Pan Tealight i Pasażer z gapą …

„Wszelakiej masy pojazdy i przedmioty, które pomagały się przemieszczać pojedynczym, tudzież większym ilościom jednostek mniej lub bardziej żywych, miały jedno wspólne, znaczy miały, ale nie do końca z tego sobie zdawały sprawę… zdanie o onych przewożonych. W szczególności jednak tych żywych… chociaż niekoniecznie w czasie samego przejazdu.

I brzmiało ono: upierdliwi

No bo szczerze, ile można słuchać o tym, że się stuka nie tak, że rytm i kołysanie niedobre, a ten tu ma chorobę lokomocyjną, nażarł się na dodatek lodów, trochę przetrawił serka, więc od razu… podobno w Rydze tak w ogóle jest pięknie, ale wyrażenie jechać do rygi nie było oną ekspresją, azaliż… gdyby popatrzeć na kolory i rozbryzg, może i by coś z tego było… obraz, abstrakcja warzywna…

Naprawdę, wyobraźcie sobie jak czuje się ktoś, na kogo widok dostajecie od razu małpiego rozumu, bo sklepiki ma w środku, by w mocniejszą chwilę później, albo i od razu, zależy… no ten bluzg… i zupka z dzieciństwa się przypomniała. Smrodek… no jak tak mona, lubię cię, e a mnie na mdłości bierze, czy jak to jest?

Jak oni w ogóle śmią tak reagować?

Przecież oni dla nich wszystko. Na kołach i kolanach, na płozach i posuwiskach, na wodzie i ziemi, w powietrzu i w tunelach…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Przecinaczka” – … no dobra… od razu mam jeden problem z tą książką, na pierwszy rzut oka, nosz kolory mi nie grają. Naprawdę. Zwyczajnie i nawycajnie jest bijąca po oczach, waląca w gały i naciągająca rzęsy! I powieki… od razu zmarszczki się człowiekowi wyciszają… ale potem była treść i jakoś tak… ekhm, roumiem, że w UK powariowali, ale ja naprawdę nie toleruję woke i innych szaleństw. Ludzie, homoseksualizm istniał od zawsze, a cała reszta, to choroba, koszmarna, zaburzenia, tudzież zwykłe nadmierne spożycie titktowej zupy pierwotnej.

Powinni przed tym ostrzegać.

Ale… jeśli wam nie przeszkada narzut dziwności i odmiany żeńskie zawodów, które, sorry, nie zawsze brzmią nawet znośnie, nie są potrzebne, no weźcie no, to powieść naprawdę nie jest taka zła. Co do tłumaczenia, to NAPRAWDĘ współczuję. Szczerze… tłumaczce… ale… znowu ale. Treść. Oto nowy świat, potomkowie bogów i tak dalej i tak dalej, gdzieś tak w Itace, gdzieś tam na dole mapy, zalanej, zmienionej, dziwnym trafem ino dwie się zmieściły mitologie, ale cóż, może w dalszym ciągu, na który się zapowiada, pójdzie bogaciej… no więc tam potomkinie Mojr żyją sobie lekko skłócone. Jedna jest… DETEKTYWEM!!! I rozwiązuje problemy, a czasem coś ucina, w końcu taka jej wrodzona moc… probem w tym, iż w jej mieście pojawia się coś, czego nie rozumie i tutaj nagle wkracza przeznaczenie, zauroczenie, miłość i takie tam…

Przygoda, walka i strach.

Z jednej strony bałam się, iż powieść będzie nadmiernym YA wetchnieniem ku męskości, na szczęście nim nie jest. Czyta się ją szybko, rozumie przesłanie, nawet można polubić główną bohaterkę, ale… ech, ta poprawność polityczna dusi, szczególnie, gdy pamięta się mitologie. Gdy się je kocha. Lepiej być ślepym na wiedzę… i chyba to właśnie wiedzy i jakiegoś ogarnięcia autorce brak… trochę, no sorry, ale można było się skonsultować. Bez urazy…

Czy chcę ciąg dalsy? Oczywiście… ale… się boję!

Z cyklu przeczytane: „Asystentka złoczyńcy” – … usz… to było ryzyko. Książka z internetu. Nie no, wiem, iż nie wszystko w internecie jest złe, ale jednak, kurde no! Na szczęście nie jest źle, gorzej, fajnie jest!

Pożarłam powieść w jeden wieczór i to z dziwną radością.

Oto jest sobie dziewczę w wieku już lekko dorosłym, po przejściach, z rodziną, którą utrzymuje, ma na swojej głowie i siostrę i chorego ojca, brak matki, brak pracy, wspomnienia z poprzedniej, mocno traumatyczne, a krainę, w której żyje opanowała dziwna choroba i jeszcze dusi ją jakiś tam Zły. Na szczęście nasza bohaterka ma dowcip rasowy, więc nie można się z nią smucić długo… I tak, oczywiście, że spotyka na swej drodze złego… Wróć, Złego! I jest fajno. Jest nowa praca, choć pracodawca dziwny… ale, nie można wybrzydzać. Nie z tym humorem!

Problem w tym, iż chyba mają się ksobie…

Chyba, ale nie natrętnie!

LOL

No ale… powieść lekka, łatwa, komicznie zabawna miejscami, a miejscami komicznie poważna i przyjemna w odbiorze. Współczesna w narracji, ale przynajmniej opisów nieskąpiącą, za to jej dzięki. I chyba będzie ciąg dalszy, bo urywa się w zbyt dobrym momencie. Zawiera te smoka i nie tylko.

Są i inne fajne bestie!!!

Polecam!

I kwitną jabłonie i jeszcze lilaki…

I w ogóle.

Nosz wiosna.

Ble… No co? Najważniejsze to nie kłamać i być sobą do końca. Znaczy, jak tam wam wygonie, ja wolę jednak tak, mniej trzeba pamiętać, w końcu kłamać to trzeba umieć i mieć do tego dryg. U mnie tych opcji brak. Wiosna też ich nie wywołuje. Ani zabawy w ogródku, spacery, słońce i takie tam…

Ot zwyczajność już niezwyczajnych pór roku.

Niestety… wolałam ich regularność, no ale, co zrobić? Czy w ogóle jeszcze jednostka ma wpływ na coś poza swoim własnym otoczeniem? Któż to może wiedzieć, nie chcę już czytać kolejnych badań, dość mam tej całej dołującej teraźniejszości, i ludzi, szczególnie tych życzących mi słońca, nierozumiejących nawet po latach, iż ja i słońce to niezbyt miła mieszanka… oj nie.

Świat mnie przeraża, a przecież żyję na Wyspie, co ja tam wiem?

To, co do mnie dociera, to ino jakiś miliprocent tego, co istnieje, więc, jakoś tak nie chcę więcej. Chcę się pozbyć onego miliprocenta i tyle. Wolę żyć w onej mej ułudzie i tyle. Jakoś tak mi z tym lepiej. Jakoś tak… chyba?

Ale herbatę z suszonego lilaka robię.

Bez to jednak bez… bez niego żyć smutno. LOL

Wiosna mnie nie jara…

Słonko i ciepło też nie.

Ale… zaraz będzie lato, a po nim znowu jesień cudna i zima. I chociaż pewno znowu nie będzie śniegu i tak dalej, to jednak warto o tym marzyć i na to czekać. Tak po prostu i już. Bo w końcu co innego humanoidom zostało w tych rejonach? Tak jakby niewiele… no ale, będzie sezon, jak nic się nie zawali znowu będzie jęczenie o onych ludziach przewalających się przez mój kawałek świata…

I tyle.

Regularność.

Miejmy tylko nadzieję, że z budową onego meczetu to jednak nie przesadzą, bo jak tak, to już nie wiem gdzie uciekać. Zauważyliście, iż nie ma już miejsc dla tych niewierzących i pracujących? Tych co jęczą mało i grzecznie wykonują prawa i obowiązki… wszędzie ino ona poprawność polityczna. To musi pierdyknąć, ale nie na mojej warcie. O nie, ja tego sprzątać nie będę. LOL

A na razie, człek ma na co czekać.

Na cud jakiś!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Pasażer z gapą … została wyłączona

Pan Tealight i Snake Oil…

„Pielęgnacja odstarzenna…

Wszelakie maścidła, oleidła, wcierki oraz witkami batożenia, no i wyciski, wtręty podskórne i naskórne podduszenia. Pozbywanie i dodawanie, dorzucanie i dołykanie. Punktacje oraz dziwne przerywania myśli… to mieli na myśli. Znaczy myśleli tak, iż myśli w myślach zagmatwanych, no wiecie sami…

… chodziło o myślenie.

Mocne i wielkie oraz starzenie…

O one zmiany, których niekoniecznie się chciało, o one siły, które można było wprowadzić w człowieka, tudzież li inną istotę i po prostu, jakoś tak, coś zmienić. Czy na lepsze? Nie zawsze, ale jednak zmienić, tak, by się nie zmieniało… dość to dziwne było i przeczyło sobie we wszystkich miejscach, ale Pan Tealight już dawno przestał spoglądać na kolejne powstające i upadające interesy, które wywodziły się spod dachów Sklepiku z Niepotrzebnymi.

Jakoś tak było łatwiej.

Mniej zagmatwanie…

Jednak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane jak zwykle obserwowała co się działo. Zawsze była tam pierwsza, często coś podrzucała twórcom, często też i ujmowała… te interesy, które wciąż istniały posiadały jej spore udziały… może nie zarabiała tak, jak chciała, ale jednak… po prostu działała. I obserwowała… czasem Pan Tealight myślał, że tak naprawdę, zwyczajnie, eksperymentowała na nich, jakoś tak… ale, nie był pewien. Ani tego, ani innych rzeczy ostatnio…

Znowu byt wiele się zmieniało, a on czuł się tym… przytłoczony.

