryty we Flyhov. Znaczy z epoki brązu. Może i dla wielu mało widoczne, ale łatwo dostępne, więc polecam. Można przynieść ze sobą jedzenie i zjeść z przeszłością… i to całkiem niezłą. Skały są łatwe do odnalezienia, opisane, ale w większości niepomalowane, więc rozumiem jęczącym, jednak, pamiętajmy o grze światła i cienia oraz o wodzie… wilgotność naprawę nadaje im życia…

Ale ryty… intrygujące.

Różnorodne… spoglądając na nie i pamiętając o tym, gdzie wtedy była woda, a gdzie wystające wysepki skał… jest to niesamowite. Ktoś się na nich kołysał, na woach się znaczy, ktoś sterczał na skale i stukał… tyle pracy, taka moc przekonania, iż to musi zostać uwiecznione na dłużej…

Amundtorp

Okay, to miejsce mijaliśmy rok temu, ale było ju ciemnawo i wselako późno mocno, więc… apisałam żeby je onaleźć w tym roku i się uało. Poparzona pokrzywami, umierająca z przegrzania i wciąż pijąca wodę, co oczywiście skutkowało ciągłą potrzebą opuszczenia pojazdu się poruszającego… no wiecie, woda wyłazi z człowieka różnymi otworami… ekhm. Biologia… no ale, nie w tym problem i nie o tym temat… choć te krowy, ale to zoologia. Samo miejsce jest naprawdę niesamowite i naprawdę musi wyglądać magicznie teraz, jesienią. Wtedy, było plackami krowymi i przemiłym panem, który tworzył coś na kształt tunelu foliowego i do tej poru się zastanawiam, czemu to robił w taki upał. No szczerze, siedzieć na rabinie i splatać te metalowe rurki, nie… to nie najlepszy pomysł, ale, przez niego poznałam koguta i zobaczyłam przeurokliwą chatkę obsadzoną kwiatami. Nosz po prostu rajski zakątek, a nad nimi one groby. I pewnie pod nimi, bo wiadomo, lepiej nie mówić co się kopie jak chce się wykopać… tak mi mówili… niestety. Że lepiej z tubylcami dobrze żyć, bo inaczej nie oddadzą fantów…

No ale… wspinacie się: najpierw schodki, potem natura i one groby, niewielka odkrywka kamienna, i one kręgi i groby i krowy w oddali – na szczęście, przerażają mnie… i nagle uświadamiacie sobie, iż stoicie ponad wszystkim i wszystkimi i widzicie w oddali ono wielkie jezioro, i tak bardzo chielibyście być ptakiem…

I polecieć i się wykąpać.

Ale to miejsce, te kamienie, one układy, energie i jeszce ono COŚ, coś nieopisywalnego… to też po prostu niesamowitość spokoju, jak nie myślicie ciągle o onym czyimś mężu, ojcu czy dziadku, co stoi na tej drabinie… na szczęście jak już leźliśmy, to wciąż robił swoje. Może lubi jednak upał. Kogut też miał się dobrze… ciekawe, jak to jest tak żyć w takim miejscu? Ci ludzie, przechodzący przez twój podjazd i oni sąsiedzi… a może oba domy są jego? Może tam trzyma teściową, która jest wróżką i lata na tym kogucie nad jezioro by się pokąpać… czy coś…

… zmienia się w mokrą włoszkę… LOL

A nocami sieje kwiaty…

Ale… najważniejsze tam są jednak one megality. Po prostu fascynujące!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Liść Specjalny… została wyłączona

Pan Tealight i Duch Pastlove…

„Człowieki, jeśli chodziło o miłość, to po prostu szaleli. I Pradawni wiedzieli aż nazbyt dobrze, że popełnili pewne błędy w rejonach onych hormonów, mózgów, płatków róż i kolców, kolacji, świec blasków… i tak dalej, ale jakoś tak było to zabawne i ogólnie mówiąc amuzing, więc nie poprawiali tego na pocątku, a potem, chyba było już za późno, a może… może w końcu o tym zapomnieli, i z czasem pozostawili ludzi samym sobie, no i się, wiecie, jak zwykle samo podziało…

Duch Pastlove był pastelowy i dziwnie namoknięty, jakby złożony z obsmarkanych chusteczek jednorazowych, ale też i takich z rąbkiem haftowanym, tych bardziej dziecięcych ze zwierątkami, kolorkami namokłymi, dorosłych, często z maskarą w rogach, szminką, oraz wykwintnych, z inicjałami, batystowych, ale też i zwykłych toaletowych rolek, papieru pożądanego… były też listy, nieczytelne, pisane w formach prerónych, mocniej nowoczesne, odbicia maili i esemesów, ale też i one papierowe.. niewielkie karteluszki ze słowami: „szukam więcej… nie jesteś moją, przeznaczenie chce inaczej… nie jesteśmy, ja jestem… ja ja ja…”

Był wszystkim… onymi rozstaniami w deszczu, niezrozumieniem, marzeniami, które nagle ktoś spuszczał w toalecie, długonogą blondynką, którą widzieli obydwoje, a potem, on zniknął… wyszedł, nie wrócił… odkrytymi zdjęciami, szeptami znajomych i nieznajomych, wskazaniem palcem…

Nim, który czekał pod kinem z tulipanami…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Nic tu nie jest prawdą” – … hmmm… właściwie, właściwie, to człowiek czasem potrzebuje takich książek, wiecie, skomplikowanych, ale lżej napisanych, które pożera się w wieczór czy dzień, a potem się myśli o codzienności i dziękuje się światu za to, że nie jest się sławnym… chociaż…

Kurde…

Oto taka właśnie opowieść, poważna, a jednak lekko spisana onym językiem, co łatwo włazi, ale te łatwo czasem się go zapomina. Jakoś nie do końca nas obciążająca cudzym istnieniem, bo nie nawiązujemy uczuciowego powiązania z bohaterami, jakoś tak… skomplikowanie fabuły jest ogromne i gdyby spisać oną powieśc inaczej byłaby potężna, a tak jest nowelą… o życiu i stawianiu granic. O chciwości i umiejętnościach, które nie każdy posiada, o wyborach… Alix i Josie jakoś tak, nie wiem, przynajmniej może mnie nie wciągnęły w swoje życie. Jakoś one bliźniaczki, cóż, nie do końca, od razu łatwo było rozgryźć. Bogata i biedna. Jedna straciła młodość i nie zyskała tego, czego pragnęła, a druga… ale, czy jedna nie jest gnębiona, a druga oszukiwana?

