Pan Tealight i Tłitłler…

„Dopadło i ich.

Nawet nie pamiętali kiedy to wszysto się zaczęło… naleziony telefon, czyjaś zguba nieodebrana, ktoś zadzwonił, ktoś inny coś wdusił, coś mignęło, zapiszczało, poleciała muzyczka, a potem pojawiły się obrazki, filmiki, dzieła nie dzieła, słowa, muśnięcia, pociagnięcia… mieli nacisnąć nie teraz, ale wlazło… dodaj, utwórz… wklej mnie w aplikację, pobieram…

Jestem częścią.

Potem trzeba było egorcyzmów i odczyniania, wszelakich terapii, naświetlań, olejami smarowań oraz wielkich inkantacji oczysczających i odwyku zwykłego, by wszyscy jakoś wrócili do siebie… ale wiedzieli, czy też racej po raz kolejny się przekonali, iż to nie dla nich. To życie, ono nowoczesne i cywilizowane.

Nie dla nich.

Jednak kady zachował dla siebie jedno wspomnienie… tego diwnego otwierania słoika, wiązania włosów, wyplatania garnków, nie koszyków, bo to już niemodne, onej modności i jej braku, wszelakich slik mum i silk ban i jeszcze ich odwrotności, bycia beżowym lub waniliowym i na dodatek, uależnionym od patrzenia. Podglądania… jakby już i telewizji było mało śmiecia, durnot i większych, czy mniejszych wpadek na obligacje, i kleconych naprędce gównianych filmików…

Zapamiętali to… a potem, zapomnieli.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Ukochane dziecko” – … tak… Wyobraźcie sobie, że przez lata czekacie na córkę. Szukacie jej, ale powoli tracicie nadzieję, jednak nigdy nie do końca. Nigdy. Bo jak żyć inaczej, bez niej? Bez onej misji mającej na celu jej odnalezienie… ale w jakim stanie? Żywej… tyle lat minęło…

I nagle… jest.

To ona, taka sama, jak w dniu, w którym zaginęła.

Ale… przecież to niemożliwe! Czas się nie zatrzymał, więc, jak? W jaki sposób? Kto? Gdzie? I kim są te dzieci?

Tak naprawdę oto opowieść, którą zwykle tworzymy w swoich głowach, gdy już gliny znajdą przestępcę, gdy wybrzną syreny… gdy wszyscy wrócą do domów. A ofiary mają zacząć nowe życie. Tylko jak? Jak żyć, gdy wszystko o czym dotąd się wiedziało, wszyscy, których się znało, cała wiedza, ogromna, jest dziwnie nieprzydatna, bo świat nie jest małą chatką z zalepionymi oknami, jest… wielki.

A taty już nie ma…

Niesamowita powieść. Z jednej strony od razu ma się podejrzenia co i jak, ale zerenie świata ofiar, rodziców, zmian, które zachodą w ich życiu w ciągu sekund… oczekiwana wiadomość wcale nie musi być ulgą, wprost przeciwnie, może się okazać cierpieniem. Drogą ku… ostateczności.

Kolejna opowieść o tym jak bardzo chłonne są umysły dzieci, jak ważna jest intencyjność umieszczanych tam informacji… bolesna opowieść, ale też, chyba potrzebna. Historia po… po oklaskach, łzach obcych… historia zmagania się z „normalnością”.

Z cyklu przeczytane: „Sanctuary” – … hmmm… Widząc taką okładkę i tytuł od razu macie skojarzenia, od razu tworzycie sobie otoczkę, w którą pragniecie wejść, jakbyście byli zaprogramowani na te znaki… na one ptaki, sylwetkę, drogę… i wiecie, że wszystko może być niczym, a nic może być czymś…

Tylko tutaj coś nie do końca pyknęło, bo jak ktoś nie załapał co się stało o razu, to szczerze, ale naprawdę treba mieć w sobie ono urocze zaćmienie. Bo o początku wiecie kto TO zrobił. I kto za TO opowiada, ale te kobiety, ich dziwna niewinność, zwyczajność, poprawność polityczna, ten świat, w którym magia jest wpisana w akcie urodzenia… gdy wykorzystana, jednak wciąż wywołuje przewidziany efekt w społeczeństwie… polowanie na czarownice, ponieważ ludzie nigdy się nie zmieniają…

… zbyt przewidywalne.