Jakby nosił na sobie nie tylko one wieki, ale przede wszystkim góry, wądoły, wiadra cieczy wszelakich, których lepiej nie wylać na siebie, i bardzo niewygodne pudła, jak nic  IKEAi… do samodzielnego montażu. Gruchoczące, straszące tym, iż karton zaraz puści i śrubki się rozlecą… marzenia rozpadną.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Siostry” – … thriller? Ale jak to? Jaki thriller, to opowieść o siostrach, z których jedna jest tą, no, pracującą mrówką, a druga tym bawiącym się konikiem polnym, czy co to w bajce było… a potem ma wąty, że pracująca się z oną co podróżowała, ale kasy nie ma, kasą nie dzieli…

O tym jest ta opowieść i tyle, ale ponieważ są w tym jeszcze one dwie, dziwne siostry, matka, mąż, podejrzenia, więc wiecie, jest tego coś więcej, coś dookoła. I czyta się to szybko, ale w moim przypadku z wkurwem na oną wiecznie się bawiącą, roszczeniową sucz… tak, przyznaję się, znienawidziłam jedną siostrę, a potem drugą. Ino matka jest trochę logiczna… i wyspa…

No tak, wyspa…

Piękna! I tyle… Czy warto? Niezbyt…

Z cyklu przeczytane: „Jak sprzedać nawiedzony dom” – … ja pierdziu… ja pierdziu, ja pierziu… Okay, rozumiem, że ta powieść mogła mnie bardziej uderzyć z pewnych powodów rodinych, ale żeby a tak mną miotnęła?

Na chwilę jak Joey musiałam ją włożyć do lodówki, a dokłaniej schować i przeczytać głupie książki, ale nie mogłam o niej przestać myśleć, bo jest niesamowita. Taka, jak to drewiej pisano, z oną nutką południa USA… wiecie, smaczkami w postaci pań starszych, co to zawsze wiedzą co powiedzieć, no i oczywiście są oni… brat i siostra i to, co pamiętają  dzieciństwa… co im się w faktach nie zgadza.

I jeszcze są lalki i…

Ekhm, boję się lalek. Od zawsze…

I dziwne wydarzenia, które, no jakoś tak muszą zostać: rozwiązane, rozplątane, dopowiedziane, streszczone… bo przecież jak inaczej… przecież ona ma rodzinę, on może kiedyś będzie miał, przecież chcą żyć, a pieniądze się przydadzą, wróć, nagle są coraz bardziej potrzebne… i te koszmary z przesłości…

Co było prawdą?

Piękna, niesamowita, thriller, horror i powieść psychologiczna, raczej dla dorosłych, bo zbyt prawdziwa… BUUUU!!! Świetny język!

No tak, więc co z tym Van Goghiem?

Bo to był on, ona przesławna interaktywność i takie tam, więc była to jedna kupa wielka i tyle. Oczywiście jak porównać z tym, co mieli inni… a tak, oto jest zło i wszelaka wrogość social mediów. Wiadomix, jak ci jedni i drudzy pokazali jak powinno to wyglądać, hype taki na oną wystawę, iż wycajnie musisz, no jak nie… więc… no domagasz się tego samego, albo i jeszcze więcej, a tutaj co? Siedzenie na piekącej podłodze, okay, mogłam wziąć niewygodne krzesełko, ale jesteśmy w Szwecji, więc podłoga, ino kilka paneli z tych pokazywanych wielości w SM i tylko na nie padające światło rzutnika… kolory, zdjęcia, obrazy, słowa, ale to wszystko jakby w telewizorach kilkunastu, z których części i tak nie widzisz, więc… otula cię, ale nieokładnie, nie ma tego nad tobą, nie ma po…. nie jesteś w tym świecie. Nie!!!

I to mnie chyba wkurwiło najbardziej, tak barzo, że pojechaliśmy do Lund, bo musiałam sobie poprawić nastrój.

Albo wkurwa wyjeździć.

Nie pomogło, nadal nie mogę przeboleć tego, iż nie dostałam co mi obiecano. Właził człek do onej auli na zadupiu Malmo i co? Miał nadzieje, a tam, ani jednego słonecznika przy wejściu, a facet miał na ich punkcie obsesję. Albo i kilka… serio, byłoby mu głupio, gdyby zobaczył pełną wystawę i one okruchy, a które i tak musieliśmy zapłacić tyle samo. No dobra, plus zniżka za użytkowanie mostu, którego nie użytkujemy, ale i tak bulimy, więc… jakoś tak… No co? Szukam plusów…

Sklepik też ujowy!

Plusów brak, wróć, muzyka była cudowna!

Wystawa… minus siedemset!

Lund…

Ech, to miasto jest zwyczajnie piękne i posiada najfajniejsze sklepiki… dziwnie zawsze pełne ludzi – może ich wynajmują, czy coś? No wiem, że studenci i przyjezdni, no i jeszcze pewno zboczeńcy Muminowi jak ja, czy tam coś w ten deseń i oczywista, ci co chcą papier, bo tym razem sukałam Lexis Paper, sklepu, który nie tylko specjalizuje się w onym papierze i wszelakich do niego potrzebnych utensyliach, ale też zaczęli sprowadzać rzeczy z Japonii, dokładniej z firmy Traveler’s Notebook… a na to polowałam od ponad roku. Może bez Muminków, ale jednak… chciałam onej jakości i splendoru…

I co?

Chyba wolę jednak Notebook Therapy i ich Hinoki?

Ale na pewno na razie taniej będzie w Szwecji zamiast sprowadzać to z cłem… bez urazy, ale u nas go tyle walą, że przewyższa to koszt zakupów!!! Popierdzielone to wszystko… jebanie wiosennie na dodatek… kwietnia koniec, jak to piszę, na szczęście wciąż względnie chłodno, północny powiew nadaje!

Zaraz, czy niektórzy mieli majówki jakoweś?

Skąd tu Turyścizna?

No ale, sklep polecam, a to, że w ocenach o sklepie z Lund piszą, iż babka niemiła, no sorry, kurna, co ona ma wam się kłaniać, czy coś… po prostu, kompetentna i  uśmiechem, nie wiem o co już tym ludziom chodzi? Wyposażenie świetne, ceny normalne! Znaczy dla nas i tak niższe, bo to szwedzkie korony, więc…

LOL

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Snake Oil… została wyłączona

Pan Tealight i Tłitłler…

„Dopadło i ich.

Nawet nie pamiętali kiedy to wszysto się zaczęło… naleziony telefon, czyjaś zguba nieodebrana, ktoś zadzwonił, ktoś inny coś wdusił, coś mignęło, zapiszczało, poleciała muzyczka, a potem pojawiły się obrazki, filmiki, dzieła nie dzieła, słowa, muśnięcia, pociagnięcia… mieli nacisnąć nie teraz, ale wlazło… dodaj, utwórz… wklej mnie w aplikację, pobieram…

Jestem częścią.

Potem trzeba było egorcyzmów i odczyniania, wszelakich terapii, naświetlań, olejami smarowań oraz wielkich inkantacji oczysczających i odwyku zwykłego, by wszyscy jakoś wrócili do siebie… ale wiedzieli, czy też racej po raz kolejny się przekonali, iż to nie dla nich. To życie, ono nowoczesne i cywilizowane.

Nie dla nich.

Jednak kady zachował dla siebie jedno wspomnienie… tego diwnego otwierania słoika, wiązania włosów, wyplatania garnków, nie koszyków, bo to już niemodne, onej modności i jej braku, wszelakich slik mum i silk ban i jeszcze ich odwrotności, bycia beżowym lub waniliowym i na dodatek, uależnionym od patrzenia. Podglądania… jakby już i telewizji było mało śmiecia, durnot i większych, czy mniejszych wpadek na obligacje, i kleconych naprędce gównianych filmików…

Zapamiętali to… a potem, zapomnieli.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Ukochane dziecko” – … tak… Wyobraźcie sobie, że przez lata czekacie na córkę. Szukacie jej, ale powoli tracicie nadzieję, jednak nigdy nie do końca. Nigdy. Bo jak żyć inaczej, bez niej? Bez onej misji mającej na celu jej odnalezienie… ale w jakim stanie? Żywej… tyle lat minęło…

I nagle… jest.

To ona, taka sama, jak w dniu, w którym zaginęła.

Ale… przecież to niemożliwe! Czas się nie zatrzymał, więc, jak? W jaki sposób? Kto? Gdzie? I kim są te dzieci?

Tak naprawdę oto opowieść, którą zwykle tworzymy w swoich głowach, gdy już gliny znajdą przestępcę, gdy wybrzną syreny… gdy wszyscy wrócą do domów. A ofiary mają zacząć nowe życie. Tylko jak? Jak żyć, gdy wszystko o czym dotąd się wiedziało, wszyscy, których się znało, cała wiedza, ogromna, jest dziwnie nieprzydatna, bo świat nie jest małą chatką z zalepionymi oknami, jest… wielki.

A taty już nie ma…

Niesamowita powieść. Z jednej strony od razu ma się podejrzenia co i jak, ale zerenie świata ofiar, rodziców, zmian, które zachodą w ich życiu w ciągu sekund… oczekiwana wiadomość wcale nie musi być ulgą, wprost przeciwnie, może się okazać cierpieniem. Drogą ku… ostateczności.

Kolejna opowieść o tym jak bardzo chłonne są umysły dzieci, jak ważna jest intencyjność umieszczanych tam informacji… bolesna opowieść, ale też, chyba potrzebna. Historia po… po oklaskach, łzach obcych… historia zmagania się z „normalnością”.