A może obydwie są… cóż…

Kto jest wrogiem, kto napastnikiem, kto cierpi, kto się śmieje, czy istnieje anioł?

Wiele pytań, chociaż narracja przewidywalna. Lekko, ale… materiał do przemyśleń jest na pewno. Jak powieieć nie? Jak wierzyć, czy w ogóle ufać każdemu? Czy można… kiedy dziecko kłamie? Kiedy przestaje być niewinnością?

Kiedy… kryminał i psychologia.

Niezłe.

Koniec, wróć, dalszy ciąg onego wrzącego dnia września, gdy jak wariat człek pchał się w coraz cieplejszą Szwecję… o rany, temperatura rosła jak szalona. Wilgotność. Wszystko było zwyczajnie lepkie i nieznośne…

Najpierw Kallby

Datowane na późną epokę żelaza cmentarzysko, rozjechane i zapewne zrabowane, ale jednak opisane, wciąż widoczne kurchany i oczywiście one niesamowite, ogromne, gigantyczne… no wielkie! kamienie runiczne. Ja pierziu… gdyby tylko nie ta roga, jakieś niskie abuowania i pola, gdyby nie dziwny parking, drzewa wykarczowane, gdyby nie to wszystko, to wiecie co, kurde, ale by było!!! Ta przestrzeń, tyle ziemi, nieba, woda gdzieś daleko… widok…

Jeden, starszy kamień poobno przestawia Diabła albo Thora.

Nie wiem tylko, czy niewygodne sobie skreślić, czy co… sama mam dorzucić swoją teorię, ale ja chętnie… w tłumaczeniu: tatusiowi ofiaruje synek o intrygującym imieniu. Tatuś zresztą też ma je mało spotykane, aczkolwiek… Ten drugi głaz ma na sobie krzyż. Wielki, typowy, z oną otoczką taśmową z run, no i dwóch synków tatusiowi dało, ku pamięci… cholera jasna :daddy issuses: jak nic. Ale te imiona. To nie mój okres, ale… Ulf i Ragnar dający tatusiowi o imieniu Fari głaz brzmi mocno wikińsko, futhark oczywiście młodszy, takie to poprawne północnie… No ale VG 56, czyli ten głaz bez krzyżyka… z ciekawym panem, zwanym też szamanem czasem, choć inni naciskają bardzo na Thora przez pas, który figura nosi, pas mocy, dość ciekawy i jakby intencyjny mocno… A tłumaczenie lekkie głosi, iż: Styrlakr umieścił ten kamień ku pamięci ojca Kaura… Karr to poobno w staronorskim znaczenie wielkiego przywódcy duchowego lub i zwykłych, kręconych włosów, co aurat w duńskim by się zgadzało, jak dodamy literek, więc… ech, lingwistyka to kopalnia zabawności.

Ale głazy… warto!!!

Lasse’s Grotto

Usz kurcze…

… oto i jest ona grota niegrota… Miejsce zamieszkania osobnika o ciętym języku i złym oku, wiecie, tego gościa, co nikt z nim nie chciał, ale często potrzebnym było, co to na starość po prostu już dość widać miał ludzi, w szczególności w tym etapie swego życia i przez 30 lat sieział w lesie, gdzie pod skałą zbudował sobie z kamiennych cegieł dom… Lars Eriksen i Inga… a tak, jest i żona… widać jej oko nie przeszkadzało. Może patrzyła mu wciąż w ono drugie? No więc mąż i żona, ona szyła, on robił w broni, hmm… nie oszukujmy się, rozumiem ich chęć odosobnienia, ale jednak…

Poejrzani byli i jak la mnie wciąż są i wiem, to był XIX wiek, ale jednak…

Nawet wtedy byli dziwakami. Wyobraźcie sobie coś na kształt mikro-kamiennej, dwuizbowej budowli, zimnej, z dwoma piecami, trzema oknami, serio, widok milusi, dach ze skały, porośnięty różnościami, ogródek… kurde, marzenie introwertyka, jak jest z wifi i dostawą na drugi dzień, premium! Albo jest to coś, czym można dzieci straszyć… LOL Tak czy inaczej, zatrzymujecie się w zagajniku, na małym parkingu – parność nad parnościami – mały mostek, nie wiem na czym, bo sucho, potem otwarta nagle przestrzeń, niby polana, a i widok na ten architektonicny cud!

Schodki, wciąż działają, właściwie, gdyby z powrotem wsadzić okna i drzwi, mebelki z IKEA, to RBB może być. Ludzie na pewno by się skusili, ino trochę omieść, przemyć to, barierkę może dodać, bo ludzie teraz głupsi niż drzewiej, no ale… i kwiatki w okna, kibelek przenośny i jechane z interesem. W końcu można wpisać ducha ze złym okiem i będzie serio obrocik na koncie. Za domem fajny las i szlak, no miejscówka szczerze przemiła. Jeziora w niedalekości…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Duch Pastlove… została wyłączona

Pan Tealight i Kotek Nieszczęścia…

„… bo był ten, co machał łapką, więc musiał być i jakiś taki, wiecie, odbicie lustrzane i tak dalej… musiał, zwyczajnie… istnieć gdzieś, może i w niedalekiej Niejbylanii, może i bliskim Zdarzysię? Może w miejscu, które opiewają poeci, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, iż ono naprawdę istnieje…

No wiecie, ten cholerny Kotek!

Odmachujący z wrednym wyrazem pyszczka temu, co szczęście rozmachiwał na cały świat, zwyczajnie musiał istnieć, dla wszem obecnego balansu. No wiecie: białe i czarne, zimne i ciepłe, dobre i niesmaczne… a przynajmniej tak się zdawało Wiedźmie Wronie Pożartej Przez Książki Pomordowane. Nie, nie zdawało się, ona byla tego pewna wpatrując się w prezent, który dostał Pan Tealigh poprzez szemraną firmę Podejranych Dostarczycieli. Kolorowy kotek. We wzorki i powzorki, z cerwonym piedestałkiem i dzwoneczkiem, jakby mógł się zagubić, jakby mógł uciec, albo choć marzył o onym uciekaniu… dzyń dzyń dzyń i cię mają wredny sierściuchu…

Tak, Wiedźma Wrona kociarą nie była.

