Pan Tealight i Żołnierzyk…

„Mały był, niczym wisiorek czy bardzo zerodowana figurka, jak nic kolekcjonerska i to o numerze 00. Srebrzysta taka i choć miejscami zarysowana, niczym zabliźniona, to jednak w niesamowitym stanie… bo przecież to musiał być antyk, nikt tego już nie produkuje, chociaż, może produkują… cóż tam w tych czasach o tak wanej normalności mogła wiedzieć taka zwykła Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane… no cóż? Niewiele, albo i nic właściwie…

… w onym natłoku informacji…

A może on z bajki się urwał, w końcu to Andersena świat, a tam i o nim było, o żołnietzyku, a może on tylko nie chciał na wojnę, i wojny samej nie chciał zwiastować, więc oddał się żywiołom, a one go zmieniły, i walczyć zaczął o siebie i o tych mniejszych o niego i jeszcze… o ideę i już… wiedział, co należy…

… nie robić.

Ona też wiedziała… ale o tym, że on na nią patrzył, właśnie teraz i uśmiechał się tak, jak tylko on potrafił, nie wiedziała, nie czuła tego, nie zrozumiałaby, wiedział… dlatego go posłał. Po prostu. Niewielka rzecz, większe marzenie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dożywocie” – … tak, miałam pierwsze wydanie. Ostatnio nawet się dowiedziałam, że miałam bibliotekę… bo o 5000 książek zaczyna się właśnie biblioteka, znaczy można otworzyć… od 1000 domowa biblioteka… jakby to coś o czymś świadczyło, ono posiadanie. Obecnie szał ciał w social mediach i co z tego, co widzę, one piękne wydania, sprejowane kartki, książki może mające rok, dwa…

Modne…

A co powiecie o tym, oto jest opowieść, którą się zaczynało mocniej karierę, jeszcze nie do końca doskonała, ale doskonale zwiastująca, piękna i wymowna, wzruszająca, chyba o takich mówią: ciepła literatura, hygge, cozy i tak dalej… Coś, co sprawi, że się wruszycie, ale nie musicie się bać nazbyt. A może i w ogóle… bo w końcu spadek i kilku nowych, intrygujących osobników to przepis na cudowności!

I jesce to Kiesielowe pisanie – MNIAM!

… więc w końcu odzyskałam Dożywocie. Nie takie jakie było, lekko ulepszone, ale je mam, czas na następne książki Marty, a wam mogę je tylko polecać. Na właśnie ono lepsze czucie się w środu. W misiu, no wiecie…

Z cyklu przeczytane: „Obserwując Edie” – … tia…

Już patrząc na okładkę przypominają się nam one opowieści o kobietach, które nie wychodziły z domów, albo wychodziły ino na moment, a potem nie pamiętały, no wiecie, opowieści o zamknięciu, przeszłości naznaczającej osobowość i jeszcze, strachu i niepewności i tworzeniu sobie własnych światów i ludziach, którzy one światy pragnęli zniszczyć… o bezpieczeństwie i wciąż jątrzących ranach… Koszmarach za dnia i nocą… wciąż drgających… dzieciństwie, miłości, pragnieniu bycia kochanym przez wszystkich lub tylko kogoś…

Chociaż kogoś.

I taka jest i ta opowieść, ale, mam z nią na pieńku, bo ja widzę tutaj same skrzywdzone osoby, winne, ale czy po równo? Nie. Są czasy i lata, których potem nie da się ocenić, ani nawet dobrze spamiętać… Nie widzę tutaj tylko winy i kary, jakoś… nie, nie zgadzam się z oceną i ostracyzmem. I stworzenie takiego zakończenia w dzisiejszych czasach moim zdaniem jest wyrazem pustki i wściekłości,  którą autorka sobie nie poradziła. Zadrami z dzieciństwa… ale… to tylko sprawia, iż książka jest ciekawa, że zmusza do rozmowy, nie jest pusta, jest dobra. Bardzo dobra…

A jednak… wkurzyła mnie trochę.

