Pan Tealight i Laska Mocy…

„Oj, jak tylko wspomniał, że w lesie wyrosła, nosz jaki był rechot na dzielni!

Jakie to wszyscy mieli od razu pomysły… nie takie, jednolite… w znaczeniu wróć, właśnie takie, jakoś tak, może to ona wiosna nadchoąca, może i imy brak, czy coś w ten deseń, ale wszystkim poszło w rejony oczywiste. Wiecie, że laska… no nebeska i tak dalej. Laska i Druidowie, kamienie zakończone…

Okay, wszelkai kult penisowy był od wieków czymś nadwyczaj, aż boleśnie nudnie, rozbieranym na kawałki przez wszelakich badaczy czegotamkolwiek się dało. Wszelako i mocno, we wszystkie strony i na wszelkie kawałki. Wiadomo, przecież było to coś wspólnego dla wszystkich kultur. Każdy był na to zaprogramowany, a jednak niektórym udawało się od tego uciec… sprzeciwić się biologii, właściwie bóstwu najwyższemu, podświadomości i może…

A jednak… Laska wyrosła i od razu była taka, jakoś umajona.

A to dopiero marzec, więc.. przedwczesna.

Stwierdzenie, iż przedwczesna, wyłącznie podburzyło rozmowy i śmichy-chichy. Pan Tealight wiedział o co im chodzi, ale po tych wszelakich czasach, serio, od dawna go to nie bawiło. Wiecie, humor wszelako prosty i nieskomplikowany. Humor humorzasty, dla każego, bo przecież jak się nie uśmiechnąć, jak wszyscy wyją? Nie da się… a jednak on tylko tak siedział i spoglądał w głębię filiżanki z herbatą… znowu zmienił miksturę i mieszanka zdawała się lekko przymroczona, ale coś tam mrugało do niego z dna… czyli działało. Wszystko działało.

Ale ta Laska…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dzień bez wiania i już z powrotem.

Oj, no nawet się nie zdążyłam przyzwyczaić.

I jeszce to słonko, ranniki i przebiśniegi wystawiają łby, szaleńce, do tego żółte krokusy, które wyrosły jak zwykle pod tym jednym domem w Gudhjem… no po prostu wiosna prawie, co nie? Podobno nawet są i te inne wczesne cuda, jakieś śnieżynki, ale nie, nie widziałam… a specjalnie polazłam szukać… polazłam do miasta szukać kwiatków i poza tymi w sklepie, czy w większości sztucznymi na parapetach, to jakoś no słabo. Jedna różowa róża, jakiś zapomniany płatek…

Kurna i nikogo.

Polazłam w tę stronę, do góry, tam, gdzie niewielu zagląda, a jest tam niesamowity mały wąwóz, a którego zboczach – strasznie zniszczonych i przez naturę i człowieka, kępki przebiśniegów rosną. Paprocie niesamowite nieba sięgają… gdzieś tam jakieś domy, jakieś może i osobniki… ale, nie ma ich.

I są te skały…

Niewielkie, a jednak, kurcze… człowiek czuje się nagle malutki. Nagle jakoś tak, dziwnie poskromiony. Ukłon odwala, rąbane curtsy, Królowej by się spodobało, no ale… skałom przecież też się należy. Bo piękne są. Jak one trolle śpiące i śniące, i jeszcze czasem drzemiące i chrapiące i porastające onym mchem niesamowitym, szczególnie teraz, tak wilgotnym, tutaj, gdzie po tych skałach spływa woda…

Miniaturowe lasy…

Zawsze pragnące wilgoci.

I tak możnaby zostać tutaj, ale nie wiem, nie mogę… muszę dalej, do morza, a po drodze mijam domy zaniedbane, wilgoć wszędzie niszczy elewacje… tyle padało, że nawet ściany mają tego dość. I okna i dachy… wszyscy mają tego dość. I wiania i lania… i te torebki plastikowe które spotkałam po drodze, dziwna sprawa, zwykle nie występują w onych okolicznościach nieprzyrody…

Miastowej.

Złapałam jedną i wrzuciłam do kosza, ale reszta… jedna poleciała drogą, inna wspięła się na kraki, zbyt wysoko… niechętne onemu zamknięciu widać, no ale… do morza… tam, gdzie… ale zaraz, przecież to już chyba ferie są? Przecież powinni być ludzie, a tu wszystko pozamykane, oj wróć, jeden człowiek, jeden sklep.

Kurcze, o co chodzi?

No wiem, że promy nie działają, albo działają rzadko… wieje…

Więcej wiatru…

No ale przecież wiosna idzie, tutaj jakoś tak zawsze im ten luty się takim wiosennym zdaje, szaleńcy no. Ale nic to… pustki są dobre, pustki są fajne, ale te orapane ściany, co się dzieje? Gdzie te czasy, gdy co roku odmalowywało się domek? Gdzie te gy szyby myło się, a nie czekało na deszcz…

I Turyścizna była…

A może mnie wywaliło do jakiegoś Zet wymiaru? Zombiowie onowie są ino i ja, ale gdzie mój pies, a wróć, mam polarnego misia… może to to, a to okay. Jak miś jest, to cała reszta mniej mnie obchodzi.

Zdjęcia zrobione, czas do domu… tam są książki.

A nie, w Gudhjem nie ma księgarni, ale biblioteka jak najbardziej.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.