Pan Tealight i Wilkołajki…

„Widzicie, to było dopiero odkrycie!

No po prostu mega i sztos i na maksa! Nowa rasa, nowy gatunek, podgatunek, coś, co wymagać będzie może i własnej systematyki, nowych szkół, wyksztalceńców i jeszcze sprzętu, o tak, bardzo wiele sprzętu i osobnego święta, dotacji państwowych i z Unii Euromniejlubbardziejpejskiej… I… na pewno powstaną pamiątki, całkiem bezużyteczne tony plastiku w odpowiednich kształtach i koszulki z durnymi napisami, oraz jakieś tam uściski dłoni, słowotwórstwo…

W końcu w tych czasach wsio tak działało.

Inaczej było niewidoczne, nieistniało…

… jakoś tak wszystko wokół nich zaginało się, nikło, mętniało, a potem wtapiało  nimi w tło, więc… filmiki w social mediach, fani, tak, może i sława miała trwać krótko, ale musieli to wykorzystać, przecież nie mogli tak zwyczajnie, bez zdjęcia przyznać się do tego… i na dodatek znaleźli to całkiem przez przypadek, tutaj, nad Rzeczką, po Krzaczkiem Dziwaczkiem całą rodzinę cosiów kompletnie zmutowanych… Sława im się należała i tym, którzy to odkryli, chociaż oni… Tak, spojrzeli po sobie, przypomnieli sobie własne opowieści, życia strony się presunęły, i postanowili wszystko wyciszyć. Nowych zwyczajnie nakarmili, na szczęście znalała się gromadka niemieckiej Turyścizny… ci to potrafią zimno wytrzymać…

I już.

Niech sobie Wilkołajki żyją, bez wiedzy innych. A jak będzie nadmiar, to się okroi populację i tyle…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Spirala zła” – … zaczęłam, więc brnę w oną opowieść o nim, gliniarzu, który widzi więcej i jest w stanie wytrzymać zatrważająco wiele, niczym robot i o świecie, który jest niesamowity, górzysty, piękny, a jednak… wyzwala też w ludziach one morercze instynkty i… tym razem o młodej dziewczynie i horrorach. A tak, tym razem Servaz wkracza w świat filmografii…

Powiem jedno, powieść jest jednocześnie kiepska i pasjonująca. Z jednej strony oszałamia wiedzą autora dotyczącą tego tematu, aż człek pół czasu w Googlach szpera czy to prawda, a to… okazuje się, że tak i już nigdy nie obejrzę Egzorcysty na normalu… no nie, albo Omenu. Nie… Potem daje nam reżysera, intrygującą osobowość, niestety słabo rozwiniętą, a potem… umierają ludzie i to jakby wsio miesza, powstaje bałagan zwłok i ran, moc niewyjaśnionych tropów, a potem nagłe zwycięstwo tylko po to by zawiesić głos ostatnim zdaniem… wiedzieliśmy przecież że tak będzie…

No tak, przewidywalność…

Minier na nią choruje! Od początku jakoś czuć kto co i jak. Jakoś tak, zwyczajnie, ale nikt nam tego nie wyjaśnia. Domyślacie się i winy i winnych, ale jednak… autor ma gdzieś zderzenie się z nimi, oplecenie tego dowoami… i… nie, na pewno nie jest to najlepsza książka ze sporego już cyklu.

Ale wciąż intrygująca.

I TA śmierć… czy naprawę była potrzebna?

Z cyklu przeczytane: „Czarodziejka z ulicy Grodzkiej” – … kolejny tom mini opowieści z magicznego uniwerku. Tym razem nasza bohaterka znowu wpada, jak zwykle nieporadnie, bo ona tak już ma, w tarapaty, a dokładniej na trop dziwnej zbrodni no i… i jest fajnie! Jest magia, są znani bohaterowie, jeśli czytaliście tom pierwszy i jest klimacik. A do tego różne osobowości i… lekki strach.

Oraz smutek.

Tak sobie myślę, że autorka musi się ograniczyć z onym zabijaniem, bo… ekhm, no magów nam nie starczy, a jeszcze bym poczytała! Może ducha choć dorzucić? LOL

Jeśli chcecie czegoś lekkiego na jeden wieczór, ale nie głupiutkiej lekturki, to polecam, jak najbarziej. Może miejscami brak jej szlifów trochę, i przydałoby się mini polerowanko, ale kocham ten świat! I ich. Nawet profesorów! Może da się zapisać, chociaż, to ryzyko gony proszkowego… no nie wiem?

