Pan Tealight i Misterna Cielesność…

„Była piękna.

Pod każdym względem.

Czysto elfia w wyglądzie, zwiewna, ale proporcjonalna, widoczna, w lekkiej i kusej trochę, miejscami ino, kiecce, ale jednak jakoś tak jednocześnie dziwnie skromna, dziwnie zaskakująco trochę, bo przecież świeciła się, że hej! Jakby brokaty wszystkich światów się złączyły z blaskiem słońc i diamentowymi zajączkami i powiły razem dziecko… wielokrotnie fasetowane.

Ona.

Misterna Cielesność.

Ktoś, kogo się nie spodziewali, tak właściwie Pan Tealight kompletnie o niej zapomniał. Zapomniał, że ją stworzył. Była to chwila kompletnego zapomnienia, zawirowania w onej człowieczej części Wszechświata i zapomnienia się w nim. Wtedy ją stworzył, z wszelkiego wdechu i wydechu, morskiej pianki, księżycowych mignięć, jakichś wspomnień, do których nie chciał się przyznawać…

… tak, to musiało być wtedy, ale jednak nie do końca pamiętał. Ją. Niemówiącą, właściwie tylko będącą, niczym jakiś obraz, ale we wszystkie de. Idealnie istniejącą, ale jakby nie do końca. Jakby… o czymś zapomniał, ale on? Nie, to było kompletnie niemożliwe. Przecież jemu to się nie zdarzało.

Nie jemu…

Nie wtedy.

Ale coś tutaj nie grało, jakby coś gdzieś zagubiła, gdzieś może i wszelako się tego pozbyła… a może jednak po prostu taka była, zawsze, tylko nie widział jej od eonów. Może i zyskała jakąś boskość, może…

A może zwyczajnie, była tylko zapomnieniem.

Jego zapomnieniem.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Kołysanka dla czarownicy” – … oj tak, byłam sceptycna. Mocno sceptycna, ale teraz cieszę się, że o razu zaryzykowałam i poszłam w trzy tomy. LOL No dobra, najpierw w dwa, trzeci to w końcu nówka.

Też już przeczytana.

… więc tak z punktu widzenia i siedzenia tomu trzeciego odkładanego na półkę powiem, że ładna ta szata graficzna, chociaż podział na rozziały, nie wiem, jakoś taki mi nie potrebny, ale jednak myślę, że niektórym może się spodobać. Oczywiście, jak już widać po opisie, książka szybko przywoła wam na myśl tego typu podobne opowieści Ilony Andrews, a szczególnie tę ostatnio wyaną przez Fabrykę… Nie da się uciec od onych nawiązań – oczywiście jeśli czytaliście, ale ponieważ są one względnie subtelne, więc naprawdę nie jest źle. Gorzej, dodanie do tego Warszawy, jej miejskich opowieści, chociaż możnaby też więcej samego miasta, do tego jeszcze chatka, zły przystojniak, trochę lepszy przystojniak, ale w dzieciństwie się jakoś nie zgraliście… no po prostu wciąga. Sprawia, iż musicie od razu przeczytać do końca, miga wam to jak chwila wypełniona przygodami, magią i niepewnością, ale też magią, która jest dziwnie naturalna, prawdziwie taka… normalna dla naszej bohaterki, chociaż… dla swojego świata ona, wiedźma klątw, nie jest raczej czymś/kimś normalnym.

Oj nie.

To się po prostu czyta. Czyta się tak szybko, nasiąka oną historią, rozumie się wszystko, a jednocześnie zapada w tę tajemniczość spowijającą naszą bohaterkę, jej rodzinę, która nie pozostaje wyjaśnioną, którą autorka niesamowicie umiejętnie dawkuje – i piszę to z punktu przeczytania tomu trzeciego – no po prostu bomba!

Koniecznie przeczytajcie!

Kupcie od razu 3 tomy, nie opłaca się inaczej. LOL

Nie tylko dla wielbicieli Ilony Andrews czy Patricii Briggs.

Okay, dachówki są na swoich miejscach, człowiek w końcu kąpie się w onej spokojności wzglednie małowietrznego dnia i co, i już mu piszą, że w poniedziałek miazga będzie. I to  z deszczem, więc nici z promów, w ogóle nici…

Ja już chyba nie mogę.

Tak wiem, powiecie, że przecież wyspa i tak dalej, wiem, iż Wyspa to wyspa, ale nawet u nas są jakieś normalności, zwyczajności pogodowe. Jakieś takie… a może to przeszłość. Może to jedynie wspomnienie czegoś, co już dawno skasowano? W końcu przecież te susze, dziwne miesiące skąpane w bezruchu powietrza… ono morze prawie w ogóle niesłone i te byty w nim się pojawiające…

Wszystko się zmienia, ale taka jest przecież natura.

Zmienną ona jest.

… mniejsza, znowu pizgawica nadchodzi. Nie wiem jak spać, myśleć i zastanawiam się nad amputacją głowy, chociaż, może tym razem obejdzie się bez migreny. Jak to teraz mówią, afirmujmy, że bez migreny będzie i nic się nie stanie, wróć, coś dobrego się stanie, naprawdę cudownego i tak dalej… a co, wizualizujmy oną pełną spokojności i kasy przyszłość cudowną… a co!

LOL

Jak mi idzie?

Wizualizacje wizualizacjami, ale za robotę i tak trzeba się wziąć…

No cóż, ciepłe aury, wilgotność i takie tam, człowiek myślał, iż przyroda zacznie szaleć od razu, a tu zonk, wcale nie. Już nawet nie chodzi o pączki na gałęziach, czy one wiosnenne, pierwsze kwiaty. Naprawdę. Ale to zwykle one zwiastowały wiosnę, tak w okolicach stycznia, wiecie, jednak to Wyspa. Inny klimat i tak dalej. I nie, tym razem nie chodzi o wiatry a o nasłonecznienie i temperatury. Tutaj w końcu śnieg to sporadyczna przyjemność, a słońce, tia, od tego nie da się czasem, często, uciec. Szczególnie ostatnimi czasy…

Szczególnie.

Jednak ten rok zaczyna się dziwnie ostrożnie w wymiarze florystycznym.

Dziwniej niż zwykle…

Cóż, zobaczymy jak to się dalej pociągnie, ale przebiśniegi w ogródku w końcu zdecydowały się na wyjście, więc… w grudniu mieliśmy też muscari, ale to wiecie, każdemu pewno się może zdarzyć takowa przedwczesność.

LOL

Słyszeiście o tych blokach w stolycy, co ludzi ich ewakuowali? Słyszeliście, no raczej tak, choć moe nie, mieli je remontować, ale jak poszły mądre głowy je obejreć, to stwierdzili, że to zaraz się zawali i… ludzie musieli się spakować. Koszmar prawdziwy… a o tym jak nasza królowa bidulka znowu się musi tłumaczyć z okrajania budżetu koronnego słyszeliście… tyż pewno, w końcu hejtnęli ją tak mocno w kraju i na świecie, że naprawdę. Kolejny dowód na to, iż cokolwiek zrobisz i tak nikt nie będzie zadowolony. A przecież podatnicy marudnicy powinni…

Nudy… ale wiecie, lepsze nudy, niż jakieś tam wielkie rzeczy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.