Nie żeby je gnębiła czy coś, ma nawet kompromitujące zdjęcie z dzieciństwa, gdy tuli małe kocięta, ale nie nadgryza żadnego… teraz też nie gryzła, ale nie rozumiała, nie do końca, onych zachwytów na miauczakami.

Bo wiedziała…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Diabelska góra” – … hmmm… powiem jedno, uwielbiam główną bohaterkę erii, ale… tak wiele się tutaj ostatnio nie gaza i wiele wymuszone, że lekko się rechoczę. Nie znaczy to, iż nie czyta się tego migusiem. Siadasz i już po książce. I wciąż nie wiesz, czy to bardziej alienowie, czy archeologia?

I wiecie co? Najgorsze jest to, że mnie to już nie interesuje… od czasu, gdy książki tego duo bywały grube i bogate w narracji, cóż, minęło sporo casu, wiek nowy się znalazł, a autorzy, chyba nie zajarzyli, że pewne sprawy, cóż, przeminęły… a sama bohaterka przeżyła tyle, że trzeba by jej dać czegoś więcej, nie tylko przyjaźni pewnej agentki FBI. Jakoś tak w niej niewiele zostało z onego bagażu doświaczeń… ciągle się potyka i niczego nie może zdziałać, więc… no właśnie…

Człowiek stracił nadzieję i chwyta się czegokolwiek.

I… dopisuje sobie sam co nieco więcej… wiecie, z onej nostalgii…

Tak, książka należy do cyklu o pani archeolog i agentce FBI. I może archeologii w niej niewiele, to są tajemnice rządowe i takie tam… Ani jedno ani drugie nie jest opracowane. Postaci są papierowe, prześwitujące, płaskie i mdłe…

… pies był fajny!

Powiem jedno, zwykle tego nie robimy…

Naprawdę…

I przyznam się, że całkiem słabo mi szło, no dobra, może nie na początku, gdy wciąż niewyspana i zmęczona poprzednimi dniami i bezsennością, jakoś nie potrafię spać w tej Szwecji… zwyczajnie przeczytałam dwie książki, zaczęło mnie pędzić, by gzieś iść… potem padłam, jakby mi ktoś odciął zasilanie, a potem, no cóż… mycie, paciorek i spać. I rzeczywiście spałam. Czasem kompletnie nie rozumiem własnego organizmu, ale co tam. Wiadomo, że człowiek to nie jakowaś idealnie zorganizowana maszyna, chociaż, jednak i maszyna, i to idealna, ale jakoś tak… to zwyczajnie skomplikowane, szczególnie jak się jest kobietą.

Wiecie… księżyc i te sprawy…

No ale…

… jak spędzacie te tak zwane wakacje? Bo widziałam ludzi, co to leżą dniami i nocami nad basenem i walą procenty. Nie nadaję się do tego kompletnie. Za to zwiedzanie, wiadomo, wymaga nakładów finansowych, tak czy inaczej. Zawsze jest czy to paliwo, czy plastry na odciski, no wiecie, o muzeum musi cię być stać, natura niby darmo, ale jednak nie do końca… tak, w Szwecji można pić wodę z kranu, ale na przykład mi szkodzi. No kurde, ta z butelki plastikowej nie jest lepsza, ale przynajmniej mnie nie wykręca… nie wiem dlaczego, bo u nas na Wyspie normalnie wali się  gwinta, znaczy  kranu, czy to pod prysznicem, czy w kuchni.

Smakuje świetnie, ale… jest twarda.

Czasem młotem by ją… ale smaczna!!!

4 września wstał pochmurny, ale wiezieliśmy, że będzie to truny dzień i nie latego, że mi się zachciało długiej wycieczki,  okładnym planem i tak dalej, ale dlatego, że ten cholerny afrykański żar nadszedł… i tak, jak ranek był jeszcze w Fjallbace rześki, tak kurde z każdą chwilą w głąb Szwecji, onego kontynentu, co jest dziwnie płaski i bezlesisty, a w książkach opisują to inaczej… no widzicie, z każdym kiometrem robiło się bardziej ciepło, ale też jakby burza na nami wisiała plus ona wilgotność… nosz kurna, nie ma to jak na północy doświadczać żaru tropików. Ja się nie nadaję do takich klimatów, dlatego Meksyk nie dla mnie, nawet ona Środkowa Ameryka, wiecie…

… te piramidy… zawsze chciałam zobaczyć, ale robale i ciepło i wilgoć…

Chociaż, te cenoty…

Wolę północ, ale tego nie zamawiałam… ponad 30 stopni? Serio…

Okay, pierwsze miejsce po drodze do domu to kamień runiczny, który wydłubali z kościoła, wiecie, normalność… ale tutaj nie dość, że go wydłubali, to jeszcze pomalowali ryty, zrekonstruowali i ogólnie mówiąc obok kościoła postawili mu kapliczkę!!! Ze zdjęciami i tak dalej!!! Hmmm… intrygujące… i tak sobie zaczęłam myśleć, że ono wsadzanie głazów w kościoły niby miało im umniejszyć… a jednak, z drugiej strony jakby spojrzeć, to przecież oto starzy bogowie byli częściami tych świątyń, więc… były to ich miejsca kutltu, zrestą… młot Thora na większości szyi Skandynawów wiąż…

Taka myśl.

A miejsce zwie się Sparlosa… i jest impnoujący. Jego ona świątynia co prawda jedzie wilgocią i ofiar składać się nie da, no i te jakoś tak, dziwnie… otoczony onymi szybami, jakiś taki, niby chroniony, a jednak, też i ograniczony?

Ciąg dalszy… będzie potliwy…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Kotek Nieszczęścia… została wyłączona

Pan Tealight i Pierwszy jesienny liść…

„Ale było mu głupio, że to właśnie on.