Urban fantasy prosto z Polski!

Z cyklu przeczytane: „Rozważna i romantyczna” – … czy czytałam? Oczywiście. Cy skusiła mnie oprawa graficzna? Oczywiście… Czy kupiłam by mieć i czasem zaglądać o niej w ramach tworzenia od nowa mojej biblioteczki?

Oczywiście!

Pięknie wygląda, obrze spleciona, a czyta się ją jakby w tamtych czasach, pewno przez one róże… jakoś tak, nadzwyczj jest romantyczna… te stare opowieści są tak bardzo terapeutyczne…

Na påskeferie zjechali się ludzie, a tutaj wiatr i dziwnie i pada… więc myśmy pojechali w drugą stronę, na chwilę, oka mgnienie, no wiecie…

Jak co drugi miesiąc właściwie. LOL

Prom na szczęście się nie zepsuł, był na czas i nie bujało. Oj, jakie to odświeżające, jakie to dziwnie piękne, ot, taka normalność, chciałoby się rzec, mała sprawa, a cieszy, ale jednak… jakoś tak, było choć to, choć to było niesamowicie spowalniające, bo czas na promie jakoś taki jest. Muzyka w uszach, książka, pisanie, albo zamknięte oczy, albo przymknięte i one spojrzenie w wodną nicość i bogactwość zarazem. Pełnię i pustkę. Cudowność, ale też i przerażenie, strach…

Babki robiące na drutach, ktoś gra w grę, której nie widzę, ale przegrywa…

Ktoś inny je, przysypia nad posiłkiem, wdycha kawę i ma nadzieję na nagłe przebudzenie, a inni, po prostu siedzą i rozmawiają, albo milczą i tylko są… bagażem, obciążeniem. Czymś, co prom wziął w siebie, niewiele myślać, bo taka wybiła gozina, by ich zabrać na wodę… dać im złudę panowania nad nią…

Złudę ułudy.

Że panują nad czymś, co zwyczajnie mogłoby ich pożreć… i nawet nie mieć problemów z trawieniem.

Malmö przystrojone na święta w kolorowe patyczki, piórka, jajeczka, nosz czyste szaleństwo… jakby naprawę w to wierzyli, coś czuli, oni wsyscy ludzie gdzieś biegnący. Jedni mają wolne, inni nie, a tamci z torbami ładują się do auta… wyjeżdżają do swoich domków, na wycieczki… w końcu, wolne mają.

A co…

Ale, wróć, co do ferii, to chyba nie do końca wyszły, bo pogada z gatunku wyspowych, się znacy pizga, saro i buro, no pięknie, a jednak, ludzie nie tego chcieli, czyż nie? W sklepach ich trochę i muszę przyznać, że fascynująco nie tylko zwykłe sklepy były otwarte, ale i one, wiecie, Turyścinowe. Jakoś tak widać ludzie, nie wiem, wiosnę poczuli, czy co? Znowu moc nowych sklepów się pojawiła. Czy będą ino na sezon, czy więcej, się zobaczy… Na pewno ludzi zjechało multum, aż straszyli na promie, że mają nadbagaż, by się spieszyć… a na stronie bilety wciąż dostępne, więc jak to było?

Kłamali?

Prawdopodobnie… ale wciąż łapię się na tym, że przecież normalnie ludzie używają aut i pociągów, autobusów i takichtam, a nie łódek z pojazdami by pojechać kurna po tańsze bułki… bo w końcu to prawda. Może nie do końca ino bułki, ale ceny tam są dla nas niższe… choć też podskoczyły.

No ale, wróćmy o Szwecji, więc odwaliliśmy sprint w IKEAi… zawsze tak jest, no nie mogę tam, zawsze multum ludzi, jakby ich wynajmowali, czy coś, na godziny czy ni… może tam serio mieszkają? Ale świeczki wciąż mają tańsze i inne tam pierdololo… które kiedyś kosztowało mniej, ale… te podwyki…

A potem… miała być stuka.

I niby była… c.d.n.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.