Pan Tealight i Pan Tealight…

„Ostatnio Pan Tealight przyjmował wielu nietypowych gości, co w przypadku tego miejsca, tej Wyspy i tej Wiedźmy Wrony bylo raczej określeniem dość kuriozalnym… i naprawę mocnym. W końcu jeżeli ktoś przebijał, czy wyglądem, czy zachowaniem, one wszelakie postacie z Białego Domostwa, to musiał być naprawdę ciekawy, albo kosmicznie nudny…

… więc…

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane uwielbiała Pana Tealighta. Właściwie równolegle i równomocno się uwielbiali od samego, pierwszego i dość dziwnego spotkania. Wtedy, tam przy Złotej Hałdzie. Gdy fale uderzały o tę część Wyspy, która choć piękna, nie była tą, przy której chciała mieszkać, nie była tą, której zawsze pragnęła… zwyczajnie, chciała tam mieszkać, tam – machnięcie paluchem – gdzie na skraju mgły rysuje się wybrzuszenie i światło jakoweś, gdzie ląd zakręca, skały podnoszą się… zawsze tego pragnęła.

I się udało.

Wtedy mu to powiedziała, a on skinął tylko głową i wiedział, że czekają go zmiany po raz pierwszy… od tak bardzo dawna, iż nie wiedział, czy nie będzie potrzebował nowych skarpet, a może i pary bamboszy? Ale nigdy by nie pomyślał, że będą to aż takie zmiany… i na dodatek, że tak się do niej… przywiąże. Niczym rycerz bezbłędnie błędny… ale ona nie była księżniczką, żadną tam princeską…

Oj nie…

Dlatego stał się bardziej brytanem…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Jest ciemno…

I ma być ciemno…

I w końcu ma nadejść ochłodzenie, znaczy temperatury poniżej 10 stopni, co oznacza, że może natura w końcu jakoś do siebie dojdzie… chociaż, czy to jest jeszcze możliwe? Wszędzie się rozpisują na temat wzrastających kwiatów, kwitnących drzew i innych roślin, więc… Wyspa to nie jedyne miejsce, które rzeczywiście szaleje, wszystko wszędzie stoi na rzęsach i trzepie uszami.

Albo gaciami.

Wszyscy mówią o cenach, budżetach, podatkach… prąd kurna człowiek sprawdza na stronie – ile kosztuje, a potem decyzja, czy stać go na uprane gacie, jak już jesteśmy w temacie… ale mi się zrymowało, czy jednak poczekać godzinkę, to będą i uprane i wysuszone… a co do suszenia, no to już kurna odrębny temat. Nic nie schnie, i to u mnie, gdzie zawsze każde zioło ładnie zmieniało się w szusz.

Jest źle.

Drewniany dom skrzypi i protestuje pod nadmiarem wilgoci, a ty nie możesz go ogrzać… jakoś nagle nie myślisz o sobie, ale właśnie o nim, o tych ścianach i dachu, oknach, szybach, drzwiach i podłodze…

Niech przyjdzie to ochłodzenie.

Ona normalność jakaś.

A poza ochłodzeniem wiatry mają wrócić.

Mocne wiatry, sprawiające, że człowiek szaleje, że coś się z nim robi, coś się zmienia, nagle inne sprawy są ważne, sny szalone, albo spać nie można, po prostu natura… jesteś jej częścią tutaj, czy tego chcesz, czy nie. Jesteś bardziej lasem i morzem, słonością i słodkością powietrza, niż onym człowieczeństwem miejskim.

Miejskim i znajomym wielu bardziej niż korzenie i skały.

Czy nawet bardziej wiejskim, przyzwyczajonym, zdawałoby się, do pól, lasów i onej zwierzyny, żywiny wszelakiej…

Chyba…

Ludzie odeszli od natury na rzecz wygody i mniejszej ilości robaków, no sami wiecie, ile można z siebie strzepywać pająki, a jeszcze ostatnio ta paranoja – no dobra, nie paranoja, ale jednak – w temacie kleszczowym. Wiadomo, borelioza i inne choroby przenoszone przez nie to koszmar, często długo ukryty, a gdy już wyłazi, jest, może być zabójczy nawet, ale jednak… nie da się niechodzić do lasu.

Nie da się…

A może jednak tylko ja nie mogę?

No więc siedzę tutaj, o czwartej już ciemno, więc widzę nic… trochę światełek odbijających się w oknie, moich własnych, znaczy wiecie, ekonomicznych, bo przecież nikt nie będzie oświetlał domu na zimę. Nie w tym roku… a wróć, Chowaniec puścił światełka… mniej, ale jednak… w końcu po dokonaniu obliczeń, wyszło, iż włączane tylko na kilka godzin wieczornych nie zaszaleją z koronami, więc…

Jakoś tak milej jest, powinno być… dlaczego się ich boję?

Szaleństwo jakieś.

I smutku tak wiele…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.