Z cyklu przeczytane: „Sanctuary” – … hmmm… Widząc taką okładkę i tytuł od razu macie skojarzenia, od razu tworzycie sobie otoczkę, w którą pragniecie wejść, jakbyście byli zaprogramowani na te znaki… na one ptaki, sylwetkę, drogę… i wiecie, że wszystko może być niczym, a nic może być czymś…

Tylko tutaj coś nie do końca pyknęło, bo jak ktoś nie załapał co się stało o razu, to szczerze, ale naprawdę treba mieć w sobie ono urocze zaćmienie. Bo o początku wiecie kto TO zrobił. I kto za TO opowiada, ale te kobiety, ich dziwna niewinność, zwyczajność, poprawność polityczna, ten świat, w którym magia jest wpisana w akcie urodzenia… gdy wykorzystana, jednak wciąż wywołuje przewidziany efekt w społeczeństwie… polowanie na czarownice, ponieważ ludzie nigdy się nie zmieniają…

… zbyt przewidywalne.

Boleśnie przewiywalne… i tym ta powieść jest, interesującą miejscami, ale przewidywalną książką o kobiecej przyjaźni, którą tak łatwo zniszczyć. A magia, cóż, to tylko dodatek… niewielki… Tak naprawdę jest zmiażdżona i odebrano jej należną ważność i istotność. Zmielono ją, wykorzystano o reklamy powieści, a potem… jakoś odrzucono. Ale to, w jaki sposób działają kobiety, cóż, jeden z powodów, dla których unikam ludzi… bo zawsze to robią.

Jednak, warto… warto sobie przypomnieć jak działa tłum.

Co z tym kwietniem?

Te porąbane temperatury!

Raz naście, potem nagle spada w okolice zera, nosz kurde no, ale ten kwiecień serio odleciał i to nie w moją stronę. Ulice miasteczek wciąż pustawe, jakoś tak nawet ferie ich nie zapełniły, sąsiad w kufajce – nosz serio pizga północny wiatr i to mocno – kosi trawę, a dokładniej trawnik własny i całą połać tej diałki tego wariata od helikoptera, co se tutaj lotnisko zrobił…. podobno w ramach odszczurzania, ale mu nie wierzę, on ma uraz do zieleni, albo coś… tosz przecież nawet mleczyki ledwo dychają, krokusy dopiero przekwitły, kończą się hiacynty, wywalają się narcyzy i inne tam… ale noce dobijają zieleń i powrót do początku zapewniony.

Jedno jednak jest dobre… jest mokro.

Znaczy względnie mokro, więc wzrost roślinności zapewniony, ale jednocześnie w powietrzu dziwnie tak jakoś sucho, więc nie wiem… znaczy jak rok temu nie było, znaczy bardziej odwrotnie. Rok temu susza zimą, susza wiosną, teraz przynajmniej mamy wodę, ale powietrze jest dziwne…

… przeciwne oddychaniu…

W lesie budzą się przylaszczki i zawilce, ale brakuje im słońca.

Jakby dziwnie zaskoczone tym, co się dzieje dookoła, ale chcą rosnąć…

Dragespiret…

Børsen…

1620 rok… pomyślmy, z jednej strony nie tak dawno… z drugiej, panowanie Chrystiana IV, świat całkiem inny, ale, my nie o tym, interesuje nas tylko fakt tego, iż wtedy powstał niesamowity kompleks i wieża ze smokami… i tyle. Znaczy, czas mocno przeszły. Spłonęła w końcu była. Była ubezpieczona, ale wiecie jak to jest, od razu skamlą, że nie ma kasy, ojoj, jak to odbudować, ale dni wolne nam zabierają, Duńczyk ma pracować więcej i tyle. Żanego świętowania, żadnych wolnych dni modlitwy! Nevermore!!! Nosz kurde, no!!! A miało być tak pięknie.

Powrót do tragedii ogniowej… cóż, taki trochę omen, można by powiedzieć… w roku smoka giną smoki i to jescze w momencie poddawania ich torturom renowacji! No serio? I to w urodziny Królowej! Nie mylić z Królową… Jak to nie omen, to ja już nie wiem. Mają odbudować, ale czy to robią? Cóż…

Czy człek tego dożyje?

Na pewno dożył obowiązkowej służby wojskowej dla kobiet.

Ciekawe…

Znaczy, ciekawe, czy to przegłosują. Jak się poczyta komentarze w internecie, to naprawdę zwątpienie ogarnia dla onych nowych pokoleń. Chociaż wróć, i tak w nic już nie wierzę, więc co mnie tam… człowiek naprawdę zaczyna się cieszyć, że żył bez internetów i onej wiedzy zbędnej i jeszcze jakoś tak spokojniej… jakoś tak. Bez tego chcenia, nie żeby nie miał marzeń, ale jak patrzy czasem w one otchłanie instagramowych filmików… naprawdę, nie polecam, dla zdrowia psychicznego.

Ale… przynajmniej wciąż cisza, jak już sąsiad zwiał do domu z tą swoją maszyną… i kurteczką. Wielce ciepłą.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Tłitłler… została wyłączona

Pan Tealight i Wilkołajki…

„Widzicie, to było dopiero odkrycie!

No po prostu mega i sztos i na maksa! Nowa rasa, nowy gatunek, podgatunek, coś, co wymagać będzie może i własnej systematyki, nowych szkół, wyksztalceńców i jeszcze sprzętu, o tak, bardzo wiele sprzętu i osobnego święta, dotacji państwowych i z Unii Euromniejlubbardziejpejskiej… I… na pewno powstaną pamiątki, całkiem bezużyteczne tony plastiku w odpowiednich kształtach i koszulki z durnymi napisami, oraz jakieś tam uściski dłoni, słowotwórstwo…

W końcu w tych czasach wsio tak działało.

Inaczej było niewidoczne, nieistniało…

… jakoś tak wszystko wokół nich zaginało się, nikło, mętniało, a potem wtapiało  nimi w tło, więc… filmiki w social mediach, fani, tak, może i sława miała trwać krótko, ale musieli to wykorzystać, przecież nie mogli tak zwyczajnie, bez zdjęcia przyznać się do tego… i na dodatek znaleźli to całkiem przez przypadek, tutaj, nad Rzeczką, po Krzaczkiem Dziwaczkiem całą rodzinę cosiów kompletnie zmutowanych… Sława im się należała i tym, którzy to odkryli, chociaż oni… Tak, spojrzeli po sobie, przypomnieli sobie własne opowieści, życia strony się presunęły, i postanowili wszystko wyciszyć. Nowych zwyczajnie nakarmili, na szczęście znalała się gromadka niemieckiej Turyścizny… ci to potrafią zimno wytrzymać…

I już.

Niech sobie Wilkołajki żyją, bez wiedzy innych. A jak będzie nadmiar, to się okroi populację i tyle…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Spirala zła” – … zaczęłam, więc brnę w oną opowieść o nim, gliniarzu, który widzi więcej i jest w stanie wytrzymać zatrważająco wiele, niczym robot i o świecie, który jest niesamowity, górzysty, piękny, a jednak… wyzwala też w ludziach one morercze instynkty i… tym razem o młodej dziewczynie i horrorach. A tak, tym razem Servaz wkracza w świat filmografii…

Powiem jedno, powieść jest jednocześnie kiepska i pasjonująca. Z jednej strony oszałamia wiedzą autora dotyczącą tego tematu, aż człek pół czasu w Googlach szpera czy to prawda, a to… okazuje się, że tak i już nigdy nie obejrzę Egzorcysty na normalu… no nie, albo Omenu. Nie… Potem daje nam reżysera, intrygującą osobowość, niestety słabo rozwiniętą, a potem… umierają ludzie i to jakby wsio miesza, powstaje bałagan zwłok i ran, moc niewyjaśnionych tropów, a potem nagłe zwycięstwo tylko po to by zawiesić głos ostatnim zdaniem… wiedzieliśmy przecież że tak będzie…

No tak, przewidywalność…

Minier na nią choruje! Od początku jakoś czuć kto co i jak. Jakoś tak, zwyczajnie, ale nikt nam tego nie wyjaśnia. Domyślacie się i winy i winnych, ale jednak… autor ma gdzieś zderzenie się z nimi, oplecenie tego dowoami… i… nie, na pewno nie jest to najlepsza książka ze sporego już cyklu.

Ale wciąż intrygująca.

I TA śmierć… czy naprawę była potrzebna?

Z cyklu przeczytane: „Czarodziejka z ulicy Grodzkiej” – … kolejny tom mini opowieści z magicznego uniwerku. Tym razem nasza bohaterka znowu wpada, jak zwykle nieporadnie, bo ona tak już ma, w tarapaty, a dokładniej na trop dziwnej zbrodni no i… i jest fajnie! Jest magia, są znani bohaterowie, jeśli czytaliście tom pierwszy i jest klimacik. A do tego różne osobowości i… lekki strach.

Oraz smutek.

Tak sobie myślę, że autorka musi się ograniczyć z onym zabijaniem, bo… ekhm, no magów nam nie starczy, a jeszcze bym poczytała! Może ducha choć dorzucić? LOL

Jeśli chcecie czegoś lekkiego na jeden wieczór, ale nie głupiutkiej lekturki, to polecam, jak najbarziej. Może miejscami brak jej szlifów trochę, i przydałoby się mini polerowanko, ale kocham ten świat! I ich. Nawet profesorów! Może da się zapisać, chociaż, to ryzyko gony proszkowego… no nie wiem?

Urban fantasy prosto z Polski!

Z cyklu przeczytane: „Rozważna i romantyczna” – … czy czytałam? Oczywiście. Cy skusiła mnie oprawa graficzna? Oczywiście… Czy kupiłam by mieć i czasem zaglądać o niej w ramach tworzenia od nowa mojej biblioteczki?

Oczywiście!

