„Dorobili się w końcu Garażów.
Bo to wiecie, nie opłacało się inwestować tylko w jeden, więc poszli od razu w wersję niejedną, znaczy: domek na drzewie – dla latających, jak dywany, potem postawili pięć naziemnych i podziemne, które już rozwijały się organicznie, we własnym tempie… a potem Komisja Opłat Paranoicznych wysłała im Garażówę, taką panią Kiblową, co to wydaje papier, ale wiecie, nie ściera po was, za to umie zmierzyć długość stolca i zapisać go jako mini, midi czy maxi…
Ekhm, miała na imię Elizabeth Bennet i była piękna.
Bardzo piękna…
… oną urodą mlodości niewinnej, niczym róża angielska, ale piękna, nie brzydka, nie toporna, raczej miękka, choć zwiewna… była…
Niesamowita.
… więc nic dziwnego, że żeńskie osobniki ze Sklepiku z Nieopotrzebnymi nagle zaczęły mieć coś do roboty, kilka wyjechało do Mamuś i Babć, inne znowu na obozy czy szkolenia i tak nagle został Pan Tealight nie do końca sam, ale jednak… trochę… z nią. Z tymi jej oczami wyrazistymi, rzęsami podkręconymi, na których zawisało światło, brwiami obrysowującymi oczy, wielkie, tkwiące w onej idealnej czaszce, którą gdyby tak młoteczkiem czy siekierką łupnąć umiejętnie, to niczym może geoda by się rozpykła na połówki i ukazała jaskinię kryształową…
… pełną światełek…
Wiedział, iż to nie jego myśl, ale spodobała mu się, więc przestał wpatrywać się w stołeczek przy Garażach i podszedł do Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane i poszeł na pogreb wrony.
Jednej ze zbyt wielu…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Z magią jej do twarzy” – … trzeci tom serii o niemagicznej w magicznym świecie. Plus jeden demon, a raczej, kurde no… magiczny świat stał się dziwnie niemagiczny, a ona, no cóż… jakoś tak nagle jeden demon przemienił się w inne problemy, a tu z drugiej strony już suknię jej niosą z welonem, wsio dotarte by mieć domek, płotek, kota… no dobra, kot już jest, ale…
Po wypadkach z tomu środkowego, jakoś tak się porobiło!
Oj!
I co teraz?
A teraz, że demon wraca, a co, uparte toto widać jak i ona sama, wciąż przepraszająca, w poddańczej pozycji, wciąż taka sama, a jednak… zmieniająca się. Chyba nam w końcu bohaterka dorasta po tych dwóch latach związku, chyba zaczyna wiedzieć czego chce, ale czy na czas? Czy się jej uda w końcu odnaleźć samą siebie w postaci bohaterki, onej wciąż ratującej świat, ale nie będącej już people’s pleaser… nie potakującego pieska z tylnego siedzenia samochodu… bezmagicznej w magicznym świecie, ale i niemagicnym, więc… może łącznika…
Lecz…
Czy zdąży?
Fajne zakończenie – jeżeli to będzie trylogia… chociaż no, miała być, więc chyba będzie, chociaż, czy chciałby człek by była nią, tyle drzwi otwartych, tyle postaci, możliwości, legendy, mity się pchają by je wykorzystać… ech! No, zobaczymy, jak na razie, trylogię warto obczaić. Zakończenie… ech, wiecie, no jak to zakończenia mają w zwyczaju, niektórych ucieszy, innym jest niedostatkiem. LOL
Nowości… albo starości i nowości, no wiecie, jak to tam kto widzi.
Nowe jedzonko.
I coś na wakacje… miejmy nadzieję… LOL
Tak, z wakacjami jestem monotematyczna.
Z końcem lutego deszce trochę przycichły i wiatry przestały łupać po czaszką i jeszcze, przyszedł dziwny lęk, ale, jakoś tak statnio było wszystko, dziwnie straszne. Dziwnie niepewne, niebepieczne… Ludzie zaczęli wychozić z onej imowaatości, ruszać się w swoich miejscach i dookoła nich, ale jeszce tak nie do końca, powoli, spokojnie, jakby nie chcieli z siebie zrzucać zimowatości…
W końcu dopiero kilka dni było słonecznych.
Tak w pełni…
A ja… tęsknię za ciemnością i oną szarością spoglądając na przebiśniegi, sasanki i ranniki, na które natknąć się można w różnych miejscach, na krokusy różnobarwne, w końcu i one tutaj są, najlepiej im się rośnie nad morem, w piachu, widać im one mikroelelemnty odpowiadają, czy coś? Nawóz psi? Na te pąki… one zmiany, które widziało się już świadoemie tyle razy, a jednak… wciąż oszałamiają. I choć wiosna to nie mój sezon, to jednak mój.
Urodzinowy…
To w końcu ja spływam płonąc rzekami i takie tam…
Mnie topią… a jakby nie topili, to może by lepiej było? Może… Marzanny… czy wciąż się je topi? Czy ekologia nie pozwala?
Świat się zmienia, znowu i znowu…
I znowu…
… nami zatrzęsło. No wiecie, w ten sposób, w który to jedni twierzą, że trzęsło, inni się śmieją, a wojsko milczy wymownie… nie da się być spokojnym nawet jeśli dookoła, tak naprawdę, ino cisza. Nawet sąsiadów chyba nie ma. Może wyjechali na urlop, czy coś… mszę odprawiają wymownie czarną i kury pokradzione po kontynencie jakoś tam, zmumifikowane, teraz w ofierze komuś składają…
Ale…
… nawet jeśli, to do kogo się molić, kto teraz jest modny? Bóg silikonów, hialuronów, social mediów czy jednak zwyczajowo, ino zdrowia i kasy, a resztę to se załatwię. Nawet tę starą, co na mnie dziwnie zerka jak na nią nie patrę, a wiem, że erka… nos czuję jak mnie po pośladkach smera… LOL
A w ogóle, to się ostatnio pochorowałam i to tak raczej długofalowo. Coś w formie niby grypy, przesilenia, a jednak też i totalnej obojętności na wszystko. Jakoś tak, wiecie, psyche siada i twierdzi, że nie wstaje i tu będzie siedzieć, a ja se mogę skakać dookoła niej, ona i tak ma to wszystko gdzieś. A jak ja, to i Chowaniec padł, więc na bank na luziowatych to te działa. Ostatnio coraz bardziej utrzymuję, iż cłowiekiem chyba do końca nie jestem. No szczerze… Nigdy nie robiłam zakupów na onych dziwnych chińskich stronach! Tych Alibabach i Temu… i nie mogę nawet patrzeć na oliwki i awokado. No nie rozumiem ich, oliwy też… więc coś ze mną nie tak…
Co nie?
W końcu to takie popularne, na wiosnę znajdziecie tam wsio, łącznie z ciężkimi metalami i zatruciami, nie tylko pokarmowymi…