Wszyscy spoglądali na to inaczej, że to wielkie wyróżnienie, radosność nazwyczajna, iż został wybrany i namaszcony, ale jednak… on tak nie czuł, wcale a wcale i zwlekał z onym opadnięciem ile mógł, jednak w końcu, no musiał. Musiał podać się i słońcu i wiatgrom i grawitacji… mógłby, ale coś go trzymało przy gałęzi. Trzymało mocno i nie puszczało. I nie była to ona wrona, na pewno nie…

Chociaż…

Jak nagle znalazł się w powietrzu poczuł się oszukany, ale jak zaczął się unosić i wyżej i wyżej i nad morzem krążyć zaczął, to zaryzykował myślenie, że w lesie na pewno nie są zadowoleni z takiego obrotu sprawy… znaczy opadu, pierwszego, jesiennego liścia tańcowania… właściwie, to go nie było. W końcu bycie przyklejonym o wroniego pazura, wolał nie myśleć czymś, ale zapach raczej o razu zdradzał oną tajemnicę. Niewielki kawałeczek, lekko zaschniętego, ale w środku gumowatego i wystarczyło… moc gówienka. Cudowność przemiany.

Cudowna…

Tylko… co go trzymało, wcześniej… jakoś tak zapominał, a zachodzące słońce przenikało przez jego nerwy.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Antykwariat pod Salamandrą” – … oj czekałam. Zakochana w poprzednich trylogiach autora, przynaję, iż czekałam z niecierpliwością aż się uczepię onych stronic i poznam nowego bohatera…

Problem w tym, e bohater nie bohateruje.

Czy jak to teraz się mawia… i może to moja wina, bo nakarmiona opowieściami o Alchemiku ocekiwałam onego obarzonego charyzmą osobnika z wszelakimi mocami umysłowymi i magicznymi, oraz świata, który jakoś mnie oczaruje, a tutaj tak nie jest. Główny bohater jest nim kompletnie z przypadku i zdaje się na początku w ogóle nim nie pragnąć być, by potem nagle posiąść wszelakie rozumy i stać się dowódcą świata, w którym istnieje i magia i pustka… gdy tylko pojawia się problem, od razu jest rozwiązanie, amiast dać naszej postaci jakoś do niego dorosnąć, daje się wszystko zmieniać… i mocno inspirować poprzednimi powieściami… I niby nie można się czepiać stylu tworzenia bohaterów, kay ma swój, ale… jakoś chciałam, by był on kobietą, a nie kalką poprzedniego. Bo kobiety temu autorowi wychodzą takie intrygujące, a i facet prowadzący narrację z punktu płci odmiennej jest intrygujący często…

… ale…

… jest co jest.

Piękna oprawa graficzna, środek jednak… to już było. Tego za mało. Tamto mnie nudzi… może zwyczajnie to powieść nie dla mnie, więc po ciąg dalszy już nie sięgnę, ale może dla was? Może znajdziecie w onej przygodówce magicznej swój świat? Magię ksiąg, ludzi, portale do innych wymiarów i stwory. Bo przecież jeżeli chodzi o antykwariaty, to kryć się w nich może wszystko… Musi!

Pierwszy poniediałek września w Szwecji, a przynajmniej w części, w której i byliśmy i, do której, się udawaliśmy, wstał dość deszczowy, ale co tam, w końcu człowiek znowu do łosi jechał. Chyba trzeci raz… no nie wiem… ale przypomniało mi się, że w Ed, dwa lata temu mieli tego intrygująco umaszczonego łosia, no i byłam ciekawa jak mu się tam powodzi… kiepski tekst, jak piszę to końcem września, no ale… taka prawda. Białawy, ale nie albinos, Brzoza mu na imię, bratu Miś, czy też Niedźwiedź… chciałam zobaczyć, czy no… wiecie, dorośli, jakoś tak…

Ale… najpierw sprawdza człek, czy w ogóle otwarte, się okazuje, iż tak, ale trza się zapisać. No myślę sobie super, coś znowu pomieniali, ale człek się zapisał on line, nic wielkiego… potem ten deszcz, na szczęście chłodno, będę wspominać ten chłód dnia następnego… więc jediemy. Bilet kupiony, myślę sobie, że pewno nikogo nie będzie, a tutaj się okazuje, że na wrześniowe wakacje, to Niemcy w szczególności bardzo chętni byli w tym, roku. Naprawdę bardzo. Wszędzie te rąbane vany, przerażają mnie…

Ino cukierków oczekiwać…

Ale… łosie… Ed, to specyficzne miejsce, właściwie dzicz, taka mega, z długim jeiorem i właśnie onym ranczem, ranczą? No wiecie, Ranch. Z hamerykańska… fajne jest to, iż łosie wybierajaą czy chcą przyjść czy nie i nikt ich tam nie zmusza. A chcą, bo machacie im smacznymi gałązkami, więc wiadomo. Pawłow w natarciu…

Ale…

Po pierwsze ludzi masa.

A po drugie, nasz białawy przyjaciel jest wielki, dorosły i stał się królem stada!

Z onego malutkiego czegoś, co ino z bratem, zapanował nad wszystkim. I jeszcze ruja? Ale jak to, tosz ja myślałam, że na wiosnę… nosz kurde, więc jak łoś zrobi tak, to uiekacie… w końcu te niby płotki brzózkowe to ino la pozorów.

LOL?

Ale Brzoza, tu Brzoza… ekhm, Brzoza jak nic.

Nosz wielki jest, a to poroże.

I pomyśleć, że wa lata temu, ech te dzieci tak szybko rosną… szczególnie te na onych szczuplutkich nóżkach… no i tak, pada, moknie się, do tego matka przyszła z młodymi i w jakiś dziwny sposób – zwykle młode nie są pokazywane, bo mamy je chowają, ale ta widać atencji lub żarcia ino głodna, więc przyprowadziła one malutkie pieseczki… nosz słodycz maks! W końcu łoś mojego wzrostu LOL

Nadal moknę.

Deszcz albo kropi albo pada, albo nawet leje, ale nic to, twardo stoję. Wykupiłam swoje miejsce w onym ucieszniku dla łosi – serio, uważam, że one mają z nas ubaw. Wysokie i piękne, a te ludzie takie no tam, dziwne, przyziemne i się trzęsące… a to tylko deszcz, ale oni mają… my mamy gałązki spokoju, więc… warto moknąć. Warto, bo nagle pyszczydeł łosia dotyka waszego nosa i jakoś tak robi się wam cieplej…

Jakoś tak.

