Pan Tealight i Pacjent…

„Miał nawet taki ten fartuszek, wiecie, co to tyłek było widać, frontu się nawet nie trzeba było domyślać, zrobiony z papieru właściwie, wiązany gdzieś tam z tyłu, gdzieś jakoś na zdrowaśkę i jakiegoś ojca nie do końca waszego, do tego miał i bambosze, ale też, wiecie, liche strasznie… tyż jakby z dykty robione, klejone na wieczny niepoczynek, czy z czegoś takiego, nikomego innego wykonane, zlepione… namoknięte były, to na pewno, pełne mchów i cykających derwiszów.

I jeszcze opaskę na nadgarstku…

Zieloną.

Neonową właściwie.

Na niej widoczne były jakieś znaki, ale w jakim to alfabecie, nie dociekali, zwyczajnie wyciągnęli maski, a jak w Sklepiku z Niepotrzebnymi maski są grane, to wtedy Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane ma doprawdy używanie… bo ona sobie wrony nie do końca swoje woła, a one zawsze chętne dziwnie, może i przekupione, no robią za całe okrycie ciała… ale to jest widok, prawdziwie niezapomniany i dla wielu ostateczny zarazem.

Czasem tak jest…

On chyba nie zakumał. Pacjent z Niewidocznego Może Szpitala Dla Błąkających Się… ale też raczej tego nie oczekiwali… widzicie, ostatnio było nudnawo co poniektórym, więc się zabawili. I powstał obraz na ścianę, nadmiernie realistyczny, oniryzmy pływały w powietrzu i hieroglify kląskały w błotku rozmokłego śniegu, którego nie było, nie mogło być, a jednak był… i ognisko było, a jakie kiełbaski i kotleciki, nosz po prostu, ju tak dawno się tak nie bawili, nawet wiatr się skusił i ucichł… Ależ no… jak można tak myśleć, oczywiście że go też nakarmili.

Pacjenta.

W stylu starych, dobrych wiedźm… tych z bajek dla dzieci.

Tłustych dzieci.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Klątwa dla demona” – … trzy… i kurcze nie mogę się doczekać więcej, bo tak wiele linii tej historii poostałootwartych, nawet nienadszarpniętych, nawet nie napiętych, a inne się lekko zmechaciły, naruszyły, ale wciąż trzymają. Wciąż, jakoś tak, nie wiadomo nic… znaczy wiadomo, że nie wiadomo…

Nasza bohaterka, wiedźma od klątw, po przejściach z Czarnoksiężnikiem, znowu wpada w kocioł spraw, wyzwań… no weźcie no, jak już sama Syrenka coś odwala, to wiadomo, że będzie się działo coś większego, ale jak jescze większego? No i… jak to… ale będzie się działo tylko dla niej i dla jej rodziny oraz jej młodej wychowanki, która w końcu powinna pogadać z rodziną.

Powinna…

Czy inni też dostaną po tyłku?

A może i cały magiczny świat?

… więc mamy przepowiednię, uczucia, fakty, wszelaką, panoszącą się nieależnie od magiczności wolę bogactwa i nepotyzm, no wiecie, wszędzie są ci, co zwyczajnie chcą zarobić i utrzymać zarazem i kasę i władzę. Rodzina to sprawa wielka i ważna, a nasza bohaterka, cóż, pewno wolałaby trochę w końcu wolnić, może i zatopić się w otchłaniach nowej posiadłości… być po prostu, nie bronić, nie chronić, nie rozmyślać o tym czym tak naprawę jest jej dar…

No właśnie.

I czy on wie…

Świetna kontynuacja serii, pięknie napisana, wciąż trzyma w napięciu, dobrze rozłożona, tonowana, wciąż nie wyjaśnia najgłębsych sekretów, nie odkrywa kart… trzyma tam je przy onych swych magicznych orderach… chyba tak to się mówi, co nie? No wiecie sami, po prostu, wciąż kręci… Czytać od początku. Znaczy od pierwszego tomu, bo nie warto tak w środek włazić.

