Pan Tealight i Wiało…

„Wiało i świeciło, świeciło i wiało…

… ciągle coś przywiewało albo odwiewało, no po prostu koszmar. Żadnej stałości. Można było zakochać się we własnym płocie, znać się z każdą sztachetą i po prostu nagle je wszystkie utracić. Nawet tego nie zauważyć, dopiero po dniach kilku poczuć dziwną pustkę i… dojrzeć swoje braki… braki w ograniczeniu terenu innym, braki w onym bezpieczeństwie, wszelako urojonym wyłącznie, ale jednak…

W końcu zawsze każdy mógł coś… jakoś…

Taka to wolność.

Ale… miałeś taśmę przy kijaszku, kijaszek stał w ogródku, przyszedł wiatr i se go zabrał… podobno widziano go na drugim krańcu miasteczka, ale jednak głupio pojść tak  buta, od razu, i powiedzieć: oddawajcie, jak oni się już przyzwyczaili, jak już go polubili i wykorzystują jakoś…

… no wiecie…

Wieje…

A jak wieje, to niepewność jest wszystkim. Możesz coś mieć, może ci przybyć, ale też może ci ubyć… na przykład dachówki mogą odlecieć, ale te to robią serio pod pretekstem wiatru. Naprawdę. Nie wierzcie nigy dachówkom, szczególnie tym starszym, porośniętym porostami i mchem miejscami, im nagle się chce często na wycieczkę, chociaż takie młode też tak mogą…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Trupia główka” – … oj tak. Te najwcześniejsze tomy o Anicie są po prostu najlepsze. Bez przydługich pomysłów na to by jakoś tam skręcić ze sobą dwójkę – przynajmniej dwójkę – wzglęnie człekokształtnych osobników – przynajmniej natenczas człekokształtnych, gy cała akcja się dziać ma, na te ileś tam stron, onych ociekających – no wiecie… seks.

Bez seksu.

Znaczy nie do końca, bo przecież miejscami z onym muskającym napięciem, ale przede wszystkim akcją.

Kogoś zabili, ktoś uciekł, kogoś trzeba postraszyć, kogoś przygotować o roli, innego zakołkować, tego pouczyć, tamtemu przywalić, no zwyczajna praca, a nie ciągle zabili go, uciekł i się stał znów żywy po tym jak go przeleciałam. Znaczy nie ja, Anita… no wiecie… tak, pomijam sceny, dlaczego, bo w późniejszych książkach jest ich tyle, iż niczego nie wnoszą do akcji… a ja akcję lubię.

Kocham nawet.

… za wiele „wiecie”?

Powieść jest jedną z moich ulubionych. Nowa postać, nowe wcielenie, nowe moce, wszelaka wciąż niepewność, czy będzie czy nie będzie, są umarli i ci całkiem umarli i jeszcze koszmary, które pozostaną na długo i… ech, nie ma co, ale jeżeli ktoś potrafi czytać i widzieć jednocześnie akcję, nie polecam przed snem.

Buuu…

Co ja tu mam na agendzie…

Otóż czasem pojawiają się w prasie sprawy pocztowe. Wiecie, ten cały PostNord i to kupienie duńskiej poczty wciąż jakoś nikomu nie leży, ale jakby nie mamy wyjścia, więc jest co jest, żółte autka zastąpiły elektryczne, w większości, one ciche furgonetki niebieskie, które dziwnie straszą, zamiast nieść nadzieję na kwiaty i podarki, a nie rachunki, to w końcu emailem przyłazi… policjanci, znaczy wróć, postonosze to się zrobili chamscy i dziwni, jacyś tacy nienasi nawet… no ale, najgorsze jest to, że wysłane kartki 3go grudnia, wciąż do takiej Polski nie doszły… no cóż, i żeby nie było, do Singapuru w tydzień, ostatnio paczka do USA szła 4 dni, na onych nibynóżkach…

Ale ta Polska.

Pewno nie każdy wie gdzie leży.

Ale… ostatnio wzięli się za prześwietlanie paczek i co odkryli. Otóż przemyt na skalę kokainową. Albo i ogólnie mówiąc, narkotykową, wszelako wiecie, wielka rzecz, osiemdziesiąt kilo miodu z Afryki. Odbiorca się tłumacył, iż to na własny użytek, więc możliwe, że czegoś nie wiem i jakieś miody są modne, czy coś, albo no… wiadomo, żarcia nie wolno importować, ale…

Ciekawe co z tymi miodami robią, tak sobie myślę, przecież to kurna bez pomyślunku całkowicie. Może do kąpieli te miody, albo kosmetyków robienia, pewno ze wściekłych pszczół, jak nic, ale co ja będę… nie wnikajmy, bo zbyt wiele mam pomysłów na lejący się miód po lekturze pewnych książek…

Ekhm… w tym wieku. LOL

Ale… co do wiatrów, to wciąż wieją, raz odrobinę słabiej, słonka więcej, co oczywiście cuownie działa na moją depresję… no wiecie, to już luty, kurde, połowa lutego, ja pierdniczę, no weźcie no!

Morze sobie szumi, poostałości po pełni księżyca mieszają mi w głowie.

Cudownie.

Po prostu… migreny murowane i o tego obklejone szkiełkami jak za czasów PRLu. Widzieliście kiedyś takie domki, co to betowonowane były in i wrzocone miały tłuceń szklany? Niczym one piramidy co to się na piaskach Egiptu świcić miały muskały świat swoimi „zajączkami”… to tak, jak wieje, ból głowy pojawia się przed i w trakcie, a ponieważ wieje już drugi miesiąc i dni bez wiatru można policzyć na palcach jednej ręki, więc… jak nic już w ogóle te promy nie będą pływać.

Kurde.

No ale, większe wiatry nowu nadchodzą, śniegu nie widać, chociaż nocami prymrozić potrafi, ale nic to, w końcu to już luty, zima się kończy, moja depresja ma się suer, słońce świeci, ja pierdziele, dlaczego pochmurne dni tak się ludziom kojarzą ze smutkiem, przecież one są cudowne i takie wybaczające!

Cóż…

Może listy pisać, ale tam, kogo na znaczki stać?

Ech…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.