Pewno, że chciał te tam świeżutkie, słodkie listki, ale jednak…

Warto przeczekać tych, co pierwszy raz, serio, łosi w tym roku było tyle, że chyba nigy nie widziałam aż takiej ilości. Ot, urodzaj. Ot, może i pora rujowa już, czy coś innego… ot, życie… a te maluchy… Łosie trochę mają sierść jak konie, a potem całkowicie nie. Inaczej dotyka się je latem, inaczej kiedy indziej. Liniejące poroże sprawia czasem makabryczne wrażenie, ale to… natura…

Wracanie do domu w deszczu w onym łosowym animuszu było specyficzne.

Łosie są super!!!

W deszczu i bez deszczu!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pierwszy jesienny liść… została wyłączona

Pan Tealight i Zadupie…

„Nawet to, na Wyspie, przez wielu opisywanej jako ono wielkie zadupie, istniało sobie ono mityczne, w pełni definicji swej Zadupie, gdzie wiadomości, nawet w tych czasach docierały wolniej niż co do niektórych myśl jakowaś nowa, a nowinki i takie tam, wiecie, sezony czy ery, długie gacie czy krótkie, jakieś wąskie czy szerokie… kolory, jesieniary… to zdążały się wymienić kilka razy, koło zatoczyć i pojawić się na nowo, więc wiecie, w pewnym sensie zawsze byli tutaj modni, więc…

Kto tu był gorszy?

Zresztą z jakiej racji Zadupie samo w sobie było lepsze lub gorsze w zestawieniu z tak zwanym Wielkim Światem? Cóż to Świat miał do zaoferowania poza pędem i przyśpieszeniem, zmęczonymi ludźmi z chorobami, których Zadupie nigdy nie widziało… nawet nie umiało ich sobie wyobrazić, no i nawet nie chciało, tak po prawdzie mówiąc… jakoś tak. Było czym było. Miejscem, gdzie nie trzeba było gnać, chyba, że ktoś gonił, gdzie nie trzeba było udawać, chyba, że ktoś naprawdę chciał… Gdzie można było żyć, tak po prostu, powoli trochę mocniej, bez parcia na szybkę, czy raczej w dzisiejsych czasach na plastik jakowyś…

Tutaj można było po prostu istnieć i tyle…

… budzić się i zasypiać, przemijać we względnej spokojności i bez onego całego, ciągłego martwienia się o cały wielki świat, który miał ich i tak gdzieś, w końcu mieszkali, gdzie mieszkali… i już…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Księgi krwi” – … ooo… No ostatnio namnożyło się onych opowieści o książkach wszelako będących właściwie ludźmi, książkach ludzi niszczących, budujących, książkach, bibliotekach, księgarniach, książkach, które są drzwiami… no kurde no, cudowne rozmnożenie!

Oto jedna z nich i o dziwo! Intrygująca, chocia bazująca na pewnym, dość utartym schemacie rozin, które postanawiają ze sobą nie rozmawiać, więc wiecie, kochają się, ale też i nienawidzą, bo niby na dobre im to ma wyjść… czyste wariactwo, ale jednak… książki. Bo wsystko to azali ich wina. To jedna z nich na początku tej powieści od razu zabija nam jednego z bohaterów.

No pijawka jedna… ooops, spojler?

Dobra, nie do końca jednego z bohaterów, ale ojca jednej z głównych bohaterek/obywu, bo właściwie siostry, które poznajemy, są nimi właściwie równoznacznie… znaczy i siostrami i głównymi bohaterkami… problem w tym, iż jedna siedzi w onym wielkim domu – fortecy, a druga zmuszona jest dla ciągłej ucieczki i to właściwie… nawet ona nie wie przed kim, czym, czy też właściwie dlaczego? Wiadomo jedno… książki mają moc, a magia istnieje… czyli, właściwie wiadomo wie rzeczy i tyle. Ale… ale jest też on. Mężczyzna, właściwie chłopiec… który pisze książki. Krwią… i wiadomo też, że istnieją tajemnice, które, gdyby wybrzmiały, cóż, mogłyby otworzyć wiele oczu, ale…

… nawet o nich nie szepczą, więc…

Oto kolejna opowieść o tym jak to łatwo ograniczyć wielu dostęp do władzy wmawiając im, iż tak dla nich lepiej. Mówiąc wiele, nie mówić nic, iż pieniądz może wszystko, a moc… cóż, istnieje, ale dla wybranych. Czy można to zmienić?

I czy warto?

Czy w ogóle trzeba?

Czyż nie lepsza wygoa życia w onej mydlanej niewiedzy?

Oto przygoda, ale i prawda. Oto prawdy trudne, ale też zwykła, dobra rozrywka, odrobina sensacji oraz… miłość, rodzina… i takie tam, wiecie… wciągająca, ciekawa, intrygująca. Z jednej strony czerpiąca z prawd nam znanych, Oj, wciąż łkam po Bibliotece Aleksandryjskiej… ale też… przynosząca coś nowego. Wzmacniająca treści niosące w sobie wieść o tym, że by coś zadziałało, wymagana jest ofiara…

Zawsze.

I pierwsy zień wakacji…

Nie mam pojęcia laczego nazywam to wakacjami, ale niech tam będzie. Leżenia na plaży nie ma w planach i drinków z palemką, ni spania do niewiadomokiedy i tak dalej… i tak naprawdę zresztą nie mam pojęcia co ludzie robią na tych tam wakacjach. Dla mnie to po prostu część pracy w miejscu innym niż zamieszkanie, więc… wakacje? LOL Nie do końca, ale jednak, coś w tym jest. Najpierw oczywiście muzeum w Vitlycke, trzeba sprawdzić co w trawie, czy raczej skałach, piszczy, ale tam jakieś złe wieści… znaczy, no ile można chodzić do tego samego muzeum? Niby nie ma potrzeby, ale lubiłam… teraz już mnie nie stać. Okazuje się, iż Szwecja wprowadziła z początkiem 2024 opłaty w muzeach. Dotąd było to coś dziwnego, sporadycznego i tak dalej.

