„Niby kot, a jednak, nie do końca.
Sprawdzili dokładnie, nie miała ogona, a jednak… może miała, tylko odpadł jak ją ciągnęli przez las? Może gdzieś jęczy i skarży się poetycko, może krzyczy, ale oni tego nie słyszą, albo co gorsza, specjalnie się oderwał, bo w końcu mógł. W końcu otworzyli mu drzwi ku wolności i właśnie zaczynał tworzyć jakąś tam gwiazdę mniej więcej śmierci i zagłady wszelakiej, ale… no wiecie, dopiero zaczynał, chociaż… może lepiej byłoby go poszukać. Tak, dla spokojności wyobraźni…
Albo, co gorsza, jest tam gdzieś… a gorsza, bo ktoś się wtedy dowie, zostawiła gdzieś z karteczką: w razie śmierci sprawdzić tych i tych i jeszcze koniecznie ten biały domek nad rzeczką, pod lasem, przy Winnicy…
Nie żeby ogon identyfikował kota, ale nie miała też łiskersów, znaczy tych tam przy nosie włosków, czy co tam… ni łap, ni… nie mruczała. Znaczy, nie znali jej aż tak długo, no i teraz, na stole sekcyjnym zdawała się być kompletnie i całkowiecie martwa. Tak na amen w pacierzu i już wykupiony nagrobek, bezbłędnie rzezany, oraz trzy prognozy przedwczesne kilku konsyliów.
Musiała być Weroniką.
Tą Weroniką!!! Śmierdzącą…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Mała Syberia” – … oj. Naprawdę miałam wielkie… ale to Wielkie Wielkie oczekiwania co do tej pozycji. Naprawdę GIGANTYCZNE. Nie tylko dlatego, iż uwielbiam Finlandię i oną ich specyficzność, ale miał to być komiczny kryminał i jeszcze, jeszcze ta okładka, superancka, a tutaj… Zaczyna się super, bez urazy, ale potem coś się rąbie i po prostu wszystko nie trzyma się kupy. Mamy problem, mamy zbrodnię, rodzinę, małomiasteczkowość i tak dalej…
Gdzieś umyka czarny humor, sznyt słów zamiera i wsystko jest tylko dziwnym oczekiwaniem, siedzeniem w muzeum i patrzeniem na meteoryt. I rozważaniami o Bogu i bogu i jescze małżeństwie, rodzinie… i wojnie.
Nie, nie dla mnie. A mam jeszcze jedną powieść tego autora… zmuszę się, ale jak mnie nie poruszy, tylko bez zawałów, sorry, jak mnie rechotliwie, emocjonalnie nie ruszy, to nic z naszej znajomości nie będzie.
Literackiej oczywiście!
Ta powieść jest płaska i choć stereotypy, których oczekiwałam są, i są jakie być winne, to jednak, to po prostu dołuje, aż w końcu człowiek ucieka od fabuły, zastanawia się, czy czasem paznokci u stóp nie przyciąć i sięga po coś innego…
Nie po nożyczki, inną książkę. LOL
Z cyklu przeczytane: „Hobbit” – … klasyk.
Przedstawiać nie trzeba, ale… to wydanie, poza tym, iż wielkie, potężne, ciężkie, choć szkoda, że miękka oprawa, pasowała by mi bardziej, to dodatkowo opisami, dopiskami, narracjami i tak dalej i w ogóle. Piękna. Niesamowita, ale… jeżeli chodzi o samo czytanie, to trudna do czytania, w znaczeniu, sięgnięcia po Hobbita po raz pierwszy. To raczej coś dla wielbicieli tematu.
Kolekcjonerów.
Coś na wieczór mrocny i ciemny, przy kominku, obok okna, by widzieć oświetloną dolinę, wiecie, jak siedzicie w norkach, tak jak niegdyś ten hobbit… ten jeden, jedyny, chociaż, tak naprawdę przez niego tyle się wydarzyło…
Piękna to książka, ale dla smakoszy!
I fajnie, że w końcu wydanie nie jakieś dziecięce… bo przecież to tak naprawdę wcale nie diecięca opowieść.
A może… LOL
Maj… koniec maja, to było coś dziwnego.
Niby cieplej, wieczorami jednak chłód, sucho, choć trochę pogrzmiało i pokropiło, ale jednak dziwnie. Dopiero z końcem maja opadły kwiaty jabłoni i bzy zmarniały… dopiero… wszystko wciąż niby zimne, a jednak, parno jakoś czasem, a jednak ciepło, ale czy na pewno, a może to ułuda?
Nie wiem…
Trawa nowu skoszona, ale bez entuzjazmu, jakby niechętna mocniej onej przycince, jakby zgorzkniała. Chciałby sobie człowiek nabyć więcej roślinek, ale za co. Finansowo tragedia, ludzie żywią się jak najtaniej, ale jak inaczej… jak przetrwać one kryzysy innych, innych wojny. Depresja… a podobno tak, tak jesteśmy szcześliwi. Bo, w końcu, fason trzeba trzymać, jak najdłużej, do końca…
Maj…
Był na pewno inny, zimniejszy, dziwnie ludziom niechętny i suchy.
Oj, susza to się rozpałętała na dobre, nowe kiecki ma i miny, nowe kapelusze i wzorzyste szale do machania nimi nad każdą wody kroplą. I te fryzury, bo włosów to ona ma… i takie to dla mnie dziwne, iż jednak jest kobietą.
Bo jest nią, na pewno.
A jednak…
A jednak człowiek i tak, jakoś tak zapatrony w oną budzącą się roślinność, a każdym razem, z każdym rokiem zadziwiającą, iż z suchych pędów, gałązek niby martwych robią się… życia. Listki i kwiaty, zioła zacyanają pachnieć, nawet klemantis się budzi. Lekko zaspany, ale wybija w górę, ciężkie pąki unosi wyżej i wyżej i wyżej…
… kurde, natura, to jednak coś lepszego od człowieka, bo ja tak nie umiem. Już nie wiem, czy chcę w ogóle walczyć o jakieś tam swoje miejsce w tym łańcuchu pokarmowym człowieczeństwa…
Po prostu… nie wiem.
Czy warto w ogóle?
Ile już tych kryzysów, ten XXI wiek, to seryjna porażka i nie, nie gloryfkuję lat osiemdziesiątych, czy dziewięćdziesiątych poprzedniego, bo każdy czas miał swoje za i przeciw, ale to, co teraz się dzieje… nie wiem, nie wiem nawet czy chcę wiedzieć jak wiele się dzieje. Ju dość… niewiedzo choć.
Ona z WOŚ.
Ludzie nawet nie umieją czytać… czyż to nie jest fascynujące puntktu widzenia nauki? Nagłe przywracanie papieru i kredek do łask i jeszcze częściowe obostrzenie używania Temu, które to Duńczycy używają aż nadmiernie… ale jak spytacie kogoś, to wiecie, no ekologia ino i tak dalej… pewno to jak z kościołem.
Pijar Skandynawski ma się dobre i kwitnie!
Na Ozempicu na pewno!