Pięknie wygląda, obrze spleciona, a czyta się ją jakby w tamtych czasach, pewno przez one róże… jakoś tak, nadzwyczj jest romantyczna… te stare opowieści są tak bardzo terapeutyczne…

Na påskeferie zjechali się ludzie, a tutaj wiatr i dziwnie i pada… więc myśmy pojechali w drugą stronę, na chwilę, oka mgnienie, no wiecie…

Jak co drugi miesiąc właściwie. LOL

Prom na szczęście się nie zepsuł, był na czas i nie bujało. Oj, jakie to odświeżające, jakie to dziwnie piękne, ot, taka normalność, chciałoby się rzec, mała sprawa, a cieszy, ale jednak… jakoś tak, było choć to, choć to było niesamowicie spowalniające, bo czas na promie jakoś taki jest. Muzyka w uszach, książka, pisanie, albo zamknięte oczy, albo przymknięte i one spojrzenie w wodną nicość i bogactwość zarazem. Pełnię i pustkę. Cudowność, ale też i przerażenie, strach…

Babki robiące na drutach, ktoś gra w grę, której nie widzę, ale przegrywa…

Ktoś inny je, przysypia nad posiłkiem, wdycha kawę i ma nadzieję na nagłe przebudzenie, a inni, po prostu siedzą i rozmawiają, albo milczą i tylko są… bagażem, obciążeniem. Czymś, co prom wziął w siebie, niewiele myślać, bo taka wybiła gozina, by ich zabrać na wodę… dać im złudę panowania nad nią…

Złudę ułudy.

Że panują nad czymś, co zwyczajnie mogłoby ich pożreć… i nawet nie mieć problemów z trawieniem.

Malmö przystrojone na święta w kolorowe patyczki, piórka, jajeczka, nosz czyste szaleństwo… jakby naprawę w to wierzyli, coś czuli, oni wsyscy ludzie gdzieś biegnący. Jedni mają wolne, inni nie, a tamci z torbami ładują się do auta… wyjeżdżają do swoich domków, na wycieczki… w końcu, wolne mają.

A co…

Ale, wróć, co do ferii, to chyba nie do końca wyszły, bo pogada z gatunku wyspowych, się znacy pizga, saro i buro, no pięknie, a jednak, ludzie nie tego chcieli, czyż nie? W sklepach ich trochę i muszę przyznać, że fascynująco nie tylko zwykłe sklepy były otwarte, ale i one, wiecie, Turyścinowe. Jakoś tak widać ludzie, nie wiem, wiosnę poczuli, czy co? Znowu moc nowych sklepów się pojawiła. Czy będą ino na sezon, czy więcej, się zobaczy… Na pewno ludzi zjechało multum, aż straszyli na promie, że mają nadbagaż, by się spieszyć… a na stronie bilety wciąż dostępne, więc jak to było?

Kłamali?

Prawdopodobnie… ale wciąż łapię się na tym, że przecież normalnie ludzie używają aut i pociągów, autobusów i takichtam, a nie łódek z pojazdami by pojechać kurna po tańsze bułki… bo w końcu to prawda. Może nie do końca ino bułki, ale ceny tam są dla nas niższe… choć też podskoczyły.

No ale, wróćmy o Szwecji, więc odwaliliśmy sprint w IKEAi… zawsze tak jest, no nie mogę tam, zawsze multum ludzi, jakby ich wynajmowali, czy coś, na godziny czy ni… może tam serio mieszkają? Ale świeczki wciąż mają tańsze i inne tam pierdololo… które kiedyś kosztowało mniej, ale… te podwyki…

A potem… miała być stuka.

I niby była… c.d.n.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Wilkołajki… została wyłączona

Pan Tealight i Teatrzyk Bezkukiełkowy…

„Na niewielkim wozie, pod łataną tyle razy plandeką, iż nie można było określić ni jej pierwotnego kształtu ni wzoru na niej może niegdyś pląsającego, zaszewek i splątań, czy koloru…. pod onym szkieletem z drewienek, w wielu miejscach sznurkiem wiązanych, czasem zastąpionych kością, czasem kimś, kto wciąż jeszcze coś miał do powiedzenia… za rozsuwaną zasłonką, na niewielkiej scenie zrobionej z dziwnie nowej i żywicznie tchnącej skrzynki, odbywać się miały pokazy. Się znaczy wiecie, bardziej dla onych inteligentnych… się znaczy sztuka wyższa, ale niscy też mogą oglądać, nie dyskryminują nikogo… chociaż, patrząc na cenę biletów, może jednak dyskryminują? Wiedżma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane odmówiła patrzenia, nawet jak Pan Tealight „postawił” jej bilet…

Chyba poczuła się urażowna w swojej niskości i ubożątkowości…

Pojawili się chyba nocą, ale nikt nie zaszczekał, więc nie byli pewni, chociaż przecież tak wielu z nich czuwało całkowicie niezainteresowanych oną wiosną, troszkę podenerwowanych i tak dalej…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Nowe… a raczej kilka nowych, reszta stare… wciąż nie mogę skompletować Pratchetta, a Mary… no cóż, sentyment do tłumaczenia. Teraz jest już nowe…

Z cyklu przeczytane: „Żniwa dusz” – … kolejna… Kolejna opowieść ze świata Kojocicy smarem tchnącej. No wiecie, jednak praca ważna rec, szczególnie taka powiąana z pasją, a dla Mercy samochody to pasja… ale ostatnio jakoś tak ma mniej do roboty, Pradawni, Przedwieczni, Wampiry, Wilkołaki, jak tu żyć w takiej różnorodności? Jak utrzymać wszystko w jakiejś równowadze, tym bardziej, że uderzenie dynią w dyńkę wcale nie pomaga, ale cóż…

… wypadek przy pracy…

Tym razem opowieść jest aż nazbyt agmatwana i nie dostajemy tego, co uznaję zawsze za najlepszą część tych książek, czyli samej watahy, jej humoru, grania w pirackie szaleństwo, onych przepychanek, czułości, szaleństwa… nie, znowu pędzimy i tak naprawdę nie do końca wiemy co i jak, dlaczego my, dlaczego znowu?

Co z tymi wampirami?

Nie, to nie jest jedna z lepszych części cyklu, ale i tak ten świat jak zawsze pochłania!

Z cyklu przeczytane: „Niewypowiedziane” – … okay… Tutaj mamy problem. Problem w stylu: to nie o końca to, o czym napisali na okładce, ackolwiek… w pewnym sensie tak, więc… Zerknęłam na opinie po napisaniu tej recenzji i powiem jedno, wielu nie zrozumiało chyba o czym ta powieść jest. Nie zrozumiało w pewnym sensie autobiograficności tej powieści, ukazania koszmaru widzianego ocami iecka, onej niewinności nierozumiejącej, że dzieje się coś… więcej.

Coś…

Zbyt wiele.

Mózgu odpychającego zło.

Młodości wciąż nie rozumiejącej lub nie chcącej zrozumieć, bo w końcu, by zachować oną niewinność, by być dzieckiem i to jeszcze wtedy, nie dziś… tak robiliśmy. Uciekaliśmy od dorosłości… Po prostu. Tak jak wzorowana na autorce bohaterka. Nastolatka, ale wciąż dziecko. Gdy dzieje się COŚ w okolicy, dzieci nie wiedzą, podejrzewają i czują… ale… tak, w tej książce nie otrymacie onych opowieści policyjnych ale doskonale poprowadoną narrację z punktu widzenia dziecka wciąż niewinnego. Obserwującego, ale nierozumiejącego jeszcze… zakochaną dziewczynkę, która…

Traci niewinność…

Nagle rozumie zbyt wiele.

To niesamowita opowieść, psychologiczna, ukazująca tamtą przeszłość, naprawdę warto dać jej szansę.

Z cyklu przeczytane: „Domek z kart” – … chyba… Chyba nie do końca wiedziałam na co się piszę. Znaczy, tajemne miejsce, książki, klimacik, oj tak, to wiedziałam, ale opowieść o tarocie, o skomlikowanych ludzkich osobowościach, o dążeniu do wszystkiego po trupach… o chciwości… oj tak, ta powieść ma wiele podhistorii. Nie możecie być niczego i nikogo pewni.

Tu każdy tak naprawę jest zły…

Tylko, czy zło jedną ino ma definicję?

Fajna książka, piękne wydanie, no cymes i w ogóle.

Opowieść kupy się trzyma i chociaż podejrzewacie jak wsio się potoczy, może was zaskoczyć i to niejednokrotnie! Oj tak, dobra to powieść. Nie tylko dla tych, co lubują się w starodrukach i tarocie. Nie tylko dla tych, który kochają się w tajemnicach, casem zachwacają o mistycyzm…

Dla tych, co kochają biblioteki… mniam!

No więc… święta i tak dalej.

Po świętach spokojność, wiosna… blech!

A tym czasem afera, bo się okazuje, że największe buractwo i szowinizm wszelaki dzieje się w onych przykościelnych organizacjach, wiecie, jak to się tam nazywa: rada parafialna? Chyba tak… Okauje się, iż wprost pod okiem Bozi ludzie nielubią się najbardziej, albo najbardziej nienawidzą… Niektórzy przechodzą od szwindli do wyzwisk i tak dalej. Wciąż wielu pragnie być pochowanymi na cmentarzach, a by tak się stało, musicie należeć do kościoła i płacić… więc cała masa ludzi określających się jako ateiści oczywiście płaci. No bo… CO LUDZIE POWIEDZĄ…

… czy jakoś tak?

Ludzie, to jednak ludzie, wszędzie tacy sami.

Tego chcą, więc będą o to walczyć, a że nie ma to tak naprawdę żadnego znaczenia, no cóż…

Czy chodzą o kościoła, ano pewno na śluby i takie tam, pogreby czy chrzciny, czasami, lecz, czy to dla nich jest w ogóle ważne? Nie mam pojęcia. Wielu twierdzi, że nie, wielu kłamie, a reszta, zwyczajnie wciąż o tym miejscu na cmentarzu… „trzyma nogi w kałamarzu, przyszedł duch, babę buch, baba fik, a duch znikł”… Babcia mi to opowiaała. Dotą nie wiem o co chodziło tej babie z kałamarzem.

Ktoś coś? LOL

No ale…

Przyznam się do czegoś…

Szczerze.