Nie istniało oficjalnie… oczywiście w onych miejscach naukowych…

Chwalili się swoją otwartością i onym ubogacaniem ludzi, a teraz nagle prawie stówka koron za wjazd? Serio? Nie no, nie będzie mnie stać na książki naukowe… i tyle z oglądania muzeów. Przewiduję brak ludzi w tych placówkach i ich upadek. Sorry, ale wyobraźcie sobie rodzinę… okay, oczywiście, że babcia i wnuczek wejdą za darmo, ale… chyba bez dorosłych, nie będzie ich stać. Nie będzie spotkań młodych w muzeach… czy randek. Bo jakoś tak… Jako wykształcony muzealnik powiem ino, że to zawsze oznaczało upadek takich placówek. A samo muzeum tutaj jest na tyle niewielkie, iż… no cóż, raz można, nawet miejscami interaktywne, ale… i dodatkowo płacić trzeba osobno za imprezkę i za muzeum, no nie…

Szkoda… na szczęście to miejsce ma też masę rzeczy w lesie, a lasu nie zamkną… chociaż, może im lepiej nie podpowiaać?

Ups?

A las to zawsze las, nie tylko ryty naskalne.

Nie ino nauka, nie ino przeszłość, sztuka, jakkolwiek by tam ktoś to opisać… ale drzewa osłaniające przed słońcem, cisza, jak akurat nikogo nie spotka człowiek blisko, a sporadycznie ktoś obłazi całe Vitlycke, więc… leśna, cudowna samotność. Piękna i zielonkawa, brzozy szumią, iglaki szepczą, trawa szemrzy… strumyczek dołem, skała górą… niebo niebieskie, ciepło…

Po macaniu pniów trzeba coś zmienić styl i jedziemy na Tjurpannan.

No co? Tam i skały i morze… cudowne miejsce, na szczęście udało nam się trafić na pustkę totalną i cudowną słoność powietrza i wody ino dla nas… oną niebieskość górą i ołem, ale skały chłodnawe, nocą wciąż jeszcze zimno tu bywało, ale zaraz to się skończy. Tutaj one skały są takie cudowne. Można leżeć i leżeć i po prostu… nie wstawać. Po prostu być i tyle. Na skałach zaokrąglonych, wyprofilowanych miękko, tak przepięknych, że odkochać się człowiek nie chce.

Co ważniejsze, to po prostu… miejscówka za darmo!

Natura!

Czarny motyl… widziałam go tuż obok statku na skale… czarny z jasną falbanką na onych ciemnych skrzydłach… dziwny… tutaj znowu jasne latają, po prawej skała, po lewej coś na kształt wyspy lub ino skała z morza wystająca… jaka jest definicja? Jak je rozróżnić? Jakie są definicje?

Jakie… ciepło…

… dziwnie sił nie mam…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zadupie… została wyłączona

Pan Tealight i Zczymdoludź…

Zczymdoludź był stałym, ale rzadko wspominanym przyjacielem Wyspy.

Jakoś tak jednocześnie byli razem, ale też i nie byli, znali się, oczywiście, ale nie do całego końca, zaskoczenie było dla nich codziennością, ale im to nie przeszkadzało… po prostu istnieli w onej równoległej linii czasowej i czasem się sczepiali… chyba jakoś tak trzeba to wyjaśnić, a Pan Tealight wciąż jeszcze badał ów dziwny związek, więc wolał się nie wypowiadać…

Ostatecznie.

Znaczy miał wiele do powiedzenia w tym temacie, spisał co najmniej piętnaście notesów, i to tych grubych, w skórę, wszelkich notacji, adnotacji, wpisów i opisów, zapisków tego, co widziane i tego, co niewidzialne, ale w pełni słyszalne, wyczuwalne, czy też i po prostu duchowo istniejące… w końcu był Pradawnym i Przedwiecznym… możliwe, iż była to jego sprawka, ale nie pamiętał. Tak wiele ostatnimi czasy łatwiej było zapomnieć. Tak barzo wiele… bardzo wiele…

Gdy tutaj osiadł, cóż, nie miał na myśli na zawsze, ale teraz jakoś przeczuwał iż tak to się skończy. Na zawsze, a przynajmniej do jakiegoś końca… końca może i intrygującego, ale jednak… cóż… nie interesowało go już co się dzieje gdzieś dookoła, gdzieś poza granicami, nawet już nie przestępował Welonu, tak często…

Jak kiedyś.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dom świateł” – … okay. Czekałam… Cekałam na kolejną opowieść tego autora, właściwie… właściwie, to niezależnie od tego kto akurat bęie bohaterem, chociaż, hipnotyzer dzieci, jest w nim coś innego niż w postaciach, które spotykałam przez swoje życie w książkach. Coś niemożliwego z jednej strony, a z drugiej… taki jakiś gigantyczny potencjał. Ono definicyjnie książkowe COŚ.

COŚ…

Czego nie a się do końca…

… no po prostu brak granic. On ich nie ma. A jednocześnie, choć zdaje się być supermanem, to bardzo łatwo go uszkodzić. I na dodatek, jeśli chodzi o kobiety, to straszna  niego dupa… no co? Definicyjna. Z jednej strony wsio okay,  drugiej przez cały czas mam pred oczami bardo starszego pana, a nie kogoś wciąż na takim wydaniu… ekhm, nie żeby starszy pan nie mógł…

Mniejsza… nasz bohater jest potarmoszony przez przeszłe wydarenia i właściwie nie wie co ma zrobić. przeczuwa coś, coś zapisane w sobie, ale z drugiej strony nie wie, czy w ogóle jeszcze próbować. Jak odzyskać odebraną wolność i reputację? Jak nowu leczyć, pomagać? Czy w ogóle jeszcze potrafi…

No cóż, jak nadarza się okazja, to ją bierze. Zajmuje się dziewczynką zamkniętą w domu i… tą, która się nią zajmuje. Ale tutaj więcej pytań niż odpowiedzi… sprawa się mota, a na dodatek dziwnie zazębia z jego życiem…

ZNOWU!!!

