Pan Tealight i Wesoła Idiotka…

„Była zwyczajnie wesoła…

No dobrze, może czasem nadmiernie, może czasem, w szczególności na pogrzebach to jakoś tak nie pasowało, nie przystawało, jakoś tak, jej rechot, pomysłowe wiązanki, czy drinki z palemką rozłożone na pobliskich płytach nagrobnych, ubierane fikuśnie aniołki i inne tam posągi… te akurat goławe, albo ta muzyka, no naprawdę, można by bez Mariaczich, można by, a już zaproszenie striptizera na pogrzeb babci… chociaż, babcia się ucieszyła, tam, po drugiej stronie.

Wiedziała to.

Dlatego nie miała na uwadze tych, co stali dookoła niej, nigdy o nich nie dbała, zawsze o tych, których nie widzieli, tych, którzy odeszli, ale nie wybawili się wystarczająco i za to oni byli jej bardzo wdzięczni.

Bardzo.

I dlatego reszta ludzi zwyczajnie ją tolerowała.

No dobra, sarkali czasem, ale jednak, nie, nie mogli nic zrobić. Za plecami okay, gadali, ale tak prosto w jej twarz, kiedyś ktoś spróbował i od tego momentu raczej już nikt… w końcu tego obrazu nie dało się odzobaczyć, onych flaczków ułożonych w malowniczą, chociaż czerwoną stokrotkę… wciąż tykającego serca, które w końcu rozpuknęło się i wyleciał z niego ten trupio wyglądający klaun na sprężynce. No i włosy, tak, ta peruczka, ta czaszka, nie jego, nie…

Tak, woleli pić niż myśleć… ale pogrzeb trza było odbębnić.

No i moda na akceptację…

… w końcu każda kultura ma swój folklor, więc może tak to tłumaczyć dalszym krewnym i znajomym, którzy możliwe iż nigdy już się o nich nie odezwą, albo co gorsza, będą wciąż przychodzić…

Wszystko można oglądać na różne strony…

… więcej niż dwie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Kruki” – … czekałam. Oj, bardzo czekałam na drugi tom tej opowieści. Przyznam, że nie miałam byt wielkich oczekiwań, winna. Za to zaskoczenie, ona dorosłość, dopracowanie opowieści, to całe dojrzałe podejście do wszystkiego… naprawdę, autorka zachwyca.

Niby mówi o młodej dziewczynie, a jednak oferuje nam opowieść o dojrzewaniu, miłości, wszelakich pragnieniach, bólu życia, codzienności, a przede wszystkim onej magii. Magii Słowiańszczyzny, ale nie tylko. W końcu ludzie przez wieki wędrowali przez świat mieszając się ze sobą, więc… i magia karmiła się nowymi ideami, obrazami, wszelakimi siłami, które mogła w siebie wpleść…

Czy autorce pomaga wykształcenie?!

Oj! Na pewno!!!

Nie dość, iż język powieści piękny, niesamowity, plastyczny, to jeszcze na dodatek ta cała otoczka prostoty, zwyczajności, jakby magia była naprawdę czymś codziennym, „strach pomyśleć”… normalnym.

Bardzo się polubiłam z tą historią… jakoś tak jest logiczna, wszelako naturalna, mądra, osobowość głównej bohaterki się rozwija, wystawiona na wszelakie próby ubogaca się, zmienia, ewoluuje. Poboczni bohaterowie są nie tylko martwym tłem, ale czasem udaje im się nawet skraść trochę sławy dla siebie. Wszystko jednak z umiarem. Wszystko jest wyważone,  jednej strony przygoda, magia, z drugiej życie z przeszłości nie tak dalekiej. No dobra, dla mnie nie tak dalekiej LOL. Inaczej patrzę na czas… ale dla innych może być to podróż w daleką przeszłość…

I warto się w nią wybrać, nie tylko wtedy, gdy lubicie fantasy.

Na dworze wieje wiatr…

Na zewnątrz wielkie poszumy i wszelakie świsty.

A w środku, wiadomo, lekko skrzypie, lekko coś się porusza, coś tam piszczy, coś milczy dziwnie, więc… wiadomo, listopad. Wszystko jest możliwe. Wszystko może się zdarzyć, pełnia, znowu jakieś zaćmienie… a za dzieciaka mówili, że jedno zaćmienie w życiu można zobaczyć, co się dzieje?

Nie wiem.

Ale… wiatr wieje, pierwszy porządny sztorm od dawna.

Tym co na morzu wysyłamy wyrazy współczucia. Co jak co, ale fale i żołądki nie mają ze sobą po drodze. A już takie wysokie, falujące wybitnie, nie no, to już nadmiar nadmierny. Zbyt wiele. Zbyt bardzo. Zbyt mocno. Tia, wiem z doświadczenia, a przecież to nie było coś, co czasem łapie marynarzy, jeśli nie schowają się na czas. Albo zapomną o tym, że morze ma swoje humory. Ni mniejsz, mi to już co przeżyliśmy wystarczyło. Ostatnie płynięcie w mgle też nie było cudowne.

Wciąż używają tych strasznych dźwięków… niby techmika, ale wiadomo, technika techniką, jednak lepiej być bezpiecznym.

To jak z seksem.

Lepiej stosować kilka antykoncepcyjnych pomysłów na raz.

No co?

Ale…

Jesień nadal dziwna.

Wciąż zielono, liście spadają z drzew tylko przez wiatr, kolorowości niewiele, onego szemrania, szurania butami też niezbyt, trochę pada, ale… nie, przecież nawet temperatura nie spada poniżej nastu, nawet w nocy, więc szczerze jest dziwnie. Nie wiadomo, czy w ogrodzie robić to, co zwykle się robiło w listopadzie, czy jednak jeszcze nie? Bo przecież niektóre rośliny sądzą, że już wiosna…

Hmmm…

Wiem, wiem wiem…

Problemy pogodowe, wszelakie zmiany klimatycne i tak dalej. Wiem. Nie pierwszy to raz i nie ostatni. Ale aż taki brak zimy, to nie dla mnie. Muszę mieć chłód. Zimno wselakie, nie tylko imne prysznice, które stosuję od czasów… hmmm, od zawsze właściwie, nieźle, a teraz takie to popularne. Ojojoj, jak ludzie cierpią jak to robią. No po prostu zuo i demonowie i jeszcze bestyje.

Ha! Ha ha!

Ale… po weekendzie w sklepach ludzi masa. Jakbyście nie wiedzieli, to i u nas czasem są kolejki, ale od czasu, jak zaczęli robić te kasy samoobsługowe, to jakoś tak lepiej. I te aplikacje, no po prostu bajka. Pikasz sobie i nie stoisz. Chyba… chyba że cię złapią na kontrolę, to możecie jak znajoma objaśnić im  wkurwem, że się na kasjerkę nie uczyłaś, a jak nawet coś źle piknęło, to kurna nie twoja wina!

Cwania, co nie?

Jakoś niewielu to widzi w ten sposób.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.