Pan Tealight i Janosik Bezziobra…

Janosik… tak, przywiozła jego mit ze sobą tutaj.

Tu, gdzie gór nie ma, połonin, gdzie jakaś jaskinia, to ino to coś ponad wodą… a czasem w niej, pod nią… tam gdzie owce może i błąkają się po skałach skubiąc mikrotrawki, wszelakie porosty i krzaczki niewielkie niszcząc, gdzie zostawiają swoje wełenki dla wszelakich magicznych, by te tkały sobie ubranka, a może wyściełały kołyski dla swoich dzieci… gdzie wiatr hula, morskie powietrze doprawia wszystko sobą, a Turyścizna, jest… więc zawsze to coś znajomego. I czasem nawet i kozy są, może i nie kozice, ale jednak, wyglądają groźnie. I mocarnie tak…

Gdzie morze jest wszystkim, a wszystko jest raczej wzgórzem niż górą, wyżynką, niż dotykaniem nieba, gdzie niebo samo się kłania trawom i rzekom, by tylko odbić się w ich listkach i toniach, a cała reszta, jakoś tak, nie myśli zbyt górnolotnie… gdzie wszystko trochę wolniej działa, chociaż i tak wydaje się, iż tak jakoś ostatnio naprawdę… nazbyt szybko…

… gdzie…

Oscypków nie uświadczysz, a mleko z syreny jest czymś oczywistym.

Tutaj jakoś ten mit zaczął się przeinaczać i dostawać choroby morskiej. I jeszcze mieć problemy ze skórą, bardzo dziwnie zielenieć i jeszcze, jakoś tak, całkowicie ponadczasowo się uwsteczniaać, że aż zdawał się być tak pradawnym, że bardziej nie można i tak powstała ta historia.

O onym Bezziobra.

Janosiku, co prawie jak ten Robin w Kapturze, co mu ten Kaptur czasem nazbytnio dogadywał i na oczy opadał, ludziom służyć miał, ale w rzeczywistości, po prostu skory był do tego, by w mordę komuś dać, a piękne panny obłapiać… wiecie, tak, jako to drzewiej bywało jakoś…

… i to bez podatków!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zaginione dziecko” – … hmmm, nie wiem. Znaczy tak, przeczytałam i mam jakoweś opinie, ale jakoś tak, nie wiem… Z jednej strony za krótka, z drugiej skomplikowana tak, iż można się pogubić, a z trzeciej strony niesamowita. W końcu pokazująca jak bardzo kobiety miały i wciąż mają pod górę.

Autorka pokazuje nam życia, a raczej ułamki żyć kilku kobiet, przechodzi przez czas, ale spaja wszystko miejscem. Pokazuje jak wiele siły często wymaga… istnienie. Jak wielkie marzenia mogą szybko polec. Problem w tym, iż kilka bohaterek i ona niejasność, która z nich jest tą główną, miesza nam w głowach. Skakanie między epokami, choroby psychiczne… to byłaby niesamowita powieść, gdyby ją rozwinąć, a tak jest świetnym scenariuszem na film. W czym nie ma nic złego. Niektórzy wolą szybko, krótko, inni znowu, jak ja, lubują się w słowach…

A tutaj jest ich dla mnie byt mało, jednak… polecam.

Szczerze.

Z cyklu przeczytane: „Tajemne rysunki” – … WOW. No tak, oto powieść, która przywaliła mnie do podłogi i nie powoliła zrobić niczego innego poza przeczytaniem jej. Coś na jedno posiedzenie, niezbyt długie, bo w końcu połowa to niesamowite rysunki, ale jednak zarezerwujcie czas.

Warto.

Oto opowieść o walce o siebie, braku naiwności, ciągłej kontroli oraz tajemnicy. Zawiera co najmniej jednego ducha! Chociaż, czy to duch? Oto sztuka i słowa w jednym. Młoda dziewczyna postanawiająca uwierzyć samej sobie, a w jej przypadku nie jest to łatwe, oraz rodzina z dzieckiem, które przy niej się otwiera. Tylko, czy nie za bardzo? I o co chodzi z tym domem, oraz dziwną okolicą… oj tak, jest się w co zagłębiać. Bo tajemnic i traum tutaj sporo. Ale nie przytłaczają. Dziwnie łatwo się podróżuje po onych stronach i bardzo szybko chce się poznać prawdę… ale gdy ona nadchodzi, cóż…

… obuch, łeb…

To taka powieść.

Powieść, której nie warto ominąć.