No właśnie…

Ono ZNOWU… to jakaś definicja tego autora dla onego bohatera. Ciągle powtarza te same kroki, ciągle idzie tymi samymi drogami i… od razu na początku sprzedaje zakończenie, którego tak naprawdę nie ma. Książka jest dość bałaganiarska. Miejscami jest aż nazbyt bliska końca, by potem zapomnieć o tym, o czym w niej napisano. Nie zależy nam na bohaterce – pacjentce, nie zależy nam na nim… właściwie intrygująca jest ino opowieść. Opowieść o jego ojcu, który oczywiście znowu się spojawi…

… no bo przecież jak inaczej?

Nie oznacza to, że nie warto. Nie, ale nie oczekujcie jakichś objawień. No, może poza jednym, czy dwoma… książkę się połyka, przemyśla ponownie moce hipnotyzerów i znowu to cię przeraża… a potem, jakoś tak spływa wsio po tobie i już. Zastanawiam się, czy przeczytanie wszystkich tomów razem dałoby lepszy obraz?

Może spróbuję?!

Podróżowanie po wyspowemu… zaczynamy z końcem sierpnia, bo wiadomo, ceny niższe, a w kieszeniach raczej niezbyt pochlebnie. Znaczy niezbyt pochlebnie się można wyrażać o tym co w nich jest, więcej tam liści niż tych tam… monet. A tak w ogóle, używacie pieniędzy? Bo ja dawno nie widziałam papierków, monetek i to ino dlatego, że mam przy łóżku pamiątkowe coś… chyba szwedzkie? Kurcze… Jak ciepłego chleba  masłem, rany, to od lat nie żarłam, z powodów różnych, no ale… jednym w zwidach głodowych torty, mi chleb z masłem się zwiduje… każdy ma swoje.

LOL

Ale… by wybrać się z Wyspy gdzieś można wsiąść w autobus… i ten autbus abierze was na prom i potem znowu autobus i tak dalej. Albo w samochód, gdzie procedura podobna, ale możecie mieć burdel na tylnym siedzeniu i zabrać więcej pierdół, co bardzo sobie cenię, naprawdę. Możecie też piechotą, jak chodzicie po wodzie, ale i tak w końcu lądujecie w onym promie i tyle… albo samolotem. Też można… albo jak jesteście golemem, możecie iść po dnie, czego nie polecam, II WŚ się kłania…

Prom oczywiście wypływa o porach różnych, no ale jak chcecie potem z promu gdzieś dalej bierzecie ten najwcześniejszy, gdy każdy ziewa, żłopie tony kawy i takie tam… każdy człowiekiem i tyle. Możecie też rower wziąć, czy coś… nie wiem… ale rowerem przez most nie przejedziecie, więc raczej ino w Szwecję… mają tam pociągi i autobusy i inne dziwactwa, których u nas nie ma… wiecie, kontynent.

LOL

Ale… lądujecie na promie, układacie się i jeśli macie szczęście to prześpicie ono kołysanie… tym razem nie kołysało, ale zimno było pieruńsko. Jeszcze wtedy człek nie wiedział, iż ono zimno to zapowiedź wrzątku, ale, wsio przed nami… dopływamy do Ystad, a stamtąd jak się komu podoba. No chyba, czekajcie, bo może niektórzy aniołami, ale wtedy jak wy mebelki z IKEAi bierzecie? Mniejsza… w Ystad było dość chłono, cieplej zaczęło się robić później, po Malmo i dalej…

W Goteborgu było letnie. I zwiedziliśmy SF Bok ichniejszy… bo są trzy: w Malmo i w Sztokholmie też, w tym ostatnim nie byliśmy. Powiem, że to raj dla tych kochających literaturę i SF czy fantasy… no po prostu raj!!! Ino te miejskie tłumy!!! Koszmar! Koszmarny!!!

Aaaa…

… bo nie powiedziałam… my jak zwykle, do Fjallbacki. No co? Jak coś komuś pasuje, to raczej nie zmienia, a my mamy domek, który fajny jest i dał się wynająć i jeszcze tam są gęsi i skały i tak dalej… Ale… wcześniej jeszcze Lund był! No przecież. Lexis paper musiał być. Rany, jaki tłok, ale raj dla papierowych, piszących ołówkiem, długopisem, piórem… tych rysujących, kolorujących, no wiecie, papierowych ludzi… takich, jak ja, co najpierw sięgają po długopis, nie telefon.

Dziwaków?

Jakoś ta droga nam całkiem szybko przeszła, przerwy na nawadnianie i siku… ale… od jakiegoś czasu łapie nas zmęcenie. Dziwne zmęczenie, więc jak tylko zobaczyliśmy ukryty skręt i w końcu człowiek mógł przestać bać się onych ciężarówek i ten znak na Fjall… jakoś tak lepiej się na uszy robi.

Jakoś tak…

Powiem jedno, na drodze to wariatów masa. Oczywiście, że tak pewno jest wszędzie i tak dalej, ale jakoś ostatnimi czasy naprawdę… spodziewać można się wszystkiego. I nowością, przynajmniej dla mnie, jest to, iż kierowcy z Polski nie mówią po polsku… nie byłam w Polsce dawno, niektórzy uświadomili mnie co się dzieje, ale to wciąż mnie bardzo mocno szokuje.

Strach… nie odchodzi nawet jak spełniają się pragnienia…

Niestety.

Docieramy na miejsce z zachodem słońce ozłacającym kościół… zawse mi jakoś tak lepiej, jak jestem tutaj. Znajomy skręt, ściany… znajome wszystko… większe, mniejsze, gęsi, niespanie… a jednak… chcę tu być.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Zczymdoludź… została wyłączona

Pan Tealight i Sprawa dla Wiedźmy…

„Tylko ona mogła… tylko ona.

