Pan Tealight i Przodek Przodków…

Przodek Przodków miał na sobie wszystkiego za dużo. Za dużo włosów, za dużo zmarszczek, skóry za dużo i własnej i z jakichś zwierzątek, niektóre to wciąż łypały oczkami niczym z tych lisowych szaliczków z przeszłości… A może to tylko było światło, którego też było za dużo, zbyt wiele, za jasne, za ciemne, za bardzo wkurzające, za bardzo potrzebne, za bardzo zbędne, wszystko w sprzecznościach, które te są za bardzo i pośród za bardzo właśnie on… i jeszcze te szkiełka od butelek, przy wszystkim, nawet gaciach, bo ktoś go podglądał jak numer dwa tworzył w krakach…

No dobra, Wygódka wygadała…

W tym miejscu sekrety istaniały, ale na widoku, więc nie były sekretami, ale i były, bo przecieeż kto by tam wierzył w sekrety na widoku, w one jawne i wszelako rozstrojone nerwowo zapisania, zamrugania, zamilczenia…

Kto?

Może i on, ale jednak… nic nie mówił. Tak tylko stał i pozwalał się karmić i obglądać i jeszcze może i słuchać, tego wiatru w jego włosach, onej muzyki szkiełek, tych materiałów się o siebie trących, tego wszystkiego, tak wielkiego, tak pradawnego, mądrego, a może i głupiego, w końcu to życie… tylko życie.

Nic wielkiego.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Rzeki Londynu” – … radość… Taka radość, jak tylko zobaczyłam, że wznawiają, wiedziałam, że to coś, co muszę mieć w swojej biblioteczce… wiecie, na zawsze, by o niej wracać, by być w tym świecie, kąpać się w onym pisaniu, które jest… intrygująco atypowe. I tak, wiem… wiem, że książki tego autora mają różne opinie, ale jakoś mi rzadko przypada do gustu coś, co jest modne…

Albo ma najwyżesz oceny…

No i sami oceniający często robiący to dla kasy… nie oszukujmy się, ten świat jest po prostu pokręcony, inny, kłamliwy. A właściwie, jakoś tak, chyba wolno mi lubić to, co mi się pooba, co nie internety?! A zresztą, nie oszukujmy się, mam to gdzieś. Za stara jestem na to, by odebrano mi Londyn, kolesia uczącego się na czarodzieja, wampiry, magię i takie tam… więc… książka, która do mnie wróciła.

W innej odsłonie, ale jednak…

Z cyklu przeczytane: „Legendy i Latte” – … okay… nie.

Po prostu nie i tyle.

A mogło być tak pięknie… no bo patrzcie, mamy orczycę i jej przeszłość waleczną i zmianę kariery, walkę o marzenie, a jednak przede wszystkim mamy rąbany ‚woke’ i wszelaką rzygalną poprawność. Nosz błagam… nie.

A mogło być coś miłego. Ludzie i opowieści, wspomnienia z przeszłości, magia, wszelakie jakieś potyczki, szturchnięcia, jakieś takie… no coś… a tutaj nawet baby nie są jak baby. No błagam! Dobrze, że choć Naparstek, ale to też taki generyczny stworek… to już było i boli w tej narracji. Nie polecam.

I tak, w Szwecji człek był w Halloween, no i… na hasełko dawali książkę za darmo! Nosz po prostu genialni ludzie. I tak, pewno, napisane było jak byk, że uszkodzone egzemplarze to mogą być, czy coś, ale jakoś mój ma tylko małą ryskę, więc…

To moja bajka!

Takie Samhain!

Ale poza tą nowelą, całkiem intrygującą pozycją, oczywiście nie mogłam się powstrzymać, tylko tam naprawdę jest jak kiedyś w księgarniach, więc… „Morrighan”… ale to jest jak kurde „Pieśń o Rolandzie”… i tak, nie znam universum, a się zakochałam w pierwsych stronach, może to pigułki lokomocyjne, może szaleństwo…

A tam!

Tak, wiem, nie znam świata, ale zaczęłam czytać i jest jak ballada, a po spodem nowy Juletid! I jeszcze… zawsze o tym marzyłam!!!

I to w oryginale. „Wyrd Sisters”!

Tak, wiem, dziwna dla niektórych okładka… nie dziwna dla mnie, raczej piękna, cudowna!!! I z tej serii mam już 2 książki!

