„Zczymdoludź był stałym, ale rzadko wspominanym przyjacielem Wyspy.
Jakoś tak jednocześnie byli razem, ale też i nie byli, znali się, oczywiście, ale nie do całego końca, zaskoczenie było dla nich codziennością, ale im to nie przeszkadzało… po prostu istnieli w onej równoległej linii czasowej i czasem się sczepiali… chyba jakoś tak trzeba to wyjaśnić, a Pan Tealight wciąż jeszcze badał ów dziwny związek, więc wolał się nie wypowiadać…
Ostatecznie.
Znaczy miał wiele do powiedzenia w tym temacie, spisał co najmniej piętnaście notesów, i to tych grubych, w skórę, wszelkich notacji, adnotacji, wpisów i opisów, zapisków tego, co widziane i tego, co niewidzialne, ale w pełni słyszalne, wyczuwalne, czy też i po prostu duchowo istniejące… w końcu był Pradawnym i Przedwiecznym… możliwe, iż była to jego sprawka, ale nie pamiętał. Tak wiele ostatnimi czasy łatwiej było zapomnieć. Tak barzo wiele… bardzo wiele…
Gdy tutaj osiadł, cóż, nie miał na myśli na zawsze, ale teraz jakoś przeczuwał iż tak to się skończy. Na zawsze, a przynajmniej do jakiegoś końca… końca może i intrygującego, ale jednak… cóż… nie interesowało go już co się dzieje gdzieś dookoła, gdzieś poza granicami, nawet już nie przestępował Welonu, tak często…
Jak kiedyś.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Dom świateł” – … okay. Czekałam… Cekałam na kolejną opowieść tego autora, właściwie… właściwie, to niezależnie od tego kto akurat bęie bohaterem, chociaż, hipnotyzer dzieci, jest w nim coś innego niż w postaciach, które spotykałam przez swoje życie w książkach. Coś niemożliwego z jednej strony, a z drugiej… taki jakiś gigantyczny potencjał. Ono definicyjnie książkowe COŚ.
COŚ…
Czego nie a się do końca…
… no po prostu brak granic. On ich nie ma. A jednocześnie, choć zdaje się być supermanem, to bardzo łatwo go uszkodzić. I na dodatek, jeśli chodzi o kobiety, to straszna niego dupa… no co? Definicyjna. Z jednej strony wsio okay, drugiej przez cały czas mam pred oczami bardo starszego pana, a nie kogoś wciąż na takim wydaniu… ekhm, nie żeby starszy pan nie mógł…
Mniejsza… nasz bohater jest potarmoszony przez przeszłe wydarenia i właściwie nie wie co ma zrobić. przeczuwa coś, coś zapisane w sobie, ale z drugiej strony nie wie, czy w ogóle jeszcze próbować. Jak odzyskać odebraną wolność i reputację? Jak nowu leczyć, pomagać? Czy w ogóle jeszcze potrafi…
No cóż, jak nadarza się okazja, to ją bierze. Zajmuje się dziewczynką zamkniętą w domu i… tą, która się nią zajmuje. Ale tutaj więcej pytań niż odpowiedzi… sprawa się mota, a na dodatek dziwnie zazębia z jego życiem…
ZNOWU!!!
No właśnie…
Ono ZNOWU… to jakaś definicja tego autora dla onego bohatera. Ciągle powtarza te same kroki, ciągle idzie tymi samymi drogami i… od razu na początku sprzedaje zakończenie, którego tak naprawdę nie ma. Książka jest dość bałaganiarska. Miejscami jest aż nazbyt bliska końca, by potem zapomnieć o tym, o czym w niej napisano. Nie zależy nam na bohaterce – pacjentce, nie zależy nam na nim… właściwie intrygująca jest ino opowieść. Opowieść o jego ojcu, który oczywiście znowu się spojawi…
… no bo przecież jak inaczej?
Nie oznacza to, że nie warto. Nie, ale nie oczekujcie jakichś objawień. No, może poza jednym, czy dwoma… książkę się połyka, przemyśla ponownie moce hipnotyzerów i znowu to cię przeraża… a potem, jakoś tak spływa wsio po tobie i już. Zastanawiam się, czy przeczytanie wszystkich tomów razem dałoby lepszy obraz?
Może spróbuję?!
