„Nawet to, na Wyspie, przez wielu opisywanej jako ono wielkie zadupie, istniało sobie ono mityczne, w pełni definicji swej Zadupie, gdzie wiadomości, nawet w tych czasach docierały wolniej niż co do niektórych myśl jakowaś nowa, a nowinki i takie tam, wiecie, sezony czy ery, długie gacie czy krótkie, jakieś wąskie czy szerokie… kolory, jesieniary… to zdążały się wymienić kilka razy, koło zatoczyć i pojawić się na nowo, więc wiecie, w pewnym sensie zawsze byli tutaj modni, więc…
Kto tu był gorszy?
Zresztą z jakiej racji Zadupie samo w sobie było lepsze lub gorsze w zestawieniu z tak zwanym Wielkim Światem? Cóż to Świat miał do zaoferowania poza pędem i przyśpieszeniem, zmęczonymi ludźmi z chorobami, których Zadupie nigdy nie widziało… nawet nie umiało ich sobie wyobrazić, no i nawet nie chciało, tak po prawdzie mówiąc… jakoś tak. Było czym było. Miejscem, gdzie nie trzeba było gnać, chyba, że ktoś gonił, gdzie nie trzeba było udawać, chyba, że ktoś naprawdę chciał… Gdzie można było żyć, tak po prostu, powoli trochę mocniej, bez parcia na szybkę, czy raczej w dzisiejsych czasach na plastik jakowyś…
Tutaj można było po prostu istnieć i tyle…
… budzić się i zasypiać, przemijać we względnej spokojności i bez onego całego, ciągłego martwienia się o cały wielki świat, który miał ich i tak gdzieś, w końcu mieszkali, gdzie mieszkali… i już…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Księgi krwi” – … ooo… No ostatnio namnożyło się onych opowieści o książkach wszelako będących właściwie ludźmi, książkach ludzi niszczących, budujących, książkach, bibliotekach, księgarniach, książkach, które są drzwiami… no kurde no, cudowne rozmnożenie!
Oto jedna z nich i o dziwo! Intrygująca, chocia bazująca na pewnym, dość utartym schemacie rozin, które postanawiają ze sobą nie rozmawiać, więc wiecie, kochają się, ale też i nienawidzą, bo niby na dobre im to ma wyjść… czyste wariactwo, ale jednak… książki. Bo wsystko to azali ich wina. To jedna z nich na początku tej powieści od razu zabija nam jednego z bohaterów.
No pijawka jedna… ooops, spojler?
Dobra, nie do końca jednego z bohaterów, ale ojca jednej z głównych bohaterek/obywu, bo właściwie siostry, które poznajemy, są nimi właściwie równoznacznie… znaczy i siostrami i głównymi bohaterkami… problem w tym, iż jedna siedzi w onym wielkim domu – fortecy, a druga zmuszona jest dla ciągłej ucieczki i to właściwie… nawet ona nie wie przed kim, czym, czy też właściwie dlaczego? Wiadomo jedno… książki mają moc, a magia istnieje… czyli, właściwie wiadomo wie rzeczy i tyle. Ale… ale jest też on. Mężczyzna, właściwie chłopiec… który pisze książki. Krwią… i wiadomo też, że istnieją tajemnice, które, gdyby wybrzmiały, cóż, mogłyby otworzyć wiele oczu, ale…
… nawet o nich nie szepczą, więc…
Oto kolejna opowieść o tym jak to łatwo ograniczyć wielu dostęp do władzy wmawiając im, iż tak dla nich lepiej. Mówiąc wiele, nie mówić nic, iż pieniądz może wszystko, a moc… cóż, istnieje, ale dla wybranych. Czy można to zmienić?
I czy warto?
Czy w ogóle trzeba?
Czyż nie lepsza wygoa życia w onej mydlanej niewiedzy?