Ale to nic, o to chodzi!

No dobra, skandal.

Sąsiada okradli…

Znaczy, nie do końca, że jego złapali gdzieś pod sklepem, czy w lesie i obrabowali z nerki i wątroby, ale był on sobie wyjechany, wiecie, na wywczas jakowyś, kurde, burżuj jeden, stać go, na emeryturze ju jest, wcześniejsej jakowejś, młódkę ma za kochanicę… no i szopę mu obrobili. Żeby nie było, należy nadmienić, iż szopa niezamkniętą była, co oczywiście sprawcy nie usprawiedliwia, ale jednak, no kurna, kto szopy nie zamyka, pierwszą rzeczą były nowe kłódki w naszym przypadku. I tak, kiedyś tego kradzenia nie było, a jak już to ktoś pożyczył i oddał, ale teraz…

Mniejsza, więc obkrali go na ameno i tak dalej…

Pomyślicie sobie: a co tam człowiek w szopie może mieć, no wiecie, ja mam popakowane obrazy i szpadle, więc nie wiem, no i pojemniczki na ziemię, w znaczeniu doniczek czekających na roślinki i takie tam. Grabie stare, widły są na widoku, a co, takie casy, i to na czerwono pomalowane, więc… właściwie wsio mamy raczej ogrodowo takie nienowe, ale jednak kłódka jest, bo to rzeczy ważne i tyle, a dokłanie kłódek są trzy, bo 3 szopy mamy… tak już było, a kasy na zmianę tego istnienia brak, więc na razie pozostaje, ale… sąsiad dopiero co nakupował sobie wymyślnych i drogich maszyn o czegoś tam… i tak jakoś mi się wydaje, że powinien złodzieja szukać pośród tych, co wiedzieli, że owe maszyny zakupił.

Czyli wiecie, tak zwanych znajomych…

… bo jak inaczej?

Brzytwa Oghama i tyle.

A może wycajnienazbyt wiele człek się Agathy nacytał i od razu jaoś tak, kure, a może to ten inny sąsiad sąsiada zrobił w gołodupca maszynowego? Hmmm… ślectwo będzie, czy nie? Kurde, na razie policja do nas nie przyszła, tak nadmienię.

LOL

No ale…

Głupio, że tak na wiosnę go obrabili… jednak przyznam się wam, iż większe mam i własne zmartwienia na łbie, więc… kure, a jakoś tydzień temu wydawało mi się, że ktoś łazi w ogrodzie, niby mógł to być ten wredny jeleniec, co to mi wsio zżera, co z ziemi wylezie, no tulipanów jebany koneser, a może dwunóg jakowyś…

Może?

Mniejsza, luty był chorowity, więc oczekuję od marca wiele, ale wiecie jak to jest, gdy to piszę wciąż mamy pierwszą jego połowę, więc czekam na one cuda zdrowotno-finansowe. Bo i zdrowia i kasy trzeba. Ceny lecą w górę jak szalone. A wsio co człek miał albo się rozpadło, albo trza było wyrucić przy przeprowadzce te kilka lat temu i wciąż potrzeba nam jakiś pierdół wykłych, normalnych… ale, z rugiej strony, można i bez niektórych z nich żyć. Nie potreba nam fancy łóżka, ale półki by się zdały metalowe, jednak, można na nie poczekać, a co…

Może kiedyś, a może nie?

Co to ja influencer, coby się pokazywać, wystarczą materace, dobra podłoga, kołderka, książki i woda, którą pić można i miś i… kurde, notesy, dobra, journaling mnie objął i nie puszcza, ale tak serio, to więcej… dobry krem – to ten wiek, i coś, w czym się umyć można i już. I czasem jakieś szaleństwo, jak ten journal z małą Mi, chcę!!! Traveler’s Notebook mnie ma, serio, gdybym była w Japoniii…

… ale nie jestem…

… więc ino marzę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.