Podróżowanie po wyspowemu… zaczynamy z końcem sierpnia, bo wiadomo, ceny niższe, a w kieszeniach raczej niezbyt pochlebnie. Znaczy niezbyt pochlebnie się można wyrażać o tym co w nich jest, więcej tam liści niż tych tam… monet. A tak w ogóle, używacie pieniędzy? Bo ja dawno nie widziałam papierków, monetek i to ino dlatego, że mam przy łóżku pamiątkowe coś… chyba szwedzkie? Kurcze… Jak ciepłego chleba masłem, rany, to od lat nie żarłam, z powodów różnych, no ale… jednym w zwidach głodowych torty, mi chleb z masłem się zwiduje… każdy ma swoje.
LOL
Ale… by wybrać się z Wyspy gdzieś można wsiąść w autobus… i ten autbus abierze was na prom i potem znowu autobus i tak dalej. Albo w samochód, gdzie procedura podobna, ale możecie mieć burdel na tylnym siedzeniu i zabrać więcej pierdół, co bardzo sobie cenię, naprawdę. Możecie też piechotą, jak chodzicie po wodzie, ale i tak w końcu lądujecie w onym promie i tyle… albo samolotem. Też można… albo jak jesteście golemem, możecie iść po dnie, czego nie polecam, II WŚ się kłania…
Prom oczywiście wypływa o porach różnych, no ale jak chcecie potem z promu gdzieś dalej bierzecie ten najwcześniejszy, gdy każdy ziewa, żłopie tony kawy i takie tam… każdy człowiekiem i tyle. Możecie też rower wziąć, czy coś… nie wiem… ale rowerem przez most nie przejedziecie, więc raczej ino w Szwecję… mają tam pociągi i autobusy i inne dziwactwa, których u nas nie ma… wiecie, kontynent.
LOL
Ale… lądujecie na promie, układacie się i jeśli macie szczęście to prześpicie ono kołysanie… tym razem nie kołysało, ale zimno było pieruńsko. Jeszcze wtedy człek nie wiedział, iż ono zimno to zapowiedź wrzątku, ale, wsio przed nami… dopływamy do Ystad, a stamtąd jak się komu podoba. No chyba, czekajcie, bo może niektórzy aniołami, ale wtedy jak wy mebelki z IKEAi bierzecie? Mniejsza… w Ystad było dość chłono, cieplej zaczęło się robić później, po Malmo i dalej…
W Goteborgu było letnie. I zwiedziliśmy SF Bok ichniejszy… bo są trzy: w Malmo i w Sztokholmie też, w tym ostatnim nie byliśmy. Powiem, że to raj dla tych kochających literaturę i SF czy fantasy… no po prostu raj!!! Ino te miejskie tłumy!!! Koszmar! Koszmarny!!!
Aaaa…
… bo nie powiedziałam… my jak zwykle, do Fjallbacki. No co? Jak coś komuś pasuje, to raczej nie zmienia, a my mamy domek, który fajny jest i dał się wynająć i jeszcze tam są gęsi i skały i tak dalej… Ale… wcześniej jeszcze Lund był! No przecież. Lexis paper musiał być. Rany, jaki tłok, ale raj dla papierowych, piszących ołówkiem, długopisem, piórem… tych rysujących, kolorujących, no wiecie, papierowych ludzi… takich, jak ja, co najpierw sięgają po długopis, nie telefon.
Dziwaków?
Jakoś ta droga nam całkiem szybko przeszła, przerwy na nawadnianie i siku… ale… od jakiegoś czasu łapie nas zmęcenie. Dziwne zmęczenie, więc jak tylko zobaczyliśmy ukryty skręt i w końcu człowiek mógł przestać bać się onych ciężarówek i ten znak na Fjall… jakoś tak lepiej się na uszy robi.
Jakoś tak…
Powiem jedno, na drodze to wariatów masa. Oczywiście, że tak pewno jest wszędzie i tak dalej, ale jakoś ostatnimi czasy naprawdę… spodziewać można się wszystkiego. I nowością, przynajmniej dla mnie, jest to, iż kierowcy z Polski nie mówią po polsku… nie byłam w Polsce dawno, niektórzy uświadomili mnie co się dzieje, ale to wciąż mnie bardzo mocno szokuje.
Strach… nie odchodzi nawet jak spełniają się pragnienia…
Niestety.
Docieramy na miejsce z zachodem słońce ozłacającym kościół… zawse mi jakoś tak lepiej, jak jestem tutaj. Znajomy skręt, ściany… znajome wszystko… większe, mniejsze, gęsi, niespanie… a jednak… chcę tu być.