„Zawsze był żółty, od kiedy pamiętali, no zawsze.
Nie przechodził etapu od pączka na drewienku poprzez jakąś zielonkawą jasność, czy burą jakąś, a potem był zielenią, mocną, intensywną, szaloną, czy czymś, nie… No wiecie, nie zawsze żółtym… nie zawsze tym czymś złotym, oczojebnym, bardiej tombak może, fools gold, ale jednak… robił wrażenie…
Tylko…
Tylko że wcale tego nie chciał.
Przez całe dotychczasowe życie szukał sposobu by zzielenieć, ze złości, zazdrości, wszelakiej jelit niestrawności. Ze złością jeśli chodzi, to od razu to porzucił, no szczerze, dobra dusza tłukła się w tej żółtowatości, nie umiał jakoś tak, wrednieć, wrzeszczeć, świnie podkładać… być po prostu tym złym.
Wielkim Złym… nie pasowało to do żółcieni.
Jeśli chodzi o zazdrość, to tak, był w tym dobrym, ale jednak nie wpływało to na zielenienie, raczej na oną żółć. Na one wszelakie odcienie. Oj tak, stawały się coraz bardziej jasne, wszelako prawie neonowe, mocno rażące, że aż Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie mogła powstrzymać rechotu. I to takiego wrednego wybitnie… bo jako jedyna nie rozumiała onego pragnienia zzielenienia. Ona już była dawno po tym okresie, oj bardzo… wiedziała, że może każdy musi przez to przejść, sam tak, ale jednak… całe liściowe życie na zzielenienie… Jednak, chciała pomóc, więc wzięła się za niestrawność. Znała się na tym…
I chorobach morskich.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Weźmisz czarno kure…” – … powoli. Bardzo powoli zaczynam uzupełniać sobie Wędrowycza… a tak, zdecydowałam, że go chcę. Bardziej z powodów osobistych, no sorry, ale to jak wujek Józek, a ja na Lubelszczyźnie rodzona, więc zobowiązuje, po drugie i trzecie bo tak.
LOL
Nie, nie jest to najwyższa literatura, najwyższych lotów, a nawet bardziej lotnych lotów, po prostu, tak to jest, iż są książki, które człowieka rozjebują w dobrą stronę, jak mu bardzo źle i już. No wiecie, rozrywka i tyle. Taka, do której podchodzić należy jednak z dystansem, bo humor to… ekhm… wyjka Józka…
Świętej pamięci!
Ale… o rzeczy, trzeci tom cyklu zaiwera aż 19 opowiadań: Weźmisz czarno kure… Problemy, Bimbrociąg, Dom bez klamek, Drewniany umysł, Dziadek, Lenin, Lenin 2: Coś przetrwało, Okazja, Ostatnia posługa, Znalezisko, W kamiennym kręgu, Ostateczna polisa na życie, Park Jurasicki, Reprywatyzacja, Spowiedź, Titanic, Zbrodnia doskonała oraz Pogotowie. Same tytuły mówią wiele. Zauważyłam, iż bycie pod 40stkę pomaga w czytaniu. I bycie archeologiem.
Też.
Wątek z wioskowymi osobnikami kręci mnie zawsze najbardziej oraz… pewna niepewność w onych opowiadaniach, bo wiecie, autora nie trzyma nic. Tu nie ma poprawności politycznej. Możecie się czuć urażeni… i amen z pacierzem.
No chyba… chyba że jednak nie?
No dobra, było zaćmienie słońca… guess what?
Było pochmurnie!!!
Potem zaś robiło się ciepło, potem chłodniej, a potem, nie wiem już co z tą pogodą… ale kolory się zmieniają. Zwykle o tej porze wiatr tańczy i zdziera z ludzi ciuchy czy inne tam wdzianka, a z drzew liście… oczywiście. LOL Ale jednak nie tym razem. Czyli jest źle. Kurde no!!! Potrzebujemy sztormu?
Nie wiem…
Jakby co, to może dopiero w listopadzie?
Bo mam plany!!!
Ale wiecie, mieć plany w dzisiejszych czasach to jest tak, że je macie, budujecie sobie marzenia, a potem prychodzi rachunek a prąd i nagle chcecie ino mieć diesla i smrodzić hałasując… tak na złość innym i ekologii. Zaraz wam przechodzi, i tak was na silnik nie stać, ani na diesla, zresztą, nawet jeśli o drewno chodzi, tak wiem, inne paliwo, to i ono jest drogie… zdarzają się już kradzieże tego tam groszku drewnianego. I innych utensyliów takowych. No wiecie…
Ludzie to zwierzęta.
Zwykłe.
Albo gorsze niż zwykłe…
Nie, Wyspa nie jest miejscem, które jest idylicznym rajem, wszelako mającym wyjebane na wszystko i żyjącym z Turyścizny. Turyścizna już od dawna mało płaci, więc… wiadomo, każdy orze jak może.
I tyle.
Warto sobie zeskrobać już one otoczki.
To zwykły świat. Pewno, że lekko piękniej tutaj, czasem i mocniej, ale też i ciężej w pewnych wymiarach. Tutaj się żyje, jeśli się to miejsce kocha, albo nie ma innego wyjścia czy też pomysłu na życie. Wiadomo. Inaczej przyjeżdża się tylko na wakacje i takie tam. Nie wiem, imprezki? Może popływać, połowić, poszaleć na desce, pożreć dobrze, bo niektóre miejsca bywają otwarte cały rok.
Sporadycznie, ale bywają.
I choć na zewnątr mgła, to powiem wam, że bym jej nie zamieniła na coś innego, chwilowo. Chociaż, no dobra, każdy ma marzenia, ja też mam, by teraz siedzieć i ziębić sobie adek na skała Tjurpannan i robić zdjęcia. Oj być tam w Samhain. Dziś wieczorem, byłoby niesamowicie. Byłoby…
Nie jest.
Jestem gdzieś indziej. W miejscu, które kocham, ale problem w tym, że kocham dwa miejsca, no kurde no! Zdarza się, ale ta mgła tutaj, oj piękna jest, niesamowicie podkreśla ostee czerwienie i żółcienie. Piękne, szalone, niesamowite. Wtapiajace się w już nagie gałęzie, w one jeszcze zielone, odkrywające to, co zakryło lato oną swą pełnością barw i odcieniami zieleni.
Podnoszę łeb i widzę pole, drzewa…
Gaard w oddali.
Taka ta mgła dziwna, taka niby havgus, niby mgła, niby wilgotność, a jednak tylko jakieś dziwne ochłodzenie, zimno nawet, chociaż miesiąc się ocieplił mocno… aż za mocno, a jednak… ech, cudowna jesienność…
W końcu bezsłoneczna.
A jednak aż drżąca od światła.