Boleśnie przewiywalne… i tym ta powieść jest, interesującą miejscami, ale przewidywalną książką o kobiecej przyjaźni, którą tak łatwo zniszczyć. A magia, cóż, to tylko dodatek… niewielki… Tak naprawdę jest zmiażdżona i odebrano jej należną ważność i istotność. Zmielono ją, wykorzystano o reklamy powieści, a potem… jakoś odrzucono. Ale to, w jaki sposób działają kobiety, cóż, jeden z powodów, dla których unikam ludzi… bo zawsze to robią.

Jednak, warto… warto sobie przypomnieć jak działa tłum.

Co z tym kwietniem?

Te porąbane temperatury!

Raz naście, potem nagle spada w okolice zera, nosz kurde no, ale ten kwiecień serio odleciał i to nie w moją stronę. Ulice miasteczek wciąż pustawe, jakoś tak nawet ferie ich nie zapełniły, sąsiad w kufajce – nosz serio pizga północny wiatr i to mocno – kosi trawę, a dokładniej trawnik własny i całą połać tej diałki tego wariata od helikoptera, co se tutaj lotnisko zrobił…. podobno w ramach odszczurzania, ale mu nie wierzę, on ma uraz do zieleni, albo coś… tosz przecież nawet mleczyki ledwo dychają, krokusy dopiero przekwitły, kończą się hiacynty, wywalają się narcyzy i inne tam… ale noce dobijają zieleń i powrót do początku zapewniony.

Jedno jednak jest dobre… jest mokro.

Znaczy względnie mokro, więc wzrost roślinności zapewniony, ale jednocześnie w powietrzu dziwnie tak jakoś sucho, więc nie wiem… znaczy jak rok temu nie było, znaczy bardziej odwrotnie. Rok temu susza zimą, susza wiosną, teraz przynajmniej mamy wodę, ale powietrze jest dziwne…

… przeciwne oddychaniu…

W lesie budzą się przylaszczki i zawilce, ale brakuje im słońca.

Jakby dziwnie zaskoczone tym, co się dzieje dookoła, ale chcą rosnąć…

Dragespiret…

Børsen…

1620 rok… pomyślmy, z jednej strony nie tak dawno… z drugiej, panowanie Chrystiana IV, świat całkiem inny, ale, my nie o tym, interesuje nas tylko fakt tego, iż wtedy powstał niesamowity kompleks i wieża ze smokami… i tyle. Znaczy, czas mocno przeszły. Spłonęła w końcu była. Była ubezpieczona, ale wiecie jak to jest, od razu skamlą, że nie ma kasy, ojoj, jak to odbudować, ale dni wolne nam zabierają, Duńczyk ma pracować więcej i tyle. Żanego świętowania, żadnych wolnych dni modlitwy! Nevermore!!! Nosz kurde, no!!! A miało być tak pięknie.

Powrót do tragedii ogniowej… cóż, taki trochę omen, można by powiedzieć… w roku smoka giną smoki i to jescze w momencie poddawania ich torturom renowacji! No serio? I to w urodziny Królowej! Nie mylić z Królową… Jak to nie omen, to ja już nie wiem. Mają odbudować, ale czy to robią? Cóż…

Czy człek tego dożyje?

Na pewno dożył obowiązkowej służby wojskowej dla kobiet.

Ciekawe…

Znaczy, ciekawe, czy to przegłosują. Jak się poczyta komentarze w internecie, to naprawdę zwątpienie ogarnia dla onych nowych pokoleń. Chociaż wróć, i tak w nic już nie wierzę, więc co mnie tam… człowiek naprawdę zaczyna się cieszyć, że żył bez internetów i onej wiedzy zbędnej i jeszcze jakoś tak spokojniej… jakoś tak. Bez tego chcenia, nie żeby nie miał marzeń, ale jak patrzy czasem w one otchłanie instagramowych filmików… naprawdę, nie polecam, dla zdrowia psychicznego.

Ale… przynajmniej wciąż cisza, jak już sąsiad zwiał do domu z tą swoją maszyną… i kurteczką. Wielce ciepłą.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.