Widzicie, wydawało mi się, że nas dzieci z Sephory nie dotyczą, że ten gen alpha nie ma zwyczajnie gdzie łazić i psuć. Jakżesz się myliłam! O ja durna! Się okazuje, że łażą po aptekach, bo z Matasa to je wypierdzielą od razu… nie oszukujmy się, mnie by wyprosili jakbym się psiknęła więcej niz raz czymś, co kupuję. A Chowańca objebała sarkastycznie, że przyszedł bo promocja… mój kochany, nosz kurna sorry Dziunia, ale opinię się wystawi, że było niemiło. Promocja jest, ino wtedy mnie stać na specyfik, a że mnie lepiej naprzeciw żywego człowieka nie stawiać, więc ten mój jedyny, kochany człowiek, kupuje mi balsam do skóry. Wiecie, też w swoim w końcu interesie, bo przecież inaczej żona mu się obwiśnie szybciej…

… no ale…

Wracamy do bachorów…

Chowaniec natknął się na nie w aptece jak ceny przestawiały. Bo nie zrobią koktajlu z pijanego słonia, bo nie ma. W większości wsio jest wysoko, albo nie ma testerów, albo wsio pozamykane… ale! Co usłyszałam! W Szwecji w aptekach mają zakazać wpuszczania nieletnich, bo im brudzą! Nosz Szwecja, geniusze!!! Covid pokazał, że rozum mają, widać wciąż im on działa! Ciekawe jak im to pójdzie…

No zobaczymy!

A jak u was dzieci kosmetyczne działają?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Teatrzyk Bezkukiełkowy… została wyłączona

Pan Tealight i Mały Wózek…

„No oczywiście, że chodziło o gwiazdy, no jakżeby inaczej być miało!!! W końcu był jedną z konstelacji, więc… chciał być unany jak miśki i ten ze złamanym dyszlem… wielki czy mały, nosz przerąbane z oną dyskryminacją! Nawet przeszedł na oną ekologię i wegańskość wszelaką, nawet już nie przeklinał, nie pił, nie brał… znaczy do tej chwili, bo jakoś tak miał już dość, walił się cały do Sklepiku z Niepotrzebnymi i schował w niewielkiej jamce po stoliczkiem w kuchni. Takiej mysiej norce, która od dawna była niezamieszkana… wynajem był prawie za darmo, więc naprawdę mu odpowiadało.

Mógł w końcu wszystko przemyśleć.

Nie, wcale a wcale nie odbierał sobie prawa powrotu, nie chciał tutaj zostać, nie chciał się przemienić w coś innego, zwyczajnie, po prostu musiał odsapnąć, a tutaj nie zadawali pytań, każdy zajmował się sobą, no chyba że chcieli być razem, to byli, ale jak nie chcieli, to mogli to olać i zasyć się gdzieś. Tych miejsc było tutaj tyle! Miłych, bezpiecznych, cudownych, można było być, albo nie być i tyle… potrzebował tego, właśnie teraz. On… Konstelacja niezauważalna, właściwie ledwo łyskająca światłem. Niczym rąbany Lustrzaniec. Jeden z tych dziwnych osobników, które próbowały wykrozystywać gwiazdy. Które nie miały czym świecić, więc odbijały i twierdziły, że jeśli odbiajają, to są gwiazdami…

… to one sprawiły, że w końcu spadł z góry.

Po prostu…

Nie chciał się kłócić, choć wiedział, że zwyczajnie kłamią… wszyscy.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Niedźwiedź” – … ha! Proszę, oto jest książka, a tak, dla dzieci, ale wiecie, jak spojrzeć na to od strony ilustracji, to dla wszystkich. By odetchnąć o świata i popatreć na ładne obrazki. Piękne wydanie, dla mnie artystka znana, bo na Etsy śledę ją od dawna i zawsze kupuję u niej kartki, a tym razem i naklejki. Ten journaling mnie zeżera!!! No kocham to!

Bajeczka jest wprost idealna dla malucha, no i czyta się ją łatwo jak ci wtłaczali rosyjski przez osiem lat… Czasem warto dać szansę tym, co wydają sami!

Z cyklu przeczytane: „Muminki zebrane” – … nie trzeba przedstawiać, chyba? W tych dwóch tomach mamy wszystko. Po prostu, plus rysunki, piękną, niesamowitą oprawę graficzną, ten ciężar baśniowości, dzieciństwo, a może i obecny czas, jeśli wciąż kochacie Muminki, a ja kocham… i nie, nie z powodów Skandynawskich, nie, wcale a wcale, w końcu teraz to Japonia ma na nie monopol. Kurde, jakie mają cudowne rzeczy… ech, to dzieciństwo komunistyczne mnie obija.

Potrebuję tych pierdół, ale najwaniejsze zawsze są książki. I tak, mam też ono wydanie z pojeynczymi opowieściami…

… bo ładne.

A to takie, wiecie no, luksusowe, ale do trzymania przy łóżku, bo wszystko w kupie. Genialna sprawa!!!

Z cyklu obejrzane: „Hobbit DVD” – … dlaczego?

Żeby być niezależnym od wszystkich.

By mieć te filmy, które regulują mi psychikę, a to jeden z nich. Długi… Chociaż nie prepadam a dubbingiem, ale jest wersja oryginalna, więc no worries!!! No ale, wiecie… brałam, co było. Dopiero po tym jak przyszło skapnęłam się, że są tam dodatki w dużych ilościach, ale… nie obchodzą mnie, może kiedyś. Na razie najważniejsze jest to, że mam, mogę włączyć kiedy chcę…

I tyle.

I Empik wysłał to be problemu, a robią problemy… więc…

Tak w ogóle, to dziwa na Wyspie

Bo widzicie, obecnie wiele się mówi o samotności i jakoś tak, nie do końca to rozumiem, ale ostatnio wątpię we własne człowieczeństwo, więc… może tak ma być, ale… do kupy i mety, bo chodzi o spacer dookoła Wyspy w imię właśnie „niebycia” samotnym. W imię głoszenia światu, iż wszyscy są samotni, tak się czują i tak dalej… i to jeszcze, a tego już w ogóle nie rozumiem, do tyłu.

Znaczy wróc, tyłem?

Nie rozumiem dlaczego koleś musiał iść tyłem dookoła Wyspy, szczególnie po tych wertepach, korzenie, kamienie i tak dalej, przecież to jest niebezpiecne, w imię głosu… właściwie głosu czego i kogo? Czy starsi ludzie są samotni, wiem, że wielu tak się czuję, ale to głównie dlatego, iż ich rodziny się na nich wypięły. A ci tak zwani dorośli, czy w kwiecie wieku… no bez urazy, przecież… naprawdę nie macie co robić?

Bo widzicie, ja uciekam od ludzi.

Bo ludzie bolą.

Szczególnie teraz… w tych czasach.

A ona samotność, jak bardziej wczytać się w posty, czy pooglądać filmiki, to opowieści o potrzebie kogoś w rodzaju służby, kto pomoże, wesprze i tak dalej… nie partnera, nie kogoś, dla kogo będziesz słuchaczem, nie ino tym pomniczkiem i pucharkiem do polerowania… wielbienia…

Czy ludzie są w ogóle zdolni do uczuć takich jak miłość i przyjaźń?

Wątpię…

Jestem oną oazą wątpliwości, która stara się nie spotykać ludzi na swojej drodze. Jakoś tak. Po prostu… chcę być w naturze, tam, sama, albo tylko z tą osobą, która to rozumie, iż przyjęcia i spotkania, knajpy i inne tam zajarania nie są dla mnie… Bo widzicie, jak spojrzeć na to, co nazywają przyjaźnią, to często wycajne zależności i po prostu potrzeby partnera… biznesowego. Albo mienia, posiadania kogoś, kogo będzie można kiedyś wykorzystać… nie wysłuchać, czy się temu komuś oddać, a tym jest dla mnie przyjaźń, więc… Może znowu kolejną definicję zmienili?

W końcu w kobiecość się wpierdolili!!!

Nie mam sił na ten współczesny świat, SM są dla mnie dziwacznie niepotrzebne i złudnie ogólnikowe, często kłamliwe, niszczące zwykłych ludzi, żonglujące realiami, które nieistnieją… i teraz ona moda na to bycie samotnym, cierpiącym… jakby ludzie nie byli tak naprawdę sami zawsze. Nawet otoczeni wieloma osobami… tak naprawdę zawsze jesteśmy sami, więc pokochajcie właśnie siebie i rozwijajcie się, a nie będziecie czuć się samotni… ze sobą i w sobie.

W środku, wiecie, w misiu mitycznym. LOL

A co o Wyspy… no weźcie, i tak nazywają nas depresyjnymi w tym okresie…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Mały Wózek… została wyłączona

Pan Tealight i Klątwa Glutenowa…

„… podobno i szarańcza, rzeki krwią spływające, ciemności… wyższe ceny na wszystko, papier toaletowy na kartki i brak internetu… nie były tak druzgocące, jak widok łkającego bochenka chleba, jak bułeczki świeżutkie, błagające o to, by je zjeść… jak ona cała mączność, która powstała in w jednym celu, by nakarmić, a była tak bardzo pogardzaną, tak bardzo unikaną.

Teraz maszerowały, niczym pochód za władcą władców, niczym uchodźcy za tym, który obiecał dać im to, czego oczekiwali…. toczyły się, podskakiwały, niektóre nawet kromkami się podpierały, inne, już czerstwawe, kruszyły się idąc, ale nie ustawały. Nie chciały być tu, gdzie tak na nie patrzono… na nie… Chleba i igrzysk! Zabawy i jedzenia! Może dorzućcie sera i masło i będzie okay…

Ale już tak nie było.

Już nie…

Ale wiedziały, iż są ludzie i miejsca, gdzie się ich pragnie i nie ocenia… wiedziały, że są takie miejsca, a jednak, jakoś tak, nie po drodze im tam było. Jakoś tak, za daleko, za wilgotno, choć… były jeszcze ptaki, tak, te nie pogardzały suchą kromką… przynajmniej one, chociaż, sami ludzie… zabierali im je.