Z cyklu przeczytane: „Hex” – … okay, dobra… tia…

Nie czytać w nocy, spoglądając na tych, którzy przeczytali pierwszą wersję, a okładniej ich wiadomości do autora, to… na wielu ludzi ta powieść wpłynęła aż nadto depresyjnie. Przerażająco ich odmieniła. I wcale się nie dziwię, chociaż, czy spodziewałam się tego po opowieści o miasteczku, w którym wciąż po ulicy krąży wiedźma. Od wielu, wielu, wielu lat… wieków… Wyobraźcie sobie, iż nagle widzicie ją w nogach łóżka, albo obok siebie, albo… zbyt blisko…

Oni z nią żyją, ale nie tylko z nią, też i z tajemnicą. Tajemnicą tak wielką, że… no właśnie, czy w ogóle winni żyć, a może to wszystko to tylko czyjść durny eksperyment? Przecież to nie jest „normalne” życie, raczej… wegetacja z wiadomym końcem, a dla wielu i początkiem i środkiem i… wiedźmą na dokładkę.

Całkiem namacalną.

Powieść jest niesamowita, element paranormalny nie do końca rozgryzalny… tutaj wszystko jest oryginalne, chociaż nawiedzone miejsca to przecież nic nowego. Ale takiego nawiedzenia to serio, wierzcie mi, nie chcecie! I takiego miasteczka, chociaż… może w uporządkowaniu nie ma nic złego, ale co jeśli nagle ludzie nowu będą ludźmi? Wiecie jak to jest z młodymi. Z tymi, którym świat rzucił więcej kłód pod nogi…

Oni mogą namieszać.

Genialna!

Wiatr, deszcz, cisza…

Wiatr, deszcz, cisza.

Wiatr…

Ona dziwaczna powtarzalność dźwięków i ich braku, poranne trele ptaków nagle ucichające, powiew, trzaśnięcie belki, pierwsze ranniki i przebiśniegi… tak jest ciepło, a jednak kwiatów tak niewiele. Czy to przez nadmiar wody, czy jednak coś znowu wiedzą, czego my nawet nie przewidujemy?

No tak, pogoda raczej wiosenna, ale tak z mokrej strony. Może to i lepiej niż ona susza zeszłego roku? Może, ale kto to może przewidzieć co przyniesie dobro, a co zło i te wszelakie definicje? W końcu dobre dla jednego, to złe dla innego… pomyślcie o przeszczepie serca… ktoś umiera by żył ktoś… Tak, wiem, porównanie z bardzo górnej półki, ale sami pomyślcie. Czy da się być wdzięcznym za spacer, po którym po kilku godzinach odczuwasz ból i okazuje się, że coś zwichnąłeś…

Tia, nie jestem dobra w one modne w dzisiejszych czasach wdzięcznościowanie. Oj nie jestem, od razu wydaje mi się, i wsio szlag trafi, czy inna imba. Ale, każą wam social media, więc #wdzięczność. Ale co z uczuciami… gdzie wciąż dominuje strach, zakłopotanie i dziwne zagubienie… szczególnie w przypadku młodszych.

Wsędzie jest, może nie tak samo, ale…

… podobnie.

Wiosna czy nie, oto mój miesiąc urodzinowy!

To też moda, ale walić to. LOL

W końcu ma się rozum, z tego można wybierać jak ze szwedzkiego stołu. Jak przetrwałam dzieciaki walące w drzwi z okazji Fastelavn, to i dam radę z tymi wyborami… a raczej, co ja tam mogę wybierać? Biorę co jest, tudzież co dają i tyle. Ale kurde w tym roku napieprzały. Wiem, że to miesiąc temu było, jednak kurde no… łażenie po domach by zobyć kasę na fajki dla rodziców i wódkę.

Bez urazy, ale dawno już przestałam być naiwna. No, przynajmniej w tym wymiarze… w końcu człek stał za dzieciakami, gdzie rodzic pozwalał im wybrać coś dla siebie, a reszta, dla niego… czy to fair? Nie… Czy możesz coś zrobić, też nie. W końcu to tradycja. Możesz tylko przetrwać i tyle. Intryguje mnie jedno, czy zaczną chodzić z czytnikami kart, bo kto w tych czasach ma gotówkę?

No weźcie!

Dania uczy dumy, odbiera naiwność, jakąś tam skrępowalność i przede wszystkim wymiata z ciebie wszelakie wstydliwości. Możesz być sobą, ale nie wychylaj się a bardzo, to też nie jest wskazane. W końcu… nie chcesz wleźć w najważniejsze prawo Skandynawii… lepiej je obejść. Z daleka…

No nic, żyjmy… czasem pod wiatr.

A może… najczęściej?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.