Oto przygoda, ale i prawda. Oto prawdy trudne, ale też zwykła, dobra rozrywka, odrobina sensacji oraz… miłość, rodzina… i takie tam, wiecie… wciągająca, ciekawa, intrygująca. Z jednej strony czerpiąca z prawd nam znanych, Oj, wciąż łkam po Bibliotece Aleksandryjskiej… ale też… przynosząca coś nowego. Wzmacniająca treści niosące w sobie wieść o tym, że by coś zadziałało, wymagana jest ofiara…
Zawsze.
I pierwsy zień wakacji…
Nie mam pojęcia laczego nazywam to wakacjami, ale niech tam będzie. Leżenia na plaży nie ma w planach i drinków z palemką, ni spania do niewiadomokiedy i tak dalej… i tak naprawdę zresztą nie mam pojęcia co ludzie robią na tych tam wakacjach. Dla mnie to po prostu część pracy w miejscu innym niż zamieszkanie, więc… wakacje? LOL Nie do końca, ale jednak, coś w tym jest. Najpierw oczywiście muzeum w Vitlycke, trzeba sprawdzić co w trawie, czy raczej skałach, piszczy, ale tam jakieś złe wieści… znaczy, no ile można chodzić do tego samego muzeum? Niby nie ma potrzeby, ale lubiłam… teraz już mnie nie stać. Okazuje się, iż Szwecja wprowadziła z początkiem 2024 opłaty w muzeach. Dotąd było to coś dziwnego, sporadycznego i tak dalej.
Nie istniało oficjalnie… oczywiście w onych miejscach naukowych…
Chwalili się swoją otwartością i onym ubogacaniem ludzi, a teraz nagle prawie stówka koron za wjazd? Serio? Nie no, nie będzie mnie stać na książki naukowe… i tyle z oglądania muzeów. Przewiduję brak ludzi w tych placówkach i ich upadek. Sorry, ale wyobraźcie sobie rodzinę… okay, oczywiście, że babcia i wnuczek wejdą za darmo, ale… chyba bez dorosłych, nie będzie ich stać. Nie będzie spotkań młodych w muzeach… czy randek. Bo jakoś tak… Jako wykształcony muzealnik powiem ino, że to zawsze oznaczało upadek takich placówek. A samo muzeum tutaj jest na tyle niewielkie, iż… no cóż, raz można, nawet miejscami interaktywne, ale… i dodatkowo płacić trzeba osobno za imprezkę i za muzeum, no nie…
Szkoda… na szczęście to miejsce ma też masę rzeczy w lesie, a lasu nie zamkną… chociaż, może im lepiej nie podpowiaać?
Ups?
A las to zawsze las, nie tylko ryty naskalne.
Nie ino nauka, nie ino przeszłość, sztuka, jakkolwiek by tam ktoś to opisać… ale drzewa osłaniające przed słońcem, cisza, jak akurat nikogo nie spotka człowiek blisko, a sporadycznie ktoś obłazi całe Vitlycke, więc… leśna, cudowna samotność. Piękna i zielonkawa, brzozy szumią, iglaki szepczą, trawa szemrzy… strumyczek dołem, skała górą… niebo niebieskie, ciepło…
Po macaniu pniów trzeba coś zmienić styl i jedziemy na Tjurpannan.
No co? Tam i skały i morze… cudowne miejsce, na szczęście udało nam się trafić na pustkę totalną i cudowną słoność powietrza i wody ino dla nas… oną niebieskość górą i ołem, ale skały chłodnawe, nocą wciąż jeszcze zimno tu bywało, ale zaraz to się skończy. Tutaj one skały są takie cudowne. Można leżeć i leżeć i po prostu… nie wstawać. Po prostu być i tyle. Na skałach zaokrąglonych, wyprofilowanych miękko, tak przepięknych, że odkochać się człowiek nie chce.
Co ważniejsze, to po prostu… miejscówka za darmo!
Natura!
Czarny motyl… widziałam go tuż obok statku na skale… czarny z jasną falbanką na onych ciemnych skrzydłach… dziwny… tutaj znowu jasne latają, po prawej skała, po lewej coś na kształt wyspy lub ino skała z morza wystająca… jaka jest definicja? Jak je rozróżnić? Jakie są definicje?
Jakie… ciepło…
… dziwnie sił nie mam…