Nazywali szkodliwymi…

Chleby…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zero” – … tia… Czytałam to kilka lat temu, wiecie, jeszcze przed utratą książek i jakoś tak stwieriłam, że trzeba to mieć, bo patrząc na wiek książki, to jest w tym ona jebama prepowienia. Szczególnie patrząc na one nowe binokle. Ale ci ludzie zabawnie wygląają. Machają łapami w powietrzu na nosie mając czołg prawie, a podobno to ja wariat, no ale… Oto opowieść z przyszłości, którą warto poznać. Opowieść o social mediach i manipulacji, o tym, jak wszystko łatwo może się wymknąć spod kontroli, ale też, jak może być przydatne…

Chociaż…

Czy robi więcej dobrego, czy złego?

I jeszcze o gromadzeniu informacji, ale co ważniejsze o rodzinie i przyjaźni, onej namacalności i o tym, jak łatwo ją utracić. I że maszyny jej nam nie zastąpią… Chociaż, może nasze mózgi dostosują się i do tego, jak można mieć za dzieci koty czy psy, to wiecie… ja mam pluszaka, no co?

Nie znacie go?! LOL

… więc warto! Chociaż to powieść sprzed lat, wciąż aktualna… boleśnie, jak 1984…

Z cyklu przeczytane: „Sprawa prezydenta” – … no dobra, chciałam przeczytać, bo lubię autora, ale jenak… nie wiem, to nie dla mnie. Chociaż… precie prawdopodobieństwo właśnie takiego przebiegu rzeczy i spraw po aresztowaniu prezydenta, jeszcze prezydenta  USA – ŁOŁ – wiadomo… no tak by było, więc, tak, warto przeczytać, by uświadomić sobie oną masę manipulacji w świecie, bo chciaż wszyscy jakoś stykamy się z social mediami, to chyba nie do końca uświadamiamy sobie jak to jest.

Serio…

Książka jest miejscami denerwująca, jakoś wiemy jak to się potocy, a jednak… nie wiem, główna bohaterka ma jak la mnie za mało pasji w sobie i jakiejś iskry, one ukryte elementy, efekt askoczenia, mikry racej, więc… przeczytać należy, by spojreć poa woal, który kryje się za zasłoną, która jest a ścianą, za kolejnym woalem… no wiecie, tam, gzie już plusczą się tak zwane teorie spiskowe, które… po latach nazbyt często nazywane są prawdą… warto, ale nie jest to ciekawa, porywająca, trzymająca w napięciu opowieść… ale też, co w polityce takie jest?

I w prawniczych kruczkach…

Raczej to wszystko jest obrzydliwe niż ciekawe…

Przerwy w dostawie internetu…

… czy to byłby problem?

Nie wiem, naprawdę nie wiem… jakoś tak sama uciekam ostatnio od internetu, od komputera, wróciłam do normalnego papieru i cegoś piszącego, po prostu… to moje narzędzia, a klawiatura, może i pomaga na Alzhaimera czy inne starzenia się umysłu, ale jednak serio, chcecie mnie przykuć do maszyn, o nie, dziękuję. Tak wiem, czasem nie ma wyboru, bo świat ziwnie jest ułoony… nie mam pojęcia jak wyglądają już banknoty czy monety, nie mam…

… nie wiem…

Szaleństwo.

Niby wiadomo yło, że tak się stanie i tak, jest to wygodniejsze, ale jednak, jakoś tak, nawet nie wiesz jak zarabiasz i czy w ogóle. Jak wyplewisz ogródek, widzisz co robiłeś, a jak napiszesz coś, przetłumaczysz, wypuścisz to w eter, zdjęcia zrobisz, wymiana finansowa jakoś odbywa się poza tobą, wiesz co i jak, i tak, ono coś możesz wymienić na coś, czego chcesz, czy czego potrzebujesz, ale nie widzisz onej nagrody…

Głównej.

Pliku papierków, które kiedyś były kruszcem, czy innym płacidłem… przecież to też się zmieniło, muszelki, metal w kawałkach, obrzynane monety, krzemień, ładne kamyczki, uśmiech, marzenie, opowieść… a teraz…

… nicość.

Ale nicość nicością, jednak lepiej na kwiatki popatreć, które od końca lutego szaleją. Tu krokusy, tam wciąż przebiśniegi i ranniki, pierwsze rogacze w ogródku… żesz no nie żryj mi cebulek!!! Jak tu żyć w zgodie  naturą? No jak? Pająki też się pojawiły, zawał serca no, biegnie toto po podłodze, spieszy się pewnie, może ma dentystę umówionego, czy coś, albo teściowa na chatę zjechała i trza coś ugotować, co i tak dla niej smacznym nie będzie, no ale, płyn do kibla kupić…

… gotowanie to sranie w końcu.

Koniec twych mąk.

A mój strach.

Przymrozki zaskakują, ale nie są czymś nienormalnym, chociaż… ostatnio nic w przyrodzie pogodowej nie jest normalne i przewidywalne, więc człowiek skrobie szybkę i tyle… podziwia przez chwilę wymalowane kwiaty, a potem do roboty! I tylko rzuca okiem na morze i czuje, że gdzieś go ciągnie, gdzieś by się wybrał, tak nie patrząc na nic, na ten świat skotłowany, na to wszystko…

Jakoś tak…

Ale za co…?

… więc tak ino patrzy w morze, na one kwiatki zeżerane prez zwierzynę, no serio, do sąsiadki kurna idź! Wiesz ile to kosztuje!!!? Rogacz jeden. Rąbane Bambi! Dlaczego moje, że co, że nie wygonię, nosz i się będie na mnie gapił, że niby co, niegroźna jestem, a zrobię zobie zjęcia dziczyny, a co…

No dobra, jestem małogroźna, ale won mi od cebulek!

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Klątwa Glutenowa… została wyłączona

Pan Tealight i Żołnierzyk…

„Mały był, niczym wisiorek czy bardzo zerodowana figurka, jak nic kolekcjonerska i to o numerze 00. Srebrzysta taka i choć miejscami zarysowana, niczym zabliźniona, to jednak w niesamowitym stanie… bo przecież to musiał być antyk, nikt tego już nie produkuje, chociaż, może produkują… cóż tam w tych czasach o tak wanej normalności mogła wiedzieć taka zwykła Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane… no cóż? Niewiele, albo i nic właściwie…

… w onym natłoku informacji…

A może on z bajki się urwał, w końcu to Andersena świat, a tam i o nim było, o żołnietzyku, a może on tylko nie chciał na wojnę, i wojny samej nie chciał zwiastować, więc oddał się żywiołom, a one go zmieniły, i walczyć zaczął o siebie i o tych mniejszych o niego i jeszcze… o ideę i już… wiedział, co należy…

… nie robić.

Ona też wiedziała… ale o tym, że on na nią patrzył, właśnie teraz i uśmiechał się tak, jak tylko on potrafił, nie wiedziała, nie czuła tego, nie zrozumiałaby, wiedział… dlatego go posłał. Po prostu. Niewielka rzecz, większe marzenie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dożywocie” – … tak, miałam pierwsze wydanie. Ostatnio nawet się dowiedziałam, że miałam bibliotekę… bo o 5000 książek zaczyna się właśnie biblioteka, znaczy można otworzyć… od 1000 domowa biblioteka… jakby to coś o czymś świadczyło, ono posiadanie. Obecnie szał ciał w social mediach i co z tego, co widzę, one piękne wydania, sprejowane kartki, książki może mające rok, dwa…

Modne…

A co powiecie o tym, oto jest opowieść, którą się zaczynało mocniej karierę, jeszcze nie do końca doskonała, ale doskonale zwiastująca, piękna i wymowna, wzruszająca, chyba o takich mówią: ciepła literatura, hygge, cozy i tak dalej… Coś, co sprawi, że się wruszycie, ale nie musicie się bać nazbyt. A może i w ogóle… bo w końcu spadek i kilku nowych, intrygujących osobników to przepis na cudowności!

I jesce to Kiesielowe pisanie – MNIAM!

… więc w końcu odzyskałam Dożywocie. Nie takie jakie było, lekko ulepszone, ale je mam, czas na następne książki Marty, a wam mogę je tylko polecać. Na właśnie ono lepsze czucie się w środu. W misiu, no wiecie…

Z cyklu przeczytane: „Obserwując Edie” – … tia…

Już patrząc na okładkę przypominają się nam one opowieści o kobietach, które nie wychodziły z domów, albo wychodziły ino na moment, a potem nie pamiętały, no wiecie, opowieści o zamknięciu, przeszłości naznaczającej osobowość i jeszcze, strachu i niepewności i tworzeniu sobie własnych światów i ludziach, którzy one światy pragnęli zniszczyć… o bezpieczeństwie i wciąż jątrzących ranach… Koszmarach za dnia i nocą… wciąż drgających… dzieciństwie, miłości, pragnieniu bycia kochanym przez wszystkich lub tylko kogoś…

Chociaż kogoś.

I taka jest i ta opowieść, ale, mam z nią na pieńku, bo ja widzę tutaj same skrzywdzone osoby, winne, ale czy po równo? Nie. Są czasy i lata, których potem nie da się ocenić, ani nawet dobrze spamiętać… Nie widzę tutaj tylko winy i kary, jakoś… nie, nie zgadzam się z oceną i ostracyzmem. I stworzenie takiego zakończenia w dzisiejszych czasach moim zdaniem jest wyrazem pustki i wściekłości,  którą autorka sobie nie poradziła. Zadrami z dzieciństwa… ale… to tylko sprawia, iż książka jest ciekawa, że zmusza do rozmowy, nie jest pusta, jest dobra. Bardzo dobra…

A jednak… wkurzyła mnie trochę.

Ale to nic, o to chodzi!

No dobra, skandal.