I jeszcze… to pod spodem, to dzieło artysty, szwedzkiego malarza-rysownika Alexandra Janssona, którego uwielbiam, a na archiwa AM! Miodzio!!! Wiem, drugi tom, ale… może kiedyś się uda, w końcu lepiej w szwedzkich koronach, chociaż w Discworld Emporium zakupy robić, to marzenie!!!

Wiecie jakie fajne paczki przysyłają!?

Wieje…

I pada.

Niby to jesień, a jednak wciąż zielono… nie wiem, na szczęście w powietrzu unosi się ten czarowny, jesienny zapach, więc… jest. Ona jesień, jest tutaj, ale ciepła, mokra i racej wygląa jak wstęp do cholery czy czegoś w ten deseń.

Siedzę nad rzeką i patrzę sobie w końcu wypełnione koryto. Wypełnione wodą. Ech, co a widok i te liście, w końcu niektóre zaczynają nabierać kolorów, ale większość opadła będąc jeszcze zieloną, więc, jest dziwnie, jednak… jesiennie. Cieniutkie, gołe witki drzew tańczą w szarości dnia, które nie jest już palone ciągłym słońcem.

W końcu jest ciemno!

W końcu!

A teraz wracamy do przełomu miesiąców i wsiadamy na prom. Uwaga, będzie ostro, a raczej, nie do końca, bo bywało ostrzej, ale ten moment, jedyny moment, gdy już wracając, pewni tego, i jeżeli nakażą nam powrót do Ystad będziemy w dupie, powiedzmy sobie szczerze… patrząc na wciąż powtarzający się manewr, wciąż i wciąż, te światła, ciągle wracające i oddalające się, przysuwający się pasek i nie, nie tym razem… zadokuje, czy nie, przybije do brzegu, a może jednak choć wypuszczą ludzi? A jak nie wypuszczą ludzi, to co? A jak wypuszczą, to jak się zabiorę…w końcu ostatnio mają problemy z cumowaniem i wypuszczaniem aut. Albo choć ludzi, ale be rzeczy…

… no szafka z IKEA musi zostać.

I zapasy?

Oj.

Ale zaczynając podróż człowiek martwił się ino o bujanie do Ystad, na szczęście nie bujało, tuzież nie mocno, więc szybko poszło. Ostatnio się łapię na tym jak bardzo szybko mija ten czas słodkiej nicości… sczególnie 31go października.

Oj, ta magia!!! Morsko powietrzna!

… więc, docieramy do Ystad i oczywiście pada. Jakoś nie wiem, ostatnio co jedziemy do Szwecji, to pada. Leje nawet, ale jakoś tak mi to całkiem nie przeszkadza. Pewno, jest zimniej, mokrzej i tak dalej, trzeba uważać na papier, ale najważniejsze, że cłowiek może to zrobić… przebyć morze, przez tyle lat nie mogłam…

A teraz, kilka razy w roku.

Tańsze jedzenie, nie oszukujmy się, tylko trzeba trafić w tańsze bilety! No więc niestety, ale trzeba kupować na ryzyko, albo na zapas… ja wolę na zapas, w znaczeniu zwykłego planowania. I już. Oczywiście, że wiąże się toz ryzykiem, iż można trafić w kiepską pogodę, ale… bez ryzyka nie ma tańszych biletów.

LOL

Wciąż szwedzka korona stoi niżej, więc sporo cen jest bardziej przystępnych dla Duńczyków, ale i tak to wciąż czas zaciskania pasa. Oszczędzanie na ogrzewaniu i pranie w wyznaczonym, tańszym czasie… oszczędzanie na jedzeniu, książki sporadycznie, marzenia, cóż, korzysta się z tego, co jest, darmowe bilety, tanie, po prostu… na Wyspie jest źle, w Szwecji ludziom też nie lepiej, ale krem pod oczy z Polski kostuje 45 koron szwedzkich, a nie 150 DKK. Na tę drugą cenę mnie nie stać.

I tyle, no i książka a darmo, po jednej na łebka, na misia nie dali, chociaż nie pytał… może powinien był… kurde, lost opportunity! LOL

Malmo jak zwykle desczowe, ale buss eller… działało! Podobno i w autobusach, nie wiem jednak jak, bo ja na nogach i w aucie. A potem w IKEA nic nie było… ino smutek, że na starość człek zostaje kasjerem, na świeczki go nie stać i na półkę też… cholera jasna no! Tyle się zmieniło, a prez te kryzysy znowu dno, a pierdolę! Domagam się dopłat dla wariatów kreatywnych, to ja!

Plotę koszyki z trawy morskiej!!!

A co… trzeba jakoś dać nerwom upust.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.