„Liście opadały, więc opadały i one…
… na ścieżki i drogi, na dachy i w rynny, przyklejały się do okien i przemykających samochodów. Wpadały do toreb i plecaków, w kaptury też wpadały czy do butów… niektóre przyczepiały się do podeszw i naprawdę ścierały się na pył, inne znowu próbowały jak najdłużej pozostać niezniszczone, trwałe… jakby nie chciały premienić się w pył, oną siateczkę, koronkę…
Wpadały, opadały, spadały, lądowały…
Zahaczały się o włosy, próbowały się schować w ich puszystości, być częścią dziwnego, falującego świata pożerającego światło. Ozdobą, ale mało widzialną. Jak najdłużej nieodkryte, przenoszące się w otchłanie domów, miejsc pracy czy miejsc kultu wszelakiego, sklepy, hotele i miejsca masażu… bo o to chodziło, by dostać się w te miejsca, gdzie drzew nie było. Na razie…
Bo teraz były one, więc były i drzewa.
A wraz z nimi inspiracje, które ulatując z zapisanych stron czy też głów dziwnie otwartych, rozpostartych myśli… tuliły się do drzew. Bo nie mogły pozostać same. Inspiracje nie chciały, nie czuły się dobrze bez tłumów drzew, liści, krzaków czy traw czy też na przykład samych korowych tworów… gałęzi połamanych…
… wietrznych zawirowań.
Potrzebowały tego.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Nie wybarwiły się…
Jakoś tak to wszystko wygląda…
Mło…
… jadąc drogą, AKA szosą, człowiek mija zielone pola, tutaj chmury, tu trochę słońca, tam gdzieś dziwna mgła, zamazanie kolorów i odcieni, ale nie jakaś taka jesienna radość, raczej, przygnębienie. To samo czuje się w sklepie. Pęd ludzi gdzieś, ale nieukierunkowany, jakby kompletnie nie wiedzieli co i po co robią? Jakby robili, ale… tia, pojawiły się rzeczy świąteczne, więc ludzie wiedząc już, nauczeni przez one lata, wyćwiczeni w rzucaniu się na wszystko póki jest, a nie czekanie na potem, bo wiadomo, przed Julem schowają i na przyszły rok będzie…
Albo nie.
Nie wiem…
… ten świat stoi na głowie, każdy dostał swój rachunek i nie wierzy. Państwo oczywiście coś tam obiecuje, ale tak szczere, to niektórzy aczynają podchodzić do wszystkiego z ozycji: czy ja wiem czy będzie następny rok albo nasepny, nie wiem, więc… huzia! Może dlatego rozwalają te dynie wszędzie… może to jakiś dziwny gang, który zwyczajnie dyń nie toleruje i tak po miastach jeżdżą i akcja…
Turlu turlu turl…
LOL
Jakby co, to nie przychodźcie do mnie po cukierki w poniedziałek.
Znowu zrobiło się ciepło… znaczy wiecie, jesiennie ciepło, nie że lato… i jakoś tak, dziwnie, wilgoć wkrada się wszędzie. Jakby nie było tego baansu już w świecie, albo żar i sucho albo chłodniej i wilgoć…
A przecież nie pada.
Nie…
Okay, tak, popadało w nocy, ale to są takie przelotne ulewy, trwające chwilę moment, odchodzące tak nagle, że zwyczajnie nie wiecie, czy się wydarzyło coś, czy jednak nie. Ale wilgoć jest wszędzie i to takie, dziwnie zaskakujące. Jakby… nie włączycie ogrzewania, bo po pierwsze ceny, po drugie zaś za ciepło, ale też cały czas nie można wietrzyć… choć nawet przy otwartych oknach to wszystko wciąż…
… się nie zmienia.
Ale w lesie…
… tak, tam jest najdziwniej.
Z jednej strony są pojedyncze wybarwione drzewa, z drugiej, jakoś tak, zielono. Na ziemi czerwonawy, rdzawy dywan, niczym krew zakrepła, zapomniana, rwana w paski, strzępki upuszczone, rozwiane przez wiatr… ale też i ta zieleń górą, jakby nikt nie miał wcale zamiaru przebranżawiać się na jesień…
Czy odbijają sobie a suche lato?
Nie wiem… ale dziwnie się oddycha.