Sąsiada okradli…

Znaczy, nie do końca, że jego złapali gdzieś pod sklepem, czy w lesie i obrabowali z nerki i wątroby, ale był on sobie wyjechany, wiecie, na wywczas jakowyś, kurde, burżuj jeden, stać go, na emeryturze ju jest, wcześniejsej jakowejś, młódkę ma za kochanicę… no i szopę mu obrobili. Żeby nie było, należy nadmienić, iż szopa niezamkniętą była, co oczywiście sprawcy nie usprawiedliwia, ale jednak, no kurna, kto szopy nie zamyka, pierwszą rzeczą były nowe kłódki w naszym przypadku. I tak, kiedyś tego kradzenia nie było, a jak już to ktoś pożyczył i oddał, ale teraz…

Mniejsza, więc obkrali go na ameno i tak dalej…

Pomyślicie sobie: a co tam człowiek w szopie może mieć, no wiecie, ja mam popakowane obrazy i szpadle, więc nie wiem, no i pojemniczki na ziemię, w znaczeniu doniczek czekających na roślinki i takie tam. Grabie stare, widły są na widoku, a co, takie casy, i to na czerwono pomalowane, więc… właściwie wsio mamy raczej ogrodowo takie nienowe, ale jednak kłódka jest, bo to rzeczy ważne i tyle, a dokłanie kłódek są trzy, bo 3 szopy mamy… tak już było, a kasy na zmianę tego istnienia brak, więc na razie pozostaje, ale… sąsiad dopiero co nakupował sobie wymyślnych i drogich maszyn o czegoś tam… i tak jakoś mi się wydaje, że powinien złodzieja szukać pośród tych, co wiedzieli, że owe maszyny zakupił.

Czyli wiecie, tak zwanych znajomych…

… bo jak inaczej?

Brzytwa Oghama i tyle.

A może wycajnienazbyt wiele człek się Agathy nacytał i od razu jaoś tak, kure, a może to ten inny sąsiad sąsiada zrobił w gołodupca maszynowego? Hmmm… ślectwo będzie, czy nie? Kurde, na razie policja do nas nie przyszła, tak nadmienię.

LOL

No ale…

Głupio, że tak na wiosnę go obrabili… jednak przyznam się wam, iż większe mam i własne zmartwienia na łbie, więc… kure, a jakoś tydzień temu wydawało mi się, że ktoś łazi w ogrodzie, niby mógł to być ten wredny jeleniec, co to mi wsio zżera, co z ziemi wylezie, no tulipanów jebany koneser, a może dwunóg jakowyś…

Może?

Mniejsza, luty był chorowity, więc oczekuję od marca wiele, ale wiecie jak to jest, gdy to piszę wciąż mamy pierwszą jego połowę, więc czekam na one cuda zdrowotno-finansowe. Bo i zdrowia i kasy trzeba. Ceny lecą w górę jak szalone. A wsio co człek miał albo się rozpadło, albo trza było wyrucić przy przeprowadzce te kilka lat temu i wciąż potrzeba nam jakiś pierdół wykłych, normalnych… ale, z rugiej strony, można i bez niektórych z nich żyć. Nie potreba nam fancy łóżka, ale półki by się zdały metalowe, jednak, można na nie poczekać, a co…

Może kiedyś, a może nie?

Co to ja influencer, coby się pokazywać, wystarczą materace, dobra podłoga, kołderka, książki i woda, którą pić można i miś i… kurde, notesy, dobra, journaling mnie objął i nie puszcza, ale tak serio, to więcej… dobry krem – to ten wiek, i coś, w czym się umyć można i już. I czasem jakieś szaleństwo, jak ten journal z małą Mi, chcę!!! Traveler’s Notebook mnie ma, serio, gdybym była w Japoniii…

… ale nie jestem…

… więc ino marzę.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Żołnierzyk… została wyłączona

Pan Tealight i Garażówa…

„Dorobili się w końcu Garażów.

Bo to wiecie, nie opłacało się inwestować tylko w jeden, więc poszli od razu w wersję niejedną, znaczy: domek na drzewie – dla latających, jak dywany, potem postawili pięć naziemnych i podziemne, które już rozwijały się organicznie, we własnym tempie… a potem Komisja Opłat Paranoicznych wysłała im Garażówę, taką panią Kiblową, co to wydaje papier, ale wiecie, nie ściera po was, za to umie zmierzyć długość stolca i zapisać go jako mini, midi czy maxi…

Ekhm, miała na imię Elizabeth Bennet i była piękna.

Bardzo piękna…

… oną urodą mlodości niewinnej, niczym róża angielska, ale piękna, nie brzydka, nie toporna, raczej miękka, choć zwiewna… była…

Niesamowita.

… więc nic dziwnego, że żeńskie osobniki ze Sklepiku z Nieopotrzebnymi nagle zaczęły mieć coś do roboty, kilka wyjechało do Mamuś i Babć, inne znowu na obozy czy szkolenia i tak nagle został Pan Tealight nie do końca sam, ale jednak… trochę… z nią. Z tymi jej oczami wyrazistymi, rzęsami podkręconymi, na których zawisało światło, brwiami obrysowującymi oczy, wielkie, tkwiące w onej idealnej czaszce, którą gdyby tak młoteczkiem czy siekierką łupnąć umiejętnie, to niczym może geoda by się rozpykła na połówki i ukazała jaskinię kryształową…

… pełną światełek…

Wiedział, iż to nie jego myśl, ale spodobała mu się, więc przestał wpatrywać się w stołeczek przy Garażach i podszedł do Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane i poszeł na pogreb wrony.

Jednej ze zbyt wielu…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Z magią jej do twarzy” – … trzeci tom serii o niemagicznej w magicznym świecie. Plus jeden demon, a raczej, kurde no… magiczny świat stał się dziwnie niemagiczny, a ona, no cóż… jakoś tak nagle jeden demon przemienił się w inne problemy, a tu z drugiej strony już suknię jej niosą z welonem, wsio dotarte by mieć domek, płotek, kota… no dobra, kot już jest, ale…

Po wypadkach z tomu środkowego, jakoś tak się porobiło!

Oj!

I co teraz?

A teraz, że demon wraca, a co, uparte toto widać jak i ona sama, wciąż przepraszająca, w poddańczej pozycji, wciąż taka sama, a jednak… zmieniająca się. Chyba nam w końcu bohaterka dorasta po tych dwóch latach związku, chyba zaczyna wiedzieć czego chce, ale czy na czas? Czy się jej uda w końcu odnaleźć samą siebie w postaci bohaterki, onej wciąż ratującej świat, ale nie będącej już people’s pleaser… nie potakującego pieska z tylnego siedzenia samochodu… bezmagicznej w magicznym świecie, ale i niemagicnym, więc… może łącznika…

Lecz…

Czy zdąży?

Fajne zakończenie – jeżeli to będzie trylogia… chociaż no, miała być, więc chyba będzie, chociaż, czy chciałby człek by była nią, tyle drzwi otwartych, tyle postaci, możliwości, legendy, mity się pchają by je wykorzystać… ech! No, zobaczymy, jak na razie, trylogię warto obczaić. Zakończenie… ech, wiecie, no jak to zakończenia mają w zwyczaju, niektórych ucieszy, innym jest niedostatkiem. LOL

Nowości… albo starości i nowości, no wiecie, jak to tam kto widzi.

Nowe jedzonko.

I coś na wakacje… miejmy nadzieję… LOL

Tak, z wakacjami jestem monotematyczna.

Z końcem lutego deszce trochę przycichły i wiatry przestały łupać po czaszką i jeszcze, przyszedł dziwny lęk, ale, jakoś tak statnio było wszystko, dziwnie straszne. Dziwnie niepewne, niebepieczne… Ludzie zaczęli wychozić z onej imowaatości, ruszać się w swoich miejscach i dookoła nich, ale jeszce tak nie do końca, powoli, spokojnie, jakby nie chcieli z siebie zrzucać zimowatości…

W końcu dopiero kilka dni było słonecznych.

Tak w pełni…

A ja… tęsknię za ciemnością i oną szarością spoglądając na przebiśniegi, sasanki i ranniki, na które natknąć się można w różnych miejscach, na krokusy różnobarwne, w końcu i one tutaj są, najlepiej im się rośnie nad morem, w piachu, widać im one mikroelelemnty odpowiadają, czy coś? Nawóz psi? Na te pąki… one zmiany, które widziało się już świadoemie tyle razy, a jednak… wciąż oszałamiają. I choć wiosna to nie mój sezon, to jednak mój.

Urodzinowy…

To w końcu ja spływam płonąc rzekami i takie tam…

Mnie topią… a jakby nie topili, to może by lepiej było? Może… Marzanny… czy wciąż się je topi? Czy ekologia nie pozwala?

Świat się zmienia, znowu i znowu…

I znowu…

… nami zatrzęsło. No wiecie, w ten sposób, w który to jedni twierzą, że trzęsło, inni się śmieją, a wojsko milczy wymownie… nie da się być spokojnym nawet jeśli dookoła, tak naprawdę, ino cisza. Nawet sąsiadów chyba nie ma. Może wyjechali na urlop, czy coś… mszę odprawiają wymownie czarną i kury pokradzione po kontynencie jakoś tam, zmumifikowane, teraz w ofierze komuś składają…

Ale…

… nawet jeśli, to do kogo się molić, kto teraz jest modny? Bóg silikonów, hialuronów, social mediów czy jednak zwyczajowo, ino zdrowia i kasy, a resztę to se załatwię. Nawet tę starą, co na mnie dziwnie zerka jak na nią nie patrę, a wiem, że erka… nos czuję jak mnie po pośladkach smera… LOL

A w ogóle, to się ostatnio pochorowałam i to tak raczej długofalowo. Coś w formie niby grypy, przesilenia, a jednak też i totalnej obojętności na wszystko. Jakoś tak, wiecie, psyche siada i twierdzi, że nie wstaje i tu będzie siedzieć, a ja se mogę skakać dookoła niej, ona i tak ma to wszystko gdzieś. A jak ja, to i Chowaniec padł, więc na bank na luziowatych to te działa. Ostatnio coraz bardziej utrzymuję, iż cłowiekiem chyba do końca nie jestem. No szczerze… Nigdy nie robiłam zakupów na onych dziwnych chińskich stronach! Tych Alibabach i Temu… i nie mogę nawet patrzeć na oliwki i awokado. No nie rozumiem ich, oliwy też… więc coś ze mną nie tak…

Co nie?