Zresztą, ci mityczni, pradawni i starzy wszelko reporterzy czy dziennikarze, kto to teraz im wierzył? No kto? Ino byli obecni blogerzy i inne tam influenserskie badziewia, a Prawda dawno została wykopana za drzwi i obecnie mieszkała kątem na poddaszu w Domku Wiedźmy. On nie miał nic przeciwko, a i czynsz nie był wysoki. W końcu co jak co, ale miejsce raczej bez wygód, czy czegoś tam… No i podasze. Tam to już w ogóle był inny świat. Kompletnie inny. Odmienny we wszelakich stronach i stanach, napastliwy lub kompletnie ignorujący kogokolwiek, czasem pomocny, a czasem morderczy, w końcu… skrajności to frajda…

Dla niego.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wiedziała, że na poddaszu wiele się dzieje, była tam, raz cieleśnie, kilka razy we śnie i raz zaglądała z dołu, i chyba wystarczyło jej. Wiedziała, iż dach trzeba na pewno nowy położyć, zrobić sufit, czyli Poddaszu połogę, wiecie z perspektywy jego, to dla niego i jeszcze coś, co miałoby kiedyś być wyłącznie jej miejscem, ale… na to potrzeba było onej dorosłości, cudu, lub zwykłej wygranej, czy też spadku, no tak, spadek byłby fajny…

I to bez opodatkowania.

By coś zdziałać… a była w nastroju.

Jednak na razie zajmowała się zbyt głośnym tupaniem Kroków, czyli, krzyczeniem na nich z dołu… Nissenami, które zbytnio imprezowały i coś pędziły przy bojlerze, Prawdą, Rozedmą Przetrwania, o której nikt nie mówił i Skrzatami, co postanowili na nielegalu pełnym sobie pobyć tutaj i zmieniały się w coś na kształt Płanetników z Poddasza. Wielce to było intrygujące… no i onymi bytami, nibyduchami i jeszcze Tchnieniami… dziwne były…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Mary Poppins” – … ogólnie mówiąc, bo tłumacznie. Teraz człowiek już nie moe być pewien czy ulepszą to, co tak kieyś ukochał, czy po prostu odmienią tak, by nagle teraz znienawidził, zresztą, jeśli pokochał takie, jakim było, to na kiego one ulepszenia!?

Dlatego cieszę się, iż udało mi się chociaż one cztery starocie zebrać i tak, wiem, że nowe tłumaczenie Rusinka może być lepsze i tak dalej, i tak dalej, nie będę wspominać o wariactwach z tłumaczeniem Alicji… bo aż mi się nóż w bebechach roztwiera… nosz kurna no! Co za durne pokolenia chcecie stworzyć? I tak, Rusinek tłumaczem świetnym jest, ale… agendy współczense to nie dla mnie…

Mniejsza… mam. Tylko tyle, ale mam. Onego pradawnego tłumaczenia, dziecinnego, radosnego czytania, chociaż, czy ja to czytałam jako dziecko? Chyba nie? Nie do końca, nie no… w ogóle? Serio? No to teraz se poczytam!

A co…

A recenzja? A to potrzebna komuś?

Modliszka.

A tak, wielkie halo i całkowite Alleluja i to nie tylko dla tych od robali, czy coś. Nie. Okazuje się, iż u nas nie ma modliszek. A tak właściwie, to podobno są ogólnie mówiąc w odwrocie, no ale… to w końcu modliszki, może im miłości zabrakło?

Nie wiem, ale trochę to smutne, bo modliszka, to intrygujące stworzenie i nie, nie tylko  powdou konsumpcji specyficznej. W ogóle i ogólnie śliczna jest. Zieloniutka… przynajmniej ta, którą znaleźli u nas… tak, dziwnie niewinna, rozmowna jakaś, szumiąca, jakby wiedziała coś, coś więcej i chciała nam powiedzieć jak one delfiny niegdyś z Przewodnika Galaktycznego… ale, chyba nie dali jej dojść do słowa.

Właściwie, to nie wiem co z nią zrobili?

I teraz mi smutno, a tutaj jebana fala afrykańskiego gorąca.

Straszne, obrzydliwe wrzące powietrze, które wysusza człowieka na wiórek i to wcale a wcale nie wpływa na tkankę tłuszczową, a to już jest nie fair! Lipiec był chłodny, sierpień cieplejszy, a czasem i wrzący, ale początek września po prostu przetrącił wielu z nas. I niektórzy z tego wyszli z dziwnymi ranami. Wewnętrznymi i zewnętrznymi. Po prostu, jakoś tak… zaskakujące coś. W prognozie pogody było, że chłodno ma być i w ogóle, a tutaj jawne afrykańskie natarcie, tudzież, w niektórych miejscach tak duszące wilgotnością, że aż człowiek się zatrzymywał i prestawał myśleć…

To ju oznacza aż nazbyt wiele.

Wiele źle…

Gorąc…

Spalone liście spadają z nieba, lekki, ziwny wiatr telepie liśćmi bróz wyając srebryste dźwięki… woda, woda nie obiecuje ochłody. Siedzisz w wannie, w zimnej wodzie i przemyślasz swoje postępowania. Wyjść na zewnątrz, czy jednak nie? To w końcu nie USA, tutaj klimatyzacja to rzadkość… machanie drzwiami – tak zwane duńskie AC – to czasem jedyne wyjście. Oczywiście, varmepumpe może wam dać ochłodzenia, ale w temperaturach ponad 30, to słabo działa…

… więc jak się schłodzić?

Przetrwać…

Ale ja mam plany, ja się stąd zmywam, problem w tym, iż tam, gzie się wybieram, to też gorąco… i mówią mi o tym dopiero wtedy jak już jestem spakowana i tak dalej… nie wzięłam lekkich galotów i takich tam. Ale… co tam, trzeba przeyć, z cienia do cienia, ino te podróże… najpierw was chłodzą na promie, szczere, koc biorę ostatnio, bo tak pizga jakbym na biegunie północnym oglądała jakoweś cuda śnieżne. Bez opowiedniego wdzianka. Nie wiem dlaczego, ale niektóre miejsca, w znaczeniu te na czubie, to dla tych kochających zimno, a ja kocham, ale…

No cóż.

Po prostu trzeba wiedzieć, zaakceptować i być przygotowanym i na zbyt ciepło i zbyt zimno. Nie da się inaczej. Bycie gotowym na wszystko, to ostatnio motto, którego nie można lekceważyć.

Niestety…

PS. Głos z przyszłości. Szef Wyspy dostał migreny po raz pierwszy w swoim raczej bardzo dojrzałym wieku i lekarz nakazał mu zwolnienie… ekhm, zwolnienie stresowe… więc mam takie pytanie…

… co by było jakby okresu dostał?!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Sprawa dla Wiedźmy… została wyłączona