Oj nie.

Pożar, wyprawa do miasta, no i havgus…

Tak można przetłumaczyć ostatnie wydarzenia… a i jeszcze wojsko. No tak, to ostatni dodatek. Może jednak powinnam zacząć od początku? Od tego, że wiedziałam kompletne nic, a fajczyło się podobno nieźle i to całkiem niedaleko od nas. Nie słyszałam karetek, ni onych tam, strażackich syren… nie wiem dlaczego, powinnam przecież. A może to przespałam. Wiecie, snem na jawie?

Nie wiem…

Ale dach i pewno wnętrzności jednego z onych klockowatych domków, białych, z ceglastym dachem, wiecie, z ceną za wynajem taką, że lepiej coś kupić… a no właśnie, co do kupowania, kto mi wyjaśni w jaki sposób aktorka „Emily in Paris” nabyła posiadłość w Kopenhadze, czy pod miastem?

Jak zwykle, jak posmarujesz to możesz… no nie wiem, wymagania mają, ale widać, jak zwykle nierówne… no mniejsza, ona se będzie tu przyjeżdać, albo i nie, a tam ludzie mają problem z remontem podczas ciągłych wiatrów. Widać, że wsio zafoliowali i czekają, ale na co, jeśli ma nadejść zima?

Nie wiem…

Znowu nie wiem.

Niewiedza czasem jest błogosławieństwem. Jednak jakoś tak, nie wiem… wkurzać powinno mnie to wszystko, ale jednak, jakoś tak, nie mam na to siły. Na nic nie mam siły, nawet na tę podróż do miasta, comiesięczną, wiecie, trzeba kupić papier do zadka i takie tam, w cenie morderczej, ale wciąż mniejszej niż u nas. Bo nadal pogrom cenowy na wszystko wszędzie, ale promocje czasem się zdarzają.

Wypłaty niestety tylko raz w miesiącu.

Niestety…

No ale… miasto.

Oto jest i nasza stolica… nie zmieniła się. Wciąż poza sezonem na chodnikach pusto, ale też i w sklepach niewiele. Dziwnie niewiele jak się człowiek napatrzy na one hamerykańskie vlogi, ja pierdziu, te Walmarty i inne tam sklepy jak moja Wyspa, rozmiarowo… ja nie mogę, czy to prawda, no mniejsza… pewno prawda, komu by się chciało kłamać w takim temacie? No komu?

Wielkanocne pierdolety dostępne w Tigerze.

I to tyle…

… ale może na razie, w końcu ta cała Wielkanoc tutaj jest tylko przerwą od pracy – a jak o przerwach mowa, to w przyszłym roku jeden dzień mniej wolnego od pracy, wychodzi na to, iż Dania za mało pracuje – przerwą od pracy, którą ludzie zwykle wykorzystują na wyjazdy, a nie jajeczka i koszyczki.

Taka prawda…

Ale czasem wiszą na gałęziach piórka kolorowe, przy kościołach, gdzie ksiądz baba dosłowna, i nibyjajki jakieś nawet… choć najczęściej ekologicznie nie wiszą. No wiecie, takie czasy.

Ale…

… tym razem chodziło i havgus. Nie o zakupy, nie o oną comiesięczność i kupowanie kartek na cudze urodziny, chociaż tak naprawdę to mój urodzinowy miesiąc… hej no, mój i już! No ale, po drodze ten havgus przewalający się po drodze, potem drzewa plączące w nim nagimi gałęziami i jeszcze… jeszcze… no właśnie, ona pochmurność, wdzięczność dziwna powietrza… taka inna niż słońce nad Gudhjem… bo widzicie, jak nad Wyspą havgus był, tak nad Gudhjem słońce było…

Dziura we mgle… dziwne to.

A tak kocham havgus, dlaczego mnie omijał, aż go gonić musiałam… ech, no cóż, ważne, że go złapałam, i havgus i papier w promocji, i nawet masło dla Chowańca. LOL Są w życiu priorytety. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.