W końcu to takie popularne, na wiosnę znajdziecie tam wsio, łącznie z ciężkimi metalami i zatruciami, nie tylko pokarmowymi…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Garażówa… została wyłączona

Pan Tealight i Janosik Bezziobra…

Janosik… tak, przywiozła jego mit ze sobą tutaj.

Tu, gdzie gór nie ma, połonin, gdzie jakaś jaskinia, to ino to coś ponad wodą… a czasem w niej, pod nią… tam gdzie owce może i błąkają się po skałach skubiąc mikrotrawki, wszelakie porosty i krzaczki niewielkie niszcząc, gdzie zostawiają swoje wełenki dla wszelakich magicznych, by te tkały sobie ubranka, a może wyściełały kołyski dla swoich dzieci… gdzie wiatr hula, morskie powietrze doprawia wszystko sobą, a Turyścizna, jest… więc zawsze to coś znajomego. I czasem nawet i kozy są, może i nie kozice, ale jednak, wyglądają groźnie. I mocarnie tak…

Gdzie morze jest wszystkim, a wszystko jest raczej wzgórzem niż górą, wyżynką, niż dotykaniem nieba, gdzie niebo samo się kłania trawom i rzekom, by tylko odbić się w ich listkach i toniach, a cała reszta, jakoś tak, nie myśli zbyt górnolotnie… gdzie wszystko trochę wolniej działa, chociaż i tak wydaje się, iż tak jakoś ostatnio naprawdę… nazbyt szybko…

… gdzie…

Oscypków nie uświadczysz, a mleko z syreny jest czymś oczywistym.

Tutaj jakoś ten mit zaczął się przeinaczać i dostawać choroby morskiej. I jeszcze mieć problemy ze skórą, bardzo dziwnie zielenieć i jeszcze, jakoś tak, całkowicie ponadczasowo się uwsteczniaać, że aż zdawał się być tak pradawnym, że bardziej nie można i tak powstała ta historia.

O onym Bezziobra.

Janosiku, co prawie jak ten Robin w Kapturze, co mu ten Kaptur czasem nazbytnio dogadywał i na oczy opadał, ludziom służyć miał, ale w rzeczywistości, po prostu skory był do tego, by w mordę komuś dać, a piękne panny obłapiać… wiecie, tak, jako to drzewiej bywało jakoś…

… i to bez podatków!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zaginione dziecko” – … hmmm, nie wiem. Znaczy tak, przeczytałam i mam jakoweś opinie, ale jakoś tak, nie wiem… Z jednej strony za krótka, z drugiej skomplikowana tak, iż można się pogubić, a z trzeciej strony niesamowita. W końcu pokazująca jak bardzo kobiety miały i wciąż mają pod górę.

Autorka pokazuje nam życia, a raczej ułamki żyć kilku kobiet, przechodzi przez czas, ale spaja wszystko miejscem. Pokazuje jak wiele siły często wymaga… istnienie. Jak wielkie marzenia mogą szybko polec. Problem w tym, iż kilka bohaterek i ona niejasność, która z nich jest tą główną, miesza nam w głowach. Skakanie między epokami, choroby psychiczne… to byłaby niesamowita powieść, gdyby ją rozwinąć, a tak jest świetnym scenariuszem na film. W czym nie ma nic złego. Niektórzy wolą szybko, krótko, inni znowu, jak ja, lubują się w słowach…

A tutaj jest ich dla mnie byt mało, jednak… polecam.

Szczerze.

Z cyklu przeczytane: „Tajemne rysunki” – … WOW. No tak, oto powieść, która przywaliła mnie do podłogi i nie powoliła zrobić niczego innego poza przeczytaniem jej. Coś na jedno posiedzenie, niezbyt długie, bo w końcu połowa to niesamowite rysunki, ale jednak zarezerwujcie czas.

Warto.

Oto opowieść o walce o siebie, braku naiwności, ciągłej kontroli oraz tajemnicy. Zawiera co najmniej jednego ducha! Chociaż, czy to duch? Oto sztuka i słowa w jednym. Młoda dziewczyna postanawiająca uwierzyć samej sobie, a w jej przypadku nie jest to łatwe, oraz rodzina z dzieckiem, które przy niej się otwiera. Tylko, czy nie za bardzo? I o co chodzi z tym domem, oraz dziwną okolicą… oj tak, jest się w co zagłębiać. Bo tajemnic i traum tutaj sporo. Ale nie przytłaczają. Dziwnie łatwo się podróżuje po onych stronach i bardzo szybko chce się poznać prawdę… ale gdy ona nadchodzi, cóż…

… obuch, łeb…

To taka powieść.

Powieść, której nie warto ominąć.

Z cyklu przeczytane: „Hex” – … okay, dobra… tia…

Nie czytać w nocy, spoglądając na tych, którzy przeczytali pierwszą wersję, a okładniej ich wiadomości do autora, to… na wielu ludzi ta powieść wpłynęła aż nadto depresyjnie. Przerażająco ich odmieniła. I wcale się nie dziwię, chociaż, czy spodziewałam się tego po opowieści o miasteczku, w którym wciąż po ulicy krąży wiedźma. Od wielu, wielu, wielu lat… wieków… Wyobraźcie sobie, iż nagle widzicie ją w nogach łóżka, albo obok siebie, albo… zbyt blisko…

Oni z nią żyją, ale nie tylko z nią, też i z tajemnicą. Tajemnicą tak wielką, że… no właśnie, czy w ogóle winni żyć, a może to wszystko to tylko czyjść durny eksperyment? Przecież to nie jest „normalne” życie, raczej… wegetacja z wiadomym końcem, a dla wielu i początkiem i środkiem i… wiedźmą na dokładkę.

Całkiem namacalną.

Powieść jest niesamowita, element paranormalny nie do końca rozgryzalny… tutaj wszystko jest oryginalne, chociaż nawiedzone miejsca to przecież nic nowego. Ale takiego nawiedzenia to serio, wierzcie mi, nie chcecie! I takiego miasteczka, chociaż… może w uporządkowaniu nie ma nic złego, ale co jeśli nagle ludzie nowu będą ludźmi? Wiecie jak to jest z młodymi. Z tymi, którym świat rzucił więcej kłód pod nogi…

Oni mogą namieszać.

Genialna!

Wiatr, deszcz, cisza…

Wiatr, deszcz, cisza.

Wiatr…

Ona dziwaczna powtarzalność dźwięków i ich braku, poranne trele ptaków nagle ucichające, powiew, trzaśnięcie belki, pierwsze ranniki i przebiśniegi… tak jest ciepło, a jednak kwiatów tak niewiele. Czy to przez nadmiar wody, czy jednak coś znowu wiedzą, czego my nawet nie przewidujemy?

No tak, pogoda raczej wiosenna, ale tak z mokrej strony. Może to i lepiej niż ona susza zeszłego roku? Może, ale kto to może przewidzieć co przyniesie dobro, a co zło i te wszelakie definicje? W końcu dobre dla jednego, to złe dla innego… pomyślcie o przeszczepie serca… ktoś umiera by żył ktoś… Tak, wiem, porównanie z bardzo górnej półki, ale sami pomyślcie. Czy da się być wdzięcznym za spacer, po którym po kilku godzinach odczuwasz ból i okazuje się, że coś zwichnąłeś…

Tia, nie jestem dobra w one modne w dzisiejszych czasach wdzięcznościowanie. Oj nie jestem, od razu wydaje mi się, i wsio szlag trafi, czy inna imba. Ale, każą wam social media, więc #wdzięczność. Ale co z uczuciami… gdzie wciąż dominuje strach, zakłopotanie i dziwne zagubienie… szczególnie w przypadku młodszych.

Wsędzie jest, może nie tak samo, ale…

… podobnie.

Wiosna czy nie, oto mój miesiąc urodzinowy!

To też moda, ale walić to. LOL

W końcu ma się rozum, z tego można wybierać jak ze szwedzkiego stołu. Jak przetrwałam dzieciaki walące w drzwi z okazji Fastelavn, to i dam radę z tymi wyborami… a raczej, co ja tam mogę wybierać? Biorę co jest, tudzież co dają i tyle. Ale kurde w tym roku napieprzały. Wiem, że to miesiąc temu było, jednak kurde no… łażenie po domach by zobyć kasę na fajki dla rodziców i wódkę.

Bez urazy, ale dawno już przestałam być naiwna. No, przynajmniej w tym wymiarze… w końcu człek stał za dzieciakami, gdzie rodzic pozwalał im wybrać coś dla siebie, a reszta, dla niego… czy to fair? Nie… Czy możesz coś zrobić, też nie. W końcu to tradycja. Możesz tylko przetrwać i tyle. Intryguje mnie jedno, czy zaczną chodzić z czytnikami kart, bo kto w tych czasach ma gotówkę?

No weźcie!

Dania uczy dumy, odbiera naiwność, jakąś tam skrępowalność i przede wszystkim wymiata z ciebie wszelakie wstydliwości. Możesz być sobą, ale nie wychylaj się a bardzo, to też nie jest wskazane. W końcu… nie chcesz wleźć w najważniejsze prawo Skandynawii… lepiej je obejść. Z daleka…

No nic, żyjmy… czasem pod wiatr.

A może… najczęściej?

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Pan Tealight i Janosik Bezziobra… została wyłączona