„Ale było mu głupio, że to właśnie on.
Wszyscy spoglądali na to inaczej, że to wielkie wyróżnienie, radosność nazwyczajna, iż został wybrany i namaszcony, ale jednak… on tak nie czuł, wcale a wcale i zwlekał z onym opadnięciem ile mógł, jednak w końcu, no musiał. Musiał podać się i słońcu i wiatgrom i grawitacji… mógłby, ale coś go trzymało przy gałęzi. Trzymało mocno i nie puszczało. I nie była to ona wrona, na pewno nie…
Chociaż…
Jak nagle znalazł się w powietrzu poczuł się oszukany, ale jak zaczął się unosić i wyżej i wyżej i nad morzem krążyć zaczął, to zaryzykował myślenie, że w lesie na pewno nie są zadowoleni z takiego obrotu sprawy… znaczy opadu, pierwszego, jesiennego liścia tańcowania… właściwie, to go nie było. W końcu bycie przyklejonym o wroniego pazura, wolał nie myśleć czymś, ale zapach raczej o razu zdradzał oną tajemnicę. Niewielki kawałeczek, lekko zaschniętego, ale w środku gumowatego i wystarczyło… moc gówienka. Cudowność przemiany.
Cudowna…
Tylko… co go trzymało, wcześniej… jakoś tak zapominał, a zachodzące słońce przenikało przez jego nerwy.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Antykwariat pod Salamandrą” – … oj czekałam. Zakochana w poprzednich trylogiach autora, przynaję, iż czekałam z niecierpliwością aż się uczepię onych stronic i poznam nowego bohatera…
Problem w tym, e bohater nie bohateruje.
Czy jak to teraz się mawia… i może to moja wina, bo nakarmiona opowieściami o Alchemiku ocekiwałam onego obarzonego charyzmą osobnika z wszelakimi mocami umysłowymi i magicznymi, oraz świata, który jakoś mnie oczaruje, a tutaj tak nie jest. Główny bohater jest nim kompletnie z przypadku i zdaje się na początku w ogóle nim nie pragnąć być, by potem nagle posiąść wszelakie rozumy i stać się dowódcą świata, w którym istnieje i magia i pustka… gdy tylko pojawia się problem, od razu jest rozwiązanie, amiast dać naszej postaci jakoś do niego dorosnąć, daje się wszystko zmieniać… i mocno inspirować poprzednimi powieściami… I niby nie można się czepiać stylu tworzenia bohaterów, kay ma swój, ale… jakoś chciałam, by był on kobietą, a nie kalką poprzedniego. Bo kobiety temu autorowi wychodzą takie intrygujące, a i facet prowadzący narrację z punktu płci odmiennej jest intrygujący często…
… ale…
… jest co jest.
Piękna oprawa graficzna, środek jednak… to już było. Tego za mało. Tamto mnie nudzi… może zwyczajnie to powieść nie dla mnie, więc po ciąg dalszy już nie sięgnę, ale może dla was? Może znajdziecie w onej przygodówce magicznej swój świat? Magię ksiąg, ludzi, portale do innych wymiarów i stwory. Bo przecież jeżeli chodzi o antykwariaty, to kryć się w nich może wszystko… Musi!
Pierwszy poniediałek września w Szwecji, a przynajmniej w części, w której i byliśmy i, do której, się udawaliśmy, wstał dość deszczowy, ale co tam, w końcu człowiek znowu do łosi jechał. Chyba trzeci raz… no nie wiem… ale przypomniało mi się, że w Ed, dwa lata temu mieli tego intrygująco umaszczonego łosia, no i byłam ciekawa jak mu się tam powodzi… kiepski tekst, jak piszę to końcem września, no ale… taka prawda. Białawy, ale nie albinos, Brzoza mu na imię, bratu Miś, czy też Niedźwiedź… chciałam zobaczyć, czy no… wiecie, dorośli, jakoś tak…
Ale… najpierw sprawdza człek, czy w ogóle otwarte, się okazuje, iż tak, ale trza się zapisać. No myślę sobie super, coś znowu pomieniali, ale człek się zapisał on line, nic wielkiego… potem ten deszcz, na szczęście chłodno, będę wspominać ten chłód dnia następnego… więc jediemy. Bilet kupiony, myślę sobie, że pewno nikogo nie będzie, a tutaj się okazuje, że na wrześniowe wakacje, to Niemcy w szczególności bardzo chętni byli w tym, roku. Naprawdę bardzo. Wszędzie te rąbane vany, przerażają mnie…
Ino cukierków oczekiwać…
Ale… łosie… Ed, to specyficzne miejsce, właściwie dzicz, taka mega, z długim jeiorem i właśnie onym ranczem, ranczą? No wiecie, Ranch. Z hamerykańska… fajne jest to, iż łosie wybierajaą czy chcą przyjść czy nie i nikt ich tam nie zmusza. A chcą, bo machacie im smacznymi gałązkami, więc wiadomo. Pawłow w natarciu…
Ale…
Po pierwsze ludzi masa.
A po drugie, nasz białawy przyjaciel jest wielki, dorosły i stał się królem stada!
Z onego malutkiego czegoś, co ino z bratem, zapanował nad wszystkim. I jeszcze ruja? Ale jak to, tosz ja myślałam, że na wiosnę… nosz kurde, więc jak łoś zrobi tak, to uiekacie… w końcu te niby płotki brzózkowe to ino la pozorów.
LOL?
Ale Brzoza, tu Brzoza… ekhm, Brzoza jak nic.
Nosz wielki jest, a to poroże.
I pomyśleć, że wa lata temu, ech te dzieci tak szybko rosną… szczególnie te na onych szczuplutkich nóżkach… no i tak, pada, moknie się, do tego matka przyszła z młodymi i w jakiś dziwny sposób – zwykle młode nie są pokazywane, bo mamy je chowają, ale ta widać atencji lub żarcia ino głodna, więc przyprowadziła one malutkie pieseczki… nosz słodycz maks! W końcu łoś mojego wzrostu LOL
Nadal moknę.
Deszcz albo kropi albo pada, albo nawet leje, ale nic to, twardo stoję. Wykupiłam swoje miejsce w onym ucieszniku dla łosi – serio, uważam, że one mają z nas ubaw. Wysokie i piękne, a te ludzie takie no tam, dziwne, przyziemne i się trzęsące… a to tylko deszcz, ale oni mają… my mamy gałązki spokoju, więc… warto moknąć. Warto, bo nagle pyszczydeł łosia dotyka waszego nosa i jakoś tak robi się wam cieplej…
Jakoś tak.
Pewno, że chciał te tam świeżutkie, słodkie listki, ale jednak…
Warto przeczekać tych, co pierwszy raz, serio, łosi w tym roku było tyle, że chyba nigy nie widziałam aż takiej ilości. Ot, urodzaj. Ot, może i pora rujowa już, czy coś innego… ot, życie… a te maluchy… Łosie trochę mają sierść jak konie, a potem całkowicie nie. Inaczej dotyka się je latem, inaczej kiedy indziej. Liniejące poroże sprawia czasem makabryczne wrażenie, ale to… natura…
Wracanie do domu w deszczu w onym łosowym animuszu było specyficzne.
Łosie są super!!!
W deszczu i bez deszczu!